Na test tego superszerokiego zooma Sony ostrzyłem sobie zęby
od czasu jego premiery. Powód był jeden: jak oni to zrobili?! Gdy Sony
wypuściło ten obiektyw, byłem już szczęśliwym (naprawdę!) posiadaczem
analogicznej Sigmy Art. Mocowanie co prawda canonowskie, ale identyczny zakres
ogniskowych, takie samo światło, tyle że… obiektyw był dwukrotnie cięższy od
Sony. Dwukrotnie! Rozumiem, że nieduża odległość bagnet – matryca ułatwiła konstruktorom szkła Sony zadanie, z pewnością w Sigmie użyto więcej metalu, ale
żeby aż tak? Gdzie tkwi haczyk? Czym Sony zapłaciło za taką oszczędność? Bo
przecież niemożliwe, żeby zrobiło obiektyw tak lekki, a przy tym tak dobry jak
Sigma. Naprawdę niemożliwe? Sprawdzam!
Pod względem gabarytów Sony również prezentuje się
zachęcająco. Średnica to 8,5 cm, a długość 11,5 cm – na obu wymiarach Sigma
jest o 2 cm większa. To może chociaż Sony dobije nas ceną? Nie, tym razem nie. SEL1224G
(bo tak się on oficjalnie nazywa) kupuje się obecnie za ciut ponad 7000 zł,
podczas gdy za Sigmę trzeba zapłacić 6500 zł. Nieduża różnica, szczególnie w
przypadku gdy szkło Sony okaże się obiektywem równie dobrym jak Sigma –
TU
mój jej test. A przecież na pewno nie wypadnie lepiej. Niby jak, takie chuchro
przeciwko Sigmie Art?
Konstrukcja optyczna zooma Sony wygląda bogato. Wśród 17
soczewek znajdziemy jedną ze szkła Super ED, trzy ED i cztery asferyczne. Przysłona
ma tylko siedem listków. Ogniskowanie oczywiście odbywa się wewnętrznie.
Zoomowanie próbowano zaprojektować tak zgrabnie jak w Sigmie, czyli by przód
obiektywu wysuwał się do przodu przy krótszych ogniskowych, a chował w głębi zintegrowanej
osłony przeciwsłonecznej przy dłuższych. Dzięki temu osłona optymalnie osłania
przednie soczewki dla różnych kątów widzenia. Niestety w Sony nie wygląda to
tak ładnie, gdyż po początkowym chowaniu się wraz z wydłużaniem zooma, mniej
więcej od 18 mm przód znowu zaczyna trochę wyjeżdżać do przodu. Ot, niby
drobiazg, ale to ułatwia łapanie bocznego światła. W końcu przednia soczewka
jest mocno wypukła – choć nie tak jak bardzo jak w Sigmie. Tyle teoria,
ważniejsze co pokaże praktyka, czyli zdjęcia pod światło, kiedy to wsparciem
będą przeciwodblaskowe warstwy Nano AR.
|
Źródło: Sony |
Za ustawianie ostrości (ręczne i automatyczne) odpowiada
piezoelektryczny Direct Drive SSM.
Napęd jest cichutki – bardzo trudno usłyszeć jego brzęczenie oraz szybki. Może
akurat w takim obiektywie nie jest to bardzo istotnie, niemniej cieszy.
Obudowa prezentuje się skromnie i jednostajnie: plastik,
plastik… nic się nie dzieje. Nuda! Trochę gumy na pierścieniach ogniskowej i
ostrości to mniej niż koń, krowa i droga na Ostrołękę. Skali ostrości brak,
choć możemy wyświetlić ją sobie w wizjerze / na ekranie. A co jest?
Uszczelnienia i definiowalny przycisk po lewej. Dobre i to. Szczególnie, że
wszystko to bardzo wygodnie się obsługuje. Pierścienie łatwo od siebie odróżnić
i to pomimo że mają niemal identyczne pokrycie.
Pierścień ostrości obraca się leciutko (ale nie za lekko), a
ten od ogniskowej wyraźnie ciężej, ale bardzo płynnie i z równym oporem. Skala
ogniskowych nie zajmuje nawet 1/4 obwodu obiektywu, ale przy tak niedużym
zakresie zmiany kąta widzenia nie utrudnia to precyzyjnego dobrania ogniskowej.
Zwłaszcza, że statyczny opór pierścienia jest tylko symbolicznie większy od
dynamicznego. Co oznacza, że łatwo dokonać drobnej korekty kąta widzenia.
Jednak ważniejsze, że ten zoom został całkiem nieźle
dopasowany do niedużych aparatów Sony. Nie to, że jest malutki i leciutki,
skądże! Ale jest na tyle mały i lekki, że da się bezboleśnie używać, i nawet
nie przychodzą do głowy myśli w rodzaju: przypiąć ten uchwyt pionowy, czy nie?
Minimalna odległość ogniskowania wynosi 28 cm, a wtedy
płaszczyzna ostrości znajduje się mniej więcej 14 cm od przedniej krawędzi
osłony przeciwsłonecznej. Dość dużo, a więc obiektyw nie przeszkadza światłu
dotrzeć do fotografowanego obiektu. Ale już cień aparatu, obiektywu i fotografa
widoczny na zdjęciu to normalka. Przy tak szerokim kącie widzenia trzeba się pod
tym względem strasznie pilnować. Albo fotografować tylko pod światło.
No właśnie, szeroki kąt. Sony 12-24/4G to obecnie najszersze
firmowe szkło FE. 12 mm nawet w momencie premiery nie było rekordem na skalę
światową, gdyż istniał już canonowski zoom EF 11-24 mm f/4. Niedawno został on
zrzucony z tronu przez Laowę 10-18 mm f/4.5-5.6, zresztą przeznaczoną właśnie
do małoobrazkowych bezlustrowców Sony. Tak czy inaczej testowany zoom Sony
widzi świat rewelacyjnie szeroko. 122° po przekątnej – robi wrażenie. Ale
wspomniana Laowa deklaruje o 8° więcej, a to – szczególnie dla użytkowników
zoomów UWA – ogromna różnica.
Ok, już wiadomo że Sony widzi szeroko, ale czy to co widać
nadaje się do tworzenia wysokiej klasy zdjęć? Sprawdzałem to korzystając z Sony
A7R III posiadającego matrycę 42 Mpx, czyli maksimum tego, czym aktualnie
dysponuje Sony.
Rozdzielczość /
szczegółowość obrazu. Dobrze jest! A nawet prawie bardzo dobrze. Podam
wyniki „studyjnej” rozdzielczości, jednak traktujcie je jako orientacyjne, gdyż
tak krótkie obiektywy wymagają fotografowania tablic testowych z bardzo małych
odległości. A przy nich korekcja optyczna może nie być tak dobra jak przy
dużych dystansach ostrości. Może, nie może, ale i tak cyferki pochodzące z tego
testu wyglądają obiecująco. Jedna jedyna gorzej wyglądająca wartość, to 3600
lph w rogu kadru przy 12 mm i otwartej przysłonie. Wówczas środek prezentuje aż
4200 lph, więc różnica jest dobrze widoczna. Jednak już użycie f/5.6 przywraca
wysoki standard: 4400 / 4200 lph (środek / róg). Identycznie wygląda
rozdzielczość dla przysłony f/8, lecz już przy f/11 widać negatywny wpływ
dyfrakcji. Słaby, ale jednak: 4200 / 4000 lph. Znacznie gorzej wygląda to dla
f/16 (4000 / 3600 lph), a maksymalne dostępne w tym zoomie przymknięcie f/22 to
już tragedia, ze spadkiem o dalszych kilkaset linii na wysokości kadru. Unikać!
Zresztą podobnie jak f/16, ale f/11 uważam jeszcze za użyteczny otwór
przysłony.
Dłuższe ogniskowe nie wykazują już żadnej wpadki i pokazały
identyczne wyniki: 4400 / 4200 lph przy otwartej przysłonie, 4400 / 4300 lph
dla f/5.6, piękne 4400 / 4400 lph dla f/8, ale przy dalszym przymykaniu toczka
w toczkę powtarzają się rozdzielczości znane z ogniskowej 12 mm.
Tyle studyjna „teoria”, lecz ważniejsze – w każdym razie dla mnie
– co widać na zdjęciach plenerowych. Poprzednie dwa akapity napisałem po
obejrzeniu zdjęć tablic testowych, a przed spojrzeniem na zdjęcia plenerowe.
Teraz jestem już po ich ocenie. I dobrze, że wcześniej asekurowałem się wspominając
o potencjalnych rozbieżnościach pomiędzy teorią, a praktyką wynikających z
niedużych odległości fotografowania w studiu. Bo okazuje się, że plener
wychodzi superszerokokątnemu zoomowi Sony wyraźnie odmiennie. Przeważnie na
plus. Po pierwsze nie ma mowy o dużej różnicy szczegółowości obrazu pomiędzy
środkiem, a brzegiem kadru przy najkrótszej ogniskowej i otwartej przysłonie.
Przy dużych dystansach ostrości na brzegi nie można w żadnym razie narzekać.
One wyglądają świetnie już od f/4. Zresztą centrum klatki też. Bez większych
obaw możemy fotografować pełną dziurą, a choć sam zalecałbym lekkie
przymknięcie (wystarczy o działkę) dla poprawy kontrastu. Inna sprawa, że w
dole zooma szaleje boczna aberracja chromatyczna. Stopień przymknięcia przysłony
nie wpływa na nią, ale wbudowana w aparat funkcja jej korekcji usuwa ją bez
problemu. Oczywiście jeśli ową funkcję aktywujemy. Jeśli nie, pozostaje poprosić
o pomoc jej siostrę pracującą w wywoływarce RAWów.
Środek zakresu zooma wypadł pod względem szczegółowości
podobnie jak w studio, choć nie identycznie. Otwarta przysłona oznacza bowiem
lekkie mydełko, więc i w tym wypadku warto przymknąć przysłonę. Nawet lekko, i tu wystarczy jedna działka. W warunkach plenerowych środek kadru nie wykazuje spadku
szczegółowości aż do f/11 włącznie, a i przy f/16 nie ma co narzekać. Ciekawe,
że na obrzeżach klatki efekty działania dyfrakcji są bardziej widoczne. Dlatego
niniejszym odwołuję pełną przydatność przysłony f/11 dla średnich ogniskowych. Boczna
aberracja chromatyczna jest wyraźnie słabsza niż przy 12 mm, ale aktywację jej
korekcji nadal uważam za konieczną.
Za to dłuższe ogniskowe wypadły znacząco inaczej niż w
studiu. Cały kadr dla otwartej przysłony wygląda miękko i niewyraźnie, ale
gorzej że wraz z przymykaniem przysłony szczegółowość poprawia się baaardzo
pooowooooli. Użycie f/5.6 zmienia sytuację na plus tylko troszkę, dla f/8 jest
już przyzwoicie, a zaryzykuję stwierdzenie, że f/11 prezentuje się jeszcze ciut
lepiej. Zresztą obejrzycie zdjęcia, które publikuję dalej i sami oceńcie. Dla równowagi,
znikła boczna aberracja chromatyczna.
|
Ogniskowa 12 mm, f/8. Przy takich parametrach boczna aberracja chromatyczna bywa bardzo dobrze widoczna. Ale nie musi tak być, czego dowodem to zdjęcie. Korekcja aberracji wyłączona. Wycinki poniżej. |
|
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
W sumie okazuje się, że najszerszy kąt widzenia wypada naprawdę
bardzo dobrze, a najwęższy wyraźnie słabiej. I za słabo, jak na mój gust. Ale
ten sam mój gust mówi mi, że gdy się projektuje zoom UWA, to optymalizowanie go
pod kątem najszerszego spojrzenia jest znacznie lepszym pomysłem niż dla
najwęższego. Obiektyw 12-24 mm kupuje się przede wszystkim dla tych dwunastu
milimetrów, a nie dwudziestu czterech. Podobnie cieszę się, gdy konstruktorzy
telezoomów stawiają sobie za zadanie prawidłowe skorygowanie ich dla
najdłuższych ogniskowych. To oczywiście niełatwe zadanie, ale jak najbardziej celowe.
Dlatego jakoś nie bardzo mam za złe obiektywowi SEL1224G tego niedociągnięcia
przy 24 mm. Co oczywiście nie znaczy, że się z niego cieszę.
|
Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 12 mm. Wycinki poniżej. |
|
Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 17 mm. Wycinki poniżej. |
|
Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 24 mm. Wycinki poniżej. |
|
Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
|
Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Dobra, szczegółowość zdjęć mamy za sobą, idziemy dalej. Winietowanie – to zoom UWA, więc mogą
pojawić się kłopoty. Mogą, ale nie muszą. Ściemnienie obrzeży kadru oczywiście
występuje, lecz nie jest ono bardzo silne, a w środku i górze zakresu zooma raczej
łagodne. Przy tym pamiętajmy, że w optyce szerokokątnej wyraźnie objawia się winietowanie naturalne, wynikające
wprost z teorii optyki. Dopiero na to nakłada się winietowanie będące
niedopracowaniem konstrukcji szkła. Ta „nakładka” w zoomie Sony jest niezbyt
ciężka. Czasem bardzo słabo widoczna na zdjęciach, ale bywa i wyraźna. Realny
problem występuje praktycznie tylko w samym dole zakresu ogniskowych, gdzie
zdecydowanie zalecam skorzystanie z korekcji winietowania wbudowanej w aparat. Jasne,
winietowanie można usuwać przy wywoływaniu RAWów, ale to nie zawsze wygląda
prosto. Na problem trafiamy w firmowej wywoływarce Sony Imaging Edge, której brakuje trybu automatycznego działającego
w oparciu o profil obiektywu. Całe szczęście inne programy nie wykazują takich
braków.
|
Ogniskowa 12 mm. Górny rząd w wyłączoną, dolny z włączoną korekcją winietowania. |
|
Ogniskowa 24 mm. Górny rząd w wyłączoną, dolny z włączoną korekcją winietowania. |
Dystorsja? No,
jest, czego należało się spodziewać. Na zdjęciach tablicy testowej „beczka” dla
12 mm jest bardzo efektowna, ale już na prawdziwych zdjęciach nie przeraża.
Owszem, jest tam, nawet nie taka mała, ale bez tragedii. Korekcja aparatu (albo
wywoływarki) załatwia problem. Tradycyjnie, przy wydłużaniu ogniskowej
dystorsja ewoluuje z beczkowatej w poduszkowatą, ale ta nawet dla 24 mm jest
zbyt intensywna.
|
Ogniskowa 12 mm. Lewe zdjęcie z wyłączoną, prawe z włączoną korekcją dystorsji. |
|
Ogniskowa 24 mm. Lewe zdjęcie z wyłączoną, prawe z włączoną korekcją dystorsji.
|
Bardzo mi się spodobała praca
tego zooma pod światło. Żadnego spadku kontrastu, żadnych plam światła, a
jedynie pojedyncze ostre bliki. Do tego w niewielkiej liczbie i występujące
dopiero po znacznym przymknięciu przysłony. A i to nie zawsze. Jak na obiektyw
z dużą liczbą soczewek, w tym mocno wypukłą przednią, to wynik bardzo dobry.
Brawo!
|
Ogniskowa 12 mm, f/16. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/11. |
|
Ogniskowa 14 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 23 mm, f/5.6. |
Na koniec zostawiłem wygląd nieostrości. No, tę kwestię
konstruktorzy potraktowali po macoszemu. Choć oficjalnie pewnie określili to
zgrabniej, może „przyznaniem jej niewysokiego priorytetu”? Jak zwał tak zwał,
ale obraz poza strefą ostrości nie wygląda ładnie. Nie żeby jakoś strasznie
paskudnie, ale płasko, cyfrowo i kompaktowo. Bez charakteru. Nawet nie mogę
napisać o nerwowych, czy też denerwujących nieostrościach. One są po prostu
nijakie i bezpłciowe.
Poniżej publikuję zestaw zdjęć wykonanych podczas
testu, na których możecie sobie obejrzeć te nieostrości. Choć oczywiście nie
tylko je.
Wszystkie te zdjęcia to nieruszane JPEGi, wykonane przy
czułości ISO 100 i w domyślnych ustawieniach Sony A7R III. Z drobnymi
wyjątkami: wyłączone odszumianie i korekcje wad optyki. Wszelkie odstępstwa od
tych zasad deklaruję w podpisach.
|
Ogniskowa 17 mm, f/4. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/5. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/6.3. |
|
Ogniskowa 17 mm, f/4. Włączona korekcja winietowania. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/5.6. |
|
Ogniskowa 17 mm, f/5.6, korekcja +1 EV. Trochę przycięte z dołu. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/4. Światła i cienie wyciągnięte z RAWa. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/5.6, korekcja -1 EV. Przykadrowane z lewej i z dołu. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/4, korekcja +1 EV. |
|
Da się ogniskową 16 mm polować na dzikiego zwierza? Oczywiście, byle nie pod światło. Tu nawet wspaniała matryca Sony nie dała rady. Ile było możliwe, wyciągnąłem z RAWa. Ogniskowa 16 mm, f/4. |
|
Ogniskowa 16 mm, f/8. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/4, korekcja -0,7 EV. Cienie wyciągnięte z RAWa, lekko ciachnąłem od góry. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/4. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/8. Ustawiony minimalny dystans ostrości. |
|
Ogniskowa 16 mm, f/4. Prostowane (celowałem nieco w górę) i rozciągane. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/4. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/4. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/5.6. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/4. |
|
Ogniskowa 12 mm, f/9, korekcja -0,7 EV. Minimalna odległość fotografowania - ostrość ustawiona na koniec lufy (to to okrągłe po prawej). Troszkę przyciąłem z prawej. |
|
Ogniskowa 24 mm, f/7.1. Okolice minimalnego dystansu ostrości. Wysokie światła wyciągane z RAWa. |
No, dobrze wyszło! Znaczy to szkło temu Sony. Bałem się, że
miniaturyzacja w połączeniu ze (stosunkowo) niską ceną poskutkują taką sobie
jakością obrazu. A tu właściwie nie mam do czego się przyczepić! Chyba
najbardziej do tych nieostrości. Choć akurat obiektywy bardzo szerokokątne często
służą do oddawania ostro wszystkiego co widać w kadrze. Co nie znaczy, że tej
wady nie należy wypunktować. Podobnie jak zalet. Niby powinienem marudzić na
miękkie 24 mm, ale bardziej cieszę się z prawidłowo skorygowanego dołu zooma. Winietowanie
i dystorsja bez rewelacji, ale opanowane w granicach rozsądku. Czyli dobrze,
biorąc pod uwagę że to zoom UWA. Pod światło wspaniale, ale dla równowagi razi boczna
aberracja chromatyczna. W każdym razie może razić, dlatego warto mieć na stałe
włączoną jej korekcję. Obu pozostałych wad zresztą też.
Cieszę się z dobrego wyniku tego zooma i stąd nabieram
ciekawości jak działają bezpośredni konkurenci. Pierwszy, to wspomniana
wcześniej Laowa 10-18 mm. Drugim konkurentem ma być zoom Sigmy. Podobno już za
chwileczkę, już za momencik objawi się kilka jej obiektywów projektowanych dla
bezlusterkowców. Czyli już nie lustrzankowe konstrukcje z doczepionym
przedłużającym tubusem, a natywne szkła FE. Między nimi ma być właśnie zoom
12-24 mm, ale nie o świetle f/4, a f/2.8. Na pewno będzie wielki i ciężki, a
czy równie dobry jak zoom Sony, to się okaże.
Podoba mi się:
+ (stosunkowo) nieduże gabaryty i masa
+ szczegółowość obrazu dla 12 mm
+ praca pod ostre światło
Nie podoba mi się:
- wygląd nieostrości
- szczegółowość zdjęć dla 24 mm przy mocniej otwartej
przysłonie
Zajrzyjcie też tu:
Skoro tak duzo tu o konstrukcji tego obiektywu to moze wyjasni mi Pan tak ogolnie, jak konstruktorzy sobie radza z zasysaniem powietrza do wewnatrz obiektywow. One przeciez zazwyczaj pracuja podobnie do pompki rowerowej i zasysaja powietrze do wewnatrz. Inaczej by sie wiekszosc obiektywow nie nadawala do zmiany ogniskowej ani do ostrzenia obrazu. No wiec razem z powietrzem zasysaja wilgoc, kurz i inne raczej dla konstrukcji szkodliwe substancje. Czy jest na to jakis patent? Jakies filtry albo cus?
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nigdy nie rozkminiałem tematu konstrukcji uszczelnień przeciwko kurzowi. Zresztą nie kojarzę, by producenci chwalili się technologiami w tym zakresie. Ja bym to zrobił z pomocą "szczoteczek" (takich jak pod drzwiami), ale myślę że to zbyt skomplikowane. Przy okazji podpytam. Najlepiej w jakimś serwisie.
UsuńDziekuje,ja nie mam znajomosci w serwisie optyki. Rozkrecalem sporo starych obiektywow, ale tam nie bylo zadnych uszczelnien. Czasami soczewki byly nieco zakurzone, dokladniej mowiac byla na nich taka jakby mgla. Dalo sie to wyczyscic. Nowoczesnych obiektywow, po obejrzeniu paru opisow na lens rentals nie mam odwagi rozkrecac. To jest juz wyzsza szkola jazdy.
OdpowiedzUsuń