Testu nawet nie próbowałem zrobić, gdyż aparat trafił w moje
ręce na dość krótko. Tyle, że zdążyłem wykorzystać go do testu
standardowego S Pro 50 mm f/1.4. I trochę pobawić się, wyczuć, rozeznać co
i jak. Pofotografowałem nim, posprawdzałem to i owo, przyjrzałem się
zastosowanym rozwiązaniom, a teraz przedstawię wam swoje wrażenia.
Zacznę od tego, że „katalogowo” Lumix S1R prezentuje się
świetnie. Popełniłem już na ten temat dwa artykuły (TU
i TU),
więc o teorii nie będę się rozwodził. Widać, że aparat projektowany był na porządnie, bez prób oszczędzania na gabarytach.
Widać, że celem była konstrukcja bezkompromisowa. W sumie słuszne podejście,
gdyż Panasonic wchodząc do rodziny małoobrazkowych bezlustrowców chce się
pokazać z jak najlepszej strony.
A że duży? Wówczas mniej jest problemów do
rozwiązania, a są tacy co się z tego wręcz ucieszą. I ja w sumie też z tego
powodu nie narzekam. Z jednym wyjątkiem: czego ten grip taki niewygodny? Jak
wiecie, bardzo lubię mieć za co złapać aparat, lubię uchwyty wysokie i
wystające, ale tu Panasonicowi coś nie pykło. Bo to nie tylko moja opinia o
niewygodzie i toporności gripa. Jakiś taki kartoflowaty jest, taki na siłę
potężny. Nie to, że strasznie niewygodny, ale brak komfortu czuje się od razu
po wzięciu aparatu do ręki, a nie dopiero gdy na potrzeby pisanego artykułu
analizuje się ergonomię punkt po punkcie.
Za to w odróżnieniu od rzeszy testerów Lumixów S1 i S1R, ani
trochę nie przyczepię się do wyłącznika aparatu. Jasne, może i trzeba
niewygodnie zgiąć palec by do niego sięgnąć, ale przecież nie jest to czynność
wykonywana często. Niemniej cieszę się, że w najnowszym Lumiksie S1H Panasonic
przeniósł wyłącznik na klasyczną obrotową dźwigienkę wokół spustu migawki.
Oczywiście wolę też rozwiązanie kinematyki ekranu z S1H. Tu
też po krótkiej przerwie wróciła tradycja, czyli ekran na pełnym bocznym
przegubie, podczas gdy S1 i S1R korzystają z kompromisowego rozwiązania.
Kompromisowego, ale za to łączącego położenie ekranu zawsze nad / pod / w osi
obiektywu z niekolidowaniem z bocznymi złączami aparatu. Koszt? Skromniejsze
możliwości obrotu wokół osi pionowej, a więc mniej komfortowe kadrowanie na
przykład w pionie z żabiej perspektywy. Ale w ogóle to da się tak robić
zdjęcia, więc to w żadnym razie nie jest wada dyskwalifikująca Lumixa. A
chwaląc się tym rozwiązaniem, ludzie Panasonica na każdej prezentacji aparatu
pokazują sztuczkę-magiczkę: chwytają aparat za odchylony ekran i potrząsają
nim. Na czym polega ta magia? No, że nic się nie urywa. Mocne. I wrażenie i
konstrukcja ekranu.
Celownik Lumixa to bajka. Bajka o braku kompromisów. Tyle że
to nie żadna bajka, a najprawdziwsza prawda: najwspanialszy celownik elektroniczny
z jakim miałem do czynienia. Wielkość obrazu, jego rozdzielczość, oddanie
rzeczywistości… bomba! A potężne powiększenie obrazu pozwoliło na ukłon w
stronę okularników: możliwość lekkiego zmniejszenia obrazu by łatwiej go było
cały objąć. Rzecz zresztą znamy już z Lumixa G9.
Obsługa aparatu nie daje jakichkolwiek podstaw do narzekań.
A do określenia zakresu jej customizacji nie jestem w stanie dobrać sensownego
przymiotnika. U Panasonica zawsze można było liczyć na bardzo wiele w tym
względzie, ale w wypadku S1 / S1R to już chyba przesada. Spójrzcie na zdjęcie
obok. Pokazuje ono ekran menu, który wyświetla się gdy chcemy wybrać funkcję
pod któryś z definiowalnych przycisków. Widzicie ile Lumix ma tych funkcji? Trzy
strony menu, na każdej osiem zakładek, a w każdej osiem (no, czasem mniej)
funkcji! Więc choćby przyszło miliard Chińczyków,
i każdy zjadłby milion klopsików, choćby liczyli przez tysiąc lat, to nie
policzą ile ich ma. (Cytat, z letka zmodernizowany.) Praktycznie pod każdy
klawisz możemy wrzucić dowolną funkcję z całego menu. No, prawie, ale dużo nie
brakuje. Co oczywiście nie znaczy, że musimy tak kombinować. Ale ciekaw jestem
czy znajdzie się ktoś, komu nie uda się zaprogramować Lumixa S1R po swojemu.
Matryca, mniam! Rozdzielczość spoko, co widać po zdjęciach z
linkowanego wcześniej testu standardu 50/1.4. Ale jest jeszcze rozdzielczość
„mniam, mniam!”, czyli Hi-res uzyskiwana ośmioma ekspozycjami, każda po
mikroprzesunięciu matrycy „o piksel”. Operację tę pierwszy zastosował Olympus,
ale i Panasonic skorzystał z tego patentu w swoim Lumiksie G9. Teoretycznie
uzyskujemy wtedy rozdzielczość jak z matrycy o czterokrotnie wyższej rozdzielczości.
W przypadku Lumixa S1R z jego 47 megapikseli robi się 187. Klękajcie narody!
Tyle, że moje dotychczasowe doświadczenia z tym trybem wykazały, że natywną
rozdzielczość w praktyce można pomnożyć nie przez 4, a przez 2,5. Tak to w
każdym razie wygląda gdy porówna się szczegółowość zdjęć wykonanych w obu
trybach. Zastanawiałem się, czy Lumix wniesie coś nowego, lepszego do trybu
wysokiej rozdzielczości. Na początku zauważyłem, że wnosi coś ciężkiego. To
były TIFFy. Gdy wywołałem pierwsze RAWy Hi-res, to żeby potraktować je z
należnymi honorami, zapisałem je jako TIFFy. A każdy z nich to jednogigowy
potwór! Robi wrażenie, prawda?
Szczególnie na naszych dyskach. Z początku myślałem też, że efektownie będzie
wyglądała rozdzielczość zdjęć. To było zaraz po obejrzeniu zdjęć tablic
testowych, na których „widać było” około 140 Mpx. Czyli mnożnik rozdzielczości
to już nie 2,5, a ok. 3. Niestety, zdjęcia plenerowe nie potwierdziły tej
poprawy. W zależności od motywu, realną rozdzielczość trybu Hi-res oceniam na
110-120 Mpx. Trochę szkoda, niemniej to w sumie przyzwoity, spodziewany wynik.
W momencie premiery Lumixa S1R oraz gdy publikowane były pierwsze jego testy,
trudno było do czegoś odnieść rozdzielczość jego trybu Hi-res. Jednak niedawno
pojawiło się 100-megapikselowe Fuji GFX100, a dwa dni przed napisaniem tego
artykułu zajrzałem na DPReview, gdzie znalazłem zdjęcia ich scenki testowej
zrobione oboma aparatami. I różnica na plus Panasonica (przy Hi-res rzecz
jasna) jest dobrze widoczna. Radzę wam zajrzeć tam także z innego powodu. Do
porównywarki jako trzeci aparat dodajcie Phase One XF100. I zobaczycie co to
znaczy Prawdziwe Sto Megapikseli Z Dużej Matrycy. Dużej, choć i tak nadal
mniejszej od najmniejszego „analogowego” średniego obrazka.
Kadr do prezentacji rozdzielczości obrazu. Wycinki (poniżej) pochodzą z centrum klatki. |
Co jeszcze o matrycy? Dynamiki nie sprawdzałem dokładnie,
ale ogólnie rzecz biorąc jest dobrze, choć daleko od rewelacji. To nie poziom
Nikona D850, czy Sony A7 III / R III. Wysokie czułości wykorzystałem na kilku
zdjęciach wykonanych podczas polskiej premiery Lumixów S1 / S1R i widzę, że
wygląda to dobrze. Ale nie świetnie, bo przy czułości ISO 12800 nie bardzo jest
już miejsce na znaczące ruchy suwaczkami przy wołaniu RAWów. Na JPEGi nie
liczmy, ale o tym chyba nie muszę wspominać. ISO 6400 prezentuje się znacznie
lepiej, tu już mamy pole manewru w RAWach, a i JPEGi da się przełknąć. Ale
powtórzę: to nie był żaden porządny test, a kilkadziesiąt zdjęć wykonanych niejako
przy okazji.
|
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Przy okazji czego? Pierwszego sprawdzenia jak działa
autofokus Lumixa. A działa on – niestety – gorzej niż się spodziewałem. Wiedziałem,
że nie wykaże się on sprawnością systemów z detekcją fazy znanych z lustrzanek
i bezlustrowców Canona, Nikona, czy Sony. Spodziewałem się, że wypadnie on
gorzej, ale nadal przyzwoicie. A tu, jakoś nie bardzo. W ogóle odnoszę
wrażenie, że z czasem panasonicowy system DFD daje sobie radę coraz gorzej.
Przy pierwszej jego implementacji (Lumix GH4) byłem bardzo pozytywnie
zaskoczony, ale im dalej w las… Może za dużo dobrego się spodziewałem? Może,
ale już na pewno do takiej oceny dołożyły się szybkie postępy w działaniu
autofokusów „fazowych” w bezlusterkowcach konkurentów. System DFD Panasonica ma
ogromne możliwości rozwoju i prostą jego drogę. Zależy to praktycznie wyłącznie
od szybkości przetwarzania informacji z przetwornika i przesyłaniu sygnałów na
linii aparat – obiektyw. Niemal czysta informatyka, hardware ma tu nieduże znaczenie. Niestety
w Lumixach S1 i S1R jakoś to nie zagrało. Rzecz wygląda nieco podobnie jak w
starutkim Sony A6000. Sprawność oczywiście jest wyższa niż tam, ale
sposób działania / nie działania jest zbliżony. Pojawiają się nieoczekiwane
problemy ze znalezieniem kontrastu w słabym świetle (AFS), i to nawet przy
fotografowaniu jasnym obiektywem. W AFC czuje się brak pewności, szczególnie
przy zmianie kierunku ruchu obiektu, choć ogólnie rzecz biorąc śledzenie
ostrością prezentuje się nieźle. Chyba nie będę oryginalny gdy stwierdzę, że
ten autofokus to najistotniejsza bolączka Lumixa S1R i w celu jego właśnie
poprawy powinno iść jak najwięcej wysiłku konstruktorów. Co się uda zrobić
poprawkami firmware’u, to się uda, ja – znowu nie wyróżnię się opinią –
bardziej oczekuję drugiej serii modeli pełnoklatkowców Panasa. Tydzień temu pojawił
się nowy firmware (ver. 1.1) do Lumixów S1 i S1R, poprawiający – miedzy innymi
– działanie autofokusa. Zobaczymy co pozytywnego wyniknie z tego działania.
Kolejnym elementem wyróżniającym Lumixy S1 i S1R spośród
konkurencji jest akumulator. Niby nadal w tradycyjnym kształcie nerki, ale
mocno przerośniętej. Niemniej mieści się on w gripie aparatu, a w nim samym
zmieściło się aż 23 Wh energii. To o 40% więcej w niż „aktualnym” akumulatorze
Sony NP-FZ100 – tym z A7III, A7R III i A9. Ciekawe, że znacznie potężniejsze
źródło energii Nikonów D4 / D5 gromadzi niewiele więcej, bo 27 Wh. Jasne było,
że Panasonic nie dociągnie wydajnością akumulatora do poziomu tegoż Nikona
(dobrze ponad 3000 zdjęć), ale spodziewałem się, że wyraźnie przebije
konkurentów. A tu nic z tego! Nie bardzo przejąłem się oficjalnymi wynikami
otrzymanymi według standardów CIPA (360 zdjęć), bo one potrafią mocno
niedoszacować wydajność. Zaniepokoiłem się dopiero podczas fotografowania, gdy
okazało się, że o niedoszacowaniu nie ma mowy. Lumix S1R rzeczywiście chłepce
mnóstwo prądu i osiągnięcie owych 360 zdjęć z naładowanego akumulatora w
praktyce nie zawsze musi się udać. Nie mam pojęcia na co on go zużywa.
Oczywiście wiadomo jaki jest końcowy efekt tej dużej
prądożerności: mocno nagrzewający się aparat. I wbrew pozorom to dobra wiadomość,
bo jeśli cyfrówka kotłuje mnóstwo prądu, a jednocześnie pozostaje zimna, znaczy
że jest dobrym izolatorem, nie pozwalającym wydostać się ciepłu ze środka. A to
oznacza, że matryca, procesor i inne podzespoły rozgrzewają się do czerwoności.
To już lepiej niech się grzeje!
Twórcy Panasonica S1R wiedzieli wcześniej o problemie, i teraz chwalą się dobrze zaplanowanym odpływem ciepła. Po pierwsze odbiorem
ciepła od procesora i matrycy, po drugie odprowadzeniem go na zewnątrz aparatu.
Rysunek powyżej prezentuje rozkład temperatury na Lumiksie. Cieszą duże żółte i pomarańczowe (czyli ciepłe) obszary na obudowie, ale szkoda że grip pozostaje zimny. Dłoń
fotografa jest lepszym odbiornikiem ciepła niż powietrze otaczające aparat,
więc odprowadzenie ciepła przez uchwyt byłoby skuteczniejsze. Lecz podejrzewam,
że trudno było tam to ciepło doprowadzić.
O, i tyle już wiem o Lumiksie S1R. Ogólnie rzecz biorąc
aparat mi się podoba, lecz gdy schodzę do szczegółów, to już mniej. Prądożerność
jestem mu gotów wybaczyć, ale działania autofokusa już nie bardzo. Liczę na szybką
poprawę w tym względzie. Pochwalę matrycę, choć trochę szkoda zaledwie
przyzwoitej dynamiki. 187, czy raczej 120 megapikseli też się liczy, a miłym
zaskoczeniem jest zaimplementowanie funkcji Hi-res nie tylko w modelu S1R, ale
też w 24-megapikselowym S1. Widać w Panasonicu nie boją się, że możliwość
wykonywania zdjęć w wysokiej rozdzielczości „niższym” modelem ograniczy
sprzedaż flagowca. Na koniec jeszcze efektowny akcent liczbowy: migawki
obu Lumixów testowane są na 400 tysięcy cykli, co stawia je w ścisłej czołówce cyfrówek z górnej półki.
Bezlusterkowce jak widac powoli zdobywaja rynek.
OdpowiedzUsuńWcale nie tak powoli. Choć oczywiście inaczej wygląda to u nas, inaczej np. w Japonii. Niemniej lustrzanki rzeczywiście są w odwrocie. Nie wszędzie widocznym (np. fotoreporterzy), ale jednak.
UsuńHmm. Czyli niestety - jeżeli nie jest rewelacyjnie, to jest raczej słabo. Bez silnych dział na tym pancerniku nie ma raczej szans podgryzienia głównej trójcy Sony, Canon Nikon.
OdpowiedzUsuńSpodziewałem się przyzwoitego korpusu z masą szkieł już na starcie. Bo w końcu po coś tę Sigmę przyciągnęli. Gdyby chociaż jeden z tych elementów zagrał, byłoby dobrze. A tu ani to, ani to. Jakoś wcale mnie nie dziwi, że Panasonic opracowuje nowy system AF - ToF, czy jakoś tak. Też całkowicie software'owy, więc - jak zakładam - możliwy do zaimplementowania w istniejącym już sprzęcie. Będziem podgryzać!
UsuńWystarczy ze Canon czy Nikon wypuszcza bezlusterkowce ktore przyjma sie wsrod zawodowcow. Nastapi wtedy szybkie odejscie od lusterkowcow. Po co komu w aparacie mechaniczne klapiace elementy, kiedy mozna sie bez tego obejsc.
OdpowiedzUsuńAutofokus, zużycie prądu i (brzydkie słowo!) responsywność. Przed bezlustrowcami jeszcze długa droga do toreb fotoreporterów. Ale, krok po kroku...
UsuńCo do zuzycia pradu - male pytanko. Z jaka bateria robi sie takie pomiary? Kupilem zonie maly aparacik Canona z serii M. No i zapasowa baterie na Aliexpress, ktora ma prawie podwojna pojemnosc. I trzyma prawie dwukrotmie dluzej. To co teraz? Co sie znaczy? Znaczy sie firmowy test do d..?
UsuńTest zawsze wykonywany jest z firmowym aku. Procedura jest ustalona, więc producenci mogą testować sami i podawać wyniki już podczas premiery aparatu.
UsuńAle racja, taki test jest do d.... I to bez względu na to, czy wykonuje go producent, czy podmiot niezależny.
Procedura opracowana przez CIPA wymaga domyślnego ustawienia aparatu. I tu pojawiają się różnice: jeden aparat w defaulcie ma wysoką częstość odświeżania obrazu, drugi niską, oszczędnościową. W jednym AF pracuje non-stop gdy tylko oko jest przy wizjerze, w drugim nie. Jeden cały czas sprawdza czy da się połączyć się z otoczeniem przez WiFi lub BT, drugi domyślnie ustawiony jest w tryb samolotowy. I tak dalej. Dlatego bezpośrednie porównanie aparatów różnych producentów w zasadzie nie jest możliwe. A jeśli już, to tylko orientacyjnie.
Przeważnie bezlustrowce w praktyce uzyskują lepsze wyniki niż w oficjalnych testach, gdyż fotografujący z reguły wyłączają dużą część prądożernych ulepszaczy i gadżetów.
Zamienniki aku... temat rzeka. Z reguły ich deklarowana pojemność jest wyższa niż oryginału. I z reguły podawana wartość wynika wyłącznie z fantazji działu marketingu. No, może czasem z testu przeprowadzonego zgodnie z odpowiednio opracowaną normą zakładową. Normą pozwalającą nie skłamać.
Zamienniki z wyższą wydajnością trafiają się rzadko. Przeważnie są to drogie zamienniki (np. Hahnel). Jeśli tani akumulator wytrzymuje więcej niż oryginał, czuję podstęp. Może za tę wydajność trzeba będzie zapłacić niższą trwałością? A może rozrzutem w serii? Czyli w 70% egzemplarzy wszystko jest pięknie, ale reszta ma połowę pojemności oryginału. Albo - najgroźniejszy przypadek - wysoką pojemność uzyskano kosztem zmniejszenia bezpieczeństwa, czyli osłabienia zabezpieczeń przed zwarciem wewnątrz aku. Tfu, tfu, odpukać!
Probowal pan moze Bonacell z AliExpress?
UsuńNie, z Ali jeszcze nie ściągałem aku. I nie planuję, zbyt duże ryzyko.
