Od razu trochę sprostuję, Olympus to nie Olympus, a OM System, a nowa odsłona oznacza niezbyt dużo nowości. Zamiast OM-5 sugeruje się wręcz używanie nazwy E-M5 Mark IV. Coś w tym jest! Ale już Sony nie zawodzi, bo w A7R Mark V po staremu mamy tylko matrycę. No, może trochę więcej, ale tu w żadnym razie nie można mówić o odgrzewanym kotlecie.
Matryca to niby te same 60 Mpx co w A7R4, ale poparta została nowym procesorem. Ma też być lepiej stabilizowana – deklarowana skuteczność to 8 działek czasu. Wprowadzono RAWy o mniejszej rozdzielczości oraz filmowanie w 8K. Tu jednak niemiła niespodzianka: crop 1,24× obowiązujący nie tylko przy 8K (30p, nic więcej), ale również przy 4K 60p. Usprawniono autofokus, przede wszystkim pod kątem umiejętności rozpoznawania obiektów, ale też obniżając próg działania przy słabym świetle do -4 EV. Powiększono o ca. 10% liczbę „fazowych” pól AF oraz powierzchnię kadru, która pokrywają. Dodano focus bracketing, z tym że docelowe zdjęcie otrzymujemy dopiero po obróbce plików składowych w firmowym edytorze zdjęć. W ten sam sposób powstają wysokorozdzielcze (240 Mpx) zdjęcia w trybie Multi-shot (16 ujęć składowych z przesunięciami matrycy).
Spora rewolucja nastąpiła w systemie ruchu ekranu. Widać było, że Sony w ostatnich modelach odchodzi od odchylania tylko góra-dół na rzecz bocznego, „pełnego” przegubu. W A7R5 mamy jednak coś więcej, rozwiązanie przypominające to z Panasonica S1H, czyli ów pełen przegub zamontowany nie na korpusie aparatu, a jakby na dawnej płytce umożliwiającej samo odchylanie. Mamy więc sumę ruchów (i zalet) obu systemów, oczywiście kosztem ciut większej grubości aparatu.
Na zewnątrz aparatu zmian niewiele. Najistotniejszą jest zastąpienie dawnego pokrętła korekcji ekspozycji kolejnym pokrętłem sterującym, rzecz jasna programowalnym. Pewnie było na nie zapotrzebowanie, ale przyznam że ja wolę stare, klasyczne, rozwiązanie. Dwa gniazda kart pamięci obsługują nie tylko karty SD, ale też CFe typ A – tego nie było w A7R4. Wizjer został zapożyczony z Sony A1 (9,4 mln punktów, powiększenie 0,9×), a rozdzielczość ekranu podwyższono do 2,1 mln punktów. Cenę też podwyższono – sugerowana wynosi 21500 zł. Biorąc jednak pod uwagę inflację, można było spodziewać się jeszcze wyższej.
Olym… wróć! OM System OM-5 też nie jest tani, oficjalnie kosztuje 6200 zł. Z drugiej strony, to naprawdę wyrafinowany sprzęt, choć ulepiony ze starych gratów. Nie ma w nim nic, ale to nic nowego, wszystko już było. Oczywiście zmian w stosunku do Olympusa E-M5 III jest trochę, niemniej właściwie wszystkie one są spadkiem po E-M1 III. Z zewnątrz zupełnie bez zmian, no poza paskudnym, czarnym, lewym górnym przełącznikiem-wyłącznikiem zastosowanym także w srebrnej wersji aparatu. Nie sprawdziły się pogłoski o zastosowaniu pojemniejszego akumulatora z OM-1 lub tego z E-M1 III. Zresztą brak jakichkolwiek zmian w kształcie i wymiarach obudowy oraz gripa, widoczne już na „przeciekniętych” przed premierą zdjęciach mogły sugerować, że w użyciu nadal będzie BLS-5 / 50. Gniazdo kart oczywiście też pozostało po staremu, czyli liczbie sztuk: jeden. Ale jednak UHS-II.
Matryca to stare, dobre 20 Mpx, znane z ostatnich Olympusów serii „jeden” i „pięć”, a nie najnowsza, „warstwowa” z OM-1. Procesor TruePic IX zwiększył jednak możliwości obróbki sygnału, dzięki czemu EM-5 dostąpił zaszczytu korzystania z funkcji zdjęć Hi-Res 50 Mpx wykonywanych z ręki oraz otrzymał cyfrowy szary filtr (do 4 EV).
Poprawiono też algorytmy wykrywania w kadrze twarzy i oka, ale na zwierzętach, czy też pojazdach, nie da rady. Pojawiła się opcja ostrzenia na gwiazdy (Starry Sky AF), a stabilizacja matrycy ma mieć skuteczność 6,5 / 7,5 działki (sama matryca / z pomocą wybranych stabilizowanych szkieł).
Obudowa jest lepiej uszczelniona (IP53), a akumulator aparatu może być ładowany przez port USB. Choć tu objawia się niespodzianka w postaci gniazda… Micro USB. Obrotowy ekran i wizjer pozostały po staremu, podobnie jak menu, którego nie unowocześniono na modłę OM-1.
Można więc stwierdzić, że OM-5 ogólnie dociągnął specyfikacją do poziomu Olympusa E-M1 III, a korpus pozostał na poziomie E-M5 III. Który to aparat wydaje się obecnie ciekawszą propozycją. A w każdym razie niewiele jest powodów, by zamiast niego wybrać OM System OM-5. Trochę smutno, ale prawdę powiedziawszy, producent nie bardzo miał jak manewrować parametrami, cechami i konstrukcją aparatu, by pokazać naprawdę ciekawy model z drugiego szeregu, który jednocześnie nie zagryzłby flagowca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz