wtorek, 17 lipca 2018

TEST: Kolejna jasność u Olympusa, czyli M.Zuiko 25 mm f/1.2 Pro


     Formalnie: M.Zuiko Digital ED 25 mm 1:1.2 PRO. Tej ogniskowej nie lubię. To w odróżnieniu od 17 mm, czyli okolic małoobrazkowych 35 mm. Nie lubię, bo takie szkła są dla mnie ciut za wąskie. Nie lubię, ale gdy dostaję standard do testu, to jakoś nie narzekam. Tak było i tym razem.

     Nie mam pojęcia dlaczego na co dzień standard mi nie pasuje, a od święta (od testu) dobrze mi się nim pracuje. Może dlatego, że doceniam jego dostojność, normalność, typowość. Muszę tylko pamiętać, że gdy wynajdę kadr, powinienem zrobić krok, dwa w tył by skorygować różnicę kątów widzenia pomiędzy "moim" 35 mm, a "nie moim" 50 mm.

     Olympusowski standard jest najstarszym z Wielkiej Trójki olympusowskich szkieł f/1.2. Pokazany został jesienią 2016 roku podczas gdy dwa pozostałe, czyli 17 mm i 45 mm rok później. Ten szerokokątny przetestowałem już na blogu, a o 45/1.2 będziecie mogli poczytać na początku sierpnia. "Dwudziestka piątka" zewnętrznie jest do obu bardzo podobna. Niemal identyczne kształty, wymiary, ciężar – łatwo się pomylić wyciągając z torby, jeśli ma się tam ich więcej niż jeden. Lecz jest i plus: identyczna średnica mocowania filtrów 62 mm. Konkretnie, M.Zuiko 25 mm f/1.2 ma średnicę 70 mm, długość 83 mm, masę 410 g. Sporo jak na standard, zwłaszcza do niedużej matrycy, lecz przy takim maksymalnym otworze względnym wypada mu to wybaczyć. Obudowa jest w większej części metalowa, choć trochę plastiku też jest. Uszczelnienia? Jasne!

Źródło: Olympus
     Wnętrze obiektywu jest tak samo bogate jak w przypadku "siedemnastki". Licząc na sztuki, soczewek jest więcej, bo aż 19 (w standardzie!), lecz szlachetnego szkła umieszczono tam troszkę mniej. Znajdziemy jedną soczewkę Super ED, dwie "zwykłe" niskodyspersyjne ED, jedną trochę niskodyspersyjną, a trochę ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła E-HR, trzy HR i jedną szklaną asferyczną. Brakuje niskodyspresyjnej, dwustronnie asferycznej soczewki ED-DSA – pewnie okazała się niepotrzebna. Za to na soczewkach obecne są warstwy przeciwodbiciowe Z Coating Nano.
     Typowo dla optyki Olympusa M.Zuiko 25/1,2 nie ma wbudowanego systemu stabilizacji obrazu.
Ostrość ustawiania jest wewnętrznie, ruchami nawet nie jednego członu optycznego, a pojedynczej soczewki. Oznacza to mniejszą masę do poruszenia, a więc szybsze ostrzenie. Z tym, że napędem autofokusa nie jest silnik krokowy, jak ma to miejsce w obu pozostałych M.Zuiko f/1.2, a mikrosilnik.

     Ustawianie ręczne, czytaj: elektryczne, sterowanie ręcznie, odbywa się z użyciem szerokiego, bardzo drobno żłobkowanego pierścienia. Tak jak i w innych olympusowskich szkłach klasy wyższej obiektyw możemy ogniskować ręcznie na dwa sposoby. Po cofnięciu pierścienia mamy klasyczne, oldskulowe ostrzenie z twardymi krańcami zakresu odległości i stałym przełożeniem pomiędzy pierścieniem, a silnikiem. Oraz z pojawiającą się wówczas skalą odległości i towarzyszącą jej skalą głębi ostrości. Zakres ruchu od minimalnego dystansu ostrości do nieskończoności to ok. 1/4 pełnego obrotu. Metoda druga nie wymaga cofnięcia pierścienia, tracimy stałe przełożenie i wspomniane skale, lecz są i zyski. Zmienne przełożenie pozwala szybko przejechać dużą część zakresu odległości (szybki ruch pierścienia) albo bardzo precyzyjnie ustawić żądaną odległość (ruch powolny).

     Minimalny dystans ostrości wynosi 0,3 m (w rzeczywistości nawet ciut mniej), co wypada nieduże kilkanaście centymetrów przed krawędzią osłony przeciwsłonecznej. Nie mamy więc co się obawiać, że zasłaniać nam ona będzie światło. Rzeczywista maksymalna skala odwzorowania wynosi niecałe 0,13×, a więc troszkę więcej niż oficjalne 0,11×. Niemniej to i tak wynik, którym nie ma co się chwalić.

     Szybkość ogniskowania automatycznego zasadniczo nie daje podstaw do narzekań. Jest szybko, ale w trybie S-AF bez rewelacji. Obiektyw testowałem na Olympusie E-M1 Mark II i jego "kontrastowy" autofokus pojedynczy lubił sobie ruszyć wte i wewte, zanim podążył tak gdzie powinien. A i tak owo dążenie nie było szczególnie ekspresowe jeśli działaliśmy przy niedużych dystansach ostrości. Autofokus wyraźnie zyskiwał na pewności i szybkości gdy wspierała do detekcja fazy z matrycy. To oczywiście po włączeniu ciągłego C-AF. Tu zdecydowanie obowiązuje lustrzankowy poziom sprawności.

Porównanie gabarytów M.Zuiko 25 mm f/1.2 Pro i - zamontowanego do aparatu -
M.Zuiko 25 mm f/1.8 Premium.

Źródło: Olympus
     Tak jak i w teście "siedemnastki", tak i tu do jasnego f/1.2 Pro dodaję jako konkurenta jego ubogiego krewnego, czyli M.Zuiko Digital 25 mm f/1.8. No, może nie całkiem ubogiego, bo pochodzącego z kasty Premium. Kasta kastą, ale od razu widać że i tam są równi i równiejsi. Ta ciemniejsza "dwudziestkapiątka" w odróżnieniu od 17 mm f/1.8 Premium nie posiada cofanego pierścienia ostrości. Z zewnątrz jest niemal całkowicie plastikowa (poza bagnetem i cieniutkim pierścieniem z przodu) i nieuszczelniona. Ale waży zaledwie 137 g, ma długość czterech centymetrów i średnicę sześciu, a korzysta z filtrów 46 mm. Plusem w stosunku do wersji f/1.2 Pro jest obecność nie tylko czarnej, ale i srebrnej wersji. 

     Minusów oczywiście jest więcej, na przykład siedmiolistkowa, a nie dziewięciolistkowa przysłona. Bardziej ubogo jest też we wnętrzu, gdzie znajduje się 9 soczewek, w tym tylko dwie "szlachetne" – asferyczne. Lecz ogniskowanie oczywiście odbywa się wewnętrznie. Przewagą nad jaśniejszym kuzynem jest mniejsza minimalna odległość ostrzenia 0,25 m (w rzeczywistości 0,2 m) i wyższa maksymalna skala odwzorowania – realnie 0,16×.

     Zanim napiszę jak M.Zuiko 25/1.2 wypadł w teście, wspomnę jak miał wypaść. To znaczy jakie były oficjalne założenia jego twórców. Jeśli czytaliście test "siedemnastki" f/1.2 to już wiecie, gdyż w tym wypadku idea była ta sama. Czyli: obiektyw ma dawać świetny obrazek już przy otwartej przysłonie i prezentować piękne "pierzaste" boke. Trzecim elementem najlepszości ma być wysokosprawny autofokus. O nim już wspominałem: wspierany przez detekcję fazy (w C-AF) rzeczywiście działa świetnie.
     Jeszcze jednym elementem, choć mniej jakościowym, a bardziej katalogowym, jest bardzo wysoka jasność obiektywu. O niej chciałbym wspomnieć, może nie pod kątem jakości zdjęć, a pracy tym szkłem.
     Kwestia pierwsza: czy ma ono jasność f/1.2, czy tylko otwór f/1.2? Czyli jak ma się sprawa transmisji światła. Lepiej niż się spodziewałem. W artykule o M.Zuiko 17/1.2 Pro napisałem o mojej radości z możliwości fotografowania w nocnym, miejskim plenerze bez konieczności korzystania z czułości wyższych niż natywna (w Olympusie E-M1 Mark II) ISO 200. No, trochę przy wsparciu stabilizacji aparatu, ale dało się. A w przypadku "dwudziestkipiątki" było już gorzej, bo stabilizacja musiała wykazywać się pełną skutecznością. Wiadomo, coś tam dołożyła się różnica w ogniskowych. 25 mm, czyli małoobrazkowe 50 mm wymaga używania czasów o mniej więcej pół działki krótszych niż 17 (34) mm. Jednak nie było jakiejś strasznej tragedii. A tej się spodziewałem, gdyż zajrzawszy przed testem do DxO Mark, zobaczyłem uzyskaną w ich teście wartość transmisji T1.8. Czyli strata światła ok. 1,2 EV w stosunku do otworu względnego f/1.2! To bardzo dużo. Przeważnie ta strata wynosi 0,2-0,4 EV, a bywa że jest zerowa. Wynik gorszy niż 0,5 EV nazwać należy złym, a tu aż mamy 1,2 EV. Porażka! Teoretycznie tak, ale na to nie wskazuje mój nocny plener. Czasy ekspozycji nie sugerowały tak niskiej transmisji. Pewnie w testowanym szkle jest ponad pół EV straty do oficjalnego f/1.2, ale raczej nie tyle ile deklaruje DxO Mark.



Motyw wcale nie szczególnie jasny, ale i tak
czas naświetlania to 1/20000 s. Takie są skutki
łączenia wysokiej czułości natywnej ISO 200
z superjasną, nieprzymkniętą optyką.
    Większy problem dostrzegłem jednak nie wówczas gdy było ciemno, a gdy światła było mnóstwo. Problem drobny, to obawa, że może migawka elektroniczna dojdzie do kresu swych możliwości, czyli 1/32000 s. Silne, letnie słońce i praca przysłoną f/1.2 skutkowały regularnym pojawianiem się czasów krótszych niż 1/16000 s.

     Drugi problem jest istotniejszy. Otwarty obiektyw podczas kadrowania wpuszcza na matrycę tak dużo światła, że dla wyświetlania obrazu o prawidłowej jasności aparat musiałby zmniejszyć wzmocnienie sygnału bardziej niż potrafi. Zamiast tego ogranicza ilość światła przymykaniem przysłony. I z możliwości oceny głębi ostrości przed wykonaniem zdjęcia nici! Mamy ustawione f/1.2, a w wizjerze / na ekranie widzimy efekty działania przysłony – na przykład – f/4.
   
   Kilka zdań wcześniej wspomniałem o stabilizacji matrycy. Uzupełnię więc, że w przy współpracy z testowanym M.Zuiko 25/1.2, osiąga ona przyzwoitą skuteczność 4 działek czasu.

     No dobrze, a co widać na zdjęciach? Całkiem sporo szczegółów. Charakter przebiegu rozdzielczości przez klatkę w zależności od wielkości otworu przysłony wygląda podobnie jak w M.Zuiko 17 mm f/1.2 Pro. A więc poświęcono maksimum rozdzielczości w centrum kadru dla otwartej przysłony na rzecz rozdzielczości bardzo wyrównanej w całej klatce. Nawet dla f/1.2! Test Studyjny wykazał dla pełnej dziury 2800 / 2700 lph (środek / brzeg), a 100-200 lph różnicy środek / brzeg obowiązuje dla całego zakresu przysłon. Środek kadru poprawia się systematycznie po 100 lph wraz z przymykaniem o każdą działkę przysłony, aż do poziomu 3100 lph obowiązującego dla f/4-5.6. Przy f/8 następuje już symboliczny "dyfrakcyjny" spadek rozdzielczości, ale wyraźny (2800 lph) dopiero przy f/11. Brzeg klatki poprawia się troszkę wolniej, sięgając swego maksimum, czyli 3000 lph dla f/5.6. Dla f/8 dyfrakcja już troszkę psuje rozdzielczość, a przy f/11 następuje gwałtowny spadek do 2700 lph.
     Tyle studio. Plener potwierdza te wyniki, choć dla centrum kadru nieco je "spłaszcza". Szczegółowość prezentuje się tam identycznie świetnie dla zakresu przysłon f/2.8-5.6. Z kolei brzeg wygląda jakby precyzyjnie realizował zalecenia ze studia. f/1.2 i f/1,4 właściwie bez różnicy, potem skok w górę i dla f/2-2.8 znowu bardzo zbliżona szczegółowość. Dalej systematyczny wzrost aż do f/5.6, a dalej już spadek: leciutki dla f/8, wyraźny przy mniejszych otworach.
     Optymalne przymknięcia, to f/5.6 jeśli zależy nam na osiągnięciu ile się da szczegółów na całej powierzchni zdjęcia lub f/2.8 jeśli istotny jest środek oraz możliwie duży otwór przysłony.

Kadr do testu szczegółowości obrazu obu testowanych "dwudziestekpiątek".
Wycinki poniżej.

M.Zuiko 25 mm f/1.2, środek kadru.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

M.Zuiko 25 mm f/1.2, brzeg kadru.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

M.Zuiko 25 mm f/1.8, środek kadru.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

M.Zuiko 25 mm f/1.8, brzeg kadru.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Wyniki liczbowe wyglądają ładnie, lecz przyznam, że czuję się troszkę zawiedziony. Doceniam szczegółowość wyrównaną w całym kadrze, ale chyba zamiast tego wolałbym szybciej, czyli przy słabszym przymknięciu, zbliżyć się do maksimum możliwości obiektywu.

     Sprawdziłem też jak obiektyw pracuje na samym skraju pola obrazowego wykorzystywanym przez nieco szerszy niż olympusowski, panasonicowy przetwornik Multi-aspect. Oczywiście nie chodzi o fotografowanie, a filmowanie w 4K Panasonikiem GH5s. Wymagania wobec optyki niby są tu nieco niższe niż przy zdjęciach (3840 pikseli w poziomie), lecz dość nieoczekiwanie obiektyw przy otwartej przysłonie wcale nie jest rewelacją. Oczywiście źle też nie jest, lecz gdy przymkniemy przysłonę do f/2 to zobaczymy wyraźną poprawę. To w centrum klatki, bo brzegom zdecydowanie przyda się przymknięcie o działkę, a najlepiej o dwie, mocniejsze.

Klatka z filmu 4K. Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Wad obrazu wpływających na jego ostrość jest trochę, lecz bać się ich nie należy. Śladową komę widać tylko przy otwartej przysłonie. Nieco mniej śladowa boczna aberracja chromatyczna też opanowała okolice pełnego otworu, ale znika już po przymknięciu do f/2. Z kolei osiowa aberracja chromatyczna, typowa wada bardzo jasnych szkieł, pojawia się w symbolicznych ilościach. Niby jakieś tam kolorowe obwódki widać w nieostrościach, lecz jeśli nie szuka się dziury w całym, to temat osiowej AC w zasadzie można sobie odpuścić. Ale dla porządku dodam, że jeśli nie życzymy sobie nawet najdrobniejszych jej śladów, przymykajmy przysłonę do f/2.8. Silniejszy, choć wcale nie silny, jest astygmatyzm, do likwidacji którego musimy skorzystać z otworu przysłony f/4 lub mniejszego. W sumie nic strasznego.

Kadr do oceny wyglądu nieostrości obydwu "dwudziestekpiątek". Wycinki poniżej.

Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 

     Dystorsji na zdjęciach praktycznie brak. Zresztą nic dziwnego, bo obiektywy standardowe nie są zwyczajowym siedliskiem tej wady. Nie ma jej nie tylko na JPEGach, które mogły być poprawiane przez automatyczną i nieodwołalną w systemie Micro 4/3 korekcję aparatu, ale też na RAWach. Kilku czytelników prosiło, bym jednak wspominał jak działają pod tym względem obiektywy bez wsparcia udzielonego przez informatyków. Tak więc, od teraz w testach obiektywów będę już pisał jak wygląda ich naturalne zniekształcanie obrazu.


      Równie wspaniale obiektyw zachowuje się przy zdjęciach pod ostre światło. Czy jego źródło znajduje się w kadrze, czy tylko ostre słońce świeci nieco z boku – efektów ubocznych praktycznie brak. Kontrast nie spada nic a nic, bez względu czy używamy osłony przeciwsłonecznej, czy nie. Jedynie przy mocniej przymkniętej przysłonie i źródle światła w kadrze, pojawić się może pojedynczy, malutki blik.

W praktyce winietowanie dla otwartej przysłony nie zawsze wygląda na swoje 1,5 EV.

     Winietowanie to już zupełnie inna bajka. Jego nie brakuje, jeśli tylko działamy w pobliżu pełnej dziury. Co w przypadku tego obiektywu oczywiście jest rzeczą normalną. Dość klasycznie dla tak jasnej optyki prezentuje się też samo winietowanie. Przy f/1.2 ściemnia ono naroża klatki o 1,5 EV i robi to dość ostro. A to oznacza, że owo ściemnienie jest łatwo zauważalne na zdjęciach. Jednak równie dobrze widać, że nawet nieznaczne przymknięcie przysłony wyraźnie pomaga. Już symboliczny skok z f/1.2 na f/1.4 daje znaczną poprawę. Podobnie jak przymknięcie do f/2. A przy f/2.8 już praktycznie nie ma problemu. Jedynie purystom zalecam korzystanie z przysłony f/4.