UsuńTak tylko, jako ciekawostka - mieszkam za granica, tu robiono testy baterii, wygraly bezkonkurencyjnie te z Lidla i Hofera, po jakies 20 euro centow za sztuke. Badano tez baterie za 2 euro za sztuke, ale byly zdecydowanie gorsze. Oczywiscie, czy to Varta czy Duracell - wszystko made in China. Ale rozumiem pana, jak jakis akumulator ma wybuchnac w kamerze za pare tysiecy to nie ma co ryzykowac.
UsuńWybuch / zapłon to jedno, a poza tym możliwość reklamacji w razie drobniejszej wpadki. Dlatego zamienniki dedykowanych aku wolę kupować w Polsce, najlepiej w niezbyt odległym sklepie stacjonarnym.
UsuńW przypadku oryginałów płaci się za pewność działania. Tak jak z (np.) mikroprocesorami stosowanymi w satelitach. Tam się wkłada zabytkowe modele o potwierdzonej niezawodności.
W Lidlu nie próbowałem, ale od lat paluszki AA i AAA kupuję w IKEI.
Te z Ikei tez byly ocenione na bardzo dobre. Interesujace, ze produkty markowe byly w tym tescie najgorsze.
UsuńTo mi się wszystko przestało zgadzać, bo jeszcze ze trzy lata temu te ikeowskie były produkowane przez Vartę :-)
UsuńI bądź tu mądry człowieku!
Prosts sprawa, w takich testach brana jest pod uwage jakosc, ale tez i cena produktow. Za cene tez sa punkty, dlatego Varta za 1,50 euro i ta sama bateria pod inna nazwa za 20 centow dostaly by inna wycene koncowa.
UsuńUzywam oryginalnych akumulatorow Panasonica i zamiennikow. Zauwazylem , ze jak po np miesiacu /wczesniej naladowane do pelna/ biore akku Panasonika jest praktycznie dalej w pelni naladowany a z zamiennikami jest roznie.
OdpowiedzUsuńWracajac do bezlusterkowcow. Wyglada ze najbardziej pradozerny jest modul zastepujacy w lustrzance lustro i uklad optyczny.
Racja, prąd żre pracująca non-stop matryca oraz wizjer. On - wbrew pozorom - więcej niż ekran.
UsuńEDIT: o, i jeszcze ta upływność jako możliwy koszt zaprojektowania aku o wyższej pojemności. Czyli wydajność okazuje się wysoka wyłącznie gdy szybko zużywamy prąd. Jeśli aparat leniuchuje albo akumulator leży w szufladzie, prąd sobie znika.
"Uzywam oryginalnych akumulatorow Panasonica i zamiennikow" gwarantuje - oba sa z Chin i mozliwe ze niczym sie nie roznia. Wiadomo ze najtanszych zamiennikow sie nie kupuje, moje baterie Canona, bardzo drogie, padaly zawsze wczesniej niz zamienniki z Aliexpress.
UsuńOczywiscie ze sa z Chin, podejrzewam jednak /napisalem w czym problem/ ze te z Panasonica podlegaja dokladniejszej kontroli. Ten sam problem zauwazylem z akku Samsunga czy Olympusa. Najwazniejsze w wypowiedzi to ...mozliwe ze niczym sie nie roznia....A jednak.
UsuńMożliwości jest więcej. Na przykład producenci aparatów wybierają egzemplarze świeżo wyprodukowane, które nie leżały dwa lata w magazynie. Albo z najbardziej wyrafinowanej technologicznie, najnowszej serii. Ewentualnie odwrotnie: ciut starszą, ale sprawdzoną technologię.
UsuńInna sprawa, że sam wolę kupić zamiennik porządnej firmy niż oryginał po super okazyjnej cenie.
Matryca S1 pochodzi od Sony i jest dokładnie taka sama jak w A7III.
OdpowiedzUsuńRacja. Trzecim aparatem z tym przetwornikiem jest Nikon Z6. I wszystkie trzy bardzo podobnie oprogramowano, więc uzyskują niemal identyczne wyniki w testach.
Usuń