Owo „połączenie szwajcarskiej precyzji, polskiej zaradności i koreańskich rozwiązań technologicznych” ma już sześć lat. Pierwsze dwa obiektywy Irix, czyli 15 mm f/2.4 oraz 11 mm f/4 świetnie dopełniały ówczesną ofertę rynkową szkieł ultraszerokokątnych. Dopełniały i uzupełniały miłymi drobiazgami: regulacją oporu pierścienia ostrości, jego kliknięciem w pozycji ∞, oznaczeniami odległości hiperfokalnych dla różnych przysłon oraz dwiema wersjami wykończenia – „lekkiej” Firefly i „poważnej” Blackstone. Nie licząc, rzecz jasna, co najmniej przyzwoitych efektów zdjęciowych. Gdy później pojawiła się makrówka 150 mm f/2.8, wyglądało że mamy takie Venus Optics bis, a więc producenta celującego w rynkowe nisze. Choć, nie ma co kryć, nie wykazującego takiej fantazji jaką widzimy w obiektywach Laowa.
Rzecz zmieniła się w drugim rzucie Irixów, które po staremu mają zasadniczo tylko lustrzankowe mocowania (Canon, Nikon, Pentax) i po staremu są manualne w kwestii ostrzenia, ze stykami do pełnej komunikacji z aparatem. Prezentują jednak nową, wspólną cechę w postaci światła f/1.4. Wspólna jest też wersja wykończenia. Podobnie jak wcześniej w obiektywie 150 mm, tak i tu zrezygnowano z dwóch opcji, i powstał Dragonfly, łączący – ogólnie rzecz biorąc – solidność Blackstone z wzornictwem Firefly. Napisałem „zasadniczo” o wyłącznie lustrzankowych bagnetach, ale jest i wyjątek. W Iriksie uznano, że pierwszy z jasnej serii, czyli 45 mm f/1.4 kryje nie tylko klatkę małoobrazkową, ale też mikro-średnioformatową 44×33 mm. Jak uznali, tak i zrobili, tworząc identyczną pod względem optycznym wersję przystosowaną do bezlustrowców Fuji GF.
Cechą wspólną trzech Irixów drugiego rzutu jest też mijanie się ogniskowymi z podstawowymi wartościami klasycznego szeregu. Nie jest to szczególnie oryginalne w przypadku pierwszego modelu, czyli 45 mm f/1.4, bo taka normalna ogniskowa zdarzała się ostatnio i u innych. Jednak zarówno drugi obiektyw, czyli 30 mm, jak i wczoraj zaprezentowany 21 mm świetnie nadadzą się jako wypełniacze luk, co ucieszy fotografów którym typowe wartości nie pasują.
Co ciekawego znajdziemy w najnowszym jasnym Iriksie? Po pierwsze sporo szlachetnego szkła: cztery soczewki niskodyspersyjne, cztery o wysokim współczynniku załamania światła, a na dokładkę jeszcze dwie asferyczne. W sumie ma ich być 15, choć jak liczę na schemacie, to wychodzi mi, że jest ich 16. Ale nie czepiam się, lepsza superata niż manko. Podobnie rzecz się ma z osłonami przeciwsłonecznymi, gdyż zamiast jednej mamy dwie: minimalistycznie zaprojektowaną osłonę zintegrowaną oraz drugą, mocowaną bagnetowo, głęboką już na ile się tylko da. Dużo, choć już nie jakoś nadmiarowo, mamy listków przysłony – jedenaście.
Obiektyw przystosowano do współpracy z wymagającymi przetwornikami o wysokiej rozdzielczości. Tworzony obraz ma charakteryzować się niedużą dystorsją oraz dobrze skorygowaną komą. Z pierwszego ucieszą się fotografowie architektury, z drugiego ci od gwiazd. A jednym i drugim przydadzą się uszczelnienia obudowy.
Cieszę się z tego poszerzenia oferty Irixa. Przyznaję, że przerwę w jego premierach po zaprezentowaniu pierwszych trzech szkieł potraktowałem jako sygnał końca pomysłów co dalej robić. Trzy obiektywy f/1.4 oraz towarzysząca im linia analogicznej optyki filmowej, mówią że w Iriksie (już) dobrze wiedzą jak i dokąd podążać. Czego im życzę także na przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz