Źródło: Panasonic |
„Po cichutku, w cieniu…” – był już taki tytuł na moim blogu.
I też dotyczył Panasonica. Tyle, że wówczas w cieniu premier Sony pojawił się
Lumix TZ90. Natomiast dzisiejsze premiery Canona „przykryły” wczorajsze,
oficjalne już ogłoszenie Lumixa S1H.
Pierwsze informacje o nim ukazały się trzy
miesiące temu, lecz wówczas konkretów podano mniej niż zagadek. Dziś wiadomo
już „wszystko”, w każdym razie teoretycznie, gdyż pełnych testów tego aparatu
oczywiście jeszcze brak. Czy aparatu? Racja, raczej kamery, gdyż ten Lumix jest
przeznaczony przede wszystkim do filmowania. A w każdym razie pod jego kątem
został dopieszczony w stosunku do podstawowego S1.
Co nie znaczy, że to model zupełnie niefotograficzny.
Pozostawiono na przykład całkiem zbędny filmowcom tryb zdjęć wysokiej
rozdzielczości. Ale już matrycę „przykryto” filtrem dolnoprzepustowym, co
skutecznie zapobiega powstawianiu mory, denerwującej na filmie i trudnej do
usunięcia. Matryca ma tę samą co Lumix S1 rozdzielczość 24 Mpx, lecz korzysta z
architektury Dual Native ISO, znanej
z kamer filmowych, ale też z Lumixa GH5s. Dual
Native ISO, czyli dwa oddzielne układy przetwarzania analogowego dla
każdego piksela, co pozwala obniżyć szumy albo powiększyć zakres tonalny. Wybór
układu przetwarzania może należeć do nas, bądź do automatyki aparatu.
Źródło: Panasonic |
W filmowaniu pojawiła się anonsowana wcześniej rozdzielczość
6K/24p plus kilka innych efektownie prezentujących się parametrów liczbowych.
Że wymienię choćby 5,4K/30p przy proporcji boków 3:2, 5,9K/30p przy 16:9,
4K/60p 10-bit przy formacie Super35 albo 30p z całej powierzchni klatki.
Bitrate’y sięgają 400 Mb/s, dostępne są płaskie profile barw (V-Log, HLG itd.)
oraz wysokie klatkaże HFR z rejestracją dźwięku i autofokusem. I jeszcze jedna,
największa liczba, czyli ∞. Ona oczywiście mówi o nieograniczonym czasie
rejestracji filmu.
Nawet nie próbuję opisać tu wszystkich filmowych możliwości
Lumixa S1H. Zostawiam to specjalistom, w pierwszej kolejności Amadeuszowi
Andrzejewskiemu, który obiecał szybko przetestować aparat i wrzucić materiał na
swój kanał YouTube. Gdy tylko się pojawi, nie omieszkam wam go podlinkować. Z
ciekawostek branżowych: mój pomysł podpierania się Amadeuszem w kwestiach
filmowych zmałpowali Optyczni. W swoich pierwszych
wrażeniach dotyczących S1H filmowanie potraktowali po macoszemu (czyli tak
jak ja), ale kilkukrotnie zapowiedzieli publikację materiału Amadeusza, w
którym to materiale rzecz zostanie potraktowana poważnie i dogłębnie.
Źródło: Panasonic |
Pionierską cechą Lumixa S1H jest wymuszone chłodzenie jego wnętrza,
szczególnie matrycy. Rzecz nieobca cyfrowym tylnym ściankom do aparatów
wielkoformatowych, tu po raz pierwszy zastosowano ją w małym obrazku. Nie znam
jeszcze wyników wpływu hałasu panasonicowego wentylatora na rejestrację dźwięku.
Ma on różne opcje działania: ze stałą niską albo wysoką prędkością obrotową,
ewentualnie dobieraną automatycznie w zależności od temperatury matrycy. A w
razie co można go wyłączyć
Obok kratek wentylacji widocznej po bokach pogrubionego
korpusu, czekała na mnie miła niespodzianka: nietypowo rozwiązane zawiasy
ekranu. Z pierwszych, publikowanych wiosną zdjęć wynikało, że po
ekstrawagancjach kinematyki ekranów Lumixów S1 i S1R Panasonic wrócił do swojego
starego, tradycyjnego, bocznego przegubu. Okazało się, że miałem rację, ale
tylko częściowo. Bo rzeczywiście taki przegub w S1H istnieje, ale nie jest on
mocowany do korpusu aparatu, a do dodatkowej ścianki z zawiasem na górze, pod
wizjerem. Można więc korzystając z tego zawiasu odchylić ekran do góry i mieć
go w osi obiektywu albo pracować tylko bocznym, dwuosiowym przegubem, czyli tak
jak we wszystkich Lumixach serii G i GH, czyli z ekranem wystającym od aparatu
w lewo. Jasne, takie zdublowanie zawiasów powiększa i komplikuje aparat. Jednak
w sytuacji gdy i tak doszła wentylacja, te dwa czy trzy milimetry nie grają
dużej roli.
Druga miła niespodzianka, to obecność systemu stabilizacji
matrycy. A ja wieszczyłem, że wzorem Lumixa GH5s, S1H będzie niestabilizowany.
Pomyliłem się, ale dobrze że jest jak jest. Podejrzewam, że w GH5s brak
stabilizacji bardzo ułatwił rozwiązanie kwestii chłodzenia przetwornika, co w
S1H nie stanowi problemu z powodu dodania wentylatora.
Reszta aparatu wygląda podobnie jak w przypadku S1. Co nieco
zmieniono tylko w przyciskologii. Wyłącznikiem jest obrotowa dźwigienka wokół
spustu migawki, bo na górnej pokrywie musiało znaleźć się miejsce dla wielgachnego,
czerwonego przycisku start / stop filmowania. Nie pasuje nam to położenie? To
mamy drugie wcielenie przycisku: z przodu aparatu, na dole, pod palcami lewej
dłoni.
Źródło: Panasonic |
To tyle teorii, czyli katalogowych faktów dotyczących
najnowszego Lumixa. A, jeszcze jeden, cena. Polskiej na razie nie znam,
brytyjska to 3600 £. Czyli jak nic S1H będzie droższy od S1R. W sklepach aparat
ma się znaleźć we wrześniu. [EDIT 29.08.2019: Panasonic ogłosił dziś przedsprzedaż, Lumixa S1H można w niej przedkupić za 16999 zł i otrzymać solidny rabat na obiektyw.]
Przy okazji premiery tego Lumixa Panasonic oficjalnie pokazał spodziewany
już, standardowy zoom 24-70/2.8. Jego konstrukcja wpisuje się w aktualne trendy
tego typu obiektywów: 18 soczewek, w tym 8 „szlachetnych” ED, UHR i asferycznych
oraz konkretne rozmiary (długość 140 mm, filtr 82 mm) i masa (>900 g). Z
ciekawostek wymienię napęd autofokusa oparty zarówno na silnikach krokowych,
jak i liniowych. I jeszcze obietnicę znikomego „oddychania”, czyli zmiany kąta
widzenia w zależności od odległości ostrzenia. A, ta może być bardzo nieduża:
minimalnie 37 cm. Czyli pewnie tylko kilkanaście centymetrów od przedniego
skraju osłony przeciwsłonecznej. Na półki obiektyw ma trafić w październiku.
Źródło: Sony |
Wczoraj Panasonic, dziś wysyp nowości Canona, więc Sony
zdecydowało, że nie może być gorsze. Właśnie kończyłem pisać ten tekst gdy
„wybuchły” dwa aparaty: α6600 oraz α6100. Widać Sony uparło się wykorzystać
wszystkie dostępne numery pomiędzy 6000, a 6900. Przyznam, że już trochę się
gubię co który model z tej linii zyskuje, a co traci. Dziś jednak w rozwoju tej
linii APSowych bezlustrowców chyba więcej poszło do przodu niż do tyłu. α6600
jest następcą α6500, dostało większy akumulator serii Z (za tym większy uchwyt)
oraz sprawniejszy autofokus Real-time
Tracking. Coś tam poszerzono w zakresie dotykowej obsługi ekranu, ale
chodzi chyba tylko o autofokus, a nie sterowanie funkcjami aparatu (menu itp.).
Filmowanie wspierają gniazda mikrofonu i słuchawek. Dla równowagi zabrano
wbudowany flesz. A żeby równowagę zakłócić, do gamy obiektywów dodano zooma
16-55 mm f/2.8. Nie za późno?
Natomiast α6100 to „obcięty” α6400, lecz wcale nie zastępuje
on „wiecznego” α6000. Ten bowiem ma być nadal produkowany. W α6100 zmniejszono
(w stosunku do α6400) rozdzielczość wizjera, autofokus podciągnięto do
aktualnego poziomu Sony, w tym dotykowo-ekranową jego obsługę. Ekran odchyla
się tylko do góry, w razie potrzeby aż o 180°. Symbolicznie przycięto
funkcjonalność (węższy zakres czułości, brak profili barw), ale reszta
pozostała po staremu. W sumie ten ruch to takie trochę canonowskie w stylu
odgrzewanie kotleta.
No właśnie, wspominam o tym Canonie, ale o dzisiejszych jego
nowościach nie napiszę ani słowa. To dlatego, że w weekend będę mógł je poznać
osobiście i przestrzelać. Spodziewajcie się, że za tydzień zdam raport z tej
operacji.
Niedlugo beda instalowac w aparatach chlodzenie wodne podobne do tego jakie mozna znalezc w komputerach.
OdpowiedzUsuńChyba za ciężkie i za duże, ale może... kiedyś...
Usuń