środa, 12 czerwca 2019

TEST: Panasonic Lumix S Pro 50mm F1.4. Poszukując ideału.


     Nie tak dawno testowałem podobny obiektyw pochodzący ze stajni Canona. Podobny i nie podobny. Też standard, też jasny, z tym że o pół działki jaśniejszy. I tą ponadnormatywną połową działki dało się uzasadnić masę obiektywu wynoszącą kilogram oraz cenę ponad jedenastu tysięcy złotych. Szczególnie, że obiektyw okazał się wyśmienity. TU możecie przeczytać mój artykuł o Canonie RF 50/1.2. W podsumowaniu tamtego tekstu trochę na zapas wspomniałem występujący dziś przed wami standard Panasonica i jego problem: identyczne jak w przypadku obiektywu Canona cenę i masę. A to przecież najzwyklejsza pięćdziesiątka jeden-cztery! Czyli żadna rewelacja, choć oczywista, że konstrukcje o tej właśnie jasności od dawna są projektowane dla uzyskania najwyższej jakości obrazu spośród wszystkich standardów. Co jakoś uzasadnia ich cenę. Tyle, że te ceny zaczynają się poniżej tysiąca złotych za obiektyw Yongnuo, a kończą na siedmiu tysiącach za Zeissa FE. Celowo nie wspominam obiektywów Leiki, czy manualnych Zeissów, bo to zupełnie inne bajki.
     O ile więc w przypadku Canona RF 50/1.2 wspaniałe efekty zdjęciowe pomagały uzasadnić ponadnormatywne gabaryty, cenę itd., o tyle dla Panasonica jest to już ścisły wymóg. Tu nie ma przebacz, szkło musi być wzorcowe. No, to sprawdzam!

     Jednak zacznę od spraw konstrukcyjno-mechaniczno-katalogowych. Rzecz o tyle ważna, że to przecież jedno z pierwszych szkieł nowego systemu panasonicowych bezlustrowców, a u mnie na blogu wręcz pierwsze, które testuję. Stąd wypada bliżej poznać założenia i szczegóły nowej na rynku rodziny optyki.

     Idąc od tyłu: mocowanie bagnetowe, ciekawe o tyle, że z czterema – a nie trzema jak powszechnie się stosuje – „zaczepami”. I bezsensownie według mnie umieszczonym czerwonym znacznikiem do zgrywania położenia aparatu i obiektywu podczas jego zakładania. Kropka znajduje się na dole otworu od strony gripa, więc nie bardzo jest jak trzymać aparat by ją dostrzec, jednocześnie montując obiektyw. Pewnie taka a nie inna lokalizacja jest jakoś oficjalnie uzasadniania, niemniej mi wygodniej jest montować obiektyw zgrywając symbol S na tyle jego tubusu z literą L logo aparatu na przedzie obudowy wizjera.
     Samo mocowanie to oczywiście leikowski L-Mount przyjęty przez Panasonica i grupę wspierającą, czyli Sigmę i Leicę. Bagnet katalogowo ma średnicę 51,6 mm, ale ta wartość oznacza – jak i w przypadku innych mocowań – maksymalną średnicę otworu w aparacie. Czyli mierzoną tam, gdzie wchodzą występy. Ale ze względów konstrukcji optycznej istotniejsza jest średnica wewnętrzna, mówiąca o tym jak dużej tylnej soczewki można użyć. A tu, w przypadku bagnetu L, jest to 45,8 mm.

Filtry 77 mm w jasnych standardach to już niestety norma.
Gdzie te czasy gdy pięćdziesiątki-jeden-cztery miały mocowania 55 mm?

     Skoro już jestem przy wymiarach, to Panasonic pokonał konstrukcję Canona i nimi. To już nie marne 10 cm długości, a 13 cm. A z osłoną aż 18 cm, czyli też więcej niż tam. Średnica już podobna, 9 cm, a gwint mocowania filtrów wręcz identyczny, 77 mm.
     Obudowa (uszczelniona, rzecz jasna) to metal w niemal czystej formie, gdyż uzupełniony tylko plastikiem pierścienia przysłon i gumową nakładką na pierścień ostrości. Z tworzywa sztucznego wykonana jest też osłona przeciwsłoneczna: głęboka, profilowana, mocowana bagnetowo i zabezpieczona przed spadnięciem solidnym zatrzaskiem.

Widzicie to co ja? Nie widzicie, bo ja też nie widzę. Z boku obudowy obiektywu
brak jakiegokolwiek przycisku. Miejsca jest kilometr, ale konstruktorzy uznali, że
kciuk lewej dłoni pozostanie bezrobotny. Szkoda!

     Niektórym może brakować trzeciego pokrętła, ale mi wadziły inne braki: na obudowie obiektywu nie ma ani jednego przełącznika, czy też przycisku. Szkoda, bo pod palce lewej dłoni można by przerzucić ze dwie, trzy funkcje z korpusu. Istotne, że nie da się też przeprogramować pierścienia ostrości, by podczas pracy w trybie AF pełnił jakąś funkcję.
     Jednak można mu to wybaczyć, gdyż posiada on pewną cechę niedostępną żadnemu z konkurentów. Jeszcze niczym niezwykłym nie jest możliwość dobrania charakteru przełożenia pomiędzy pierścieniem ostrości, a mechanizmem ostrzenia. Odbywać się to może liniowo, czyli prędkość obrotu nie ma wpływu na szybkość ostrzenia, gdyż liczy się tylko kąt obrotu. Opcja druga oznacza, że szybszy obrót oznacza nieproporcjonalnie szybsze ogniskowanie. Mamy tu więc albo precyzję (wolny ruch) albo szybkość. Filmowcy zdecydowanie preferują linowe przełożenie, a właśnie dla nich przeznaczona jest nowa funkcja. Pozwala ona ustawić zakres obrotu pierścienia, dla którego obiektyw przejdzie przez cały dostępny zakres dystansów ostrości, czyli od 44 cm do ∞. Może odbywać się to stosunkowo szybko (zakres 90°) ale też bardzo powoli (360°) z kilkoma ustawieniami pośrednimi. A, jest też ustawienie Maximum, oznaczające – sprawdzałem tylko organoleptycznie – konieczność wykonania mniej więcej dwóch obrotów pierścienia dla przejścia całej skali odległości. Wówczas precyzja ręcznego ogniskowania jest ogromna.

W razie potrzeby możemy odsłonić skalę odległości. Ale to wyłącznie w trybie MF.

     Nie napisałem o tym wcześniej, gdyż wydawało mi się to oczywiste, ale ręczne ostrzenie to focus-by-wire, czyli soczewki przesuwane są przez silnik elektryczny. A na krańcach zakresu odległości nie ma „twardego” oporu. Dla tych co lubią go mieć, konstruktorzy przewidzieli opcję nieco bardziej mechaniczną. Możemy przesunąć pierścień ostrości osiowo do tyłu i ukazuje nam się klasyczna skala odległości obejmująca około jedną czwartą pełnego obrotu, z wyraźną sygnalizacją dojścia do jej krańców. Tradycyjnie, przesunięcie pierścienia powoduje przełączenie ustawiania ostrości w tryb ręczny.

     Drugim pierścieniem obsługujemy przysłonę. Czasem tak jest wygodniej, ale podczas testu jakoś bardziej poręcznie używało mi się w tym celu tylnego pokrętła aparatu. By ono odpowiadało za przysłonę, wystarczyło ustawić jej pierścień na obiektywie w pozycji A. Natomiast nie ma to żadnego wpływu na działanie automatyk naświetlania. Automatyce przysłony S, czy programowi P jest wszystko jedno, czy na pierścieniu obiektywu mamy ustawione A, czy wartość przysłony.

     Oba pierścienie są wąskie, ale zorientowałem się o tym dopiero w momencie gdy przyszło mi je opisać. Bo wcześniej, podczas fotografowania w ogóle nie zwróciłem na to uwagi. Widać zostały sensownie umieszczone na obiektywie i ich nieduża szerokość wcale nie utrudnia trafienia na nie i wygodnego obracania nimi. No, z pewnym wyjątkiem, gdy trzeba było znacząco zmienić otwór przysłony. Po prostu trudno było szybko obrócić jej pierścień o duży kąt. I pewnie dlatego przysłonę wolałem mieć na korpusie, pod kciukiem. Z drugiej strony, duży skok pierścienia bardzo ułatwia trafienie w każdą wartość co 1/3 działki. Coś za coś.

     Schodzę do wnętrza obiektywu, kontynuując jednak kwestie mechaniki. Ustawianie ostrości odbywa się za pomocą niezależnych ruchów dwóch oddzielnie napędzanych wewnętrznych członów optyki. Zazwyczaj taki wyrafinowany mechanizm stosowany jest dla uzyskania jak najwyższej jakości obrazu przy niedużych dystansach ostrości (floating elementssoczewki pływające). Tu pewnie też, choć w materiałach prasowych Panasonic bardziej akcentuje zapobieżenie oddychaniu obiektywu, czyli zmianie kąta widzenia wraz ze zmianą odległości ostrzenia. Rzecz znacznie istotniejsza dla filmowców niż fotografów, ale w Panasonicu takie podejście nic a nic nie dziwi.
     Ostrość automatycznie ustawiana jest cichutko i błyskawicznie. Pisząc o prędkości mam na myśli wyłącznie działanie napędu obiektywu, a nie cały proces związany z wykrywaniem i analizą ostrości przez aparat. To temat na zupełnie inną opowieść.


     Od strony optycznej wnętrze obiektywu prezentuje się dość bogato, choć bez specjalnych wodotrysków. Ot, współczesna, wyrafinowana jasna stałka: 13 soczewek, w tym dwie asferyczne i trzy niskodyspersyjne ED. Plus 11 listków przysłony dające okrągły jej otwór, tak mniej więcej aż do f/5.6.

Źródło: Panasonic

     Systemu stabilizacji optycznej brak, ale to norma w tak jasnych obiektywach. Kojarzę tylko dwa wyjątki, oba to portretówki: Canon 85/1.4 i panasonicowo-leikowski Nocticron 42,5 mm f/1.2. Z drugiej strony, niezbyt długim (optycznie) obiektywom wystarcza stabilizacja matrycy, jeśli tylko jest. Tu – w Panasonicach serii S – owszem, więc problem z głowy.

     Najwyższy czas przejść od konstrukcji i jej działania do wyników pracy i osiągów. A tu wcale nie tak pięknie! Tak duży, ciężki i drogi, a przy tym wcale-nie-jakiś-wyjątkowy standard powinien jasno błyszczeć w każdej konkurencji. Ale jakoś nie błyszczy, a każdym razie nie wszędzie i nie zawsze. Źle nie jest, i tak całościowo zasługuje na ocenę bardzo dobrą, ale są miejsca gdzie nie pracuje wzorcowo.
     Jednak zacznę od tego co cieszy. A, ważna uwaga: tak jak i w swoich aparatach systemu Micro 4/3, tak i w Lumixach S Panasonic część wad obrazu automatycznie usuwa, bądź ogranicza, nie informując o tym użytkowników. Wśród zakładek menu znajdziemy korekcję winietowania i dyfrakcji, ale już korekcji aberracji chromatycznej lub dystorsji nie ma. Na dodatek używany przeze mnie do wykrywania niedociągnięć optyki program Darktable nie umie otworzyć RAWów z pełnoklatkowych Panasoniców. Tak więc nie mogę ocenić ile z tego co widzimy na zdjęciach jest efektem pracy optyki, a ile informatyki. Choć w sumie czy to ważne dla fotografa? Grunt, że gotowe zdjęcie wygląda jak wygląda.

Dystorsja? Nie znam tej pani.

     A więc z tych miłych informacji rzecz wygląda tak: na zdjęciach dystorsji brak, aberracji chromatycznej bocznej brak, podłużnej też. Troszeczkę komy i symboliczny astygmatyzm widoczny jest na zdjęciach wykonanych przy otwartej przysłonie, ale w żadnym razie nie przeszkadza. Czyli na razie pięknie jest!
     Z winietowaniem już tylko bardzo dobrze, gdyż dla f/1.4 i f/2 trochę ściemnienia w samych rogach klatki jednak trochę widać. W zasadzie wadzić to może właściwie tylko przy całkiem otwartej przysłonie, gdyż winietowanie jest ostre, czyli widoczne tylko w najbliższych okolicach naroży kadru. Dla f/2.8 winietowania nie zauważy już nawet największy skrupulant. Tak sprawy się mają przy wyłączonej korekcji winietowania. Gdy ją aktywujemy, nie mamy czego czepiać się już przy f/2, a dla f/1.4 ściemnienie rogów zostało zgrabnie osłabione i złagodzone. Z pewnością nie do poziomu ideału, ale pozostałymi resztkami nie musimy się już przejmować.

Górny rząd to zdjęcia z wyłączoną, a dolny z włączoną korekcją winietowania.

     Z otwartą przysłoną jest za to inny kłopot: dla niej automatyka ekspozycji wpuszcza na matrycę (odpowiednio) mniej światła niż przy słabym nawet przymknięciu. Nie ma znaczenia czy korzystamy z pomiaru matrycowego, czy punktowego, zdjęcia dla f/1.4 by być prawidłowo naświetlone wymagają użycia korekcji + 1/3 albo +2/3 EV. Poniżej prezentuję parę zdjęć wykonaną dla f/1.4 i f/2, prezentującą wspomniany feler. 


     Do zachowania się obiektywu przy zdjęciach pod światło nie mam istotniejszych uwag. Na bliki nie mamy co liczyć. Jeśli już, to pojawić się może smuga światła biegnąca od jego źródła. Warunkiem jest obecność tegoż źródła ostrego światła w kadrze i przymknięcie przysłony do f/5.6 albo mocniej. Praktycznie, gdyż przyznaję, że raz udało mi się uzyskać słabe smugi już przy f/2.8, ale musiałem naprawdę mocno się postarać i wykazać się dużą dozą złośliwości wobec obiektywu.

Przysłona f/11. Słońce w kadrze, świeci przez cieniutką warstwę chmur.

Przysłona f/5.6. Słońce w kadrze.

     Czytacie te moje pochwały panasonicowej pięćdziesiątki i pewnie dziwicie się czego się jej czepiam. Właśnie do tego dochodzę. Nie podoba mi się szczegółowość brzegów kadru przy bardziej otwartej przysłonie.
     Zacznę od wyników testu studyjnego. Przymknięcie przysłony już do f/2.8 gwarantuje wysoką (choć nie rewelacyjną jak na matrycę 47 Mpx) rozdzielczość 4800 lph na calutkiej powierzchni klatki. Ten stan trwa aż do f/5.6 włącznie, bo przy f/8 zaczyna już włazić dyfrakcja. O niej za chwilę, teraz o tym co się dzieje w okolicach pełnego otworu. Ano dzieje się tak sobie: 4600 / 4400 lph (środek / róg) dla f/1.4 i 4700 / 4500 lph dla f/2. Liczbowo wygląda to może jeszcze nie tak źle, ale zdjęcia plenerowe pokazały co innego. Środek klatki jeszcze się broni, jednak brzegi nie. Dla otwartej przysłony wygląda to nienajlepiej, a co gorsza f/2 niewiele zmienia na plus. Dopiero f/2.8 przynosi wyraźną poprawę, ale niestety teoria z testu studyjnego (ta o równej rozdzielczości na całej klatce) nie uzyskała potwierdzenia. Dalsze przymykanie nadal podwyższa szczegółowość obrazu, a maksimum osiągane jest nie dla f/4 i nie dla f/5.6, a dla f/8. To nie jest wynik, którym może się chwalić obiektyw inny niż bardzo szerokokątny. Jednak ważna sprawa: szczegółowość ma się tak kiepsko wyłącznie na samych brzegach kadru. Jak widzicie wycinki pochodzą z bezpośredniego sąsiedztwa krótszego boku klatki. A już ciut bliżej jej centrum rzecz wygląda lepiej, choć nadal nie tak jak się można było tego spodziewać. I w żadnym razie nie usprawiedliwia to niedociągnięć panasonicowego standardu.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy poszczególnych przysłonach. Wycinki poniżej.

Centrum klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Kontynuuję temat dyfrakcji światła na przysłonie, która to – dyfrakcja, znaczy – po przekroczeniu f/5.6 działa z początku słabiutko, dla f/8 praktycznie niezauważalnie, ale dla f/11, a szczególnie f/16 już wyraźnie. W teście studyjnym widać to jako stopniowy spadek z poziomu 4800 / 4800 lph dla f/5.6 o 100 / 100 lph dla każdego kolejnego przymknięcia przysłony o działkę. Czyli dla najmniejszego dostępnego otworu przysłony, czyli f/16 zostaje nam 4500 / 4500 lph. I nic, a nic nie pomaga tu funkcja korekcja dyfrakcji. W odróżnieniu od prawdziwych zdjęć, a nie tych z tablicą testową jako motywem głównym. Rzecz zdarzała mi się już wcześniej w testach optyki, choćby w niedawnym teście canonowskiego RF 50/1.2. Gdy mamy jakiś bardziej realny motyw, korekcja dyfrakcji robi co do niej należy i ładnie likwiduje mydełko. Nie przesadza przy tym z wyostrzaniem, więc zdjęcia nadal wyglądają naturalnie. Można więc bez obaw włączyć ją na stałe.

     Za to do plastyki nieostrości w zasadzie nie mam uwag. Tłumacząc na polski: bardzo mi się one podobają. Boke jest neutralne, nieostre strefy wyglądają miękko, a hasło nerwowość nie ma tu zastosowania. Przeglądając zdjęcia testowe natknąłem się na pewien – jak mi się zdawało – problem pojawiający się okazjonalnie w „średnich” nieostrościach. Odniosłem wrażenie, że one są tam silniejsze w pewnych kierunkach i przypominają rozmazanie takie jak przy poruszeniu zdjęcia. Ale efekt ten widać właściwie tylko na krzakach i liściach, co może wskazywać, że jest on skutkiem identycznego, bądź bardzo podobnego ułożenia dużej liczby drobnych elementów o podobnym kształcie. Ja w każdym razie obstawiam to zjawisko, a nie niedorobioną kulturę pracy obiektywu. Jak to wygląda możecie zobaczyć na nieostrej tui – boczny wycinek ze zdjęcia z fontanną.


Przysłona f/2. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Przysłona f/5.6. Wycinek poniżej. 

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Przysłona f/2.8. Wycinek poniżej. 

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Zdjęcie widoczne poniżej pochodzi z serii wykonanej przy 1/10 s, czyli przy przekroczeniu zasady odwrotności ogniskowej o dwie i pół działki czasu. A praktycznie to więcej, gdyż przy tak dużych rozdzielczościach matrycy tę zasadę wypada zaostrzyć. Obiektywowi brak systemu stabilizacji optycznej, ale bez obaw – tu nieporuszonych zdjęć i tak miałem 10/10. Widać, że stabilizacja matrycy daje sobie nieźle radę. Kadr przycięty mocno z dołu (celowałem poziomo, by uniknąć zbieżności pionów) i ciut po bokach. Widać, że stabilizacja matrycy daje sobie nieźle radę.



     Dorzucam jeszcze kilkanaście zdjęć wykonanych podczas pleneru. Tradycyjnie są to nietykane edycją JPEGi wykonane przy czułości ISO 100 i domyślnych ustawieniach aparatu. Ewentualne odstępstwa wyszczególniam w podpisach.

Przysłona f/5.6.

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/8. Kadr przycięty z prawej. Minimalna odległość ogniskowania,
co jednak wcale nie zapewniło dużej skali odwzorowania.

Przysłona f/4.5.

Przysłona f/2.8.

Przysłona f/3.5.

Przysłona f/1.4. "Zwykły" tryb czerni-bieli. 

Przysłona f/1.4. Funkcja i.Dynamic w najwyższej
intensywności wsparta korekcją ekspozycji -1 EV.

Przysłona f/5.6, korekcja -2/3 EV, tryb żywych barw.

Przysłona f/2.8.

Przysłona f/2.8, korekcja -2/3 EV.

Przysłona f/2.5.

     No i nie mamy wzorcowego standardu! Szkoda, bo bardzo liczyłem na świetny wynik tego szkła w każdej z konkurencji. W niemal wszystkich jest świetnie albo co najmniej bardzo dobrze, ale ta szczegółowość obrazu na brzegach klatki… Dzielnie zniósłbym wpadkę pod światło albo wyraźne winietowanie, ale to co wymyślono bardzo mnie dziwi. Wiadomo, konstruktorzy musieli rozwiązać łamigłówkę mnóstwa parametrów, dobrze wyważyć kompromisy, ale dlaczego w taki właśnie sposób? Szczególnie, że i tak w dwóch aspektach odpuścili sobie walkę i problem zostawili użytkownikom. Postanowili nie krępować się w kwestii ciężaru obiektywu oraz jego ceny. I co, pomogło? Pewnie tak, ale według mnie nie tam gdzie trzeba, nie tam gdzie powinno być co najmniej bardzo dobrze. Co wcale nie znaczy, że Panasonic Lumix S Pro 50mm F1.4 to zły obiektyw. Jednak nie podejrzewam, by użytkownicy Panasoniców S1/R wybierali jego, a nie którąś z – na razie trochę wirtualnych – Sigm, 50/1.4 A albo 40/1.4 A. Jeszcze raz: szkoda!


Podoba mi się:
+ jakość obrazu w niemal wszystkich aspektach

Nie podoba mi się:
- cena!
- szczegółowość na brzegach kadru przy mocniej otwartej przysłonie


4 komentarze:

  1. "aparat trzymałem poziomo, by uniknąć zbieżności pionów"

    Wyjasnisz lajkonikowi co masz na mysli?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki kadr jak opublikowałem mogłem uzyskać na dwa sposoby. Albo podejść bliżej i unieść przód obiektywu trochę do góry by objąć sam ołtarz - nie trzeba by nic kadrować, ale piony zbiegałyby się ku górze. Albo celować dokładnie poziomo i oddalać się aż w kadrze będzie widać górę ołtarza. Wówczas piony są pionowe, ale kadr obejmuje sporo podłogi plus trochę niepotrzebnych boków. Które wyciąłem, o czym napisałem nad zdjęciem. Lekko edytowałem teraz opis w tekście, żeby rzecz brzmiała jaśniej.

      Usuń
  2. Bardzo dobry sprzęt i zdjęcia wyszły 10/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, bardzo dobry. Jednak za taką kasę, to winien być idealny. Ale marudzę! :-)

      Usuń