niedziela, 24 czerwca 2018

TEST: Perełka! Venus Laowa 7,5 mm f/2 MFT


     Nazwałem tak ten obiektyw chwilę po tym jak wyjąłem go z pudełka i zamontowałem do Olympusa E-M1 II. Malutkie szkiełko w srebrnej, a nie czarnej wersji obudowy od razu skojarzyło mi się z perłą. 
     Wizerunku obiektyw nie może się wstydzić, ale co dalej? Sprawdźmy!


     Maleńki, to raz. Zgrabny i o klasycznej formie, dwa. Niemal całkowicie – w każdym razie z zewnątrz – metalowy, trzy. A to dopiero początek testu. Po pierwszym, wstępnym obmacaniu przychodzi kolejne, dokładniejsze. A przy nim Laowa nic nie traci. Pierścień odległości obraca się tak jak w najlepszych wzorcach: płynnie, gładko, a do tego z niedużym oporem statycznym. Dzięki temu łatwo dokonać nawet drobnej korekty ostrości.

      A maksymalna możliwa korekta, czyli przez cały zakres odległości wymaga przekręcenia pierścienia o ok. 1/3 pełnego obrotu. Dużo? Może i tak, ale rzecz zaczyna wyglądać inaczej, gdy dowiadujemy się, że minimalny dystans ostrzenia wynosi zaledwie 12 cm! To ponad 4 cm od przodu osłony przeciwsłonecznej albo dobrze ponad 5 cm od obiektywu bez osłony. Podaję te wartości, gdyż są ważne w optyce szerokokątnej używanej do zdjęć z bardzo bliska. Chodzi o możliwie jak najmniejsze wchodzenie cienia obiektywu w kadr…

     A gdy już zdejmiemy osłonę, łatwiej zauważymy gwint z przodu obiektywu. Laowa 7,5 mm f/2 jest bowiem jednym z niewielu tak szerokokątnych obiektywów pozwalających na używanie klasycznych, wkręcanych filtrów. W tym wypadku wyjątkowo mikroskopijnych, bo z gwintem 46 mm.
     Osłona przeciwsłoneczna trzyma się obiektywu bagnetowo i dość solidnie. Jej spadnięcia raczej nie trzeba mi się obawiać, lecz raz czy dwa, po wyjęciu z ciasnej przegródki w torbie, była lekko obrócona. Warto ją więc zakładać z logo producenta na górze, by łatwo kontrolować jej położenie. Napis „C-Dreamer” z przodu mówi o kompaktowości tego szkiełka. Jakby trudno to było stwierdzić samemu…     

     No właśnie, jak szerokokątna jest ta Laowa? 7,5 mm po „przetłumaczeniu” z formatu matrycy 4/3 cala na mały obrazek, daje 15 mm, a tu konkretnie kąt widzenia 110 stopni. Do aparatów Micro 4/3 są dostępne dwa (rektalinearne) obiektywy widzące o kilka stopni szerzej: zoomy 7-14 mm Olympusa i Panasonica. Z tym, że one mogą tylko pomarzyć o maksymalnym otworze względnym Laowy, f/2. Olympus jest ciemniejszy o jedną, a obiektyw Panasonica o dwie działki. Pomarzyć też tylko można o korzystaniu z filtrów bez konieczności używania dodatkowych uchwytów.

     Czego Laowie 7,5 mm f/2 brakuje? Oczywiście autofokusa. Jednym będzie to bardzo przeszkadzało, innym mniej, jeszcze innym wcale. Mi ustawianie ostrości nie sprawiało szczególnych problemów. Co prawda na niepowiększonym obrazie w wizjerze / na ekranie udawało się to tylko na niektórych motywach, ale już kilkukrotne powiększenie dawało pełen komfort. A w razie czego, pomóc mógł jeszcze Focus Peaking. Nie używałem, choć próbowałem go kilka razy, ale raczej dla sprawdzenia jak działa, niż z rzeczywistej potrzeby. Niemniej w sytuacjach, gdy nie chcemy tracić z oczu całego kadru, Focus Peaking będzie się nam przydawał bardziej niż ostrzenie na powiększeniu.

     A z tyłu „goło i wesoło”! I to przeszkadzało mi bardziej niż konieczność ręcznego ogniskowania. Brak tu styków do przekazywania informacji pomiędzy aparatem a obiektywem, gdyż nie ma czego przekazywać. W Laowie nie ma chipa, nie ma czujników położenia pierścieni odległości i przysłony, więc aparat pozostaje „głupi”. No, trochę możemy mu pomóc, deklarując w menu ogniskową obiektywu oraz maksymalny otwór względny obiektywu. Niemniej jeśli chcemy wiedzieć jakiej przysłony użyliśmy fotografując, musimy tę informację zapamiętać / zapisać, gdyż Exif nam jej nie poda.


     Żeby poznać konstrukcję optyczną obiektywu wystarczy obejrzeć jedną ze ścian jego pudełka. I od razu widzimy, że wewnątrz znajduje się 13 soczewek, w tym dwie asferyczne i trzy wykonane ze szkła o niskiej dyspersji. Przednia soczewka została pokryta „żabią” (Frog Eye Coating) warstwą utrudniającą brudzenie się i ułatwiającą czyszczenie szkła.
     Ze zdjęcia to już nie wynika, ale obiektyw korzysta z systemu wewnętrznego, a konkretnie tylnego ogniskowania: ustawianie ostrości odbywa się za pomocą ruchu tylnej grupy soczewek.

     Uzupełnię dane techniczne. Oficjalna długość obiektywu to 55 mm, a średnica 50 mm. Nijak to się nie zgadza z moimi pomiarami, ale jedno jest pewne: z założoną osłoną przeciwsłoneczną, obiektyw staje się „kwadratowy” – oba wymiary wynoszą wtedy 55 mm. Z masą Laowy jest ciekawie, gdyż produkowane są dwie wersje: standardowa i lekka. Pierwsza ma masę 170 g (niektóre źródła mówią, że 200 g), druga 150 g. W lekkiej jest więcej plastiku – na zewnątrz czuć go tylko w osłonie przeciwsłonecznej. Poza tym bagnet nie jest stalowy, a aluminiowy. Żadna z wersji nie jest uszczelniona.

     Przy minimalnej odległości ogniskowania, skala odwzorowania wynosi 0,11 – niedużo, ale to norma w optyce szerokokątnej. Przysłona ma siedem listków. Jak widać na zdjęciach, jej skala nie jest jednostajna. Przy większych otworach dałoby się wyznaczyć wartości połówkowe, a może nawet co 1/3 działki, co jednak jest zupełnie nierealne przy mocniejszych przymknięciach. Myślę, że skok co działkę ma sens. Filmowcy pewnie trochę żałują, że kliknięcia pierścienia są obowiązkowe.

     Laowa 7.5 mm f/2 jest tak malutka, a widzi tak szeroko, że może stwarzać pewne problemy podczas filmowania. Szczególnie jeśli aparat mamy w klatce, na statywie lub obudowany osprzętem, może być trudno zmieniać ostrość tak, by dłoń nie wchodziła w kadr. Przydałaby się jakaś opaska z dźwigienką (czy jak tam się taki dinks nazywa po filmowemu) zaciskana na pierścieniu ustawiania ostrości. Zresztą nie tylko przy filmowaniu mogą pojawić się problemy. W prawym dolnym rogu zdjęcia obok widzicie skutek zwykłego podpierania dłonią obiektywu. W przypadku Laowy 7.5 mm tego nie można robić dłonią, trzeba palcami, a i to oszczędnie. W innym wypadku palce znajdą się w kadrze.
  

     Czas na opis działań obiektywu. Zawsze przy testach optyki o rekordowych „katalogowych” osiągach, zastanawiam się, który parametr jakości obrazu poświęcono, by resztę zachować na bardzo dobrym / przyzwoitym / akceptowalnym poziomie. Czasem, choć rzadko, wystarczy podnieść masę, gabaryty i cenę obiektywu, by dobrze wypadł on jakościowo. W tym wypadku tej recepty nie da się zastosować, gdyż trudnych warunków wyjściowych jest zbyt dużo. Założono bowiem, że ultraszerokokątny obiektyw jest malutki, jasny, a na dokładkę wcale nie kosztuje majątku. Niby 2200 zł, za jakie kupuje się Laowę 7,5 mm f/2 to nie tak mało, lecz nie jest to cena jakoś szczególnie wygórowana. Mieści się w stawce stałoogniskowców Olympusa i Panasonica o jasności f/1.7-2.

     No dobra, co jest, czego nie ma? Jest dobrze i nie ma do czego się przyczepić. No, prawie. Typowo, zgodnie z modą aktualnie obowiązującą w superszerokokątnych szkłach, odpuszczono sobie temat winietowania. Studyjny test wykazał, że ściemnienie rogów klatki dla otwartej przysłony przekracza 2,5 EV, a na dokładkę winietowanie ostro narasta zbliżając się do naroży, więc jest wyraźnie widoczne na zdjęciach. Przymykanie przysłony coś tam pomaga, ale na cuda nie liczmy. Zwłaszcza, że tak szeroko widzący obiektyw posiada „naturalne”, nielikwidowalne winietowanie. Choć z drugiej strony, na większości zdjęć wykonanych podczas testu, użycie f/5.6 zasadniczo likwiduje problem. A zdarzały się motywy, przy których i dla otwartej przysłony winietowanie okazywało się praktycznie niezauważalne.

Przysłona f/2. W dole kadru winietowanie dobrze widoczne, w górze już mniej.
Dodatkowe, ostre ściemnienie w prawym górnym i lewym dolnym rogu pochodzi
z lekko obróconej osłony przeciwsłonecznej. 

Otwarta przysłona. Kadr lekko obcięty z dołu. 

Przysłona f/5.6.

     Co tam jeszcze? Dystorsja. Laowa 7,5 mm f/2 nie należy do rodziny firmowej optyki Zero-D, w której dystorsja została świetnie skorygowana. Nie, tu jest dobrze widoczna, ale całe szczęście „beczka” ma raczej klasyczny przebieg, ze słabymi tylko śladami wąsowatości. Dlatego daje się łatwo korygować z użyciem prostych narzędzi, bez konieczności posiadania profilu obiektywu.


     Nie, to jeszcze nie koniec wad. Jest bowiem i boczna aberracja chromatyczna, bardziej widoczna na zdjęciach wykonanych z przymkniętą przysłoną. Ale znowu: jedno kliknięcie przy wywoływaniu RAWów i  AC znika.
     Z kolei lekarstwem na lekką komę jest przymknięcie przysłony do f/5.6. Choć już f/4 daje przyzwoite rezultaty.

     Dwa zdjęcia poniżej prezentują głębię ostrości przy przysłonie otwartej oraz przymkniętej do f/5.6, dla ostrości ustawionej na najbliższy plan. Z kolei widoczne dalej wycinki lewych brzegów zdjęć obrazują intensywność bocznej aberracji chromatycznej dla tych dwóch otworów przysłony.



Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 

     W ten sposób, trochę od tyłu, doszliśmy do tematu rozdzielczości zdjęć. W teście studyjnym wypadła ona całkiem nieźle. Dla otwartej przysłony, w centrum kadru widać 2900 lph, na brzegach 2600 lph. Niby nie rewelacja, ale to przecież bardzo jasny obiektyw superszerokokątny. Przymykanie przysłony powoli poprawia te wyniki, ale znacznie bardziej widać to na brzegach klatki niż w jej środku. Tu przyrost wynosi ze 100 lph, a na brzegach 200 lph. Optymalne przymknięcie wynikające z testu studyjnego to f/4-5.6. Negatywne efekty działania dyfrakcji światła na przysłonie widać dopiero przy f/11. Lecz tu spadek rozdzielczości jest jeszcze na tyle słaby, że jeśli nie będziemy w pełni wykorzystywali rozdzielczości matrycy, to f/11 możemy używać. To w odróżnieniu od f/16 i – szczególnie – najsilniejszego dostępnego przymknięcia, czyli f/22.

     Tak to wygląda „w teorii”, czyli w teście z wykorzystaniem tablic testowych. Natomiast zdjęcia plenerowe trochę zmodyfikowały moje spojrzenie na Laowę 7,5 mm f/2. Głównie dlatego, że znacznie wyraźniej pokazują zmiany szczegółowości zdjęć dla różnych stopni przymknięcia przysłony. Widać, że centrum klatki lekko niedomaga przy f/2, ale dla f/2.8 wykazuje znaczącą poprawę i dalsze przymykanie już niewiele pomaga. Ale przymykać warto, gdyż dla f/4, a nawet jeszcze dla f/5.6 na zdjęciach widać wzrost szczegółowości na obrzeżach kadru. O ile dla otwartej przysłony środek „lekko niedomaga”, to do opisu rogów klatki musiałbym użyć znacznie mocniejszego określenia. Dobrze jednak, że już f/2.8 wyraźnie podwyższa szczegółowość brzegów kadru, a jeszcze istotniejszą poprawę widać dla f/4. Użycie f/5.6 to już tylko dopieszczenie – niekonieczne, choć mile widziane. Możecie zobaczyć to na wycinkach zdjęć publikowanych poniżej.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy poszczególnych otworach przysłony.
Wycinki poniżej.

Brzeg kadru na górze, środek na dole. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Ponieważ testowana Laowa z pewnością będzie używana do filmowania, sprawdziłem jak wygląda szczegółowość tworzonego przez nią obrazu na brzegach filmowego kadru 4K 16:9 z Panasonica GH5s. Kadru mocno „wyciągniętego” ze względu na matrycę Multi Aspect. Formalna rozdzielczość stopklatek (ok. 9 Mpx) niby jest wyraźnie niższa niż wyżej pokazanych 20-megapikselowych zdjęć, lecz wyniki działań obiektywu wyglądają bardzo podobnie. Środek cieszy dopiero przy f/2.8, a brzegi przy f/4-5.6.

Kadr do testu szczegółowości obrazu na filmie 4K 16:9 z Panasonica GH5s.
Wycinki poniżej.

Wycinki ze środka klatki. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Wycinki z brzegu klatki, z w miarę skorygowanymi przeze mnie w edycji
efektami winietowania. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Nieostrościom nic nie mogę zarzucić. Może nie wykazują się jakąś wspaniałą plastyką, ale też nie zaskakują brzydkimi artefaktami lub nerwowością. Można by się zapytać, skąd na zdjęciach z takiego szkła nieostrości? Spokojnie, znajdą się. I to nie tylko wówczas gdy ustawiony dystans ostrości jest bardzo nieduży, a przysłona mocno otwarta. 





     Przy zdjęciach pod światło obiektyw nie błyszczy. Z tego co widzę w różnych testach, to takich sytuacji szkła Laowy nie lubią. Firma musi jeszcze popracować nad warstwami przeciwodblaskowymi, zwłaszcza że mocno stawia na optykę szerokokątną, która z natury wrażliwa jest na ostre światło padające na przednią soczewkę.
     Co oczywiście wcale jeszcze nie znaczy, że co zdjęcie pod słońce to tragedia. Owszem, pilnować się musiałem, czasami rzeczywiście bliki raziły, a kontrast zdjęcia spadał. Jednak regularnie, w niby podobnych sytuacjach obywało się pojedynczą, słabo widoczną kolorową plamką na zdjęciu. Niemniej nad zagadnieniem warstw przeciwodblaskowych Laowa powinna mocno popracować.




      Poniżej dodaję jeszcze kilka zdjęć plenerowych wykonanych Laową 7,5 mm f/2 MFT. Wszystkie pochodzą z Olympusa E-M1 Mark II, pracującego przy natywnej czułości ISO 200. Ważniejsze parametry ekspozycji umieściłem w podpisach.

Przysłona f/2, czas 1/20 s. Chyba jednak warto by podwyższyć
czułość i przymknąć przysłonę. Światła i cienie trochę
wyciągnięte z RAWa.

Przysłona f/4.

Przysłona f/8. Nieco rozjaśnione z RAWa.

Przysłona f/11. Przymknięcie przysłony już ciut za mocne (dyfrakcja zaczyna działać),
lecz jeszcze użyteczne.

      Dopiero tu, na końcu artykułu, przyznam się, że przed testem spodziewałem się gorszych wyników działania tej Laowy. Bo w jaki sposób tak malutkie i tak jasne, bardzo szerokie szkło da się przyzwoicie skorygować? A jednak dało się. Nie, nie idealnie, lecz całkiem sensownie. Właściwie jedno, do czego mógłbym mieć uwagi, to szczegółowość obrazu na brzegach kadru przy otwartej przysłonie. Rozumiem, że UWA, rozumiem, że f/2, jednak uważam, że wypadało to bardziej dopieścić. A, znajdzie się i drugi, już chyba mniej istotny problem: zdjęcia pod światło.

     Reszta wypada nieźle. Winietowanie, choć teoretycznie silne i ostre, nie zawsze tak bardzo daje o sobie znać na zdjęciach, dystorsja łatwo się usuwa, podobnie jak boczna aberracja chromatyczna.
     Brak autofokusa? Cóż, na razie każda Laowa tak ma. Radzić sobie trzeba powiększaniem kadru lub Focus Peakingiem. Jednak uważam, że Laowie bardziej od autofokusa przydałoby się „oczipowanie”.
     Jednak już w obecnej formie, to superszerokie szkiełko z pewnością warte jest zainteresowania. Jak widzę na internetowych forach i na fejsbuku, bardziej ciągną do niego filmujący niż fotografowie. Niemniej obu tym grupom szczerze ten obiektyw polecam.


Podoba mi się:
+ znikome gabaryty i ciężar
+ przyzwoita jakość obrazu

Nie podoba mi się:
- szczegółowość brzegów klatki przy f/2



Zajrzyjcie też tu:
TEST: Panasonic 200 mm f/2.8 – duża rzecz, a cieszy!
TEST: Jasność u Olympusa, czyli M.Zuiko 17 mm f/1.2
TEST: Panasonic G9: z nowym softem nowy duch. Czyżby?
TEST: Olympus M.Zuiko Digital ED 12-100 mm f/4 IS PRO. Mistrz!
TEST: Olympus 30 mm f/3.5, czyli mikre makro do Micro 4/3
TEST: Panasonic – dwa mikroszkiełka do Micro 4/3
TEST: Bliziutko ideału, czyli Panasonic Lumix G80
TEST: Para reporterskich szkieł f/2.8 Panasonica
Olympus E-M10 II – co nowego, co fajnego? Wrażenia ze współpracy.
TEST: Panasonic 25 mm f/1,7 – tylko pochwalić!
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz