czwartek, 3 września 2020

Panasonic Lumix S5 – przyjaźniejszy, prostszy, tańszy. Tańszy?!


     Taki normalny po prostu. Planując i projektując Lumixy S1, S1R, a potem S1H, Panasonic chciał, czy nawet bardziej musiał, wybić się i pokazać, że i on umie w pełną klatkę. Pokazał, a pod wieloma względami wybił się. Teraz może więc wypuścić zwykły, porządny aparat, bez wodotrysków i cudów-wianków. Mały obrazek dla szarego, ale wymagającego fotoamatora. Takiego, który może nie potrzebuje dużo, ale wie czego chce.
     Poczytałem od wczoraj trochę o tym najnowszym Lumiksie, a im dłużej czytałem i im głębiej wnikałem we – wcale nie tak bardzo skomplikowane – szczegóły jego budowy, idei i możliwości, tym bardziej mi się on podobał. Aż na koniec uznałem go za konstrukcję fajniejszą niż wszystkie trzy – niewątpliwie lepsze i poważniejsze – wcześniejsze.

     Fajniejszą, co wcale nie znaczy że świetną, wspaniałą i „tylko brać”. Jednak nie, nie zacznę od wymieniania tego co może powodować wstrzymywanie się z natychmiastowym udaniem się do sklepu. Za ważniejsze uważam pozytywy. Dwa najważniejsze, niejako przybliżające go użytkownikom zaawansowanych Lumixów Micro 4/3, to znaczące ograniczenie gabarytów oraz zastosowanie normalnego dla Panasonica ekranu na bocznym przegubie. W Lumixach S1 i S1R wykombinowano fikuśny ekran podwójnie uchylny, w S1H wysoce zaawansowaną i spełniającą najwyższe wymagania, a przy tym jedyną na rynku konstrukcję uchylno-gibaną. Tu, w S5 powrócono do korzeni.
     Natomiast zewnętrznymi wymiarami aparat przypomina Lumixy GH5 i G90, a z konkurencji najbardziej chyba Sony A7 III. Korpus został solidnie uszczelniony, ale w porównaniu z serią S1 Panasonic nie chwali się możliwością fotografowania i filmowania na mrozie.
     Akumulator zaczerpnięto z bezlustrowców Micro 4/3, podwyższono mu trochę pojemność oraz zapewniono wsteczną kompatybilność z Lumixami G90 i G9. Ciekawe jednak, że ich źródeł zasilania nie da rady użyć w S5.


     Teraz dwa słowa (może nawet trochę więcej) o ciemniejszych stronach budowy aparatu. Brak ekranu na górze, co mnie jakoś bardzo nie boli. Już bardziej krzywię się na skromną rozdzielczość wizjera 2,36 mln punktów. Nie to, że oczekuję 5,8 mln z serii S1, ale przydałoby się chociaż 3,6 mln z Lumixa G9. Dobre choć to, że ekran reprezentuje przyzwoity poziom niecałych 2 mln punktów.
Natomiast ci, którzy lubią ustawiać pole autofokusa mechanicznie, a nie dotykowo, trochę się ucieszą, a trochę zmartwią. Najpierw ucieszą obecnością mikrojoystika, a potem zmartwią, gdy okaże się że on jest jedynie czterokierunkowy, a nie ośmiokierunkowy.

     „Znormalizowano” sposób zapisu zdjęć i filmów. Postanowiono poprzestać na standardzie Secure Digital, odpuszczając sobie karty XQD. To dobry pomysł w sprzęcie takiej trochę niższej klasy. Sloty oczywiście są dwa, ale szkoda, że tylko jeden z nich reprezentuje standard szybkości UHS-II.


     Ostatnia sprawa na zewnątrz Lumixa, o której chciałem wspomnieć, to gniazda przyłączeniowe. Wszystkie cztery umieszczono po lewej stronie, a to oznacza że kable słuchawek, HDMI oraz być może zasilania będą się gryzły z obracanym na bok ekranem. Wyjątkiem będzie kabel mikrofonu, którego gniazdo umieszczono poza zasięgiem rażenia ekranu.

     Wewnątrz aparatu mieści się stabilizowana matryca 24 Mpx, mogąca na życzenie pracować w trybie High Res, produkując RAWy i JPEGi o teoretycznej rozdzielczości 96 Mpx. W praktyce szczegółowość będzie pewnie odpowiadała 60-70 Mpx, ale nie ma co narzekać. Na dokładkę Panasonic wreszcie dojrzał do wprowadzenia do swojego małego obrazka trybu rejestracji obrazu Live View Composite.
     Sama matryca jest kombinacją przetworników Lumixów S1 i S1H. Brak jej filtra dolnoprzepustowego jak w S1, ale korzysta z systemu Dual Native ISO charakterystycznego dla S1H.


     Czyli Lumix S5 niby pozuje na model do filmowania, jednak w tej dziedzinie trochę podcięto mu skrzydła. 4K/25p 10-bit uzyskujemy z całej szerokości matrycy, ale to już maksimum możliwości. Przy 4K/50p mamy cropa 1,5×, a 10-bitowe 4:2:2 dla tej rozdzielczości możemy zapisywać wyłącznie na zewnętrznej nagrywarce. Obowiązuje też ograniczenie czasu trwania pojedynczej 10-bitowej sekwencji do 30 minut. Niemniej nie brakuje V-Logów, V-Gamutów, zebr i innych branżowych akcesoriów, informacje o których musicie jednak czerpać w bardziej filmowych źródłach.

     Z ciekawostek Lumixa S5 zauważyłem tryb automatycznego doboru sposobu działania migawki w zależności od czasu naświetlania i ogniskowej obiektywu. Algorytmy wykorzystujące bazę danych o wstrząsach dla poszczególnych czasów ekspozycji i ich wpływie na rozmazania obrazu decydują czy używania jest „pełna” migawka szczelinowa, czy elektroniczna pierwsza kurtyna.  
Uniknąć poruszonych zdjęć oczywiście pomoże uniknąć stabilizowana matryca, a skuteczność redukcji rozmazań sięgać ma 6,5 działki czasu, jeśli tylko matrycy pomoże stabilizowany obiektyw. To o pół działki lepiej niż w przypadku Lumixów serii S1.


     Dla równowagi ograniczono częstość zdjęć seryjnych. Z 9 klatek/s znanych ze wszystkich trzech „jedynek”, w Lumiksie S5 pozostawiono jedynie 7 klatek/s, przy czym gdy pracujemy z ciągłym autofokusem, wartość ta spada jeszcze bardziej, do 5 klatek/s.

     No właśnie, autofokus. Gdy pojawia się nowy Lumix, Panasonic chwali się że w jego wypadku znacząco poprawił sprawność AF. I właściwie za każdym razem okazuje się, że ZNOWU nie nastąpiła żadna rewolucja. Wcale nie oczekuję rezygnacji z autofokusa DFD i przejścia na detekcję fazy. Jednak cały czas liczę, że tym razem coś się naprawdę istotnie poprawi. W przypadku Lumixa S5 też ogłoszono postęp, ale w informacji prasowej skupiono się na nowej funkcji, wykrywaniu głowy. Ten aspekt automatycznego wyboru elementu kadru do ustawiania ostrości podobno okazuje się wielce istotny. Na tyle, że uzupełniono nim tradycyjne algorytmy wykrywania sylwetki człowieka, twarzy i oka. Co prawda jest też mowa o przyśpieszeniu samego procesu ogniskowania obiektywu. Z tego co zrozumiałem, chodzi o wydłużenie odcinka pierwszej fazy ogniskowania, na którym obiektyw jedzie bez konieczności kontroli ostrości. Za tym idzie skrócenie końcowego odcinka, na którym system DFD musi wspomóc się klasyczną detekcją kontrastu. Chętnie sprawdzę jak ta poprawa wygląda w praktyce.


     Jeszcze jedno, cena. Przyznam, że liczyłem na cenę sugerowaną rzędu 1500 dolarów (jak Nikona Z5), ale okazało się że tak dobrze to nie ma. Jest za to 2000 dolarów, co na polskim rynku przełoży się – jak podejrzewam – na ceny sklepowe rzędu 9000 zł. To dużo, i to nie tylko bezwzględnie, ale również w porównaniu z ceną Lumixa S1, którego da się kupić wręcz za mniej niż owe 9 tysięcy. Albo więc Lumix S5 zostanie wyceniony korzystniej, albo nie ma dużych szans na zagarnięcie choćby kawałeczka rynku. W każdym razie na początku, bo potem pewnie wyraźnie stanieje i stanie się popularniejszy. Ciekawe tylko kiedy nastąpi owo „potem”. Z pewnością tym szybciej, im silniejsza będzie konkurencja. Na razie jest ten Nikon Z5, ale podejrzewam że Canon i Sony będą grały starymi kartami. Canona „nie stać” obecnie na pokazanie następcy EOSa RP, bo wyprztykał się na R5 i R6. Z kolei Sony nie musi prezentować żadnego A5, bo jego rolę świetnie pełni A7 II za 4000 zł. W zapasie jest też świetny A7 III do kupienia za 8000 zł, a więc taniej niż Panasonic S5. Oj, ten Lumix nie będzie miał łatwego życia, nie będzie!

     Ale bez dwóch zdań on mi się spodobał. Nie, nie za te pieniądze, ale od strony techniczno-ideologicznej, owszem. Nie miałem go jeszcze w rękach, więc oceniam wyłącznie od strony katalogowej. Żeby ocenić pełniej, muszę mu zajrzeć do wizjera oraz sprawdzić czy autofokus może rzeczywiście działa lepiej niż u poprzedników. No i zobaczyć jak wygląda żywotność akumulatora, bo testom wg. CIPA (tu: 440 zdjęć) nie bardzo ufam.  Jednak cała reszta Lumixa S5 wygląda (wystarczająco) dobrze, by już teraz zdecydować, że to fajny aparat.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz