Dwie generacje aparatów. Dwa – obecnie wyraźnie różniące się
– poziomy ich pozycjonowania w linii olympusowych bezluster. Dlaczego i po co
je ze sobą porównywać? A dlatego, że E-M5 w obecnym, trzecim wcieleniu praktycznie
dorównał drugiej „jedynce” w parametrach katalogowych. Po drugie, Olympus
aktualnie chętnie wypycha E-M1 II, chcąc zrobić na rynku miejsce dla E-M1 III.
A wypycha tradycyjną metodą, czyli znacznie obniżając jego cenę. W efekcie na
sklepowych półkach widzimy dwa kosztujące tyle samo modele. Obecnie, czyli na
początku maja i uwzględniając tylko sprzęt pochodzący z polskiej dystrybucji,
oba kupuje się już za 5200-5400 zł. Grzech więc ich nie porównać.
Pierwsze wrażenie? Zacznę typowo, od zachwytu nad gabarytami
sprzętu Micro 4/3. Na co dzień pracuję głównie małym obrazkiem, więc choć co
jakiś czas mam Micro 4/3 w rękach, to regularnie zapominam jak mikroskopijny
może być aparat fotograficzny. Stąd równie regularny zachwyt: jak to to może
być takie nieduże?! Gdy z polskiego Olympusa odbierałem torbę z przygotowanym
sprzętem, aż musiałem się upewnić czy w środku jest wszystko co zamówiłem. Ale
było: oba porównywane aparaty, grip do „piątki”, dwie sztuki zooma 12-40 mm
f/2.8, dwie sztuki „naleśnika” 14-42 mm f/3.5-5.6 oraz 75 mm f/1.8. Wszystko w
torbie, do której za chińskiego boga nie zmieściłby się mój Canon z 24-70/2.8.
Wrażenie drugie: ten E-M5 Mark III rzeczywiście może
uchodzić za wydmuszkę. Czy ja narzekam? Wcale! Daleko mi do utyskiwania forumowicza
(chyba z Optycznych), który pod kolejnymi artykułami dotyczącymi Olympusa wypominał
plastikową formę E-M5 III i wzdychał do „starej piątki, którą da się gwoździe
wbijać”. Żeby aż gwoździe, to bym nie ryzykował, ale co racja to racja: E-M5 II
rzeczywiście jest kilkadziesiąt gramów cięższy.
Za wydmuszkę z pewnością nie będą uważali najnowszej „piątki” ci, którzy nie mają odniesienia do starszych Olympusów serii E-M1 i E-M5. Szczególnie, że do ciężaru dobrze dopasowana jest jego forma. Wielkość, kształty aparatu, układ i szczegóły sterowania – to wszystko świetnie gra. Aparat trzyma się palcami, a nie dłonią, nie ma konieczności obejmowania go i ściskania – właśnie dzięki niedużej masie. Jeden warunek: obiektyw też nie może być duży i ciężki. Więcej: musi być mały i lekki. Tak jak pokazany na niektórych zdjęciach w artykule naleśnikowaty 14-42 mm f/3.5-5.6 albo któraś ze stałek f/1.8-2. Ale też nie każda. Jeśli mowa o obiektywach 12, 17, 25, 45 mm, to w porządku; bo już z mocno metalowym 75 mm f/1.8, sytuacja się zmienia. Nie ma już mowy o trzymaniu aparatu w palcach, trzeba go już porządnie chwycić. Problem w tym, że nie bardzo jest za co. I to jest istotny minus w porównaniu z E-M1 II. W jego przypadku mocno wystający, wysoki i sensownie wyprofilowany uchwyt pozwala – w zależności od sposobu trzymania – powiesić aparat na palcach albo zaprzeć go na palcach dłoni. Nie ma konieczności ściskania go, co konieczne jest, a także przeszkadza mi w „piątce”.
Olympus E-M5 III z firmowym uchwytem. |
Pomocą w tym względzie może okazać się dodatkowy grip ECG-5.
Może, i zasadniczo okazuje się wsparciem, ale też nie do końca. Jest on
głęboki, ma własny spust migawki i otaczające go pokrętło, ale został wyprofilowany
inaczej niż własny uchwyt „jedynek”. Pomaga komfortowo trzymać w ręku aparat
podczas fotografowania ciężkim szkłem, jednak pozwala dobrze odpocząć dłoni gdy
nie fotografujemy tylko w pewnych konfiguracjach sprzętu. Nie możemy bowiem
swobodnie zawiesić na samych palcach aparatu z podczepionym 12-40 mm f/2.8 albo
75 mm f/1.8, jednak już w towarzystwie naprawdę dużych – jak na Micro 4/3 –
szkieł jak najbardziej. Dużych, czyli takich jak 40-150/2.8 albo superzoomy
12-100/4, czy 12-200/3.5-6.3.
W sumie wygląda to tak, że E-M5 III da się wygodnie trzymać tylko
z najcięższymi obiektywami i z najlżejszymi. Tak to w każdym razie czują moje
dłonie.
Olympus E-M5 III świetnie dopasowany jest kształtem i wielkością do małych obiektywów. Tu wystąpił w towarzystwie "składanego", naleśnikowatego zooma M.Zuiko 14-42 mm f/3.5-5.6. |
Gdy już kończyłem pisać ten artykuł, zauważyłem mnożące się
w sieci informacje o braku sztywności korpusu E-M5 III oraz o sygnalizowanych
uszkodzeniach mocowania statywowego. Pierwszego z tych zjawisk nie
zaobserwowałem, Olympus nijak nie chciał mi się giąć w rękach, choć próbowałem.
Jednak z tym mocowaniem statywu rzeczywiście coś jest na rzeczy, choć raczej
nie dotyczy to aparatu wyposażonego w jakiś lekki i – przede wszystkim – nieduży
obiektyw. Natomiast w towarzystwie większego szkła (ja sprawdzałem z wymienionymi
przed chwilą superzoomami) rzecz wygląda znacznie gorzej. Nawet przy lekkim
naciśnięciu obiektywu w dół, widać jak mocno zmniejsza się szczelina między nim,
a głowicą statywu. Dolna płyta aparatu musi się naprawdę solidnie giąć. I pękać
w nieco mniej sprzyjających okolicznościach. Wiadomo, jak się będzie uważało,
to nic złego się nie stanie, ale myślę że nowej „piątce” przydałoby się w tym
aspekcie więcej solidności.
"Piątka" po lewej, "jedynka" po prawej. Różnica wielkości ich akumulatorów jest wyraźna. |
W analizach zasilania nowej „piątki” powszechnie biada się
nad użyciem w niej akumulatora BLS-50, o którym wszyscy wiedzą, że bardzo marnie radzi sobie z zasilaniem Olympusów
linii E-M10. Miałem do czynienia z pierwszymi dwoma jej przedstawicielami i
gotów jestem napisać, że słowo „marnie” nie oddaje skali problemu. Pisałem
zresztą o tym w swoim artykule
dotyczącym E-M10 II. Miło zaskoczył mnie fakt, że E-M5 III potrafi znacznie
lepiej współpracować z BLS-50. Nie to że rewelacyjnie, nadal nie ma mowy o
starcie do całodziennego fotografowania z jednym akumulatorem. Z dwoma też byłoby
to bardzo ryzykowne. Jednak nie zdarzało się, by akumulator zdychał po godzinie
– półtorej fotografowania i wykonaniu setki zdjęć.
Drugim powodem biadania nad zasilaniem E-M5 III, jest
nieobecność w ofercie Olympusa gripa zawierającego dwa dodatkowe aku,
analogicznego do akcesorium dla E-M5 II. Czyli nie dość, że akumulator jest
słabszy niż w „dwójce”, to jeszcze nie można go wspomóc. Dla mnie jest to
najistotniejszy objaw zesłania E-M5 III z klasy średniej do niższej. No, może
nie zesłania, bo chodzi tu raczej o likwidację klasy średniej i upchnięcie
nowej „piątki” w tej niższej. Niemiła jest też niemożność wymiany akumulatora w
aparacie bez zdemontowania uchwytu ECG-5. Naprawdę nie dało rady zrobić w nim
odpowiedniego wycięcia?
Żeby jednak podejść do spraw uczciwie, to biorąc pod uwagę
unowocześnienia E-M5 III w stosunku do poprzednika i wynikające z tego znaczne
zbliżenie się go do E-M1 II, czymś trzeba było go od niego „odsunąć”. I padło
na zasilanie. Przyznajcie, mogło być gorzej, prawda? Na pocieszenie, „piątce”
dołożono opcję ładowania akumulatora przez port USB. Tego E-M1 II nie potrafi.
"Jedynka" po lewej, "piątka" po prawej. |
No właśnie, unowocześnienia. Jest ich naprawdę dużo. Wręcz
podejrzanie. Wymieniłem je już w artykule
opublikowanym zaraz po premierze E-M5 III, ale tu powtórzę tę wyliczankę. W
skrócie, gdyż niniejszy artykuł dotyczy porównania najnowszej „piątki” z E-M1
II, a nie E-M5 II.
Idąc od zewnątrz, uwspółcześniono układ pokręteł. Automatyki
mamy już na prawo od wizjera, a po lewej umieszczono historycznie uzasadnioną dźwigienkę wyłącznika z dwoma przyciskami,
czyli analogicznie jak w serii E-M1. Za to przednie i tylne pokrętło sterujące
pozostawiono „w stylu E-M10”, czyli dość wysokich gałek, co ogólnie rzecz
biorąc podoba mi się. Kłopot tylko w tym, że palec za tylnym pokrętłem ma małe,
ograniczone elementami na tylnej ściance, pole manewru prawo – lewo. Stąd
trudniej szybko przejechać duży zakres ustawień funkcji umieszczonej pod tą
gałką. W E-M1 II zakres ten jest dwukrotnie szerszy.
Kolejny nowy plus, to uszczelnienia trzymające podobno
standard IPX1. Tyle, że w oficjalnych materiałach Olympusa nie ma ani słowa na
temat spełniania tej normy, a informacja tylko pojawia się okazjonalnie w
sieci, np. na DPReview. Tę normę spełniają (podobno) również Olympusy E-M1 III
oraz E-M1 X, natomiast nieznana jest Olympusom E-M5 II i E-M1 II.
Olympus E-M5 III. |
Wizjer aparatu to już OLED, a nie LCD. To druga, obok
pełniejszej wodoszczelności, przewaga najnowszej „piątki” nad E-M1 II.
Przewaga, bo tak twierdzi Olympus i tego OLEDa żądało wielu użytkowników. I
niby racja, zgodnie z tym co deklaruje producent, wizjer daje lepszy kontrast i
czystsze kolory. Jest tylko jeden problem: one nijak się mają do
rzeczywistości. Gdy fotografuję E-M1 II, obraz jest bledszy i mniej wyrazisty, ale
za to dokładnie odpowiada temu co widzę drugim okiem poza celownikiem. Oraz
temu co później pojawia się na zdjęciu. Sorry, Olympusie, nie podoba mi się to
unowocześnienie. „Jedynka” według mnie wypada tu lepiej. Także powiększeniem
obrazu: 0,74 × w porównaniu z 0,68× w E-M5 III.
Olympus E-M1 II. |
Klapka po prawej stronie obudowy kryje gniazda kart pamięci:
jedno w E-M5 III (UHS-II) i dwa w E-M1 II (UHS-II i UHS-I). Długość serii zdjęć
oraz czas zapisu zdjęć nie budzą zastrzeżeń ani w jednym, ani w drugim aparacie.
Przy tym oba potrafią czymś zaskoczyć przeciwnika. E-M1 II strzela mechaniczną
migawką aż 15 klatek/s, a E-M5 III „tylko” 10. „Jedynka” umie jednym ciągiem
wykonać ponad 60 zdjęć przy tych 15 klatkach/s albo ponad 70 przy 10
klatkach/s. A potem przelać je z bufora na kartę UHS-II w 15 s. Ładnie, prawda?
Tyle, że nowa „piątka” strzela zdjęcia bez limitu. Niby żadne osiągnięcie, póki
nie dopowiem, że chodzi o RAWy. Jakieś pytania?
Pojedyncze gniazdo kart pamięci w "piątce". Jednym wadzi ten niedostatek, inni nie widzą w tym żadnego problemu ani źródła stresu. |
Na plus „jedynki” zaliczę znacznie ładniejszy dźwięk migawki
oraz wyraźnie krótszy blackout. Tę drugą zaletę doceniałem właściwie tylko przy
zdjęciach seryjnych. Przy pojedynczych zauważałem dłuższy blackout „piątki”,
ale nie wadził mi on jakoś szczególnie. Z moich obserwacji zdjęć wykonywanych
oboma aparatami przy newralgicznych czasach ekspozycji wynikała trzecia
przewaga migawki Olympusa E-M1 II: słabsze trzęsienie aparatem. Czy naprawdę
tak jest, opiszę dalej, wraz z wynikami testu stabilizacji matryc.
Obie migawki umieją zrealizować czas 1/8000 s, a do 1/32000
s sięgają ich migawki elektroniczne. Niestety – jak to w Olympusach – migawka
elektroniczna nie może być „przedłużeniem” migawki szczelinowej. Czyli brak
trybu Auto, w którym poniżej 1/8000 pracuje
migawka mechaniczna, a gdy trzeba wejść w czasy krótsze, aktywuje się elektroniczna.
To duży kłopot gdy fotografuje się w silnym świetle, i to nie tylko pełną
dziurą stałek f/1.2. Przy szkłach f/1.8 migawce szczelinowej też często nie
starcza czasów, szczególnie że natywna czułość matryc Olympusów wynosi ISO 200.
W efekcie trzeba wachlować migawkami, przełączając się z jednej na drugą.
Niewygodne to!
Wnętrzności obu konkurentów prezentują się bardzo podobnie.
Tkwią tam stabilizowane, 20-megapikselowe matryce z trybem Hi-Res (JPEGi 50
Mpx, RAWy 80 Mpx) i 121 polami AF z detekcją fazy. Tym kilku cechom i liczbom
chcę poświęcić trochę uwagi.
Zacznę od stabilizacji. Zdjęcia wykonane na potrzeby
sprawdzenia jej skuteczności nijak nie potwierdzają moich wrażeń, że migawka
„jedynki” mniej trzęsie aparatem. Wygląda na to, że jedynie pięknie brzmi, ale
więcej korzyści z niej nie ma. Korzystałem z niestabilizowanego obiektywu 12-40
mm f/2.8, co oznacza że testowałem skuteczność samej stabilizacji matrycy, a
nie Sync IS, czyli współpracujących
systemów stabilizacji aparatu i obiektywu. Oba Olympusy nie zawiodły w tym
względzie, a wręcz przeciwnie, prezentując wyniki na poziomie 5 działek czasu
(test przy ogniskowej 40 mm). Udziały zdjęć ostrych, lekko i mocno poruszonych
dla poszczególnych czasów ekspozycji oraz przy stabilizacji włączonej i wyłączonej
wyglądają dla obu modeli niemal identycznie. Już bardziej remisowo nie mogło
być. Ważniejsze jednak jest co innego. Tak wysoki poziom skuteczności został
osiągnięty działaniami IS samej matrycy, bez pomocy optycznej stabilizacji
obiektywu. Możemy więc liczyć… przepraszam, jestem pewien, że po dołączeniu
któregoś ze stabilizowanych szkieł, wynik będzie jeszcze lepszy. Czytaj:
rewelacyjny. Szkoda tylko, że Olympus tak oszczędnie dawkuje takie obiektywy.
Ostatnim pokazanym był (prawie 4 lata temu!) genialny superzoom 12-100 mm f/4,
a poza nim jest jeszcze tylko 300 mm f/4. Na stabilizowany supertelezoom
150-400 mm f/4,5 TC nadal czekamy.
W wynikach testu trybu wysokiej rozdzielczości Hi-Res nie spodziewałem się rewelacji, a
już na pewno nie znaczącego przyrostu szczegółowości ponad typowy dla Olympusów
i Panasoniców poziom ×2.5. Czyli, że
szczegółowość zdjęcia przy Hi-Res będzie wyglądała tak, jak z matrycy o
dwuipółkrotnie wyższej rozdzielczości. Dla pionierskiego 16-megapikselowego E-M5
II oznaczało to 40 Mpx, a dla 20-megapikselowych matryc obu opisywanych tu
modeli, powinno być 50 Mpx.
Ten spodziewany schemat w pełni się sprawdził w przypadku RAWów. Gdy staranie je obrobimy, nie dostrzeżemy różnicy pomiędzy zdjęciami z obu modeli. Jednak z JPEGami jest inaczej, tu "piątka" wypada zauważalnie lepiej. Ważna uwaga, jeśli o tym nie wiecie: RAWy z obu aparatów mają deklarowaną rozdzielczość 80 Mpx, ale realna szczegółowość obrazu oczywiście temu nie odpowiada. JPEGi prosto z aparatu liczą 50 Mpx i jest to wartość w pełni uzasadniona.
Jeśli przypadkiem
oglądaliście na DPReview zdjęcia scenki testowej wykonane w Hi-Res, to
uspokajam, nie martwcie się. W porównaniu
z Sony A7R IV (60 Mpx) lub Fuji GFX 50 R (średnioformatowe 50 Mpx), Olympus
wypada tam blado, czy raczej miękko. Obraz będzie prawdziwszy, jeśli pobierzcie
tamtejsze RAWy i sami je wywołacie. Zdjęcia z E-M5 III dużo wówczas zyskają,
ale mi po takiej operacji nadal coś nie pasowało, więc porównałem sam, z EOSem
5DsR (50 Mpx). Wyszło, że Olympus naprawdę nie ma czego się wstydzić,
praktycznie w pełni dorównuje Canonowi. Jedno ale: Olympus znajduje się wówczas
na granicy swoich możliwości. Natomiast zdjęcia Canona można w razie potrzeby
jeszcze daaaaleko ciągnąć suwaczkami wyostrzania, przejrzystości, nie tracą one
przy tym nic z plastyki.
Drugi aspekt potencjalnej poprawy działania matrycy Olympusa
E-M5 III w porównaniu z E-M1 II, to praca przy wysokich czułościach. Wysokich
jak na Micro 4/3, więc nie liczcie na moje opinie na temat ISO 12800. Procesor
w obu aparatach niby jest ten sam, czyli TruePic VIII, ale może uwspółcześnione
algorytmy obróbki sygnału coś zmieniły na plus? Jeśli zmieniły, to troszkę.
Nieznaczne troszkę. Widać to właściwie tylko w JPEGach, które w przypadku
„jedynki” przy czułości ISO 3200 są już mało użyteczne, a w E-M5 III jeszcze
jakoś wyglądają. Nie to, że ta czułość nagle stała się w pełni używalną. Jednak
uczyniono niewielki krok w tym kierunku. W RAWach różnicy właściwie nie widać.
Znaczy, nie zauważam jednoznacznej przewagi „piątki”. Na pewno coś tam
pozmieniano, gdyż aparaty wymagają innego operowania suwaczkami usuwania szumów
chrominancji, luminancji i wyostrzania, jednak nie potrafię wskazać zwycięzcy.
Kadr do testu szumów i szczegółowości obrazu dla wysokich czułości. Wycinki poniżej. |
Ostatnia kwestia, to sprawność ciągłego autofokusa. Olympus
E-M5 III to pierwszy model ze średniej, bądź niższej linii, który dostąpił
zaszczytu posiadania autofokusa z detekcją fazy. Sprzętowo jego system AF w
niczym nie ustępuje temu z „jedynek”, włącznie z E-M1 X i E-M1 III. W sumie nic
dziwnego, matryca jest ta sama i zawiera 121 krzyżowych, „fazowych” pól ostrości.
Trochę mało tych pól, wolałbym zobaczyć ich ze dwa razy więcej. Ale skoro nawet
w Olympusie E-M1 III jest ich 121, więc w najbliższej przyszłości małe szanse
na poprawę w tym względzie.
Software’owo przewaga najnowszej „piątki” nad E-M1 II
objawia się umiejętnością śledzenia oka. Jednak nie sprawdziłem jak ta lepszość
objawia się praktyce. Nie bardzo miałem możliwość wykonać test według swoich
dotychczasowych standardów, nie publikuję więc zdjęć prezentujących sprawność
C-AF. Coś tam jednak posprawdzałem, i ogólnie rzecz biorąc rzecz nie wygląda
bardzo różowo. Z początku wręcz przeraziłem się, bo ciągły autofokus wcale nie
miał ochoty działać. No, „wcale” to może przesada, ale było naprawdę źle. A
wiedziałem, że nie powinno, gdyż już staruszek E-M1 potrafił ostrzyć bardzo
przyzwoicie. Co zresztą opisałem
na blogu. Pogrzebałem w menu szukając ustawień poprawiających działanie
C-AF i wynalazłem dwa. Pierwsze, radykalnie zmieniające obraz, to ustawienie
czułości ciągłego AF na +2, a nie domyślne 0. Drugą pomocą okazało się
przełączenie z migawki mechanicznej na elektroniczną. No, po tych zmianach
autofokus „piątki” wreszcie zaczął działać przyzwoicie. Aż tyle i tylko tyle.
Żadnych rewelacji, ani też żadnej przewagi w skuteczności nad C-AF Olympusa E-M5
III nad E-M1 II. A właściwie nawet przegrana, gdyż w „jedynce” działa on równie
dobrze jak w E-M5 III także z użyciem migawki szczelinowej.
Pamiętacie, jak zatytułowałem artykuł dotyczący premiery
Olympusa E-M5 III? „Mój ci jest!” Tak to wówczas czułem, zresztą nie tylko na
podstawie informacji prasowej i danych katalogowych, ale również po obmacaniu
aparatu. Czy coś się zmieniło po dłuższym użytkowaniu zestawieniu z
„emerytowaną jedynką”? Owszem, tak. Na minus, niestety. W trakcie pisania tego
artykułu te minusy zbierały się i zbierały, więc byłem coraz mocniej
przekonany, że w podsumowaniu zjadę nową „piątkę” i jednogłośnym zwycięzcą
ogłoszę E-M1 II. Gdy jednak przyjrzałem się „zadom i waletom” obu modeli,
uznałem że sprawa nie jest tak jednoznaczna.
Zdecydowanie polecałbym E-M5 III tym wszystkim, którzy
planują korzystanie z lekkich obiektywów. Ta kombinacja pozwoli docenić mikroskopijność
systemu. Duże szkła wymagają gripa ECG-5, ale nie uważam go za dobrze
zaprojektowane (i wycenione) akcesorium. No, i do ceny aparatu wypadałoby
doliczyć koszty jednego albo i dwóch zapasowych akumulatorów. Wyraźnie
zauważalnymi plusami „piątki” są nieograniczone długością serie RAWów oraz
opcjonalne ładowanie aku przez USB. Wizjer OLED? Mi nie pasuje, ale wiem że są
tacy, którym bardzo się spodobał. Jest jeszcze jedna przewaga nowszego modelu.
Taka przyszłościowa, czy raczej potencjalna: upgrade oprogramowania. Znając
politykę Olympusa, będzie on co jakiś czas poprawiał działanie sprzętu oraz
rozszerzał jego możliwości nowymi wersjami firmware’u. Tak więc „piątka” będzie
coraz lepszym aparatem, co nie grozi już E-M1 II. On występuje dziś w wersji
finalnej, wzmocnionej „na do widzenia” softem 3.0. Ale to koniec jego rozwoju;
lepszy już nie będzie.
Co nie znaczy, że ma się czego wstydzić przed E-M5 III. Mi
bardziej podoba się jego ergonomia, wizjer, zasilanie, migawka (dźwięk, krótszy
blackout). Serie 15 klatek/s nie rajcują mnie, ale wielu doceni ich przewagę
nad 10 klatkami/s w „piątce”. Jeśli E-M5 III zamierzalibyśmy kupić w komplecie
z gripem, to zauważmy że „jedynka” go nie potrzebuje, więc oszczędzamy
pieniążki. Po zsumowaniu z dodatkowym aku koniecznym w E-M5 III, E-M1 II wypada
z tysiąc złotych taniej od „piątki”. Znaczące! Plastikowość tego aparatu nie
przeszkadza mi, poza aspektem mocowania na statywie. Jeśli planujemy takie
fotografowanie, myślmy raczej o E-M1 II.
Bardzo istotną kwestią jest praktyczny remis w konkurencji efektów
zdjęciowych, identycznie
działa też autofokus (lekka przewaga E-M1 II w C-AF z użyciem migawki
szczelinowej) oraz stabilizacja. Z jednej strony cieszyć się należy, że model z
niższej półki dorównuje temu „wyższemu”, ale z drugiej może dziwić dlaczego
aparat o kilka lat nowszy nie wygrywa w tych konkurencjach. Dobre to, że musząc
wybrać któryś z tych Olympusów, mamy kilka kwestii z głowy.
I jeszcze jeden drobiazg, o którym dowiedziałem się dopiero
podczas pisania artykułu. Wcześniej byłem przekonany, że tylko pierwsza wersja
„jedynki” występowała w srebrnej wersji obudowy. A tu niespodzianka, Olympusa
E-M1 II też można kupić w lżej wyglądającej odmianie. Nieczęsto pojawia się ona
w ofercie sklepów, ale jest do trafienia. Na wszelki wypadek dodam, że E-M5 III
oczywiście też występuje w czerni i srebrze. Niektórzy uważają, że w wypadku
tego modelu owo srebro wygląda jakoś plastikowo i „tanio”. Bo ja wiem? Tak czy
inaczej, w towarzystwie jasnych wersji obiektywów, jasne Olympusy OM-D prezentują
się bardzo stylowo. Sam jestem zwolennikiem czerni w sprzęcie foto, ale dla
tych Olympusów robię wyjątek.
Który więc z modeli finalnie polecam? Mi bardziej leży E-M1
II, ale absolutnie nie ma co się bać „plastikowego” E-M5 III. Jeśli macie co do
niego wątpliwości, a możecie poczekać z zakupem, to poczekajcie. Na początku
artykułu napisałem, że wyprzedaż E-M1 II spowodowana jest chęcią zrobienia
miejsca na rynku dla E-M1 III. Ale jest też – jak podejrzewam – drugi cel
takiego działania. Bo gdy już E-M1 II zniknie ze sklepów, a to nastąpi raczej
szybko, będzie można obniżyć cenę „piątki”. I najnowszej, trzeciej „jedynki” też
J
Weźcie te kwestie pod uwagę wybierając model Olympusa… i termin jego zakupu.
Plastikowe to zle! Nie rozumiem dlaczego ludzie tak bardzo boja sie zmian. To nie jest taki plastik jak w ruskich Agatach czy swiatlomierzach Leningrad, to jest cos zupelnie innego. Poza tym teraz juz nikt nie kupuje aparatu na cale zycie. Niedawno widzialem reporaz o pani fotografce, nie pamietam jak sie nazywala, byla to niemiecka reporterka robiaca zdjecia w obozach uchodzcow. Pani powiedziala ze prawdziwa praca zaczyna sie dopiero w nocy, kiedy ma czas przejrzec i opracowac pare tysiecy (!) zdjec, ktore zrobila w dzien. Fakt, na szyi miala 2 kamery, ale i tak, skromnie liczac, kazda z kamer robila ponad 1000 zdjec dziennie. No to jak dlugo potrwa, zanim pani fotografka bedzie potrzebowala nowy sprzet? Rok? Dwa? Gora dwa lata. (A ja mam w moich zbiorach dzialajace aparaty starsze niz 100 lat :-) )
OdpowiedzUsuńMysle ze trzeba skonczyc z tradycyjnym pojmowaniem fotografii, niedlugo pojawia sie kamery z zakrzywiona martyca, juz chyba 99% ludzi nie wie co to migawka i przyslona, albo ostrosc, bo kamery sa doskonale zautomatyzowane. Co sie tyczy wagi aparatu - ile wazy smartfon z dobrym tele i szerokim katem? Pytam, bo tym sie bedzie fotografowalo, i to juz jutro.
Na zmiany, szczegolnie w mysleniu, potrzeba czasu, i mysle ze ten czas wlasnie nadszedl. Pierwsze samochody nie roznily sie niczym od konskich powozow, poza tym ze kun zostal zastapiony motorem, nastepne generacje nie wiadomo czemu, nie mialy dachow, kierunkowskazy powstaly pare dziesiatek lat po wynalezieniu samochodu.
Mysle ze za pare (krotkich) lat zmieni sie nasz stosunek do fotogrfowania i do sprzetu fotograficznego, bo to czego jestesmy wlasnie swiadkami to jest wielka rewolucja.
Niech zyje plastik!!! :-)
Jasne, nie należy bać się plastików, tak jak nie należy bać się „chemii”. Ani fizyki. Grunt, żeby były one stosowane z głową. Często są, czasem nie. Pewnie chęć urwania milimetra z wysokości E-M5 III spowodowała, że gniazdo statywowe usztywnione jest tylko na słowo honoru. Innych aspektów plastikowości tego aparatu nie czepiam się.
OdpowiedzUsuńWlasnie na Lens Rentals mozna zobaczyc ze obiektyw Nikona za 10 tysiecy dolcow jest w duzej mierze made of plastic :-)
UsuńTak, widziałem. A na blogu testowałem kiedyś Nikkora 24-70/2.8 VR, w którym na zewnątrz poza bagnetem nie znalazłem nawet kawałeczka metalu.
UsuńTo by moze znaczylo ze plastikowy gwint do statywu to nie taki szajs jak myslisz?
UsuńGwint jest metalowy. Podobnie jak płytka go otaczająca. Problemem jest co innego. A właściwie to problemy są dwa, sumujące się, no i nie wiadomo jak duży udział w tym braku sztywności ma każdy z nich. Pierwszym jest mocowanie tej płytki do zbyt cienkiej / mało sztywnej dolnej pokrywy aparatu. Drugim to, że sama płytka jest nieduża, więc obciąża mały fragment pokrywy.
UsuńAparat ma 2 lata gwarancji, mozna sprawdzic czy wytrzyma. Poza tym, czy duze i ciezkie obiektywy nie maja swojego mocowania na statyw? Chyba nikomu nie przyjdzie do glowy uzywac wtedy gniazda z aparatu?
UsuńRacja, można sprawdzić. Ale jeśli nie wytrzyma i pęknie, to trzeba będzie naprawić na własny koszt, bo gwarancja nie uwzględnia tego typu uszkodzeń mechanicznych.
UsuńMocowanie statywowe ma zaledwie kilka największych szkieł m43. Kojarzę 40-150/2.8 i 300/4 u Olympusa oraz 100-400 i 200 u Panasa. Ale ja zauważyłem tendencję do gięcia się dołu aparatu przy takich, którym mocowania brak. Choć trochę ważą i są długie, więc łatwo uzyskać duże siły na stopce.
Sam nie mam nic przeciwko tworzywom sztucznym w konstrukcji aparatów. Ba, byłem nawet użytkownikiem Pentaxa MZ-M, który w czasach filmowych uchodził za kwintesencję plasticzaka. Ale nie kosztował nigdy tyle co E-M5 III. To mocowanie statywowe to jednak wtopa. I mimo, że lubię małe i lekkie aparaty, wybór może być jeden: E-M1 II. Oczywiście czysto hipoteczny, bo tkwię w martwym systemie A Sony.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze E-M1 III, ale on jeszcze droższy. A jeśli E-M1 II, to trzeba się śpieszyć z zakupem...
UsuńHipotetyczny. Muszę zmienić mój wysłużony a55 na coś pokroju a77II lub a99
OdpowiedzUsuńZa założenia SLT, czy niekoniecznie?
OdpowiedzUsuńTrochę przypadkiem znalazłem się w tym systemie. Mam kilka fajnych szkieł, jak Sigma 24mm f/2.8, Sony 85 f/2.8 i Minolta 50 f/1.7. Potrzebuję czegoś ze sprawnym AF i obiektywu w rodzaju 70-200 f/2.8 bo jedna córka jest amazonką a druga piłkarką. Choć jeśli zdecyduję się na APS-C, to chwilowo zostanę przy 55-200, który jest zdumiewająco dobry, biorąc pod uwagę cenę. Niestety mam spory odsetek zdjęć nieudanych, bo a55 ma słaby AF, a na śledzącym i szerokim polu AF w ogóle nie można polegać.
OdpowiedzUsuńA, skoro jest zapas sprawdzonych szkieł, to warto trzymać się bagnetu. W bezlustrach to dopiero A6000 daje radę w CAF.
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńA jak się ma do tej dwójki Panasonic Lumix G90? Czy warto go rozważać w kontekście upgrade'u z Olympusa E-M5 Mk II? :)
Pozdrawiam,
Paweł
Dzień dobry, myślę że tak, warto. Może brakować Hi-Res, ale poza tym G90 chyba pod każdym względem wypada lepiej. Oczywiście należy wziąć pod uwagę kwestię niepełnej kompatybilności obiektywów i korpusów Olympusa i Panasonica. Test G90 wisi na blogu: https://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2019/08/test-panasonic-lumix-g90-jest-sie-czym.html
UsuńWitam,
UsuńDziękuję bardzo za odpowiedź! Przeczytałem Pana bardzo pozytywną recenzję Lumiksa G90 już wcześniej i w sumie dlatego właśnie o niego zapytałem :)
Szczerze mówiąc do tej pory nigdy nie używałem funkcji Hi-Res w swoim Olympusie, więc nawet nie wiem jak dużo straciłem ;) Domyślam się, że G90 wypada lepiej w stosunku do E-M5 Mk II, bo to nowsza i bardziej zaawansowana konstrukcja, ale czy przewyższa on również E-M1 Mk II?
Pozdrawiam,
Paweł
Noooo, tu bym się mocno zastanawiał. I chyba postawiłbym na Olympusa. Ale w tym wypadku lista szkieł ma jeszcze większy wpływ na wybór niż w przypadku E-M5II vs G90. Jeśli dużo panasonicowo-leikowych, przy używaniu których istotny jest AFC i bardzo skuteczna stabilizacja, G90 będzie lepszym wyborem.
UsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńWiem, że ten Olympus E-M1 Mk II to wspaniały sprzęt, ale uważam, że nie zasługuję w tej chwili na taki topowy aparat. Po prostu w moich rękach 90% jego możliwości pewnie by się zmarnowało ;)
Aktualnie wykorzystuję wyłącznie amatorskie, raczej ciemne obiektywy Zuiko, ale zanim pomyślałem o nowszym body, to zastanawiałem się właśnie nad stopniową ich wymianą na lepsze, jaśniejsze szkła. Używane obiektywy Zuiko 12-40 f/2.8 czy 40-150 f/2.8 można dziś kupić za naprawdę rozsądne pieniądze.
Ja do fotografowania w plenerze nie potrzebuję aż tak bardzo wybitnego AFC. O wiele bardziej zależy mi na poręczności zestawu, uszczelnieniach, dobrej stabilizacji i jakości obrazu.
Ten zakres ogniskowych, o którym wspomniałem wyżej (12-150mm) pewnie wystarczyłby mi w 100%, ale kuszą mnie też szkła Panasonica 12-60 f/2.8-4 i 50-200 f/2.8-4. Zwłaszcza pierwszy z nich, który wydaje się być bardziej uniwersalny. Ale z tego co widzę, to sumarycznie taki zestaw kosztuje o wiele więcej niż wymienione obiektywy Zuiko z serii Pro.
Eh, naprawdę nie jest łatwo się zdecydować, którą markę wybrać :)
Pozdrawiam,
Paweł
Jeśli AFC i stabilizacja niezbyt istotne, to JA brałbym jednak Olympusa. To według mnie aparat trochę "poważniejszy" niż G90. Ale jeśli podobają się szkła Panasonica, to może G9? On jest tańszy od E-M1 II. Z kolei G90 kosztuje jeszcze o 1000 mniej, więc zostanie kasa na obiektywy. Racja, trudny wybór.
UsuńWłaśnie sprawdziłem, że Lumix G9 kosztuje sporo mniej nawet po ostatniej promocji Olympusa, który wycenił E-M1 Mk II na 4999zł :) Ale jak już pisałem wcześniej, to są flagowe modele, prawdziwa ekstraklasa, najwyższa półka wśród bezlusterkowców. Profesjonalista na pewno zrobi z nich właściwy użytek. Ja do swojego hobby wolę jednak coś mniejszego, lżejszego i poręczniejszego, jak mój E-M5 Mk II :)
UsuńPewnie skończy się tak, że zamiast myśleć o zmianie korpusu skupię się jednak na wyborze jakiegoś fajnego szkła. Bo lepszy efekt powinien być szybciej zauważalny :) A na zmianę body jeszcze kiedyś przyjdzie czas.
Dziękuję bardzo za wszystkie rady i poświęcony mi czas! :)
Pozdrawiam serdecznie,
Paweł
Szkła to podstawa, więc jeśli używanie E-M5 II "nie boli", to proszę przy nim pozostać. Choć fotografowanie E-M1 II, czy (szczególnie) G9 sprawia mnóstwo frajdy. To naprawdę inna klasa sprzętu. Cóż szkodzi, że wyrafinowanego? Kiedyś może to się przydać. Raz, ze względu na możliwości, dwa, choćby po zakupie 40-150/2.8, który wymaga dużego uchwytu. Zdaję sobie sprawę że te dwa modele to spore bydlęta (zwłaszcza Panas), co stanowi istotny argument na minus w m4/3.
Usuń