Taki normalny po prostu. Planując i projektując Lumixy S1,
S1R, a potem S1H, Panasonic chciał, czy nawet bardziej musiał, wybić się i
pokazać, że i on umie w pełną klatkę. Pokazał, a pod wieloma względami wybił
się. Teraz może więc wypuścić zwykły, porządny aparat, bez wodotrysków i cudów-wianków.
Mały obrazek dla szarego, ale wymagającego fotoamatora. Takiego, który może nie
potrzebuje dużo, ale wie czego chce.
Poczytałem od wczoraj trochę o tym najnowszym Lumiksie, a im
dłużej czytałem i im głębiej wnikałem we – wcale nie tak bardzo skomplikowane –
szczegóły jego budowy, idei i możliwości, tym bardziej mi się on podobał. Aż na
koniec uznałem go za konstrukcję fajniejszą niż wszystkie trzy – niewątpliwie
lepsze i poważniejsze – wcześniejsze.
Fajniejszą, co wcale nie znaczy że świetną, wspaniałą i
„tylko brać”. Jednak nie, nie zacznę od wymieniania tego co może powodować
wstrzymywanie się z natychmiastowym udaniem się do sklepu. Za ważniejsze uważam
pozytywy. Dwa najważniejsze, niejako przybliżające go użytkownikom
zaawansowanych Lumixów Micro 4/3, to znaczące ograniczenie gabarytów oraz
zastosowanie normalnego dla Panasonica ekranu na bocznym przegubie. W Lumixach
S1 i S1R wykombinowano fikuśny ekran podwójnie uchylny, w S1H wysoce
zaawansowaną i spełniającą najwyższe wymagania, a przy tym jedyną na rynku
konstrukcję uchylno-gibaną. Tu, w S5 powrócono do korzeni.
Natomiast zewnętrznymi wymiarami aparat przypomina Lumixy
GH5 i G90, a z konkurencji najbardziej chyba Sony A7 III. Korpus został
solidnie uszczelniony, ale w porównaniu z serią S1 Panasonic nie chwali się
możliwością fotografowania i filmowania na mrozie.
Akumulator zaczerpnięto z bezlustrowców Micro 4/3, podwyższono
mu trochę pojemność oraz zapewniono wsteczną kompatybilność z Lumixami G90 i
G9. Ciekawe jednak, że ich źródeł zasilania nie da rady użyć w S5.
Teraz dwa słowa (może nawet trochę więcej) o ciemniejszych
stronach budowy aparatu. Brak ekranu na górze, co mnie jakoś bardzo nie boli.
Już bardziej krzywię się na skromną rozdzielczość wizjera 2,36 mln punktów. Nie
to, że oczekuję 5,8 mln z serii S1, ale przydałoby się chociaż 3,6 mln z Lumixa
G9. Dobre choć to, że ekran reprezentuje przyzwoity poziom niecałych 2 mln
punktów.
Natomiast ci, którzy lubią ustawiać pole autofokusa
mechanicznie, a nie dotykowo, trochę się ucieszą, a trochę zmartwią. Najpierw
ucieszą obecnością mikrojoystika, a potem zmartwią, gdy okaże się że on jest
jedynie czterokierunkowy, a nie ośmiokierunkowy.
„Znormalizowano” sposób zapisu zdjęć i filmów. Postanowiono
poprzestać na standardzie Secure Digital, odpuszczając sobie karty XQD. To
dobry pomysł w sprzęcie takiej trochę niższej klasy. Sloty oczywiście są dwa,
ale szkoda, że tylko jeden z nich reprezentuje standard szybkości UHS-II.
Ostatnia sprawa na zewnątrz Lumixa, o której chciałem
wspomnieć, to gniazda przyłączeniowe. Wszystkie cztery umieszczono po lewej
stronie, a to oznacza że kable słuchawek, HDMI oraz być może zasilania będą się
gryzły z obracanym na bok ekranem. Wyjątkiem będzie kabel mikrofonu, którego gniazdo
umieszczono poza zasięgiem rażenia ekranu.
Wewnątrz aparatu mieści się stabilizowana matryca 24 Mpx,
mogąca na życzenie pracować w trybie High
Res, produkując RAWy i JPEGi o teoretycznej rozdzielczości 96 Mpx. W
praktyce szczegółowość będzie pewnie odpowiadała 60-70 Mpx, ale nie ma co
narzekać. Na dokładkę Panasonic wreszcie dojrzał do wprowadzenia do swojego
małego obrazka trybu rejestracji obrazu Live
View Composite.
Sama matryca jest kombinacją przetworników Lumixów S1 i S1H.
Brak jej filtra dolnoprzepustowego jak w S1, ale korzysta z systemu Dual Native ISO charakterystycznego dla
S1H.
Czyli Lumix S5 niby pozuje na model do filmowania, jednak w
tej dziedzinie trochę podcięto mu skrzydła. 4K/25p 10-bit uzyskujemy z całej
szerokości matrycy, ale to już maksimum możliwości. Przy 4K/50p mamy cropa
1,5×, a 10-bitowe 4:2:2 dla tej rozdzielczości możemy zapisywać wyłącznie na
zewnętrznej nagrywarce. Obowiązuje też ograniczenie czasu trwania pojedynczej 10-bitowej
sekwencji do 30 minut. Niemniej nie brakuje V-Logów, V-Gamutów, zebr i innych branżowych
akcesoriów, informacje o których musicie jednak czerpać w bardziej filmowych
źródłach.
Z ciekawostek Lumixa S5 zauważyłem tryb automatycznego
doboru sposobu działania migawki w zależności od czasu naświetlania i
ogniskowej obiektywu. Algorytmy wykorzystujące bazę danych o wstrząsach dla
poszczególnych czasów ekspozycji i ich wpływie na rozmazania obrazu decydują
czy używania jest „pełna” migawka szczelinowa, czy elektroniczna pierwsza
kurtyna.
Uniknąć poruszonych zdjęć oczywiście pomoże uniknąć
stabilizowana matryca, a skuteczność redukcji rozmazań sięgać ma 6,5 działki
czasu, jeśli tylko matrycy pomoże stabilizowany obiektyw. To o pół działki
lepiej niż w przypadku Lumixów serii S1.
Dla równowagi ograniczono częstość zdjęć seryjnych. Z 9
klatek/s znanych ze wszystkich trzech „jedynek”, w Lumiksie S5 pozostawiono
jedynie 7 klatek/s, przy czym gdy pracujemy z ciągłym autofokusem, wartość ta
spada jeszcze bardziej, do 5 klatek/s.
No właśnie, autofokus. Gdy pojawia się nowy Lumix, Panasonic
chwali się że w jego wypadku znacząco poprawił sprawność AF. I właściwie za
każdym razem okazuje się, że ZNOWU nie nastąpiła żadna rewolucja. Wcale nie
oczekuję rezygnacji z autofokusa DFD i przejścia na detekcję fazy. Jednak cały
czas liczę, że tym razem coś się naprawdę istotnie poprawi. W przypadku Lumixa
S5 też ogłoszono postęp, ale w informacji prasowej skupiono się na nowej funkcji,
wykrywaniu głowy. Ten aspekt automatycznego wyboru elementu kadru do ustawiania
ostrości podobno okazuje się wielce istotny. Na tyle, że uzupełniono nim
tradycyjne algorytmy wykrywania sylwetki człowieka, twarzy i oka. Co prawda
jest też mowa o przyśpieszeniu samego procesu ogniskowania obiektywu. Z tego co
zrozumiałem, chodzi o wydłużenie odcinka pierwszej fazy ogniskowania, na którym
obiektyw jedzie bez konieczności kontroli ostrości. Za tym idzie skrócenie
końcowego odcinka, na którym system DFD musi wspomóc się klasyczną detekcją
kontrastu. Chętnie sprawdzę jak ta poprawa wygląda w praktyce.
Jeszcze jedno, cena. Przyznam, że liczyłem na cenę
sugerowaną rzędu 1500 dolarów (jak Nikona Z5), ale okazało się że tak dobrze to
nie ma. Jest za to 2000 dolarów, co na polskim rynku przełoży się – jak
podejrzewam – na ceny sklepowe rzędu 9000 zł. To dużo, i to nie tylko
bezwzględnie, ale również w porównaniu z ceną Lumixa S1, którego da się kupić
wręcz za mniej niż owe 9 tysięcy. Albo więc Lumix S5 zostanie wyceniony
korzystniej, albo nie ma dużych szans na zagarnięcie choćby kawałeczka rynku. W
każdym razie na początku, bo potem pewnie wyraźnie stanieje i stanie się
popularniejszy. Ciekawe tylko kiedy nastąpi owo „potem”. Z pewnością tym
szybciej, im silniejsza będzie konkurencja. Na razie jest ten Nikon Z5, ale
podejrzewam że Canon i Sony będą grały starymi kartami. Canona „nie stać”
obecnie na pokazanie następcy EOSa RP, bo wyprztykał się na R5 i R6. Z kolei
Sony nie musi prezentować żadnego A5, bo jego rolę świetnie pełni A7 II za 4000
zł. W zapasie jest też świetny A7 III do kupienia za 8000 zł, a więc taniej niż
Panasonic S5. Oj, ten Lumix nie będzie miał łatwego życia, nie będzie!
Ale bez dwóch zdań on mi się spodobał. Nie, nie za te pieniądze,
ale od strony techniczno-ideologicznej, owszem. Nie miałem go jeszcze w rękach,
więc oceniam wyłącznie od strony katalogowej. Żeby ocenić pełniej, muszę mu
zajrzeć do wizjera oraz sprawdzić czy autofokus może rzeczywiście działa lepiej
niż u poprzedników. No i zobaczyć jak wygląda żywotność akumulatora, bo testom
wg. CIPA (tu: 440 zdjęć) nie bardzo ufam.
Jednak cała reszta Lumixa S5 wygląda (wystarczająco) dobrze, by już
teraz zdecydować, że to fajny aparat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz