Nie tak dawno testowałem podobny obiektyw pochodzący ze
stajni Canona. Podobny i nie podobny. Też standard, też jasny, z tym że o pół
działki jaśniejszy. I tą ponadnormatywną połową działki dało się uzasadnić masę
obiektywu wynoszącą kilogram oraz cenę ponad jedenastu tysięcy złotych.
Szczególnie, że obiektyw okazał się wyśmienity. TU
możecie przeczytać mój artykuł o Canonie RF 50/1.2. W podsumowaniu tamtego
tekstu trochę na zapas wspomniałem występujący dziś przed wami standard
Panasonica i jego problem: identyczne jak w przypadku obiektywu Canona cenę i
masę. A to przecież najzwyklejsza pięćdziesiątka
jeden-cztery! Czyli żadna rewelacja, choć oczywista, że konstrukcje o tej
właśnie jasności od dawna są projektowane dla uzyskania najwyższej jakości
obrazu spośród wszystkich standardów. Co jakoś uzasadnia ich cenę. Tyle, że te
ceny zaczynają się poniżej tysiąca złotych za obiektyw Yongnuo, a kończą na
siedmiu tysiącach za Zeissa FE. Celowo nie wspominam obiektywów Leiki, czy manualnych
Zeissów, bo to zupełnie inne bajki.
O ile więc w przypadku Canona RF 50/1.2 wspaniałe efekty
zdjęciowe pomagały uzasadnić ponadnormatywne gabaryty, cenę itd., o tyle dla
Panasonica jest to już ścisły wymóg. Tu nie ma przebacz, szkło musi być
wzorcowe. No, to sprawdzam!
Jednak zacznę od spraw
konstrukcyjno-mechaniczno-katalogowych. Rzecz o tyle ważna, że to przecież
jedno z pierwszych szkieł nowego systemu panasonicowych bezlustrowców, a u mnie
na blogu wręcz pierwsze, które testuję. Stąd wypada bliżej poznać założenia i
szczegóły nowej na rynku rodziny optyki.
Idąc od tyłu: mocowanie bagnetowe, ciekawe o tyle, że z
czterema – a nie trzema jak powszechnie się stosuje – „zaczepami”. I
bezsensownie według mnie umieszczonym czerwonym znacznikiem do zgrywania
położenia aparatu i obiektywu podczas jego zakładania. Kropka znajduje się na
dole otworu od strony gripa, więc nie bardzo jest jak trzymać aparat by ją
dostrzec, jednocześnie montując obiektyw. Pewnie taka a nie inna lokalizacja
jest jakoś oficjalnie uzasadniania, niemniej mi wygodniej jest montować
obiektyw zgrywając symbol S na tyle
jego tubusu z literą L logo aparatu
na przedzie obudowy wizjera.
Samo mocowanie to oczywiście leikowski L-Mount przyjęty
przez Panasonica i grupę wspierającą, czyli Sigmę i Leicę. Bagnet katalogowo ma
średnicę 51,6 mm, ale ta wartość oznacza – jak i w przypadku innych mocowań –
maksymalną średnicę otworu w aparacie. Czyli mierzoną tam, gdzie wchodzą
występy. Ale ze względów konstrukcji optycznej istotniejsza jest średnica
wewnętrzna, mówiąca o tym jak dużej tylnej soczewki można użyć. A tu, w
przypadku bagnetu L, jest to 45,8 mm.
Filtry 77 mm w jasnych standardach to już niestety norma. Gdzie te czasy gdy pięćdziesiątki-jeden-cztery miały mocowania 55 mm? |
Skoro już jestem przy wymiarach, to Panasonic pokonał
konstrukcję Canona i nimi. To już nie marne 10 cm długości, a 13 cm. A z osłoną
aż 18 cm, czyli też więcej niż tam. Średnica już podobna, 9 cm, a gwint
mocowania filtrów wręcz identyczny, 77 mm.
Obudowa (uszczelniona, rzecz jasna) to metal w niemal czystej
formie, gdyż uzupełniony tylko plastikiem pierścienia przysłon i gumową
nakładką na pierścień ostrości. Z tworzywa sztucznego wykonana jest też osłona
przeciwsłoneczna: głęboka, profilowana, mocowana bagnetowo i zabezpieczona
przed spadnięciem solidnym zatrzaskiem.
Niektórym może brakować trzeciego pokrętła, ale mi wadziły
inne braki: na obudowie obiektywu nie ma ani jednego przełącznika, czy też
przycisku. Szkoda, bo pod palce lewej dłoni można by przerzucić ze dwie, trzy
funkcje z korpusu. Istotne, że nie da się też przeprogramować pierścienia
ostrości, by podczas pracy w trybie AF pełnił jakąś funkcję.
Jednak można mu to wybaczyć, gdyż posiada on pewną cechę
niedostępną żadnemu z konkurentów. Jeszcze niczym niezwykłym nie jest możliwość
dobrania charakteru przełożenia pomiędzy pierścieniem ostrości, a mechanizmem
ostrzenia. Odbywać się to może liniowo, czyli prędkość obrotu nie ma wpływu na
szybkość ostrzenia, gdyż liczy się tylko kąt obrotu. Opcja druga oznacza, że
szybszy obrót oznacza nieproporcjonalnie szybsze ogniskowanie. Mamy tu więc
albo precyzję (wolny ruch) albo szybkość. Filmowcy zdecydowanie preferują
linowe przełożenie, a właśnie dla nich przeznaczona jest nowa funkcja. Pozwala ona
ustawić zakres obrotu pierścienia, dla którego obiektyw przejdzie przez cały dostępny
zakres dystansów ostrości, czyli od 44 cm do ∞. Może odbywać się to stosunkowo
szybko (zakres 90°) ale też bardzo powoli (360°) z kilkoma ustawieniami
pośrednimi. A, jest też ustawienie Maximum,
oznaczające – sprawdzałem tylko organoleptycznie – konieczność wykonania mniej
więcej dwóch obrotów pierścienia dla przejścia całej skali odległości. Wówczas
precyzja ręcznego ogniskowania jest ogromna.
W razie potrzeby możemy odsłonić skalę odległości. Ale to wyłącznie w trybie MF. |
Nie napisałem o tym wcześniej, gdyż wydawało mi się to
oczywiste, ale ręczne ostrzenie to focus-by-wire, czyli soczewki przesuwane są
przez silnik elektryczny. A na krańcach zakresu odległości nie ma „twardego”
oporu. Dla tych co lubią go mieć, konstruktorzy przewidzieli opcję nieco
bardziej mechaniczną. Możemy przesunąć pierścień ostrości osiowo do tyłu i
ukazuje nam się klasyczna skala odległości obejmująca około jedną czwartą
pełnego obrotu, z wyraźną sygnalizacją dojścia do jej krańców. Tradycyjnie,
przesunięcie pierścienia powoduje przełączenie ustawiania ostrości w tryb
ręczny.
Drugim pierścieniem obsługujemy przysłonę. Czasem tak jest
wygodniej, ale podczas testu jakoś bardziej poręcznie używało mi się w tym celu
tylnego pokrętła aparatu. By ono odpowiadało za przysłonę, wystarczyło ustawić
jej pierścień na obiektywie w pozycji A.
Natomiast nie ma to żadnego wpływu na działanie automatyk naświetlania.
Automatyce przysłony S, czy programowi P jest wszystko jedno, czy na
pierścieniu obiektywu mamy ustawione A,
czy wartość przysłony.
Oba pierścienie są wąskie, ale zorientowałem się o tym dopiero
w momencie gdy przyszło mi je opisać. Bo wcześniej, podczas fotografowania w
ogóle nie zwróciłem na to uwagi. Widać zostały sensownie umieszczone na
obiektywie i ich nieduża szerokość wcale nie utrudnia trafienia na nie i
wygodnego obracania nimi. No, z pewnym wyjątkiem, gdy trzeba było znacząco
zmienić otwór przysłony. Po prostu trudno było szybko obrócić jej pierścień o
duży kąt. I pewnie dlatego przysłonę wolałem mieć na korpusie, pod kciukiem. Z
drugiej strony, duży skok pierścienia bardzo ułatwia trafienie w każdą wartość
co 1/3 działki. Coś za coś.
Schodzę do wnętrza obiektywu, kontynuując jednak kwestie
mechaniki. Ustawianie ostrości odbywa się za pomocą niezależnych ruchów dwóch
oddzielnie napędzanych wewnętrznych członów optyki. Zazwyczaj taki wyrafinowany
mechanizm stosowany jest dla uzyskania jak najwyższej jakości obrazu przy
niedużych dystansach ostrości (floating
elements – soczewki pływające).
Tu pewnie też, choć w materiałach prasowych Panasonic bardziej akcentuje
zapobieżenie oddychaniu obiektywu,
czyli zmianie kąta widzenia wraz ze zmianą odległości ostrzenia. Rzecz znacznie
istotniejsza dla filmowców niż fotografów, ale w Panasonicu takie podejście nic
a nic nie dziwi.
Ostrość automatycznie ustawiana jest cichutko i
błyskawicznie. Pisząc o prędkości mam na myśli wyłącznie działanie napędu
obiektywu, a nie cały proces związany z wykrywaniem i analizą ostrości przez
aparat. To temat na zupełnie inną opowieść.
Od strony optycznej wnętrze obiektywu prezentuje się dość
bogato, choć bez specjalnych wodotrysków. Ot, współczesna, wyrafinowana jasna
stałka: 13 soczewek, w tym dwie asferyczne i trzy niskodyspersyjne ED. Plus 11
listków przysłony dające okrągły jej otwór, tak mniej więcej aż do f/5.6.
Źródło: Panasonic |
Systemu stabilizacji optycznej brak, ale to norma w tak
jasnych obiektywach. Kojarzę tylko dwa wyjątki, oba to portretówki: Canon
85/1.4 i panasonicowo-leikowski Nocticron 42,5 mm f/1.2. Z drugiej strony,
niezbyt długim (optycznie) obiektywom wystarcza stabilizacja matrycy, jeśli
tylko jest. Tu – w Panasonicach serii S – owszem, więc problem z głowy.
Najwyższy czas przejść od konstrukcji i jej działania do
wyników pracy i osiągów. A tu wcale nie tak pięknie! Tak duży, ciężki i drogi,
a przy tym wcale-nie-jakiś-wyjątkowy standard powinien jasno błyszczeć w każdej
konkurencji. Ale jakoś nie błyszczy, a każdym razie nie wszędzie i nie zawsze.
Źle nie jest, i tak całościowo zasługuje na ocenę bardzo dobrą, ale są miejsca
gdzie nie pracuje wzorcowo.
Jednak zacznę od tego co cieszy. A, ważna uwaga: tak jak i w
swoich aparatach systemu Micro 4/3, tak i w Lumixach S Panasonic część wad
obrazu automatycznie usuwa, bądź ogranicza, nie informując o tym użytkowników. Wśród
zakładek menu znajdziemy korekcję winietowania i dyfrakcji, ale już korekcji
aberracji chromatycznej lub dystorsji nie ma. Na dodatek używany przeze mnie do
wykrywania niedociągnięć optyki program Darktable nie umie otworzyć RAWów z
pełnoklatkowych Panasoniców. Tak więc nie mogę ocenić ile z tego co widzimy na
zdjęciach jest efektem pracy optyki, a ile informatyki. Choć w sumie czy to
ważne dla fotografa? Grunt, że gotowe zdjęcie wygląda jak wygląda.
Dystorsja? Nie znam tej pani. |
A więc z tych miłych informacji rzecz wygląda tak: na
zdjęciach dystorsji brak, aberracji chromatycznej bocznej brak, podłużnej też. Troszeczkę
komy i symboliczny astygmatyzm widoczny jest na zdjęciach wykonanych przy
otwartej przysłonie, ale w żadnym razie nie przeszkadza. Czyli na razie pięknie
jest!
Z winietowaniem już tylko bardzo dobrze, gdyż dla f/1.4 i
f/2 trochę ściemnienia w samych rogach klatki jednak trochę widać. W zasadzie
wadzić to może właściwie tylko przy całkiem otwartej przysłonie, gdyż
winietowanie jest ostre, czyli widoczne tylko w najbliższych okolicach naroży
kadru. Dla f/2.8 winietowania nie zauważy już nawet największy skrupulant. Tak
sprawy się mają przy wyłączonej korekcji winietowania. Gdy ją aktywujemy, nie
mamy czego czepiać się już przy f/2, a dla f/1.4 ściemnienie rogów zostało
zgrabnie osłabione i złagodzone. Z pewnością nie do poziomu ideału, ale
pozostałymi resztkami nie musimy się już przejmować.
Górny rząd to zdjęcia z wyłączoną, a dolny z włączoną korekcją winietowania. |
Z otwartą przysłoną jest za to inny kłopot: dla niej
automatyka ekspozycji wpuszcza na matrycę (odpowiednio) mniej światła niż przy
słabym nawet przymknięciu. Nie ma znaczenia czy korzystamy z pomiaru
matrycowego, czy punktowego, zdjęcia dla f/1.4 by być prawidłowo naświetlone
wymagają użycia korekcji + 1/3 albo +2/3 EV. Poniżej prezentuję parę zdjęć wykonaną dla f/1.4 i f/2, prezentującą
wspomniany feler.
Do zachowania się obiektywu przy zdjęciach pod światło nie
mam istotniejszych uwag. Na bliki nie mamy co liczyć. Jeśli już, to pojawić się
może smuga światła biegnąca od jego źródła. Warunkiem jest obecność tegoż źródła
ostrego światła w kadrze i przymknięcie przysłony do f/5.6 albo mocniej. Praktycznie,
gdyż przyznaję, że raz udało mi się uzyskać słabe smugi już przy f/2.8, ale
musiałem naprawdę mocno się postarać i wykazać się dużą dozą złośliwości wobec
obiektywu.
Przysłona f/11. Słońce w kadrze, świeci przez cieniutką warstwę chmur. |
Przysłona f/5.6. Słońce w kadrze. |
Czytacie te moje pochwały panasonicowej pięćdziesiątki i
pewnie dziwicie się czego się jej czepiam. Właśnie do tego dochodzę. Nie podoba
mi się szczegółowość brzegów kadru przy bardziej otwartej przysłonie.
Zacznę od wyników testu studyjnego. Przymknięcie przysłony
już do f/2.8 gwarantuje wysoką (choć nie rewelacyjną jak na matrycę 47 Mpx)
rozdzielczość 4800 lph na calutkiej powierzchni klatki. Ten stan trwa aż do
f/5.6 włącznie, bo przy f/8 zaczyna już włazić dyfrakcja. O niej za chwilę,
teraz o tym co się dzieje w okolicach pełnego otworu. Ano dzieje się tak sobie:
4600 / 4400 lph (środek / róg) dla f/1.4 i 4700 / 4500 lph dla f/2. Liczbowo
wygląda to może jeszcze nie tak źle, ale zdjęcia plenerowe pokazały co innego. Środek
klatki jeszcze się broni, jednak brzegi nie. Dla otwartej przysłony wygląda to
nienajlepiej, a co gorsza f/2 niewiele zmienia na plus. Dopiero f/2.8 przynosi
wyraźną poprawę, ale niestety teoria z testu studyjnego (ta o równej
rozdzielczości na całej klatce) nie uzyskała potwierdzenia. Dalsze przymykanie nadal
podwyższa szczegółowość obrazu, a maksimum osiągane jest nie dla f/4 i nie dla
f/5.6, a dla f/8. To nie jest wynik, którym może się chwalić obiektyw inny niż
bardzo szerokokątny. Jednak ważna sprawa: szczegółowość ma się tak kiepsko
wyłącznie na samych brzegach kadru. Jak widzicie wycinki pochodzą z bezpośredniego
sąsiedztwa krótszego boku klatki. A już ciut bliżej jej centrum rzecz wygląda
lepiej, choć nadal nie tak jak się można było tego spodziewać. I w żadnym razie
nie usprawiedliwia to niedociągnięć panasonicowego standardu.
