Pierwsze „nareszcie” stąd, że udało mi się przetestować ten
obiektyw. Rzecz planowałem na poprzednie wakacje, sądząc że skoro premiera
zooma miała miejsce w lutym, to do lata w polskim Nikonie z pewnością pojawią
się egzemplarze prezentacyjne. Nic z tego, pierwsze przybyły we wrześniu, więc
odpuściłem sobie testowanie. Bo skoro
zoom
wakacyjny, to wypadałoby testować w wakacje. Racja, gdyby takie obiektywy
pojawiały się masowo, zmieniłbym sposób działania. Jednak o masowości nie ma
mowy, stąd wakacji spokojnie starcza na przetestowanie konstrukcji pojawiających
się w ciągu całego roku.
Obecnie nie było problemu z dostępnością Nikkora 24-200, a
na dokładkę udało mi się go wypożyczyć w komplecie ze świetnie do niego
pasującym aparatem, czyli Nikonem Z5. To niby bezlustro z niskiej półki, ale w
wielu aspektach podciągnięte do poziomu aktualnych nikonowskich „szóstek” i
„siódemek”. Ma dwa sloty kart pamięci UHS-II, mikrojoystik AF, uszczelnienia,
migawkę szczelinową 1/8000 s, wygodny i duży uchwyt. Są też i oszczędności, np.
starsza 24-megapikselowa matryca rodem z D750, ekran o obniżonej
rozdzielczości, silny crop przy filmowaniu 4K, zdjęcia seryjne zaledwie 4,5
klatki/s. Nie jest tak tani jak Canon RP, ale też ma znacznie większe
możliwości. Przy tym ceną daleko mu do odpowiedników Sony; plasuje się mniej
więcej w połowie drogi pomiędzy wspomnianym Canonem, a Sony A7c. Całkiem
przyjemnie mi się nim fotografowało, choć przyznaję, że nie podbił mojego
serca. Ale to tak na marginesie, by zwrócić waszą uwagę na ten, niewątpliwie
ciekawy, aparat.
Wracam do Nikkora 24-200. Na początku wstępu wspomniałem o
pierwszym „nareszcie”, czas więc na drugie. Nie, nie ma tak dobrze! Drugie
napotkacie dopiero pod koniec artykułu.
Ależ to maleństwo! Nikon wziął na ambicję i uparł się stworzyć super-mały super-zoom.
I udało mu się to wspaniale, w każdym razie biorąc pod uwagę gabaryty i ciężar.
Liczbowo wygląda to tak: masa 570 g, długość 114 mm, maksymalna średnica 77 mm,
rozmiar filtrów 67 mm. Wszystkie te liczby, szczególnie masa, są niższe niż u
konkurencyjnych zoomów 24-240 mm Canona i Sony. Ale to nie koniec: wymiary są
wręcz mniejsze niż olympusowego 12-100 mm! Masa jest jednak większa, i to „aż”
o 10 g.
Czym Nikkor zapłacił za tę mikroskopijność? W dalszej części
artykułu napiszę czy jakością tworzonego obrazu, tu skupię się na bardziej
przyziemnych kwestiach. Pierwsza to oczywiście zakres ogniskowych, czyli
„zaledwie” 200 mm na górze. „240 mm” wyglądałoby efektowniej, szczególnie że
można by się wówczas – tak jak Canon i Sony – chwalić krotnością zooma 10.
Osobiście wolę jednak 24 mm na dole zakresu niż 300 mm na górze, więc dobrze że
Nikon uciął tam gdzie uciął.
Druga sprawa, to maksymalny otwór względny. Katalogowe f/4-6.3
nie wygląda źle, ale diabeł tkwi w środku… zakresu ogniskowych. Chodzi o to, że
obiektyw bardzo szybko ściemnia się przy wydłużaniu. Zmniejszenie otworu o pół
działki, czyli do f/4.8 następuje przy ogniskowej 32 mm, o działkę (czyli do
f/5.6) przy 48 mm, a do f/6.3 (czyli o 1/3 działki od f/5.6) przy 80 mm.
Nieduża masa Nikkora wzięła się z silnego ograniczenia
ilości metalu w jego konstrukcji. Poza mocowaniem obiektywu widać tylko
plastik. Zajrzałem nawet – ile się dało – do wnętrza obiektywu, lecz poza
wkrętami nie dostrzegłem ani śladu metalu.
Natomiast rekordowo niską wśród superzoomów długość uzyskano
projektując dwuczłonowo wysuwany, wraz z wydłużaniem ogniskowej, przód
obiektywu. Co może wróżyć zwiększone opory przy zoomowaniu, ale to się jeszcze
okaże.
Ergonomia
I to szybciutko okaże, bo od tej kwestii zacznę. Krótko:
każdemu zoomowi życzę tak zaprojektowanego mechanizmu zmiany ogniskowej. Opór
jest konkretny, ale nie za duży. Przy tym płynny i równy w całym zakresie
liczącym ćwierć pełnego obrotu. Na deser Nikon zafundował nam znikomy dodatkowy
opór statyczny, czyli brak wzrostu oporu na początku ruchu. To oznacza łatwość
dokonania minimalnej zmiany kąta widzenia. Brawo!
Pierścień zooma ma dużą szerokość i ostro rowkowane gumowe
pokrycie. Zero problemów z trafieniem nań palcami, wygodnym ich ułożeniem, czy
obracaniem pierścieniem.
|
Zakres kątów widzenia - najkrótsza ogniskowa. |
|
Zakres kątów widzenia - najdłuższa ogniskowa. |
Plastikowy pierścień ręcznego ustawiania ostrości położony
jest blisko bagnetu. Brak mu gumowej nakładki i jest nieco zbyt drobno
rowkowany. Byłoby to problemem, gdyby wykazywał spory opór. Ten jest jednak
minimalny, więc niedoróbki ergonomii są tylko teoretyczne. Pod ten pierścień
możemy przypisać inne niż ręczne ostrzenie funkcje: ustawianie przysłony,
korekcji ekspozycji albo czułości matrycy.
Podczas
mojego testu aparat nosiłem na ramieniu i wisiał on obiektywem w dół. Przód
zooma trochę wysuwał się podczas wstrząsów przy chodzeniu, ale maksymalnie o
centymetr, może dwa. Gdy jednak testowo potrząsałem
aparatem, obiektyw potrafił wysunąć się do
końca. Podejrzewam, że dłużej używany obiektyw może tak się zachowywać również
bez celowych zabiegów. Mi osobiście nawet całkiem wysunięty, czyli wydłużony o
ponad 6 cm obiektyw, nie przeszkadzał przy noszeniu. Niektórym może to jednak
wadzić, więc dobrze że jest blokada. Aktywuje się ją niezbyt mocno wystającym,
więc czasem trudnym do przesunięcia suwaczkiem, tradycyjnie działającym
wyłącznie w pozycji zooma „24 mm”.
Wnętrze
Optycznie: 19 soczewek, w tym dwie niskodyspersyjne ED, dwie
asferyczne i jedna asferyczna ED. Soczewki pokryto nowymi, przeciwodblaskowymi
powłokami
ARNEO (już nie
Nano Crystal Coating), a przednią
dodatkowo powłoką fluorową, utrudniającą osadzanie się zanieczyszczeń i kropli
wody.
Przysłona liczy tylko 7 listków, ale pocieszeniem może być oficjalne
zapewnienie o okrągłości tworzonego przezeń otworu. Z wykonanych przeze mnie
zdjęć wynika jednak, że ta okrągłość występuje wyłącznie przy otwartej
przysłonie (co oczywiste) oraz leciutkim jej przymknięciu. Już przymknięcie o
jedną działkę może powodować, że jasne punkty w nieostrości wyjdą na zdjęciach
jako wielokąty.
Twórcy tego Nikkora chwalą się ograniczeniem „oddychania”
obiektywu (czyli zmiany kąta widzenia przy zmianie odległości ostrzenia) oraz
zmiany położenia płaszczyzny ostrości przy zoomowaniu. To wszystko plus
cichutki autofokus ma stanowić zalety obiektywu podczas filmowania. Wszystko to
potwierdzam, choć przyznaję, że podczas testu nie nakręciłem ani jednego filmu.
Niemniej sprawdziłem co trzeba bez filmowania.
Jedna istotna uwaga: autofokus rzeczywiście jest absolutnie
cichutki, ale niestety również absolutnie wolniutki. Nie wiem na ile to problem
napędu, na ile niedużego otworu względnego, na ile możliwości / ograniczeń
Nikona Z5. Jednak dawno mi się nie trafiła tak ślamazarnie ostrząca para aparat
/ obiektyw. Nie zdarzało się jeżdżenie tam i z powrotem, bardzo rzadko
autofokus się poddawał, natomiast normą było podjeżdżanie do prawidłowego
ustawienia i zastanawianie się „czy już wyostrzyłem, czy jeszcze nie”. Denerwujące,
choć – całe szczęście - zdarzające się wyłącznie przy słabszym oświetleniu.
Jak miło, że uszczelnienia trafiają
także do tak amatorskiego sprzętu. Amatorskiego, choć wcale nie bardzo taniego.
Nikkor 24-200 mm pochodzący z polskiej dystrybucji kosztuje 3700-3800 zł, czyli
tyle samo co konkurencyjny Canon RF 24-240 i ciut więcej niż analogiczny Sony
FE.
Minimalna odległość ostrzenia wynosi katalogowo 0,5 m, ale
dotyczy wyłącznie najkrótszej ogniskowej. Wraz z jej wydłużaniem najmniejszy
dystans ostrości rośnie, osiągając 0,7 m przy ogniskowej 200 mm. Jednak to
właśnie w samej górze zakresu zooma uzyskujemy najwyższą możliwą skalę
odwzorowania wynoszącą 0,28×. Czyli do niby-makro, a więc „kwiatki, motylki”,
starczy.
|
Kwiatki, motylki, ale grzybki też. Choć jeśli są tak duże jak ten ze zdjęcia (średnica kapelusza >25 cm), to szkło makro nie jest niezbędne. |
|
Maksymalne skale odwzorowania dla wybranych ogniskowych. |
Wewnątrz Nikkora 24-200 znajdziemy też człon stabilizacji
optycznej VR. To miły akcent, gdyż ostatnio wielu szkłom pozostawia się
wyłącznie
wspomaganie stabilizacją
matrycy aparatu. W tym wypadku uznano, że stabilizacja optyczna przyda się.
Ciekawe, czy to chęć naprawdę skutecznej redukcji rozmazań obrazu, czy może
przygotowanie do współpracy z hipotetycznym, tanim Nikonem Z3, pozbawionym
stabilizacji przetwornika obrazu? A może po prostu ukłon w stronę obecnych i
potencjalnych użytkowników niestabilizowanego Nikona Z50? Bo z pewnością wielu
z nich zakres (małoobrazkowych) ogniskowych 36-300 mm bardzo pasuje.
Tak czy inaczej, ponieważ Z5, tak jak i wszystkie pozostałe
małoobrazkowe bezlustrowce Nikona ma stabilizowany przetwornik obrazu, w teście
doznałem pomocy ze strony współpracujących obu systemów stabilizacji. Na
obiektywie nie ma wyłącznika VR, stabilizacje – obie razem – wyłącza się i
włącza w aparacie.
Pierwsze zalecenie po moim teście: nie wyłączajcie ich! No,
chyba że fotografujecie ze statywu. W innych wypadkach pozostawiajcie
stabilizację włączoną, gdyż Nikon (w każdym razie Z5) koszmarnie trzęsie. Dość
powiedzieć, że dla ogniskowej 200 mm, czasu 1/200 s i wyłączonej stabilizacji,
miałem w teście połowę zdjęć poruszonych! W dole zooma (drugą część testu przeprowadziłem
dla 35 mm) było wyraźnie lepiej, ale i tak daleko od ideału.
Wynik formalny testu brzmi: skuteczność stabilizacji dla
ogniskowej 200 mm to 4-5 działek czasu, a dla 35 mm 3-4 działki. Pierwszy wynik
niemal bardzo dobry, drugi dobry, a każdym razie więcej niż akceptowalny.
Wyniki praktyczne: dla 200 mm 80-90% zdjęć całkowicie ostrych uzyskamy przy
czasie 1/15 s, dla 35 mm przy 1/5 s. Czyli robimy dwa albo trzy zdjęcia i mamy
niemal pewność że co najmniej jedno będzie zupełnie nieporuszone. Tak to
oczywiście wyglądało w moich dłoniach i przy mojej własnej charakterystyce
drgań. W sumie wyniki cieszą, szczególnie bardzo wysoka skuteczność dla długich
ogniskowych, przydatna tam z powodu marnego światła f/6.3.
Z pewnością wasze czujne oczy wypatrzyły na wcześniejszych zdjęciach
osłony przeciwsłonecznej oznaczenie HB-39. Nie dajcie się nabrać! To nie jest
ta osłona co trzeba, a jej „czeska” wersja. Taką dali mi w Nikonie, bo akurat
leżała obok aparatu, pasowała do bagnetu, i okazało się, że nie winietuje.
Wziąłem więc ją i używałem.
A dlaczego „czeska” wersja? Bo ta „słuszna”
nosi oznaczenie... HB-93.
Jakość obrazka
Szczegółowość
Zasadniczo, szału nie ma. Ale też ze zdjęć nie wynika żadna
istotna wpadka. Czyli jak na superzooma wynik wręcz bardzo dobry.
Idąc po kolei: 24 mm świetne w środku kadru już od otwartej przysłony,
natomiast brzegi przy f/4 nieco niedomagają. Z naciskiem na „nieco”.
Szczególnie, że już f/5.6 załatwia sprawę.
Spodziewałem się, że skoro sam dół zooma nie przeraża
jakością peryferii kadru, to wydłużanie ogniskowej będzie powodowało tylko
poprawę sytuacji. Niestety nie, bo to brzegi dla 35 mm okazują się największym
powodem do narzekań, biorąc po uwagę całą konkurencję szczegółowości. Dobre
choć to, że przy f/5.6 jest już wyraźnie lepiej, a przy f/8 bardzo dobrze. Środek
kadru już bez uwag. A, na wycinkach z brzegu kadru nieostrości wyglądające jak
obwódki przy ostrych krawędziach, to wcale nie jest usunięta
(zmonochromatyzowana) poprzeczna aberracja chromatyczna. Ot, taki nietypowy
charakter obrazu.
Dalsze lekkie wydłużenie zooma, czyli ogniskowe 50-70 mm niejako
stabilizują sytuację w kadrze. Czyli i środek, i brzegi lekko niedomagają przy
otwartej przysłonie f/5.6, a nie dają podstaw do zarzutu przy f/8. Oraz przy
f/11, ale dla f/16 już widać dyfrakcyjne zmiękczenie obrazu. To zresztą reguła
obowiązująca dla całego zakresu ogniskowych: f/11 wszystko świetnie, f/16 już
miękko. Nie bardzo miękko, ale jednak.
Z jeszcze dłuższych ogniskowych nadciągają dobre wieści. Przy
100 mm obraz ma przyzwoitą szczegółowość w całej klatce już od pełnej dziury
f/6.3. Przymknięcie do f/8 lub f/11 właściwie nic nie pomaga. Ogniskowa 200 mm
już tak pięknie nie wygląda, ale też nie ma czego się wstydzić. Przy otwartej
przysłonie można się troszkę przyczepić do brzegu kadru, ale środek prezentuje
się nieźle, i tylko ciut gorzej niż dla optymalnego dla całej klatki przymknięcia,
czyli f/8. No, f/11 wygląda równie dobrze.
|
(Mocno przycięty od dołu) kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 24 mm. Wycinki poniżej. |
|
Brzeg kadru na górze, środek na dole. Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
(Znowu mocno przycięty) kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 35 mm. Wycinki poniżej. |
|
Brzeg kadru na górze, środek na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 50 mm. Wycinki poniżej. |
|
Środek kadru na górze, brzeg na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 100 mm. Wycinki poniżej. |
|
Brzeg kadru na górze, środek na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 200 mm. Wycinki poniżej. |
|
Brzeg kadru na górze, środek na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
W sumie, należy się cieszyć. Racja, pełna dziura niemal dla
każdej ogniskowej wykazuje jakieś niedociągnięcia, ale przymknięcie o działkę
powoduje że nie ma czego się czepiać. Na to należy jednak spojrzeć z dwóch
stron. Z jednej, obiektyw osiągający optimum szczegółowości już po przymknięciu
o działkę zasługuje na duże brawa. Patrząc drugiej strony, zgoda, zasługuje,
jeśli ma światło f/1.4 lub f/2. Jednak gdy obiektyw jest ciemnicą jak ten Nikkor, to przymknięcie o działkę oznacza w najlepszym
razie konieczność używania f/5.6, a w gorszym f/8. Do tego, ta druga wartość
łączy się z długimi ogniskowymi, co może utrudniać korzystanie z odpowiednio
krótkich czasów przy słabym oświetleniu. Jest i trzecia strona: to superzoom, więc nie
ma co marudzić, szczególnie, że w środku klatki produkuje on używalny obraz
także dla pełnej dziury.
Dodam, że Nikkor 24-200 mm przymyka się maksymalnie do f/22.
Znaczy, tyle można uzyskać dla najkrótszej ogniskowej. Ale ponieważ obiektyw
ciemnieje wraz z wydłużeniem, to tam gdzie maksymalny otwór względny spada do
f/6.3, najsilniejsze przymknięcie spada o te same 4/3 działki, czyli do f/36. Do
czegoś przydaje się tak mały otwór przysłony, plasujący się daleko poza granicą
działania dyfrakcji? Owszem, może, jeśli żądamy jak największej głębi ostrości,
a zdjęć nie planujemy zbytnio powiększać. Z „kalkulatora dyfrakcji” wynika, że szczegółowość
zdjęcia jest wówczas taka, jakby pochodziło z matrycy 2 Mpx. Czyli starcza na
odbitkę 10×15 cm albo do oglądania na pełnym (byle niedużym!) ekranie
komputera.
|
Ogniskowa 135 mm, maksymalnie przymknięta przysłona - f/36. |
|
Ogniskowa 135 mm, maksymalnie otwarta przysłona - f/6.3. |
Aberracje
Sferycznej nie zauważyłem, podobnie jak podłużnej
chromatycznej. Natomiast chromatyczna poprzeczna, owszem pojawia się. Wręcz w
nadmiarze, ale to tylko przy najkrótszej ogniskowej. Już przy 28 mm jest jej
znacznie mniej i właściwie znika przy 50 mm, choć później odradza się dla 135–200
mm. Tyle, że tu już zupełnie nie razi, choć jak ktoś chce, to ją zauważy.
Jednak taki ktoś musi wcześniej otworzyć RAWa w programie, który potrafi nie
odczytać „obowiązkowej” w Nikonach korekcji bocznej aberracji chromatycznej. Bez
tego manewru ani rusz, o dostrzeżeniu bocznej AC nie ma mowy. Nikon dawno temu
wymyślił sposób na usuwanie tej wady bazujące na analizie obrazu, a nie, jak inni,
na zadanych profilach obiektywów. Metoda okazała się tak skuteczna, a przy tym bezśladowa,
że od razu wszystkie Nikony zaczęły z automatu korygować AC. I to bez opcji
wyłączenia korekcji w menu aparatu, bo po co? Tak więc, normalnie poprzeczna AC
pozostaje na zdjęciach z Nikkora 24-200 niezauważalna, stąd nie ma potrzeby
martwić się nią. Niemniej „optycznie” ona istnieje, o czym lojalnie informuję.
|
Kadr już znacie, ale tym razem to ogniskowa 24 mm. Jak prezentuje się nieskorygowana poprzeczna aberracja chromatyczna zobaczycie na wycinkach poniżej. |
|
Kliknijcie zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Winietowanie
Jego nie da się nie zauważyć, gdyż jest dość mocne i raczej
ostre. Dużo, a wręcz bardzo dużo zależy jednak od niuansów kadru. Ba, czasem
kadr jest niemal identyczny, a winietowanie raz jest wyraźne, a raz słabiutkie.
Widzicie to na parze zdjęć poniżej. Oba wykonane były przy tej samej ogniskowej
200 mm i otwartej przysłonie f/6.3. Aż trudno uwierzyć, że stworzył je ten sam
obiektyw.
Zasadniczo winietowanie jest najbardziej widoczne w samym dole
zakresu ogniskowych. Jest jednak wrażliwe na przymykanie przysłony, stąd użycie
f/5.6 dość skutecznie je ogranicza, a f/8 praktycznie zupełnie likwiduje.
Jeśli nie chcemy przymykać obiektywu, a zmniejszyć intensywność
winietowania, możemy posłużyć się funkcją jego redukcji. Najskuteczniej robią
to wywoływarki RAWów, ale i aparaty dają sobie z tym radę, więc możemy uzyskać prosto
z puszki JPEGi z jasnymi rogami. Tyle, że kwestia tej korekcji jest przez
Nikona rozgrywana zupełnie inaczej niż w przypadku poprzecznej aberracji
chromatycznej. Tam wspaniale i nieodwołalnie działa automat, a tu mamy
prościutki tryb ręczny. W menu znajdujemy zakładkę korekcji winietowania, a w
niej wybieramy jedną z opcji:
Off,
Low,
Normal,
High. I tyle! Co do sposobu działania
tej korekcji panują sprzeczne opinie. Niektórzy uważają, że są to uniwersalne,
„uśrednione” sposoby rozjaśniania peryferii kadru, pasujące jako tako do wszystkich
obiektywów Nikona. Mi jednak bardziej leży koncepcja, że ta korekcja bierze pod
uwagę sposób winietowania konkretnego obiektywu, ale już my sami decydujemy w
jak dużym stopniu zmniejszyć ściemnienie rogów. Bo przecież nie da się uśrednić
korekcji tak, by działała choć trochę skutecznie (i sensownie) zarówno dla
obiektywu, który płynnie ściemnia kadr zaczynając już od okolic jego środka,
jak i ściemniającego ostro najbliższe okolice naroży zdjęcia. Nie licząc już kwestii
samej intensywności winietowania, czyli stopnia ściemnienia tychże rogów w
stosunku do środka klatki.
|
Ogniskowa 24 mm, przysłona f/4. Trzy poziomy redukcji winietowania przez aparat. |
|
Ogniskowa 200 mm, przysłona f/6.3. Cztery poziomy redukcji winietowania przez aparat. |
Tyle mojego gdybania, ale nie zabraknie też wniosku, a
raczej zalecenia. Brzmi ono: zanim zaczniecie fotografować Nikkorem 24-200,
wybierzcie w menu opcję korekcji winietowania
High. Tylko ona pozwala zupełnie, bądź praktycznie zupełnie usunąć
ściemnienie naroży. No, chyba że winietowanie wam pasuje. Ale jeśli nie, a przy
tym chcecie mieć gotowe JPEGi wprost z aparatu, nie bawcie się w
Low, czy
Normal, a od razu zapodajcie
High.
Dystorsja
Gdy zajrzałem do menu Nikona Z5 i zobaczyłem tam wyszarzoną
opcję korekcji dystorsji, miałem niemal pewność że Nikkor swą optyką będzie silnie
i efektownie giął rzeczywistość. Wiadomo oczywiście, że ledwie to zrobi, zaraz
potem, wręcz zanim zobaczymy przyszły kadr w wizjerze / na monitorze, to co
wyszło z obiektywu zostanie przetworzone programowo z krzywego na prościutkie. Z
tym wyszarzeniem to
nie jest ścisła
zależność, zdarzają się szkła, które mają korekcję dystorsji nieodwołalnie
aktywną, a mimo to, gdy jakoś ją ominiemy, obraz okazuje się wcale nie bardzo
pogięty. Tyle, że Nikkor 24-200 nie należy do tych wyjątków.
Gdy niezawodny w tym względzie program
Darktable obnażył optyczną dystorsję testowanego zooma, było jasne
dlaczego jej korekcja jest włączona na stałe. Jeszcze by się komuś niechcący wyłączyła
i zawał serca gwarantowany. No, może trochę przesadzam, ale potężna, niemal
7-procentowa, lekko wąsowata „beczka” przy ogniskowej 24 mm, z pewnością
zasługuje na określenie „efektowna”. Poniżej widzicie ją w pełnej okazałości, a
jeszcze niżej w formie skorygowanej przez aparat.
Jeśli porównacie oba zdjęcia, zobaczycie że rozciągająca
brzegi obrazu korekcja dystorsji beczkowatej „zjada” całkiem konkretne
fragmenty obrzeży kadru. Porównajcie okolice latarni po lewej i pilastra po
prawej. Jeśli zależy nam na jak najszerszym kącie widzenia, a jednocześnie
pozbycie się dystorsji nie należy do naszych priorytetów, możemy zarobić nieco
ponad milimetr ogniskowej w dole zooma. Musimy tylko skorzystać z programu
potrafiącego ominąć korekcję wad optycznych wrzucanych przez aparat. W
przypadku Nikkora wyniki są tu nieco gorsze niż u Canona RF 24-240 mm, który
bez korekcji dystorsji miał w dole zakresu zooma kąt widzenia odpowiadający
ogniskowej 22 mm. Jednak on prezentował wówczas ostre, mechaniczne winietowanie
w rogach kadru, więc paseczki na górze i na dole klatki musiały iść na straty. Nikkor
takiego przycinania nie wymaga.
Przy okazji, linki do moich testów wszystkich wymienianych
tu przeze mnie superzoomów, znajdziecie poniżej artykułu.
Wracam do dystorsji Nikkora 24-200. Beczka widoczna przy 24
mm szybko słabnie przy wydłużaniu ogniskowej, a potem przechodzi w lekką
poduszkę. Wspominam o tym wszystkim tylko dla porządku, gdyż nawet widoczna,
nie przeszkadzała by. A że przy włączonej na stałe korekcji pozostaje ona zupełnie
niewidoczna, więc praktycznie staje się kwestią nie wartą uwagi.
Pod światło
Nuda… Nic się nie dzieje. Ani krowy, ani konia, ani nawet
drogi na Ostrołękę nie widać. Świeciłem temu Nikkorowi z przodu, z boku, a on
nic. Żadnej akcji, nuda. Liczyłem trochę na jakiś spadek kontrastu, ale on
nawet tego nie potrafi. Spróbowałem na zdjęcia spojrzeć jak polski aktor: w
prawo…. prosto…. w lewo. A tu pustka, nic. I tak ma być. Brawo Nikon i jego
powłoki ARNEO! Więcej niż brawa, wręcz szacunek za osiągnięcie tak wspaniałych
rezultatów w typowo amatorskim, 19-soczewkowym szkle.
|
Ogniskowa 24 mm, przysłona f/8. Obiektyw raz schowany przed słońcem, raz odsłonięty. Żadnej różnicy! |
Nieostrości
No, tu już nie ma na co liczyć. To superzoom, więc nikt od
niego nie wymaga, by poza realizacją podstawowych zadań bawił się jeszcze w
ładne boke. Tyle teoria. Bo okazało się, że twórcy tego Nikkora mieli wobec
siebie większe wymagania, niż my wobec spacerzooma. Popracowali nad nim więcej
niż ustawa przewiduje, i nieostrości wyszły im całkiem przyzwoicie. Dokładnie
tak: przyzwoicie. Ale jak na superzooma, to bardzo dobrze. Racja, nieostre
jasne punkty czasem mogą wykazywać cebulowatą strukturę. Racja, z rzadka w
rogach kadru można dostrzec „kocie oczy”. Racja, średnie nieostrości nie są
miękko-budyniowe, a ciut twardsze. Racja, czasem jasne punkty przemieniają się
w pierścienie z ciemniejszym wnętrzem. Tych wad nie dostrzeże jednak nikt poza
pixel peeperami. Ważniejsze, że – co
wręcz nieprawdopodobne w takim szkle – trudno dopatrzyć się nerwowości w nieostrych
liściach i gałęziach. Musiałem też dokładnie przejrzeć zdjęcia by wyłuskać bardzo
nieliczne z podwojonymi nieostrymi krawędziami. Nieduży maksymalny otwór
względny zapobiega pojawianiu się podłużnej aberracji chromatycznej, stąd w
nieostrościach brak barwnych artefaktów. Nie spodziewałem się tak miłych dla
oka efektów pracy tego obiektywu.
|
Z trudem, bo z trudem, ale znalazłem nieciekawe efekty na zdjęciach. Ogniskowa 120 mm, przysłona f/6.3. Wycinki poniżej. |
|
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Poniżej wrzucam zestaw plenerowych zdjęć testowych. Jeśli
podpis nie mówi inaczej, są to JPEGi z aparatu, pełne kadry, wykonane w
standardowym trybie barw, przy czułości ISO 100, z wyłączonymi wspomagaczami: D-Lighting, HDR, korekcjami wad optycznych obiektywu.
|
Ogniskowa 135 mm, f/6.3, lekko przycięte z dołu. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6,3, podciągnięty kontrast i czerwienie, przycięte z boków. |
|
Ogniskowa 125 mm, f/6.3, światła wyciągnięte z NEFa. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 72 mm, f/6. |
|
Ogniskowa 175 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 98 mm, f/8. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3, cięte na dole. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3, przycięte z lewej. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 120 mm, f/6.3, korekcja świateł i cieni, przycięte z prawej. |
|
Kolanek ci u nas dostatek! Ogniskowa 67 mm, f/6. |
|
Ogniskowa 76 mm, f/6, skadrowane z lewej. |
|
Ogniskowa 130 mm, f/6.3, D-Lighting, cięte z od góry. |
|
Ogniskowa 160 mm, f/6.3, podniesiony kontrast, cięte z góry. |
|
Ogniskowa 42 mm, f/5.3. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/5.6, światła i cienie wyciągane z RAWa. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3, lekko ucięta góra. |
|
Ogniskowa 120 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 150 mm, f/11. |
|
Ogniskowa 37 mm, f/5. |
|
Ogniskowa 92 mm, f/8. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/4. |
|
Ogniskowa 49 mm, f/5.6, D-Lighting, skadrowane z dołu. |
|
Ogniskowa 130 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/5.6, ISO 640, D-Lighting. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/8. |
|
Ogniskowa 69 mm, f/9. |
|
Ogniskowa 165 mm, f/6.3, podciągnięty kontrast. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/8, waliło się, więc trochę wyprostowałem. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/8, przycięte na dole. |
|
Ogniskowa 115 mm, f/6.3, rozjaśnione cienie. |
|
Ogniskowa 32 mm, f/4.5. |
|
Ogniskowa 57 mm, f/5.6. |
|
Ogniskowa 66 mm, f/8, ISO 200, wyciągane z RAWa. |
|
Ogniskowa 57 mm, f/5.6. |
|
Ogniskowa 88 mm, f/6.3, skadrowane z dołu i z lewej. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/16, ISO 200, lekko ściemnione. |
|
Ogniskowa 100 mm, f/6.3, przycięte po bokach. |
|
Ogniskowa 200 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 94 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 160 mm, f/6.3. |
Udał się Nikonowi ten
obiektyw
No, nareszcie pojawił się małoobrazkowy superzoom startujący
od 24 mm, który naprawdę mi się spodobał. Spodobał bardziej niż istniejące pełnoklatkowe
24-240 mm, czyli wspominane w artykule szkła Sony i Canona. Oba prezentują
mniej ciekawą plastykę obrazu, a Canon dodatkowo przegrywa szczegółowością
zdjęć przy najdłuższych ogniskowych. To wszystko przy znacznie większych
gabarytach. Nie, to nie są marne obiektywy, ale Nikkor wypada po prostu lepiej.
Nikkor ma u mnie dwa ogromne plusy: za wygląd nieostrości oraz
za zachowanie się przy zdjęciach pod światło. Prezentuje tu poziom bezwzględnie
bardzo wysoki, co oznacza
kosmiczny w
klasie zoomów spacerowych. Dystorsja, winietowanie i poprzeczna aberracja chromatyczna
występują tylko teoretycznie. Są bowiem skutecznie cyfrowo usuwane, więc z
punktu widzenia fotografa nie ma o czym mówić. Mniej dobrego mogę powiedzieć
tylko o szczegółowości zdjęć. Ale że niedociągnięć w tym względzie mogę
dopatrzyć się wyłącznie przy otwartej przysłonie, to aż głupio mi się czepiać.
Jednak przypominam, w tym obiektywie przymknięcie przysłony wymagane do
osiągnięcia optimum szczegółowości oznacza już otwór f/5.6-8, co w wielu
sytuacjach może nas ograniczać podczas fotografowania.
Pozytywny obraz uzupełniają znikome rozmiary, nieduża masa, i
aż podejrzanie genialnie – jak na superzooma – zaprojektowana mechanika
zoomowania. Cena też nie zabija. Nikkor stoi tu równo z konkurentami, ale
oczywiście wszyscy byśmy się ucieszyli gdyby trochę staniał.
Co oczywiście nie znaczy, że już teraz nie możemy cieszyć
się z obecności na rynku tak porządnego superzooma. Ja w każdym razie się
cieszę i polecam to szkło uwadze fotografujących Nikonami Z.
Podoba mi się:
+ gabaryty i masa
+ praca pod światło
+ boke
Nie podoba mi się:
- szczegółowość przy pełnej dziurze (okazjonalnie)
Zajrzyjcie też tu:
TEST:
Canon RF 24-240 mm f/4-6.3 IS USM. Wakacje? Czyli test superzooma jak znalazł!
TEST:
Superzoom wagi ciężkiej, czyli Sony FE 24-240 mm f/3,5-6,3
TEST:
Olympus M.Zuiko ED 12-200 mm f/3.5-6.3 – miłe szkło, ale… nie dla każdego
TEST:
Sony E 18-200 f/3.5-6.3 OSS LE
TEST:
Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3 C. Superzoom po odchudzaniu.
TEST:
Olympus M.Zuiko Digital ED 12-100 mm f/4 IS PRO. Mistrz!
TEST:
M.Zuiko 14-150 II, czyli olympusowski superzoom po nowemu
TEST:
Tamron 16-300. Superzoom nie do pobicia.
Witam,
OdpowiedzUsuńPrzymierzam się do zakupu Nikona Z5 i szukam jakiegoś fajnego obiektywu na start (później pewnie dokupię coś bardziej specjalistycznego).
Główny cel to fotografia wakacyjna - czyli krajobrazy + jakieś portrety.
Z tych zestawów startowych które można mieć z Z5, ten chyba wydaje się całkiem w porządku w takim celu?
Mam taki zestaw, i do krajobrazów jest spoko, ale przy portretach autofocus mocno kuleje.
OdpowiedzUsuńWitam, Jak by Pan porównał ten obiektyw z m43 Lumix 14-140mm ? Czy kitowe obiektywy m43 będą optycznie lepsze od tego Nikona? Widzę też, że na płytką głębię ostrości nie ma co liczyć na tym Nikonie? Chyba to samo uzyskam na m43.
OdpowiedzUsuńPomiędzy m43 a FF mamy dwie działki przysłony różnicy. Tak, wiem, to skrót myślowy. Nikkor jest ciemniejszy od Panasa średnio o 1/3 działki, czyli na Nikonie jesteśmy do przodu o 5/3 działki. Dotyczy to zarówno głębi ostrości, jak fotografowania w słabym świetle. Jeśli głębia z 24-200 okazuje się za duża, to z 14-140 będzie taka tym bardziej. Jasne, do G90 możemy dokupić jasną stałkę, ale do Nikona przecież też. Gdybym sam miał wybierać spomiędzy tych dwóch, szedłbym w Nikona. Z m43 wolałbym Oly 12-100, ale to już inna klasa wagowa i cenowa.
UsuńNo, tak. Waga Panasonic G90 plus 14-140mm to ok 800g a Nikon Z5 plus Nikon 24-200mm już 1,5 kg a to robi różnicę przy wędrówce lub na rowerze:)
UsuńA7C albo R8 z 24-240 to już "tylko" 1,2 kg. G9 z 14-140 ok. 900 g, no i aparat wyraźnie większy niż G90. Ale G9 pracuje się superkomfortowo.
OdpowiedzUsuńGX9 + 14-140 to 700 g, ale wizjer taki sobie. Podobnie waży OM / EM-5 z 14-150.
Podrzucam link do stworzonego na szybko zestawienia na Compact Camera Meter:
https://camerasize.com/compact/#912.755,770.931,897.918,903.842,887.613,822.931,725.931,ha,t
Witam, mam Nikona Z50 plus 50-250. Czy ten 24-200 będzie dobrze współpracował z Z50?
OdpowiedzUsuńTak, oczywiście, będzie. Tyle, że na APS-C "zmarnuje się" jego szeroki kąt widzenia. Może lepiej uzupełnić 50-250 jakimś standardowym zoomem? Np. Nikkorem 16-50? OK, nic innego chyba nie ma :-) Może w najbliższym czasie Sigma coś wypuści...
UsuńJeśli potrzebne jedno, uniwersalne szkło, to jest Nikkor 18-140.
Może to dziwne, ale bardzo szerokich kątów nie lubię, a tu na dole z 75 mam 37, a na górze wprawdzie 300, a nie 375, ale tu aż takiej różnicy nie ma.
OdpowiedzUsuńBędziesz miał 38-320mm na Apsc
UsuńJa też nie lubię szerokich kadrów, bo żeby nie było nudno trzeba zawsze szukać czegoś na pierwszy plan :)
Jeśli tak, to bez uwag... co do eksploatacji. O jakości obrazka napiszę pod Twoim komentarzem dotyczącym odpadania brzegów kadru.
UsuńPrzepraszam, błąd, 36 a nie 37.
OdpowiedzUsuńJednak 37 mm :-) Nie ma i nigdy nie było matryc z cropem dokładnie 1,5x. One niemal zawsze mają coś z okolic 1,53x, w Nikonie zdarzyło się też 1,56x.
UsuńA z 1,53x wynika bardziej 37 mm niż 36 mm.
Chodzi mi też o to, czy jakość obrazka się polepszy na apsc? Bo odpadają brzegi, a tam przeważnie jest gorzej.
OdpowiedzUsuńTo nie takie proste. Są trzy powody, dla których trzeba być ostrożnym wybierając do APS-C optykę pełnoklatkową.
UsuńPo pierwsze, optyka APS-C projektowana jest pod bardziej zagęszczone matryce. Obiektyw, który daje świetny obrazek na małoobrazkowych 24 Mpx, może nie dać tak samo dobrego na 24 Mpx w APS-C. Oczywiście tylko MOŻE, nie zawsze musi to być widoczne.
Drugie, to właśnie sprawa tych brzegów kadru. Racja, pracując mniejszą matrycą wykorzystujemy tylko najsmaczniejszy kąsek, a słabszych brzegów już nie. Ale obiektyw FF nie jest projektowany dla jak najlepszego środka kadru, a optymalizuje się go tak, by cały kadr wyglądał w miarę równo, czyli by brzegi nie wypadały wyraźnie gorzej. Nie ma sensu wyśrubować szczegółowości obrazu w centrum klatki (co nie jest takie trudne), gdy brzegi będą mocno odbijały jakością w dół. Można – trochę upraszczając – napisać, że poprawia się brzegi kosztem środka klatki. Czyli gdy na APS-C pracujemy tylko tym środkiem obiektywu pełnoklatkowego, to choć jest on najlepszy, to nie jest tak dobry jak mógłby być w obiektywie projektowanym wyłącznie dla APS-C, czyli wyłącznie pod kątem tego centrum kadru. Ten aspekt jest bardziej istotny przy krótszych, niż dłuższych ogniskowych. Znaczy, przy szerszych kątach widzenia.
Trzecia sprawa, to sporo niepotrzebnego światła wpadającego do obiektywu. Światła, które nie tworzy obrazu, a lata sobie po wnętrzu, zmniejsza kontrast, dodaje blików itp. Może się zdarzyć, że słońce niby mamy daleko poza brzegiem kadru APS-C, ale zbierający więcej światła, czyli bardziej szerokokątny obiektyw FF, widzi i je. Można temu zaradzić stosując węższą osłonę p.słoneczną. Taką, która mocno by winietowała gdybyśmy pracowali matrycą FF, ale w APS-C lepiej wysłoni przód obiektywu. Kiedyś Sigma dodawała do niektórych długich zoomów (takich ptasiarsko-lotniczych), których używa się zarówno w APS-C jak i FF, przedłużkę do osłony, optymalizującą ją pod kątem aparatów niepełnoklatkowych.
Co oczywiście jeszcze nie znaczy, że Nikkor 24-200 nie sprawdzi się w APS-C. Po prostu warto mieć te kwestie na uwadze.
Dziękuję za cenne informacje. Pewnie lepiej jednak stosować obiektywy dedykowane do danej matrycy.
UsuńZasadniczo tak, a w każdym razie trzeba mieć z tyłu głowy, że szkła pełnoklatkowe w pewnych konkretnych przypadkach mogą nie być dobrym rozwiązaniem.
UsuńZ drugiej strony, wspominana przeze mnie tematyka ptasiarsko-zwierzakowo-lotnicza nie daje wyboru, bo tu nie uświadczymy APSowych szkieł sięgających 500-600 mm. Chcąc nie chcąc trzeba stosować obiektywy pełnoklatkowe. Tyle dobrego, że w tym zakresie kątów widzenia negatywnych skutków jest najmniej.
Dziękuję, dużo się nauczyłem. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńBardzo dziękuję, dużo się nauczyłem dzięki Pana odpowiedziom. Serdecznie pozdrawiam.
UsuńTak, jak piszesz. Powinno być lepiej.
OdpowiedzUsuńDzięki serdeczne
OdpowiedzUsuń