poniedziałek, 4 lutego 2019

Panasonic Lumix S1 i S1R, czyli popatrzcie tylko, co też kot przyniósł.


Źródło: Panasonic
     Przyniósł, przyniósł, tak jak obiecał. No, prawie tak, bo w ostatniej chwili przesunął premierę obydwu modeli z wieczora 31 stycznia na przedpołudnie 1 lutego. Niby tylko kilka godzin, ale widać że w Panasonicu do końca coś tam musieli dopracowywać. Lecz dotyczyło to raczej szczegółów informacyjnych, a nie samego sprzętu, gdyż ten ostatniego dnia stycznia był już w rękach dziennikarzy. Co prawda wyposażony w oprogramowanie ver. 0.6, ale cóż, tradycja zobowiązuje. Niemniej to pozornie drobne opóźnienie premiery, w praktyce oznaczało przesunięcie jej aż o miesiąc, ze stycznia na luty. A jednocześnie – co przeszło praktycznie bez rozgłosu – nowym terminem premiery sklepowej został ogłoszony już nie marzec, a kwiecień. Czyżby w rzeczywistości właśnie o to chodziło?
     Dobra, marzec, kwiecień, czy nawet maj – chętnie poczekam(y), jeśli taki obsuw ma oznaczać skuteczne dopracowanie sprzętu. Czy rzeczywiście zostanie on dopieszczony, okaże się późną wiosną, po pierwszych testach. Na razie Lumixy S1 i S1R znamy tylko od strony oficjalnych danych technicznych i tego, co z kilkugodzinnego użytkowania wywnioskowali wybrańcy.
     Dzień przed planowaną premierą opublikowałem na blogu artykuł podsumowujący stan, wówczas jeszcze nieoficjalnej, wiedzy o obu Panasonicach. Czy te przewidywania spełniły się w stu procentach? W czym nowe Lumixy okazały się ciekawsze, a gdzie zawiodły oczekiwania? A może czymś udało się nas zaskoczyć?

Źródło: Panasonic
     O, zaskoczeń nie zabrakło! One są jednak „punktowe”, a oceniając całościowo, Panasoniki S1 i S1R wyglądają tak jak się zapowiadały. Czyli jak?
     Po pierwsze, rzeczywiście są bliźniakami, z zewnątrz różniącymi się jedynie oznaczeniem. Są to bliźniaki słusznych rozmiarów i plasujące się w wadze ciężkiej aparatów małoobrazkowych. Panasonic poszedł tu drogą równie bezkompromisową co Sony. Tyle że przyjął odwrotne założenia. Uznał, że lepiej będzie postawić na wygodę użytkowania, a nie na miniaturyzację. I dlatego wyszły mu aparaty o szerokości 15 cm, wysokości 11 cm i ważące (w stanie gotowości do pracy) kilogram. O ile na taki ciężar narzekałem w przypadku Olympusa E-M1X, to przy małym obrazku już nie bardzo mam podstawy. Jasne, to niemało, ale podobnie ważą najcięższe bezgripowe lustrzanki, czyli Pentaxy K-1 i Nikony linii D700 – D800 – D850.

Źródło: Panasonic
     Napisałem, że w stanie gotowości do pracy, co oznacza że z kartami pamięci i akumulatorem. Gniazda kart są – zgodnie z przewidywaniami – dwa: SD (UHS-II) oraz XQD (zapowiedź współpracy z kartami CFe w bliskiej przyszłości). Akumulator jest jeden, ale duży, a energii ma za dwóch. Gromadzi jej aż 23 Wh, czyli niewiele mniej niż akumulator Nikona D5 i półtorakrotnie więcej niż źródło energii najnowszych bezlusterkowców Sony. Czyli co, koniec z martwieniem się o prąd? Panasonic wyrasta na tytana wydajności? Nic z tego! Pomiary wykonane według standardów CIPA mówią o niecałych czterech setkach zdjęć możliwych do wykonania z pełnego akumulatora. Źle to wygląda, lecz podejrzewam, że w rzeczywistości będzie lepiej. Te „oficjalne” testy przewidują bowiem pracę aparatu w ustawieniach domyślnych, a te u Panasonica oznaczają działanie kilku prądożernych funkcji, które przeważnie i tak są przez użytkowników wyłączane. Stąd też informacja o wydajności 1100 zdjęć uzyskiwanej „w trybie oszczędzania energii”. Zobaczymy jak to będzie wyglądało w praktyce. I tylko czekam, aż przemysł fotograficzny zacznie naśladować producentów samochodów i tak „ustawiać” tryb domyślny, by w testach CIPA aparaty wykazywały jak najniższe zużycie prądu.

Źródło: Panasonic
     Jak już napisałem, aparaty są duże, a miejsca na ich obudowach dostatek. Z tyłu jest mnóstwo miejsca na kciuk prawej dłoni, mikrojoystik autofokusa, obrotowy nawigator oraz ruchomy, 3,2-calowy ekran. Ruchomy, lecz nieszczególnie ruchliwy, ledwie odchylany: do góry o 90°, a w dół i w prawo o 45°. Skromnie, ale wystarczająco. Przy tym nie zastosowano tu „patyczków” znanych z Pentaxa K-1, a proste rozwiązanie z płytką odchylaną góra / dół, wyposażoną w boczny zawias pozwalający na obrót wokół osi pionowej. Ta prostota podobno przełożyła się na wysoką wytrzymałość mechaniczną. A rezygnacja z typowego dla Panasonica rozwiązania z bocznym, pełnym przegubem pozwoliła uniknąć konfliktu ekranu z podłączanymi z lewej kablami. Mamy tam „duże” gniazdo HDMI, USB-C (w tym zasilanie i ładowanie aparatu) oraz gniazda mikrofonu, słuchawek i wężyka zdalnego sterowania.

Źródło: Panasonic
     Jednak hitem tyłu Lumixów jest wizjer. Już jego okular to wyrafinowany, pięciosoczewkowy instrument optyczny. Przez okular obserwujemy matrycę OLED o rekordowej rozdzielczości 5,8 mln punktów. Dotychczas prym wiodła bratnia Leica SL (4,4 mln), ale Lumixy ustanowiły zupełnie nowy standard. Konkurenci będą musieli go gonić. Zwłaszcza, że – jak wynika z zeznań świadków – obraz w tym wizjerze rzeczywiście aż roi się od szczegółów. Dodam jeszcze, że skorzystano z rozwiązania znanego już w Panasonicach, czyli możliwości regulacji powiększenia obrazu w wizjerze, trzystopniowo, w zakresie 0,7× – 0,78×. Pozornie niekorzystne zmniejszenie stopnia powiększania obrazu pozwala przenieść informacje o działaniu aparatu poza kadr lub ułatwić obserwację obrazu okularnikom.

Źródło: Panasonic
     Gdy tak oglądamy nowe Lumixy od tyłu (albo i od przodu), zauważamy ich mocno niewyważone sylwetki. Rzuca się w oczy garb wizjera przesunięty w bok tak silnie, że pokrętło automatyk naświetlania trzeba było częściowo w niego wsunąć. Rzecz wyjaśnia się gdy spojrzymy na aparaty od góry. Tam poczesne miejsce zajmuje duży wyświetlacz, a na prawo od niego spokojnie starczyło miejsca na pokrętło sterujące i wyłącznik aparatu. Już pojawiły się narzekania na położenie i wygodę użycia tego wyłącznika i chyba stąd wynika, że mało który z testujących zauważył istotną zmianę w tym rejonie aparatu. Przednie pokrętło sterujące, które w Lumixach umieszczane było za spustem migawki, przewędrowało przed niego. Notuję tę zmianę z satysfakcją, bo choć żem Canoniarz, zasadniczo przyzwyczajony do położenia tego pokrętła tak jak w dawnych Panasonicach, zdecydowanie preferuję jego nową – rzekłbym, nikonowską – pozycję.
     Jak to u Panasonica, definiowalnych przycisków jest mnóstwo, w tym – jak zwykle – kilka z nich to dotykowe klawisze na ekranie. Na każdy z tych klawiszy możemy wrzucić jedną z kilkudziesięciu (podobno osiemdziesięciu) funkcji. Zmianę przeszło menu aparatu, które jest teraz nie dwu- a trzypoziomowe, dzięki czemu skróciła się droga do konkretnej funkcji.

Źródło: Panasonic
     A co wewnątrz Lumixów S1 i S1R? Po pierwsze matryce, o spodziewanej rozdzielczości (odpowiednio) 24 i 47 Mpx. Nieznany jest ich producent, choć najbardziej podejrzewanym typem jest związany z Panasonikiem Tower Jazz. Przetworniki na pewno nie pochodzą od Sony, czego dowodem jest użyta technologia non-BSI. Technologia nienajnowsza, a skutkiem tego może być niższa, niż u Nikona i Sony, jakość obrazu przy wyższych czułościach. Trochę szkoda, ale może nie będzie źle. Natomiast na pewno nie musimy obawiać się, występującego przy wysokich czułościach, bandingu. On jest skutkiem „wbudowania” w matryce detekcji fazy, a w Lumixach tej cechy brak. Panasonic pociągnął tu swoją oryginalną technologię autofokusa DFD, bazującą w całości na oprogramowaniu, a nie hardware’owej ingerencji w przetwornik. Co prawda dotychczasowi (i krótkookresowi) użytkownicy Panasoniców S1 i S1R trochę narzekali na sprawność ich systemów automatycznego ostrzenia, ale mam nadzieję, że to tylko kwestia niefinalnego softu. Bardzo mam nadzieję. Oficjalnie autofokus jest niewiarygodnie szybki, ostrzy już przy oświetleniu -6 EV (to podobno o 1 EV ciemniej niż u Afroeuropejczyka w ślepej kiszce) i umie ustawiać ostrość na oku pieska, kotka i ptaszka. Urocze!
     Matryce oczywiście są stabilizowane, a skuteczność działania układu redukcji rozmazań obrazu ma sięgać 5,5 działki czasu, ewentualnie 6 działek, jeśli aparat współpracować będzie ze stabilizowanym obiektywem.

Źródło: Panasonic
     Możliwość przesuwania matrycy wykorzystywana jest w trybie HR (High Resolution), kiedy to aparaty wykonują po osiem ujęć, każde po mikroprzesunięciu przetwornika obrazu. Pozwala to uzyskać zdjęcia o megarozdzielczościach: 187 Mpx w przypadku Lumixa S1R i 96 Mpx dla S1. Podejrzewam, że w praktyce szczegółowość tych zdjęć będzie odpowiadała mniej więcej (odpowiednio) 120 i 60 Mpx, ale i w tym wypadku jak najdalszy będę od narzekania. Trzy ważne uzupełnienia dotyczące HR. Po pierwsze, użycie go wymaga statywu. Po drugie, aparat zapisuje w tym trybie tylko RAWy, a wysokorozdzielcze JPEGi może stworzyć dopiero potem, na życzenie. Trzecie, są dwie opcje pracy: dla uzyskania maksymalnej szczegółowości obrazu albo z usuwaniem „duchów” wynikłych z poruszenia się drobnych obiektów w kadrze.

Źródło: Panasonic
     Natomiast migawki aparatu dotyczą dwie ciekawostki, które nie objawiły się w przedpremierowych plotkach, a dopiero podczas oficjalnej prezentacji. Pierwsza to wysoka trwałość migawki, którą Panasonic testował na 400000 cykli. Druga, to naprawdę mocna rzecz: czas synchronizacji pojedynczego błysku oznacza rekordowe dla migawek szczelinowych w małym obrazku 1/320 s. Czyli, że Panasonicowi udało się pokonać Minoltę i jej 1/300 s z Dynaxów 9xi i 9. No, udało się, w zasadzie. Bo jak wczytamy się w tekst drobnym drukiem, to okazuje się, że przy tej 1/320 s nie jest wykorzystywana pełna energia lampy. Czyli to już jest początek funkcjonowania trybu błysku ciągłego, a nie klasyczny pojedynczy. Podobny manewr zastosował ponad 20 lat temu Nikon, gdy chciał choćby dorównać Minolcie. W modelu F5 deklarował on 1/300 s, również z zastrzeżeniem o niepełnej energii błysku. 
     A w kolejnym tekście drobnym druczkiem Panasonic wali byka: chwali się, że owa 1/320 s to wartość nieosiągnięta dotąd w migawkach szczelinowych. A przecież był taki Canon 1D, który synchronizował 1/500 s. Przy niepełnej klatce, ale jednak.

     Migawkę szczelinową uzupełnia „migawka elektroniczna”. W Lumiksie S1 jej możliwości kończą się dokładnie tam gdzie migawki szczelinowej, czyli na 1/8000 s. Jedynym zyskiem jest więc cicha praca aparatu. Natomiast w S1R potrafi ona odmierzyć także 1/16000 s. Natomiast przy opcji pośredniej, czyli elektronicznej pierwszej kurtynie migawki, najkrótszym dostępnym czasem ekspozycji w obu Lumixach jest 1/2000 s.

Źródło: Panasonic
   Dopiero podczas prezentacji objawiły się parametry zdjęć seryjnych. Ich maksymalna częstość to 9 klatek/s przy autofokusie pojedynczym i 6 klatek/s przy ciągłym. Czyli bez rewelacji, ale i narzekać nie ma na co. Gorzej, że jeśli chcemy widzieć w wizjerze podgląd aktualnego kadru, nie możemy przekroczyć 5 klatek/s. O, to już wygląda słabo. Trochę liczyłem, że Lumix S1 ze względu na mniejszą ilość danych z obrazu wymagających przetworzenia, będzie umiał strzelać szybciej, ale nic z tego. Nie potrafi też rejestrować dłuższych niż S1R serii. Dla obu modeli Panasonic gwarantuje zapis co najmniej 40 RAWów albo 50 najcięższych JPEGów. Przypuszczam jednak, że przy szybkich kartach pamięci te wartości będzie można wyraźnie przekroczyć.

     Co jeszcze ważnego? Jasne, filmowanie. Rzecz o tyle ciekawa, że – analogicznie do bezlusterkowców Nikona – model „niższy”, czyli S1, został do rejestracji wideo przygotowany lepiej niż S1R. Rejestruje filmy 4K (formalnie to UHD, bo „tylko” 3840 px na szerokości kadru) z pełnej szerokości matrycy, podczas gdy S1R z kilkuprocentowym cropem i z pixel binningiem, co przekłada się na niższą szczegółowość obrazu. Druga przewaga S1, to brak ograniczenia czasu nagrania 4K/30p. Pojawia się ono dopiero przy 4K/50p. S1 jako jedyny z bliźniaków może przy filmowaniu korzystać z profilu HLG. I tylko on, w bliskiej przyszłości, będzie mógł skorzystać z – płatnego, niestety – rozszerzenia możliwości o zapis 10-bitowego materiału 4:2:2 na kartę pamięci oraz o profil V-Log.

Źródło: Panasonic
     Tyle o aparatach, teraz dwa zdania o obiektywach. Podejrzewałem, że wraz z premierą Lumixów Sigma wypuści na rynek adapter na obiektywy Canona. Jednak nic z tego, w kwestii optyki tylko poznaliśmy do końca trzy szkła Panasonica. Przypomnę: standard f/1.4 oraz zoomy 24-70 mm i 70-200 mm. Tuż przed premierą wyciekła informacja, że zoom standardowy zgodnie z przewidywaniami będzie miał jasność f/4. Natomiast dopiero podczas oficjalnej prezentacji okazało się, że maksymalny otwór względny telezooma, tym razem niezgodnie z przewidywaniami, wynosi… f/4. Kto by pomyślał, f/4 i filtry 77 mm?! Masa też spora, niemal kilogram, ale to jeszcze nie kosmos. Większość konkurentów co prawda jest zauważanie lżejsza, ale z Tokiną szkło Panasonica idzie ciężarem łeb w łeb.

     Na koniec, ceny nowych Panasoniców. Polskich na razie nie znamy, amerykańskie nieco różnią się od przewidywanych przed premierą. Tych, którzy ostrzą sobie zęby na Lumixa S1R ucieszy fakt, że z przewidywanych dla niego 4000 dolarów zostało tylko 3700. Ale w przypadku S1 jest odwrotnie: przewidywano sugerowaną cenę 2000 dolarów, a zrobiło się 2500. Ciekawe jak to się przełoży na ceny w Polsce. Myślę, że poznamy je dopiero gdy pierwsze egzemplarze Lumixów S1 i S1R dotrą do magazynu polskiego Panasonica. Czyli w najlepszym razie za dwa miesiące. Jednak już teraz na tę sklepową premierę Panasoniców przygotowuje się konkurencja. W każdym razie Sony, które dziś obniżyło o 20% ceny trzech swoich modeli: A9, A7RIII i A7sII. I jeszcze dokłada do nich dodatkowe 3 lata gwarancji. Czyżby podejrzewało rewolucję cenową? Ja nie mam nic przeciwko. A w kontekście prawdopodobnej jesiennej premiery trzeciego (tańszego?) małoobrazkowego Lumixa, znaczące ruchy cenowe są bardzo prawdopodobne.

8 komentarzy:

  1. No to mamy na rynku 4 pelnoklatkowe bezlusterkowce; Sony, Nikon, Canon i Panasonic.

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się ciekawie, nie ma to jak dobra konkurencja. Nie ma idealnego aparatu, ale narzekać też nie można, praktycznie wszystkie oferują co najmniej dobry obraz, niuanse raczej dotyczą obsługi, oprogramowania. Należy się cieszyć że mamy wybór i robić zdjęcia coraz lepsze bo ze strony technicznej sprzęt mamy i róbmy coraz ciekawsze zdjęcia. Amen

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Autorze, -6 EV u Afroeuropejczyka rozbawiło mnie do łez, chciałem udostępnić wpisik na fejsiku, ale wpisiku na fejsiku nie ma. Udostępniam zatem artykuł. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie wróciłem na fejsa po przerwie na ferie. Może jutro...

      Usuń
  4. Niestety najnowsze Panasonici nie dorównują konkurencji. No i ta waga... pozostanę przy moim prastarym Lumixie z obiektywem Leici.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mówiłbym hop... Zobaczymy czy / w jakim stopniu dopracowali DFD i jak się sprawuje matryca bez BSI. Obstawiam, że będzie lepsza od canonowskiej. Ale to wyjdzie dopiero w testach. Ciężar... racja, tego w zasadzie się nie przeskoczy. Ale jeśli (jak mówią) ergonomia S1 i S1R jest wzorowa, to tego ciężaru może nie być czuć. Ostatnio miałem okazję trzymać w rękach jednocześnie Fuji GFX 50R i Hassela X1D, wyposażonymi w podobne szkła. One ważą niemal tyle samo, ale ten drugi wydawał się - dosłownie! - o połowę lżejszy. Może tak samo będzie z Panasami? Czego serdecznie im życzę. Zwłaszcza, że one wniosą do małego obrazka sporo świeżej krwi.

      Usuń