Kadr do testu szczegółowości obrazu przy poszczególnych przysłonach. Wycinki poniżej. |
Centrum klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Brzeg klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Kontynuuję temat dyfrakcji światła na przysłonie, która to –
dyfrakcja, znaczy – po przekroczeniu f/5.6 działa z początku słabiutko, dla f/8
praktycznie niezauważalnie, ale dla f/11, a szczególnie f/16 już wyraźnie. W teście
studyjnym widać to jako stopniowy spadek z poziomu 4800 / 4800 lph dla f/5.6 o
100 / 100 lph dla każdego kolejnego przymknięcia przysłony o działkę. Czyli dla
najmniejszego dostępnego otworu przysłony, czyli f/16 zostaje nam 4500 / 4500
lph. I nic, a nic nie pomaga tu funkcja korekcja dyfrakcji. W odróżnieniu od prawdziwych zdjęć, a nie tych z tablicą
testową jako motywem głównym. Rzecz zdarzała mi się już wcześniej w testach
optyki, choćby w niedawnym teście canonowskiego RF 50/1.2. Gdy mamy jakiś bardziej
realny motyw, korekcja dyfrakcji robi co do niej należy i ładnie likwiduje
mydełko. Nie przesadza przy tym z wyostrzaniem, więc zdjęcia nadal wyglądają
naturalnie. Można więc bez obaw włączyć ją na stałe.
Za to do plastyki nieostrości w zasadzie nie mam uwag.
Tłumacząc na polski: bardzo mi się one podobają. Boke jest neutralne, nieostre
strefy wyglądają miękko, a hasło nerwowość
nie ma tu zastosowania. Przeglądając zdjęcia testowe natknąłem się na pewien –
jak mi się zdawało – problem pojawiający się okazjonalnie w „średnich”
nieostrościach. Odniosłem wrażenie, że one są tam silniejsze w pewnych
kierunkach i przypominają rozmazanie takie jak przy poruszeniu zdjęcia. Ale
efekt ten widać właściwie tylko na krzakach i liściach, co może wskazywać, że jest
on skutkiem identycznego, bądź bardzo podobnego ułożenia dużej liczby drobnych
elementów o podobnym kształcie. Ja w każdym razie obstawiam to zjawisko, a nie
niedorobioną kulturę pracy obiektywu. Jak to wygląda możecie zobaczyć na
nieostrej tui – boczny wycinek ze zdjęcia z fontanną.
Przysłona f/2. Wycinki poniżej. |
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Przysłona f/5.6. Wycinek poniżej. |
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Przysłona f/2.8. Wycinek poniżej. |
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Zdjęcie widoczne poniżej pochodzi z serii wykonanej przy 1/10 s, czyli przy
przekroczeniu zasady odwrotności
ogniskowej o dwie i pół działki czasu. A praktycznie to więcej, gdyż przy tak
dużych rozdzielczościach matrycy tę zasadę wypada zaostrzyć. Obiektywowi brak
systemu stabilizacji optycznej, ale bez obaw – tu nieporuszonych zdjęć i tak miałem
10/10. Widać, że stabilizacja matrycy daje sobie nieźle radę. Kadr przycięty mocno z dołu (celowałem poziomo, by uniknąć
zbieżności pionów) i ciut po bokach. Widać, że stabilizacja matrycy daje sobie
nieźle radę.
Dorzucam jeszcze kilkanaście zdjęć wykonanych podczas
pleneru. Tradycyjnie są to nietykane edycją JPEGi wykonane przy czułości ISO 100 i domyślnych
ustawieniach aparatu. Ewentualne odstępstwa wyszczególniam w
podpisach.
Przysłona f/5.6. |
Przysłona f/1.4. |
Przysłona f/8. Kadr przycięty z prawej. Minimalna odległość ogniskowania, co jednak wcale nie zapewniło dużej skali odwzorowania. |
Przysłona f/4.5. |
Przysłona f/2.8. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/1.4. "Zwykły" tryb czerni-bieli. |
Przysłona f/1.4. Funkcja i.Dynamic w najwyższej intensywności wsparta korekcją ekspozycji -1 EV. |
Przysłona f/5.6, korekcja -2/3 EV, tryb żywych barw. |
Przysłona f/2.8. |
Przysłona f/2.8, korekcja -2/3 EV. |
Przysłona f/2.5. |
No i nie mamy wzorcowego standardu! Szkoda, bo bardzo
liczyłem na świetny wynik tego szkła w każdej z konkurencji. W niemal
wszystkich jest świetnie albo co najmniej bardzo dobrze, ale ta szczegółowość
obrazu na brzegach klatki… Dzielnie zniósłbym wpadkę pod światło albo wyraźne
winietowanie, ale to co wymyślono bardzo mnie dziwi. Wiadomo, konstruktorzy
musieli rozwiązać łamigłówkę mnóstwa parametrów, dobrze wyważyć kompromisy, ale
dlaczego w taki właśnie sposób? Szczególnie, że i tak w dwóch aspektach odpuścili
sobie walkę i problem zostawili użytkownikom. Postanowili nie krępować się w
kwestii ciężaru obiektywu oraz jego ceny. I co, pomogło? Pewnie tak, ale według
mnie nie tam gdzie trzeba, nie tam gdzie powinno być co najmniej bardzo dobrze.
Co wcale nie znaczy, że Panasonic Lumix S Pro 50mm F1.4 to zły obiektyw. Jednak
nie podejrzewam, by użytkownicy Panasoniców S1/R wybierali jego, a nie którąś z
– na razie trochę wirtualnych – Sigm, 50/1.4 A albo 40/1.4 A. Jeszcze raz:
szkoda!
Podoba mi się:
+ jakość obrazu w niemal wszystkich aspektach
Nie podoba mi się:
- cena!
- szczegółowość na brzegach kadru przy mocniej otwartej
przysłonie
"aparat trzymałem poziomo, by uniknąć zbieżności pionów"
OdpowiedzUsuńWyjasnisz lajkonikowi co masz na mysli?
Taki kadr jak opublikowałem mogłem uzyskać na dwa sposoby. Albo podejść bliżej i unieść przód obiektywu trochę do góry by objąć sam ołtarz - nie trzeba by nic kadrować, ale piony zbiegałyby się ku górze. Albo celować dokładnie poziomo i oddalać się aż w kadrze będzie widać górę ołtarza. Wówczas piony są pionowe, ale kadr obejmuje sporo podłogi plus trochę niepotrzebnych boków. Które wyciąłem, o czym napisałem nad zdjęciem. Lekko edytowałem teraz opis w tekście, żeby rzecz brzmiała jaśniej.
UsuńBardzo dobry sprzęt i zdjęcia wyszły 10/10.
OdpowiedzUsuńRacja, bardzo dobry. Jednak za taką kasę, to winien być idealny. Ale marudzę! :-)
Usuń