Fot. Maciej Dakowicz. Pozostałe zdjęcia w artykule też. |
Maćka kojarzyłem wyłącznie z jego zdjęć nocnego życia
Cardiff, ale w zaproszeniu na spotkanie z nim wymieniono też Nepal, Indie,
Tajlandię… Poszedłem. I nie pożałowałem.
Ten Daleki Wschód w wykonaniu Maćka, to zupełnie inne bajka.
No, ta „bajka” zdecydowanie nie pasuje do zdjęć wykonanych tuż po trzęsieniu
ziemi w Nepalu, którego był świadkiem. Przyznam jednak, że one, choć mocne i
reportersko świetne, jakoś mnie nie urzekły. W odróżnieniu od zdjęć z życia
azjatyckiej ulicy. Świetnie wyłapane sytuacje, zestawienia geometryczno-kolorystyczne, gra postaci na wielu planach zdjęć. Plus wyjątkowo dużo zwierząt i luster / lusterek.
Maciek mieszka obecnie w Bangkoku, wcześniej stacjonował w
Bombaju. Dlaczego tam? Bo dzięki temu nie musi przylatywać z Europy na
prowadzone przez siebie warsztaty fotograficzne. Warsztaty jedno-,
dwutygodniowe, w kilkuosobowych grupach, organizowane w Indiach, Pakistanie, Wietnamie,
Chinach, Sri Lance… Choć ostatnio pojawiają się lokalizacje trochę bliższe nam,
takie jak Gruzja, czy Armenia. Warsztaty odbywają się regularnie i często. Do
końca roku Maciek poprowadzi ich jeszcze osiem, na większość z nich ma już
komplet chętnych, przyjeżdżających z całego świata, od Australii po Stany, z
Polski oczywiście też.
Warsztaty, czy nie warsztaty, Maciek i tak jeździ i
fotografuje. Odwiedza nowe miejsca, ale też ma swoje ulubione, gdzie bywa
regularnie. Jak choćby takie Waranasi, gdzie jest już notowany, więc trudno mu
się fotografuje, bo co raz musi zatrzymywać się by zamienić dwa słowa ze
„znajomymi”. Fotografuje co mu podejdzie przed obiektyw, ale ma też planowe,
długoterminowe projekty fotograficzne.
Przez dobrą dekadę Maciek pracował pełnoklatkowymi Canonami.
Jak opowiadał na wczorajszym spotkaniu, to właśnie kupiony w 2005 roku EOS 5D z
jasną stałką, dał mu wyzwolenie z powodu pełnej swobody fotografowania w
każdym, nawet słabym świetle. Sprawy zmieniły bieg pół roku temu, gdy na
warsztaty przyjechał jakiś brytyjski zawodowy fotograf, zatwardziały nikoniarz,
którego Fuji próbowało przeciągnąć na swoją stronę i dało mu do potestowania X-T2.
Pojechał więc z tym aparatem na warsztaty, ale zupełnie mu on nie leżał, więc
wcisnął go Maćkowi. Maciek spróbował i następnego dnia już sam poprosił o
pożyczenie. Kolejnego dnia znowu, i znowu, i tak aż do końca wspólnego
fotografowania. A po zakończeniu warsztatów po prostu kupił sobie X-T2. Z „dwudziestkątrójką”,
bo w czasach canonowskich używał „trzydziestkipiątki”. Zapytałem Maćka, które
szkło Fuji o tej ogniskowej wybrał. Odpowiedział, że „f/2, bo mniejsze”. To
ograniczenie ciężaru było jednym z istotniejszych przyczyn zmiany systemu. Niby
X-T2 takie bardzo lekkie nie jest, ale różnicę w porównaniu z małoobrazkowym
Canonem wyraźnie czuje się przy każdym wzięciu aparatu do ręki. Ważniejsze od ciężaru
są dla Maćka mniejsze gabaryty sprzętu zapewniające większą dyskrecję przy
fotografowaniu. Potęguje ją znacznie cichsza praca bezlusterkowca, zwłaszcza
gdy wykorzystuje się elektroniczną migawkę. Choć tu trzeba trochę uważać, bo rolling shutter czasami potrafi nabroić.
Maciek wcześniej przymierzał się już do aparatów Fuji, ale odrzucała go
wolniejsza niż EOSów ich praca. Dopiero X-T2 go więcej niż zadowolił. Chodzi
zarówno o autofokus jak i o ogólną sprawność działania. Plus zachwycający
odchylany ekran, pozwalający fotografować z niska i z wysoka z możliwością
obserwacji kadru i bez kucania, „bo kolana już nie te, co dawniej”. Pytany o
inne używane obiektywy, Maciek powiedział, że próbował standardowych zoomów,
ale „gubił się” pracując nimi. A poza wspomnianym 23 mm f/2 nie używa niczego
innego. „Jeden aparat, jeden obiektyw i nic więcej” – to jego filozofia pracy.
Sprzętu ma mało, ale zdjęć strzela mnóstwo. Żadnych serii, bo
„źle się z nich wybiera”, ale i tak każdy dzień fotografowania kończyć się może
i tysiącem klatek. Maciek stara się nie usuwać bezpowrotnie zbyt dużej liczby
ujęć, bo nie wiadomo kiedy mogą się jeszcze przydać. Od razu obrabia tylko
niewielką część z nich, ale i tych jest sporo. Nie ma mowy o poświęcaniu na
każde zbyt dużo czasu. „Minuta na jedno.”
Przyznał się, że jako „fotograf starej daty” pracuje w Photoshopie
na Windowsach. Co prawda uczestnicy jego warsztatów w ogromnej większości
używają Maców i Lightrooma. Maciek innym też poleca Lightrooma, lecz sam woli
PS. To, że ma doktorat „z jakichś algorytmów”, potwierdza słuszność
powiedzenia, że dobry informatyk poleci i na drzwiach od stodoły.
Zapytałem Maćka, czy wzorem wielu użytkowników Fuji, nie
próbuje pracować na JPEGach. To przecież zaoszczędziłoby mu sporo pracy. Nie,
nie próbuje, a to z powodu chęci zachowania spójności WSZYSTKICH swoich zdjęć. Chce,
by te najnowsze, wykonane Fuji, dobrze oglądało się razem z tymi sprzed 10 lat,
pochodzącymi z Canonów. Dlatego, by dopracować barwy, kontrast, musi przejść
przez RAWy.
Wielce zdziwiłem się, gdy usłyszałem, że fotografuje
wyłącznie w automatyce zaprogramowanej P – no, w Fuji zamiast niej jest A-A. Wyjątkowa
sprawa! Podejrzewam, że powodem jest umiłowanie do wieloplanowych kadrów, przy
których program potrafi – jak widać – sensownie mocno przymknąć przysłonę. O
odpowiednio krótki czas naświetlania, zabezpieczający przed poruszeniem motywu,
Maciek dba już sam, ręcznie ustawiając czułość. Tu się nie patyczkuje, nawet w
silnym świetle nie schodząc poniżej ISO 400. Przy słabym sięga do ISO 3200. W
tym zakresie Fuji także go nie zawodzi, pozwalając „wyciągać” nawet mocno
niedoświetlone zdjęcia, bez ujawniania brzydkich szumów.
Zapytany, czy nie brakuje mu pełnej klatki, powiedział, że
nie przywiązuje wagi do formatu matrycy, że „jest mu wszystko jedno, czy to
jest pełna klatka, pół klatki, czy ćwierć”. No, trochę ryzykowne, bo z matrycą
„ćwierćklatkową”, czyli rozmiaru 4/3 cala, o używaniu ISO 3200 można by tylko
pomarzyć. Wyciąganie z cieni też nie jest takie bezproblemowe jak w APSC Fuji.
Ale już przecież napisałem o drzwiach od stodoły, więc pewnie i z ćwiercią klatki
Maciek dałby sobie radę.
Wystarczy już tego pisania, zapraszam do obejrzenia
wybranych przeze mnie zdjęć autorstwa Maćka. Zdjęć pochodzących zarówno z Azji,
jak też Wielkiej Brytanii i Afryki. Wykonanych podczas prowadzonych przez
siebie warsztatów, samodzielnych podróży, wykonanych dla siebie jak też na
zlecenie prasy lub organizacji pozarządowych.
Pełne portfolio, ale także listę projektów, publikacji i
wystaw, znajdziecie na stronie maciejdakowicz.com,
a na wiele z jego zdjęć traficie w różnych miejscach Internetu. Zdjęć
wykorzystywanych całkiem legalnie, ale też kradzionych, często opatrzonych znakiem
wodnym złodzieja J
Zapraszam do oglądania!
Szanowny pan Dakowicz jest świetny. Znam jego zdjęcia z polishstreetphotography.com i podziwiam. Wspaniałe oko. Esencja stritfoterki.
OdpowiedzUsuńOko niesamowite. Geograficznie to zupełnie nie moje klimaty i nigdy mnie tam nie ciągnęło, ale po objerzeniu zdjęć...
Usuń