     Skoro już wiecie jak od strony jakościowej wyglądają zdjęcia z M.Zuiko 25 mm f/1.2 Pro, dwa słowa o jego kuzynie Premium, czyli M.Zuiko 25 mm f/1.8. Gdy przyjrzałem się zdjęciom tablic testowych, uznałem że jest świetnie. Przy otwartej albo lekko przymkniętej przysłonie, środek kadru wykazywał się wręcz ciut wyższą niż M.Zuiko Pro rozdzielczością 3000 lph. Jednak był pod tym względem doganiany przy f/2.8, a potem prześcigany. Troszkę później, bo przy f/5.6 pojawiało się maksimum rozdzielczości zarówno w centrum, jak na brzegach klatki. Te brzegi mają minimalne niższą niż w wersji Pro najwyższą rozdzielczość (2900 lph), ale w dole zakresu przysłon oba obiektywy idą łeb w łeb. Tak to wyglądało teoretycznie, czyli w studio. Zdjęcia plenerowe częściowo lecz wyraźnie zmieniły ten obraz. Sytuacja w środku klatki pozostała bez zmian, ale na brzegach M.Zuiko Premium prezentuje się słabiej. Dopiero przy f/4 wypada tak dobrze, jak wersja Pro przy f/1.2. A z przymknięciami optymalnymi, czyli f/5.6-8 nie jest już w stanie wykrzesać z siebie wiele więcej. Jednak tu różnica na niekorzyść nie jest wyraźna. Naprawdę istotna jest przy otwartej przysłonie.
     Podobnie rzecz się ma z osiową aberracją chromatyczną. Dla f/1.8 jest dla otwartej przysłony dobrze widoczna i znacznie silniejsza niż w M.Zuiko Pro. Lecz i w tym obiektywie użycie przysłony f/2.8 załatwia sprawę. Natomiast boczna aberracja chromatyczna w ogóle się nie pojawia.
     Za to widać dystorsję. No, może nie widać, a można dostrzec na niektórych motywach. "Beczka" jest bowiem słaba i to na tyle, że nie jest przez aparat korygowana. Dopiero na nasze życzenie robi to – automatycznie i skutecznie – firmowy edytor zdjęć.
     Winietowanie dla otwartej przysłony jest nieco słabsze niż w jaśniejszym obiektywie, lecz znacznie wolniej ustępuje wraz z przymykaniem przysłony. Problemem jest fakt, że winietowanie zajmuje wówczas coraz mniejszy obszar przy narożach klatki, ale wcale nie słabnie. Stąd właściwie dopiero przy f/8 mamy spokój.
     Pod światło zachowuje się w zasadzie równie dobrze jak M.Zuiko Pro. Przy źródle światła poza kadrem idealnie, a gdy znajduje się w kadrze, to czasem zamiast jednego widzimy dwa drobniutkie bliki. Niemniej i tak wynik bardzo dobry.
     Zauważalnie mniej kulturalnie wyglądają jednak nieostrości. Żadnej tragedii nie ma, lecz różnica w nerwowości drobnych szczególików w tle jest wyraźna. "Pierzaste" boke obiektywu f/1.2 prezentuje klasę albo i dwie wyżej.
     I jeszcze jedna konkurencja, w której wersja Premium wypada gorzej, choć to raczej nie jej wina. Chodzi o stabilizację matrycy Olympusa E-M1 II, która przy współpracy z tym obiektywem mniej skutecznie zmniejsza rozmazania obrazu. Średnia skuteczność wynosi 3,5 działki czasu, czyli tylko trochę mniej niż w przypadku optyki f/1.2. Jednak z ciemniejszym obiektywem stabilizacja pracuje mniej stabilnie. Przy niektórych czasach ekspozycji skuteczność skacze do 4 działek, ale bywa że wynosi tylko 3 działki. Ten brak pewności działania niezbyt mi się podoba.

     Na koniec, tradycyjnie wrzucam jeszcze kilka zdjęć plenerowych wykonanych obiektywem M.Zuiko 25 mm f/1.2 Pro. Niemal wszystkie zostały zrobione przy natywnej czułości ISO 200 i przy otwartej przysłonie. Przy kilku przysłona została przymknięta, wówczas jej wartość podałem w rogu zdjęcia.




















     Do podsumowania testu brakuje jeszcze dwóch liczb: cen obu szkieł. Wersja Pro kosztuje 5500 zł, a Premium 1700 zł. Obie są nieco niższe niż w przypadku testowanej wcześniej pary obiektywów 17 mm. Jednak i tu superjasna wersja kosztuje naprawdę dużo, a ciemniejsza jest zachęcająco tańsza. Tańsza tak, ale jakością wcale mnie nie zachwyciła. Niby mocno gorzej nie wypada, lecz tu trochę jej brakuje, tam trochę i w sumie nie mam na nią ochoty. To w odróżnieniu od 25/1.2 Pro, który niemal od początku do końca listy konkurencji zbiera moje pochwały i zapracowuje na sympatię. Szczegółowość obrazu (choć wolałbym wyższą przy f/1.2), piękne nieostrości, niemal brak osiowej AC i dystorsji… Pewnym wyjątkiem jest winietowanie, ale tu widzę połowę szklanki pełną: przymykanie przysłony bardzo szybko likwiduje tę wadę. To jasne M.Zuiko spodobało mi się może nieco mniej niż olympusowska "siedemnastka", ale i tak uważam je za godne polecenia. Szczególnie tym, którzy przedkładają standardową ogniskową nad lekko szeroki kąt.


Podoba mi się:
+ jakość obrazu w niemal każdym aspekcie
+ praca pod światło
+ nieostrości

 Nie podoba mi się:
- cena
- winietowanie przy f/1.2



Zajrzyjcie też tu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz