Cacuszko, perełka, maleństwo… to określenia świetnie pasujące
do tego szkiełka. Równie dobrze nadawały się do opisania wyglądu i charakteru testowanej
przeze mnie rok temu Laowy 7,5 mm f/2 MFT. Jeszcze jaśniejszej, ale
przeznaczonej do aparatów z matrycą Micro 4/3. Teraz biorę na warsztat obiektyw
APSowy, ale także zaprojektowanej dla bezlustrowców. Przy tym ciut szerzej
widzący, ale dla odmiany o działkę ciemniejszy. I pewnie przez to równie
malutki i sympatyczny przy pierwszym kontakcie. Ogniskowa 9 mm to pod względem
kąta widzenia odpowiednik okolic małoobrazkowych 14 mm – ciut mniej gdy przetwornik
ma crop 1,5×, nieco więcej dla 1,6×. Sam korzystałem z węższej opcji, gdyż jako
platformy testowej używałem Canona EOS M6 Mark II. Było w tym trochę przypadku,
gdyż Fox Foto, dystrybutor obiektywów Laowa akurat miał wolny tylko egzemplarz
z mocowaniem EF-M. Ale wcale nie żałuję, gdyż dzięki temu mogłem sprawdzić jak
ta Laowa sprawdza się na najgęstszej na rynku, 32-megapikselowej matrycy APSC.
Źródło: Venus Optics |
Konstrukcja optyczna jest w przedniej i środkowej części identyczna jak w Laowie 7,5 mm, a jedyną zmianą jest tył uzupełniony o dwusoczewkowy człon optyczny.
Przy ustawianiu ostrości nie mamy to do czynienia z osiowym ruchem całego zestawu soczewek. Odbywa się to wewnętrznie, a formalnie jest to ostrzenie tylne (Rear Focusing), gdyż odbywa się za pomocą ruchów jedynie tylnej grupy soczewek.
„Dziewiątka” jest z założenia (producenta) szkłem mających
łączyć cechy obydwu wyżej wymienionych. Szkło 7,5 mm określane było jako C-Dreamer. Owo C pochodzi od Compact,
czyli że obiektyw jest maleńki. Natomiast „dwunastka” nosiła określenie Zero-D pochodzące od Close-to-Zero Distorsion. W tu
testowanym obiektywie ma obowiązywać jedno i drugie. Pierwsze – jest,
zaliczone! Drugie potwierdzi się (albo i nie) w teście.
Obiektyw z zewnątrz jest w stu procentach metalowy. Bagnet,
obudowa, pierścienie, zdejmowana osłona przeciwsłoneczna – tylko metal,
plastików ani grama. Stąd nic a nic nie dziwi masa 220 g tego maleństwa.
Po doświadczeniach z poprzednich testów obiektywów Laowa nie
dziwi mnie też, że i w tym bardzo szerokokątnym szkle da się używać filtrów. I
to wcale nie jakichś ogromnych 95 mm, a prawie
wręcz odwrotnie: 49 mm. Można? Można!
Pierścień przysłon ma zaskoki tylko co pełną działkę. Dla otworów do f/8 (no, niech będzie że do f/11) przysłonę da się ustawiać płynnie. Dalej odstępy pomiędzy zaskokami są już zbyt małe.
W odróżnieniu od testu obiektywu 7,5 mm, tu w „dziewiątce” osłona przeciwsłoneczna ani razu nie przekręciła się, by złośliwie spowodować winietowanie w rogach klatki. Jednak podobnie jak w tamtym superszerokokątnym szkle, trzeba pamiętać o znikomych jego rozmiarach. Pamiętać i pilnować ułożenia lewej dłoni pod obiektywem, szczególnie gdy trzymamy ją na którymś z pierścieni. Chwila nieuwagi i któryś z palców mamy w kadrze.
Napisałem, że to obiektyw APSC, ale w Venus Optics, czyli
firmie produkującej obiektywy Laowa, pomyślano też o innych. Stąd obok mocowań
Canon EF-M, Sony E i Fuji X, znajdziemy „dziewiątkę” z bagnetem Micro 4/3 oraz
z mocowaniem do Dronów DJI DL.
Dwa słowa o cenie. Niska nie jest, ale trzyma standardy
Laowy. „Dziewiątkę” z mocowaniem EF-M kupić można za 2200 zł, z innymi są o
stówkę droższe. Konkurencja? Samyang 10 mm f/2.8 – półtorakrotnie tańszy, ale
wielki. Voigtlander 10 mm f/5.6 (z APSów tylko do Sony E) – ciemny i bardzo
drogi, ale pełnoklatkowy. Fuji ma w zapasie firmowe zoomy 10-24 mm f/4 (3500
zł) i 8-16/2.8 (duży, ciężki, 8000 zł). Z kolei Sony proponuje 10-18/4 (3000
zł). Natomiast sama Laowa oferuje pełnoklatkowego zooma z bagnetem E –
10-18/4.5-5.6 za 4000 zł. W sumie, pod względem ceny Laowa 9 mm wcale nie
wypada źle.
Jak się nią pracuje? Zasadniczo bardzo przyjemnie. Gdy przed
testem oceniałem to poprzez proste obmacywanie obiektywu, pierścień ostrości
wydawał mi się zbyt drobno moletowany i prezentował nieco za duży opór. Jednak
podczas fotografowania w ogóle nie zauważałem tych wad, czy raczej „wad”. To w
odróżnieniu od grubo ząbkowanego pierścienia przysłon. On przed testem wyglądał
na lepiej dopracowany, ale podczas zdjęć wyszedł drobny feler. Z niewiadomych
przyczyn (pewnie chodzi o estetykę) nie jest on ząbkowany na całym obwodzie, a
z centymetrowymi przerwami. A w tych przerwach pierścień jest zupełnie gładki i
jeśli właśnie w którąś z nich trafi nasz palec, o poślizg nietrudno. A to może
sprawić kłopot z ustawieniem żądanej przysłony, gdyż – jeśli nie patrzymy na obiektyw
– robimy to na czuja, licząc zaskoki. Laowa, jak to Laowa, w żaden sposób nie
współpracuje z aparatem, ani mechanicznie, ani elektronicznie. Canon jako
wartość przysłony cały czas deklarował mi F00, a stopień przymknięcia, jeśli
nie kliknięciami pierścienia, mogłem jakoś tam oceniać po dobranym czasie naświetlania.
Ale i tu łatwo o pomyłkę, gdyż czas wraz z ruchami pierścienia przysłon wcale
nie zmieniał się zgodnie z zasadą działka
przysłony – działka czasu. Zasada ta w miarę obowiązywała dla niedużych
otworów, ale przy mniejszych często to było tylko 2/3 działki czasu na jeden zaskok
pierścienia. Ale to wszystko jeszcze nie powód do poważnych narzekań – ot,
drobne utrudnienie.
Ważniejsze, że obiektyw nie działał tak jak Laowa 12 mm, z
którą EOS 5D Mark III niestabilnie dobierał ekspozycję – im przysłona była
bardziej przymknięta, tym silniejsze następowało prześwietlanie. W Live View
było lepiej, gdyż tylko dla silnego przymknięcia pojawiało się – dla odmiany –
niedoświetlenie. „Dziewiątka” naświetla super stabilnie, co bardzo mnie podczas
testu ucieszyło. Szczególnie, że fotografując EOSem M6 II z założonym natywnym,
w pełni dedykowanym szkłem, raz po raz musiałem korygować ekspozycję dobieraną
przez matrycowy pomiar światła. Założenie Laowy, obiektywu bez styków,
powodowało aktywację pomiaru uśredniającego z uwypukleniem środka kadru, co
likwidowało problemy z niedokładnym naświetlaniem. Gdy już po teście
przejrzałem wykonane zdjęcia, okazało się że przy ŻADNYM nie musiałem użyć
korekcji. Można to nazwać paradoksem, ale też ilustracją powiedzenia, że lepsze
jest wrogiem dobrego.
Dwa słowa o ustawianiu ostrości. Oczywiście ręcznym
ustawianiu, bo autofokusa tu nie uświadczymy. Krótka ogniskowa skutkuje potężną
głębią ostrości, nawet przy mocno albo całkiem otwartej przysłonie. To
oczywiście dla „normalnych” odległości fotografowania, czyli powyżej –
powiedzmy – jednego metra. Ale nawet przy tych mniej normalnych wystarczało
ustawianie ostrości na oko. Na przykład głębię 0,5 m – ∞ osiąga się po
przymknięciu przysłony do f/4. Precyzyjne ostrzenie przydaje się tylko w
okolicach makro, jeśli w ogóle można tu mówić o makro. Co prawda minimalny
dystans ostrości to zaledwie 12 cm (wypada to ok. 5 cm przed krawędzią osłony
przeciwsłonecznej), ale szeroki kąt nie daje szans na dużą skalę odwzorowania.
Dane katalogowe mówią o 1:7,5, a testowa rzeczywistość to potwierdziła.
I potwierdziła też, że tylko przy małych odległościach
fotografowania, powiedzmy że do jednego metra, warto korzystać z Focus Peaking. Tu może pomóc, podczas
gdy przy większych dystansach podświetla ono „cały kadr”.
Dla porządku dodam, że przejście przez całą skalę odległości
wymaga obrotu pierścienia o nieco więcej niż 1/3 pełnego obrotu.
No, to już mogę się zabrać za opis jakości obrazu. Jakoś z
miesiąc temu przeczytałem test Laowy 9 mm wykonany przez Optycznych, więc do
swojego startowałem z wysokimi oczekiwaniami wobec tego szkła. W każdym razie w
kwestii szczegółowości obrazu. Zdecydowałem się nie wykonywać klasycznego testu
rozdzielczości z użyciem tablicy testowej. Tę musiałbym bowiem fotografować z
bardzo niedużej odległości, więc wyniki mogłyby mieć niewiele wspólnego z
plenerowymi realiami. Stąd w moim artykule nie zobaczycie ani kawałka Linii Na
Wysokości Kadru (lph), a jedynie opisy szczegółowości obrazu.
Szczegółowości, bądź jej braku, bo z nią czasem bywa tak
sobie. Kiedy „czasem”? Gdy zbyt słabo przymknie się przysłonę. Co z tego że
Optyczni i Fotożona (dawniej Photozone, obecnie Optical Limits) pokazują piękne
MTFy dla środka klatki przy f/2.8, skoro „prawdziwe” zdjęcia mówią co innego?
OK, oba te portale testowały Laowę 9 mm na korpusach Fuji (odpowiednio: X-T2 24
Mpx i X-T1 16 Mpx), a ja na 32-megapikselowym Canonie. Może to stąd różnica na
minus? Tak czy inaczej, pięknie nie jest.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla poszczególnych przysłon. Wycinki poniżej. |
Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Konkretnie, to w środku klatki przy f/2.8 obraz wykazuje
wyraźnie mniejszą szczegółowość niż przy optymalnym przymknięciu f/5.6-8 i jest
równie wyraźnie miększy. Użycie f/4 trochę pomaga, różnica na plus w porównaniu
z pełną dziurą jest zauważalna, ale to jeszcze nie to. Brzegi prezentują się
zdecydowanie gorzej, ale tu nie ma rozbieżności między opinią moją, a
wymienionych „przedmówców”. Otwarta przysłona? Źle! Przymknięta do f/4?
Właściwie nic lepiej. A może f/5.6? No, coś się ruszyło! f/8? Wreszcie
przyzwoicie! Czy f/11 to przesada? Nie, gdyż tu nadal widać leciutką poprawę.
Choć dla porządku dodam, że dla tego przymknięcia w środku klatki zaczynają się
już pojawiać pierwsze, słabiutkie efekty zmiękczenia obrazu przez dyfrakcję. Co
jednak praktycznie nie dyskryminuje f/11, szczególnie że brzegi kadru wówczas
ciut zyskują. Jednak korzystania z przysłony f/16 oraz maksymalnej f/22
szczerze odradzam.
Podsumowując, otwarta
przysłona: słabiutko, szczególnie na brzegach – nie polecam. Optimum dla całej klatki:
f/8. Ewentualnie f/5.6 gdy brzegi są mniej ważne, a brakuje światła albo f/11
gdy światła w bród, a brzegi chcemy maksymalnie docyzelować.
Kadr do prezentacji bocznej aberracji chromatycznej. Wycinki poniżej. |
Lewe zdjęcia to wycinki z JPEGów z aparatu, prawe to RAWy z usuniętą AC. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Osiowej aberracji chromatycznej nie stwierdziłem, ale
bocznej trochę jest na zdjęciach. Nie jakoś dużo, lecz widać ją. Raz mocniej,
raz słabiej, w zależności od motywu. Zasadniczo bardziej przy bardziej
przymkniętej przysłonie, gdy nie jest maskowana przez nieostrości. Warto ją
usunąć. Bez problemu radzi z tym sobie choćby Adobe Camera Raw w swoim trybie
automatycznym, czyli bez znajomości „profilu” obiektywu.
Kadr do prezentacji dystorsji. Dół klatki nic nie wnosił, więc uciąłem. |
Dystorsja? Tu Laowa błysnęła! Nie to, że zniekształceń zupełnie brak, ale one są Very-Close-to-Zero. Konkretnie, symboliczna „poduszka”, którą nie trzeba się przejmować. Ale oczywiście warto skorygować gdy zależy nam na idealnym oddaniu geometrii motywu.
Prezentacja winietowania dla przysłon od f/2.8 do f/8. |
Winietowanie? Cóż, jest, i to silne. Ale tego należy się
spodziewać po mocno miniaturyzowanych obiektywach UWA. Na intensywność
ściemnienia obrzeży klatki składają się dwa zjawiska: winietowanie wynikające z
niedokorygowania obiektywu dla otwartej przysłony oraz winietowanie „naturalne”,
charakterystyczne dla optyki szerokokątnej. Przymykanie przysłony może usunąć
pierwszy ze składników, drugiego już nie. W przypadku tej Laowy, ten pierwszy składnik
nie tylko może usunąć, ale i usuwa. Szybkość tej operacji wraz ze stopniowym zmniejszaniem
otworu przysłony jest różna dla różnych motywów. Raz efekty widać szybciej, raz
wolniej, ale przy f/8 operacja jest już definitywnie zakończona. W sumie przyzwoicie
jak na optykę bardzo szerokokątną, bo to oznacza przymknięcie o trzy działki
przysłony.
Pod światło - czasem bez zarzutu. Tu: otwarta przysłona. |
Kwestia optimum owej f/8 potwierdza się także przy zdjęciach
pod światło. Bardzo liczyłem, że Laowa 9 mm f/2.8 wypadnie lepiej niż testowane
wcześniej modele.
Jak to wygląda w praktyce? Dla pełnej dziury, loteria. Bywa,
że zdjęciu nie dolegają żadne bliki ani plamy światła, a kontrast pozostaje w
najlepszym porządku. Ale czasem coś się Laowie nie udaje, środek klatki
obejmuje we władanie jasna plama, a gdzieś na obrzeżu pojawia się ostry blik. Szczytem
wszystkiego było zdjęcie blaszanego pegaza (publikuję je poniżej), po wykonaniu
którego z początku myślałem, że ostre słońce odbiło się od szyby jakiegoś
samochodu. Bo pamiętałem przecież, że żadnej blendy nie ustawiałem. Ale okazało
się, że nic tych rzeczy, a po prostu zdarzyła się flara jakich mało.
Całe szczęście w takich sytuacjach przymykanie przysłony
szybko poprawia sytuację. Już f/4 pozwala uniknąć bardzo źle wyglądających
odbić, a f/5.6 i f/8 dalej stopniowo – i w zasadzie definitywnie – ogarniają
temat. Z rzadka pozostawiają jakiś pojedynczy punktowy blik, ale jego można
rach-ciach! stemplem i po kłopocie. Ale uważajmy, by przy zdjęciach pod ostre
światło tego obiektywu już mocniej nie przymykać. Gdy zejdziemy do f/11 lub
bardziej, zwiększa się szansa że ten mały blik zacznie rosnąć i pączkować. A po
co nam to?
Pegaz rozjaśniony potężną flarą. Otwarta przysłona. |
Jakiś blik po lewej, ale ogólnie OK. Przysłona f/5.6. |
Żeby mieć głębię ostrości w całym kadrze, przymknąłem przysłonę na maksa, czyli do f/22. W efekcie zamiast głębi ostrości uzyskałem głębię miękkości. |
Minimalna odległość ostrzenia, czyli 12 cm. Makro raczej średnie, a do tego po prawej stronie zdjęcia wylazła aberracja chromatyczna. Przysłona f/11. |
Otwarta przysłona. Słońce w kadrze, jeden blik. |
Fotografując optyką UWA łatwo zniekształcić pierwszy plan. Przysłona f/5.6. |
Otwarta przysłona. |
Przysłona f/5.6. |
Wybaczcie, nie zanotowałem w dyktafonie nic o tym zdjęciu. Sądząc po intensywności i charakterze winietowania, przysłona była ustawiona na f/2.8. No, może na f/4. |
Minimalny dystans ostrości. Otwarta przysłona. |
Minimalny dystans ostrości. Przysłona f/8. |
Przysłono f/8, jesteś lekiem na całe zło! Rozdzielczość
poprawiasz, winietowanie usuwasz, pod światło pomagasz, chwała ci! Choć wolałbym
zamiast „f/8” móc pisać „f/4”. Niestety, Laowę 9 mm f/2.8 Zero-D trzeba
przymykać aż o 3 działki przysłony by pracowała idealnie. Ale zaraz, dlaczego
„aż” trzy działki? Przecież to zupełnie normalne, że właśnie po takim albo ciut
słabszym przymknięciu obiektywy uzyskują pełnię swoich możliwości. A ta Laowa
nie jest takim zwykłym obiektywem, a zminiaturyzowanym bardzo szerokim kątem.
Naprawdę nie ma więc powodu czepiać się jej, że lubi f/8, a f/8 lubi ją. Jasne,
to może być problemem przy fotografowaniu w słabym świetle, gdy chętnie poużywałoby
się f/2.8, albo od biedy f/4. Nie da się. Albo nie zawsze da się. W końcu
winietowanie nie zawsze jest istotną wadą, szczegółowość obrazu na brzegach nie
musi być istotna, a środek wygląda przecież jako tako. Da się z tym żyć. Czy
sam kupiłbym to szkło? Jasne! Ale przyznaję, fotografując trzymałbym się jednak
f/8…
Podoba mi się:
+ forma
+ jedno optymalne przymknięcie przysłony
Nie podoba mi się:
- szczegółowość oraz praca pod światło dla pełnej dziury
Zajrzyjcie też tu:
Zastanawiam sie dla kogo jest taki sprzet? Kupujemy aparat ktory moze automatycznie ustawiac czas ekspozycji, przyslone i ostrosc i do tego dokupimy sobie cos co nas cofa do lat szescdziesiatych ubieglego wieku? Kto to kupuje? Amatorzy chyba nie, bo raczej nie chca sie bawic ustawiajac absolutnie wszystkie parametry zdjecia recznie i "na oko", zawodowcy chyba tez kupia drozsze szkla, bo potrzebuja czegos na najwyzszym poziomie, im sie to zwroci, bo fotografuja za pieniadze. Wiec dla kogo sa takie obiektywy?
OdpowiedzUsuńTym obiektywem rzeczywiście pracuje się "po staremu". Tyle, że dotyczy to właściwie tylko przysłony, bo ostrość właściwie można ustawić na stałe. No, chyba że robi się coś w makro.
UsuńA dla kogo to? Dla tych, którzy potrzebują malutkiego obiektywu i wystarcza im, że wysoką jakość obrazka uzyskuje się dopiero przy f/8. Krajobraz, architektura na przykład. Ewentualnie wakacyjne widoczki - taki obiektyw może być uzupełnieniem "od dołu" standardowego zooma. Takim awaryjnym uzupełnieniem. Żeby kiedyś nagle brak UWA nie ugryzł boleśnie. Bo oczywiście jeśli taki kąt miałby być często używany, rzeczywiście przydałoby się jakieś bardziej zautomatyzowane szkło.
Piszesz "jak to Laowa, w żaden sposób nie współpracuje z aparatem, ani mechanicznie, ani elektronicznie." I dlatego sie zastanawiam dla kogo jest ten obiektyw. Czyzby nie bylo obiektywow z taka ogniskowa, ktore jednak wspolpracuja z kamera?
UsuńAle to jest tylko moje zdanie, je rowniez nigdy nie moglem zrozumiec filozofii lomografii, czli co zrobic zeby zdjecie mialo wszystkie mozliwe wady :-)
Podobne szkła dedykowane są. Albo i nie ma :-) Zależy od systemu. Chyba częściej nie ma, a firmy takie jak Laowa, Samyang, 7Artisans, Kamlan... wykorzystują nisze. Ich prymitywne w kwestii komunikacji aparat-obiektyw konstrukcje utrudniają fotografowanie (albo dają więcej czasu na przemyślenie zdjęcia - zależy jak na to patrzeć), ale jednocześnie są prostsze i tańsze. Pozwalają też unikać potencjalnych błędów wynikających z niedostatków inżynierii odwrotnej.
UsuńByłby to doskonały obiektyw dla mnie, pełnego półprofesjonalisty, który robi zdjęcia dla przyjemności i głównie z wakacyjnych wyjazdów (małe rozmiary!), zwykle krajobrazy i architekturę, zwykle bez pośpiechu. Musiałbym ino mieć bezlusterkowca. Niestety me zainteresowania idą w inną stronę i właśnie kupiłem Canona 650 "bez D". Cofam się w rozwoju.
OdpowiedzUsuńSłuszna decyzja! Diesle wychodzą z mody. Ja dla równowagi kupiłbym jeszcze 600D (jeden z tych "na F"), który nie był dieslem.
UsuńŻeby nie całkiem offtopić: ten C650 to zacny aparacik. Do niego pasuje Laowa 12 mm f/2.8, którą testowałem w zeszłym roku.
Też bardzo by mi się podobała, pomimo że Pan Szanowny zjechał ją za jakieś drobiazgi, jak pamiętam. Nad nią nawet się zastanawiam.
UsuńA 600D stoi w mym garażu, jako nieruchomy zabytek techniki. Trafił Pan Szanowny.
UsuńDrobiazgów się czepnąłem, racja. Ten pomiar światła działa dziwnie i denerwująco. W takich sytuacjach przeważnie pomaga przejście z matrycowego na punktowy albo uśredniający, a tu nie.
UsuńEch, jak zazdroszczę tego dostępu do 600D! Już chyba wspominałem na którymś z fabrykanckich blogów, że to był pierwszy samochód moich rodziców (no i mój też). Co prawda nosił nazwę Zastawa 750, co w żaden sposób nie zmienia faktu wspominam go z sentymentem. Bywając w Italii ciągle mam "radar" wyczulony na te auta, ale baaardzo rzadko je widuję. Pięćsetek jeździ multum, a tych jak na lekarstwo.
Takoż i moich rodziców. Ale został sprzedany tuż po moim urodzeniu. Jechałem nim raz - ze szpitala do domu.
UsuńWszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi, doktorowi Agbazarze, wspaniałemu rzucającemu zaklęcia, który przywrócił mi radość, pomagając mi odzyskać ukochaną, która zerwała ze mną cztery miesiące temu, ale teraz jest ze mną dzięki pomocy doktora Agbazary, wspaniałego koło zaklęć miłosnych. Dziękujemy mu za wszystko, możesz zwrócić się do niego o pomoc, jeśli jej potrzebujesz w trudnych chwilach poprzez: ( agbazara@gmail.com )
OdpowiedzUsuń