Jak to u mnie na blogu, czas okołowakacyjny oznacza
zwiększone prawdopodobieństwo pojawienia się testów tego typu obiektywów. W
takich okolicznościach właśnie superzoom najbardziej mi pasuje, więc
wykorzystuję własne wyjazdy by protestować ulubione szkła. Oczywiście zdaję
sobie sprawę że inni w analogicznych sytuacjach wolą plecak stałek lub
kieszonkowego kompakta. Rozumiem ich, ale naśladuję tylko czasami i jedynie połowicznie.
Znaczy, gdy zdarza mi się zabrać na wakacje jedynie kompakta, bo z plecaka
stałek na wakacje już wyrosłem.
Tym razem kompakt – choć wcale nie kieszonkowy – stanowił
jedynie wyposażenie awaryjne, a podczas wakacyjno-testowego wyjazdu fotografowałem
jedynie Canonem EOS R z przymocowanym na stałe tytułowym zoomem. Wiem, do
takiego spacerowego szkła lepiej pasowałby EOS RP. Tak się jednak złożyło, że
jego wykorzystałem rok temu podczas testu zooma RF
24-105 mm f/4L IS USM. Tym razem chciałem więc pofotografować poważniejszym
modelem. Przy okazji podrzucam jeszcze jeden LINK,
dotyczący superzooma już przetestowanego przeze mnie w tym sezonie wakacyjno-wyjazdowym,
olympusowego M.Zuiko 12-200 mm f/3.5-6.3.
Teraz zapraszam do testu canonowskiego szkła, do którego
zdjęcia pochodzą ze świeżo (i za późno) odkrytej przeze mnie pięknej Suwalszczyzny.
Szeroko pojętej, wręcz bardzo szeroko, więc nie zdziwcie się widząc kadry
choćby z Druskiennik.
Superzoomy rzadko kiedy bywają obiektywami wysoko plasowanymi w hierarchii obiektywów. Do wszystkiego, znaczy do niczego – to typowe podejście do nich. Pojawiają się jednak wyjątki, jak choćby mój ulubiony Olympus M.Zuiko 12-100 mm f/4 IS Pro. Canon też ma swój udział w odczarowywaniu superzoomów, a to za sprawą dwóch dużych, białych eLek: pionierskiego 35-350 mm f/3.5-5.6L USM z początku lat 90-tych ubiegłego stulecia oraz jego następcy, zresztą też już niemłodego, 28-300 mm f/3.5-5.6L IS USM.
Jednak opisywany dziś przeze mnie obiektyw należy do klasyki
gatunku. Czyli ani duży, ani biały, ani L. Przy tym mocno plastikowy, dzięki
czemu waży niecałe 800 gramów. Brak mu uszczelnień, w komplecie nie dostajemy
osłony przeciwsłonecznej i w ogóle nie robi wrażenia. No, trochę może ceną, bo
trzeba za niego zapłacić około 4500 zł. Cenę podaję mocno orientacyjnie, gdyż
raz po raz ogłaszane są różnego rodzaju promocje i cashbacki, dzięki którym
tego zooma można kupić taniej. Gdy wstukuję do kompa ten akapit, widzę
możliwość zakupu za 4000 zł, a miesiąc temu kilka sklepów proponowało go za
7000 zł w komplecie z EOSem RP. Jeśli będziemy planowali zakup, warto przyczaić
się, rozejrzeć i znaleźć okazję.
Jak już napisałem, obiektyw prezentuje się skromnie. I
trochę smutno. Ja bym go nieco „nabłyszczył”, bo srebrzyste logo Canona oraz
szaro-matowy metalowy paseczek przed pierścieniem zooma i w takim samym kolorze
okolice bagnetu, to za mało. Szczególnie, że forma obiektywu, czyli niemal
prosty walec, też nie robi wrażenia. Z drugiej strony, wszystkie szkła RF tak
wyglądają, więc co ja się czepiam?
Całość obudowy obiektywu to tworzywa sztuczne. Z tego
obrazu, na zewnątrz obiektywu wyróżnia się metalowe mocowanie bagnetowe oraz gumowa
nakładka na pierścieniu zooma.
W pozycji transportowej obiektyw nie jest długi, liczy
zaledwie 12 cm. Jednak podczas zoomowania (odbywa się ono dwuczłonowo) wydłuża
się on o 7 cm, czyli o ponad połowę. Średnica to 8 cm, a filtry mocuje się na
gwincie 72 mm.
Pierścień ogniskowych jest bardzo szeroki, a dzięki gumowej
nakładce nie ma mowy by palce ślizgały się na nim. Zakres obrotu dla zmiany
ogniskowej od końca do końca to troszkę ponad 90°. Oceniając go
„podręcznikowo”, muszę napisać, że stawia on równy, płynny i gładki opór. Czyli
niby wszystko pięknie, ale w rzeczywistości problemu nie ma póki dokonujemy
znacznej zmiany ogniskowej. Jednak już drobna korekta, szczególnie w samym dole
zooma, staje się kłopotliwa problematyczna z powodu sporego oporu statycznego
pierścienia. On wręcz uniemożliwia leciutką zmianę kąta widzenia. Poza tym
wyjątkiem, do obsługi pierścienia ogniskowych nie mogę się przyczepić.
Drugi pierścień obiektywu umieszczony jest bliżej bagnetu i
działa w pełni elektronicznie, a więc jego ruch nie jest przenoszony na żadne
wewnętrzne mechanizmy. Służyć on może jako pierścień ostrości lub pierścień
funkcyjny. Role te wybiera się z pomocą przełącznika na obudowie obiektywu,
wygodnie dostępnego dla kciuka lewej dłoni. Przyznam, że ja z niego nie
korzystałem, gdyż liczba funkcji dostępna na aparacie w zupełności mi wystarczała.
Jeśli jednak ktoś będzie potrzebował więcej, to pierścieniem tym może zmieniać otwór
przysłony, czas naświetlania, czułość matrycy albo korekcję ekspozycji –
zarówno wprost, albo alternatywnie z poprzedzeniem połowicznym naciśnięciem spustu
migawki. W tym drugim trybie jesteśmy lepiej zabezpieczeni przed nieumyślną
zmianą wartości parametru. Pierścień obraca się płynnie i bezszelestnie, co
docenią filmujący. Dodatkowo, jeśli pierścieniem tym będą sterowali przysłoną,
zmiana jej wartości będzie następowała z krokiem 1/8 działki, a więc niemal
płynnie.
Ważna sprawa, pierścień daje istotne możliwości
customizacji. Po pierwsze wybrać możemy kierunek jego obrotu dla zmniejszania /
zwiększania wartości parametru lub ustawianej odległości ostrzenia. Po drugie,
ostrość może być ustawiana ręcznie w trybie „fotograficznym” bądź „filmowym”.
Czyli – opcja „film” – kąt obrotu pierścienia ściśle odpowiada zmianie zakresu
ostrości. Albo – opcja „fotografia” – zmiana ta nie jest proporcjonalna:
szybszy obrót daje o wiele szybszą zmianę położenia płaszczyzny ostrości, a
wolniejszy, znacznie wolniejszą.
Napędem mechanizmu ustawiania ostrości, zarówno tego
automatycznego, jak i ręcznego, jest silnik Nano USM – bezwzględnie cichy i
względnie szybki. Względnie, co nie znaczy że się czepiam, a jedynie zaznaczam
że nie jest on mistrzem szybkości ostrzenia. Jeśli już miałbym wybierać coś do
poprawki w systemie autofokusa Canona, to zamiast szybszego napędu zdecydowanie
bardziej wolałbym zastać w aparacie – opatentowany z rok temu – system Quad Pixel. Obecny Dual Pixel wykrywa wyłącznie pionowe linie w kadrze, a nie zauważa
poziomych. Z czego wynikają, okazjonalne na szczęście, wpadki gdy aparat nie
potrafi znaleźć ostrości w sytuacji pozornie oczywistej.
Na obudowie obiektywu, pod przełącznikiem funkcji pierścienia ostrości znajdziemy wyłącznik systemu optycznej stabilizacji IS. Niezbędnej w momencie prezentacji obiektywu, jako że wówczas Canon jeszcze nie dojrzał do stabilizowania matryc w aparatach. Wbudował ją dopiero w świeżo zaprezentowane EOSy R5 i R6, i z pewnością zagości ona również we wszystkich przyszłych modelach. Niemniej i im przyda się pomoc stabilizacji optycznej. Ale i w drugą stronę: stabilizacji optycznej zooma 24-240 mm przyda się wsparcie „mechanicznej” redukcji rozmazań obrazu. To stąd, że system IS testowanego obiektywu działa tak sobie. Nie to że źle, ale mógłby lepiej. Skuteczność redukcji na poziomie 3-4 działek czasu oceniłbym pozytywnie kilka lat temu, czyli w czasach gdy rekordem były 4 działki. Dziś, gdy skuteczność 5 działek nie jest niczym niezwykłym, wynik testowanego szkła ocenić mogę wyłącznie jako średni.
Żeby nie pozostawać wyłącznie przy tym „teoretycznym” parametrze
skuteczności IS, dodam że praktyczną granicą jego skuteczności, są czasy ekspozycji
8-krotnie, czy o trzy działki dłuższe niż zaleca zasada odwrotności ogniskowej.
Czyli przy ogniskowej 125 mm możemy dość pewnie korzystać z czasu 1/15 s, mając
(niemal) pewność że uzyskamy nieporuszone zdjęcie. Owo „niemal” oznaczało w
moich rękach 80-90% – im krótsza ogniskowa tym wynik lepszy. Chęć uzyskania
pewności stuprocentowej wymaga dwukrotnego skrócenia czasu naświetlania.
Firma Venus Optics na pudełkach swoich obiektywów umieszcza rysunek z ich schematem optycznym, więc nie dziwmy się Canonowi, który na obudowę obiektywu naniósł wartości minimalnych dystansów ostrzenia dla skrajnych ogniskowych. Widzimy je na zdjęciu powyżej. Zaledwie półtorakrotne zwiększenie najmniejszej odległości ogniskowania przy przejściu z 24 mm na 240 mm wyraźnie mówi, że to właśnie w pozycji tele-max obiektyw da największą skalę odwzorowania. I rzeczywiście tak jest, co możecie zobaczyć na serii zdjęć poniżej. Jednak z powodu skracania się rzeczywistej ogniskowej wraz ze zmniejszaniem odległości ostrzenia (to norma w szkłach z wewnętrznym ogniskowaniem) przewaga 240 mm jest w tej dziedzinie mniejsza niż by to wynikało z prostego przeliczenia ogniskowych i odległości. Tak czy inaczej, to właśnie najdłuższej ogniskowej powinniśmy używać gdy chcemy jak najbardziej "przybliżyć" nieduży obiekt. Oficjalnie deklarowana maksymalna skala odwzorowania to 0,24×, ale mi w teście wyszło, że to aż 0,29×. Nieduży, ale przydatny bonusik.
Kończąc kwestie zewnętrza obiektywu, wspomnę o jeszcze jednym suwaczku na obudowie, blokadzie wysuwu przodu obiektywu. Podczas testu celowo o nie używałem, by sprawdzić czy w ogóle jest potrzebny. I okazało się że właściwie nie. Aparat nosiłem na ramieniu, obiektyw wisiał mordką w dół, i przez dwa tygodnie testu może ze trzy razy spostrzegłem że troszkę się wyciągnął z pozycji „24 mm”. Co oczywiście nie oznacza, że po długotrwałym użytkowaniu sytuacja nie pogorszy się.
Suwaczek jeden, drugi, trzeci… A czy zauważyliście, że brak
czwartego? Tak, temu obiektywowi poskąpiono przełącznika AF / MF. Przełączania
trzeba dokonywać w aparacie, a to nie jest takie proste. Choćby stąd, że w
podręcznym Q Menu nie znajdziemy takiej możliwości. Trzeba więc poświęcić na AF
/ MF któryś definiowany klawisz albo grzebać w menu. Dziwny pomysł. Naprawdę na
obudowie nie znalazło się miejsce na ten przełącznik? Z drugiej strony, jeśli
już w jakimś obiektywie musiało go zabraknąć, to wybór superzooma ma sens. Towarzyszem
niedoli jest ciemna wersja zooma RF 24-105 mm, czyli ta ze światłem f/4.0-7.1.
Temu zoomowi również brakuje suwaczka AF / MF.
Optyczne wnętrze obiektywu składa się z aż 21 soczewek.
Sporo, biorąc pod uwagę konstrukcję konkurentów. Sony FE 24-240 mm – 17
soczewek, Nikkor Z 24-200 mm – 19, Olympus 12-100 mm – 17, Olympus 12-200 mm –
16. Sprawdziłem nawet jak to wyglądało w pionierskich superzoomach Tokiny
startujących od (małoobrazkowych) 24 mm. Tam soczewek było po 15, zarówno w
APSowym 16,5-135 mm, jak i w pełnoklatkowcu sprzed 20 lat, Tokinie AT-X 242AF
24-200 mm f/3.5-5.6.
OK, czyli u Canona bogato. Na sztuki, bo jeśli by oceniać po
zawartości szlachetnego szkła, to już gorzej. W sumie nawet nie dziwię się, że
na oficjalnych stronach Canona nie znalazłem informacji o ciekawych soczewkach wewnątrz
jego RF 24-240 mm. Jednak Internet nie zawiódł, okazało się że jakieś tam materiały
Canon opublikował z okazji premiery. I wyszło, że wśród 21 soczewek znajdziemy
tylko jedną asferyczną i dwie UD, czyli wykonane ze szkła o niskiej dyspersji.
Słabo to wygląda w aspekcie spodziewanej jakości obrazka, ale nie marudzę
więcej póki nie obejrzę na własne oczy. No, to oglądam!
Niestety, miałem rację. Pod względem szczegółowości obrazu,
temu Canonowi sporo brakuje do jedynego superzooma
idealnego, czyli M.Zuiko 12-100 mm f/4.
Zacznę nietypowo, bo od kwestii plastyki obrazu. Prezentuje
się ona marnie, co niby nie dziwi w przypadku superzooma. Jednak podejrzewam,
że wpływ na nią ma także sposób obróbki zdjęć przez testową puszkę, czyli EOSa
R. Widzę tu coś jakby próby nadrobienia wyostrzeniem i regulacją mikrokontrastu
niedostatków optyki. Zdjęcia czasem są z pozoru ostre, a po powiększeniu wyłazi
mydło. Z rzadka pojawiają się wyraźne lokalne przeostrzenia, choć na ogół tej
wady nie widać. Dmuchając na zimne warto jednak osłabiać wyostrzanie w
aparacie. O złe uczynki podejrzewałem także funkcje cyfrowej korekcji wad
obrazu, ale po analizie wielu zdjęć uznałem, że one nie mają negatywnego
wpływu. Wręcz przeciwnie, uważam że w przypadku tego obiektywu, korekcję
poprzecznej aberracji chromatycznej oraz DLO
(Digital Lens Optimizer) warto
włączyć na stałe. Stąd praktycznie wszystkie publikowane w artykule zdjęcia
testowe pochodzą z cRAWów wywołanych w DPP, z aktywnymi oboma tymi
wspomagaczami, lecz osłabionym wyostrzaniem.
Wracam do kwestii szczegółowości obrazu. Dół zakresu zooma –
średnio, jeśli nie słabo. Szczególnie brzegi nie zachwycają. Bardzo polecam
przymykanie przysłony do f/8, gdyż wówczas widać wyraźną poprawę. Ale nie
przesadźmy, gdyż dla f/11 można już zauważyć słabiutki wpływ dyfrakcji. Na tyle
niewielki, że nie dyskwalifikuje tego otworu, ale gdy chcemy uzyskać maksimum
szczegółowości, unikajmy go. Korekcję dyfrakcji oczywiście włączmy na stałe.
Bez niej sytuacja wygląda gorzej.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 24 mm. Wycinki poniżej. |
Okolice środka klatki na górze, brzeg na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Mniej szeroki kąt, czyli okolice ogniskowej 35 mm oznaczają
solidną poprawę. Tu obiektyw nie ma się czego wstydzić, jest w pełni używalny
dla otwartej przysłony, choć znowu – skorzystanie z f/8 zapewnia maksimum
szczegółowości. Brzegi prezentują się tylko ciut gorzej niż środek klatki –
także przy pełnej dziurze f/4.5.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 37 mm. Wycinki poniżej. |
Okolice środka klatki na górze, brzeg na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Przy okazji wtrącę informację o tym jak zoom 24-240 mm
ściemnia się wraz z wydłużaniem ogniskowej. Okazuje się, że wcale nie tak
szybko. Co prawda startuje od f/4, podczas gdy spora część konkurentów od
f/3.5. Jednak zmniejszenie maksymalnego otworu względnego o pół działki, czyli
do f/4.8 następuje dopiero przy ogniskowej 44 mm. Wartość f/5.6 pojawia się
przy 80 mm, a „pełną ciemność”, czy f/6.3 widzimy od 130 mm. Przypomnę jednak,
że ta słabo prezentująca się wartość to zaledwie 1/3 EV mniej niż nie budzące
złych skojarzeń f/5.6.
Jadę dalej ze szczegółowością. Dla 50 mm brzegi nadal są tylko
ciut gorsze od środka klatki, a otwarta przysłona f/5 wygląda bardzo
przyzwoicie. Przy tym maksimum jakości uzyskujemy już dla f/5.6. Użycie f/8
oczywiście niczym nie grozi, jednak do f/11 uwagi jak wyżej.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 55 mm. Wycinki poniżej. |
Okolice środka klatki na górze, brzeg na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Skok ogniskowej do 100 mm oznacza lekkie pogłębienie różnicy
szczegółowości środek / brzeg, ale jednocześnie pogorszenie szczegółowości obu
w stosunku do krótszych ogniskowych. Na dokładkę trudniej dobrać wspólną
wartość przysłony dla uzyskania optimum jakości dla całego kadru. Centrum wypada
najlepiej już przy f/8, czyli po przymknięciu o działkę, ale brzegom jeszcze
pomaga f/11. To są pierwsze sygnały skutków niedostatku soczewek niskodyspersyjnych.
Kadr do testu szczegółowości zdjęć dla ogniskowej 100 mm. Wycinki poniżej. |
Okolice środka klatki na górze, brzeg na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 150 mm to już nie sygnały, a wyraźne objawy. Na
tyle silne, że korzystanie z f/11 powinno wejść w krew. Już nie tylko obrzeża
klatki, ale i środek najlepiej wypadają właśnie przy takim otworze. Zresztą nie
tylko najlepiej, ale też wyraźnie ciekawiej niż przy f/8. Przejście na f/8 z
pełnej dziury f/6.3 nie przynosi wyraźniej poprawy, ale już kolejna działka
mnie, owszem. Co niestety wcale jeszcze nie oznacza, że brzegi kadru cieszą
nasz wzrok.
Kadr do testu szczegółowości zdjęć dla ogniskowej 150 mm. Wycinki poniżej. |
Okolice środka klatki na górze, brzeg na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Koniec zakresu, czyli ogniskowa 240 mm, wypada o tyle
dobrze, że wcale nie wymusza przymykania przysłony do f/16. Optimum nadal
pozostaje f/11. To było spojrzenie osób starających się widzieć pół szklanki
pełne. Ale i oni nie mogą nie dostrzec, że poziom wody… tfu! szczegółowości
jest bardzo taki sobie. Także przy tej optymalnej f/11. Ciekawe, że przymykanie
do tej wartości zdecydowanie pomaga brzegom kadru, podczas gdy okolicom jego
środka już mniej. Zaryzykowałbym nawet zalecenie, że jeśli brzegi nie
interesują nas, to możemy poprzestać na przymykaniu do f/8. Rzecz istotna przy
tak długich ogniskowych, gdy zakres bezpiecznych czasów naświetlania przesuwa
się mocno w górę.
Choć jednocześnie, z tymi brzegami klatki dla najdłuższych
ogniskowych sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, gdyż dotyczy nie tylko
szczegółowości obrazu. Także jego plastyki, kultury, czy też „ładności”. Użycie
f/11 nie tylko poprawia szczegółowość, lecz także ukulturalnia te brzegi. Nie
przeprowadziłem testu z użyciem tablic, ale podejrzewam, że na tych obrzeżach
siedzi jakiś astygmatyzm, z pewnością jest też trochę komy. Natomiast nie są to
negatywne skutki usuwania aberracji chromatycznej. Tak czy inaczej, te obszary po
prostu wyglądają paskudnie, i już.
Kadr do testu szczegółowości zdjęć dla ogniskowej 240 mm. Wycinki poniżej. |
Okolice środka klatki na górze, brzeg na dole. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Właśnie, aberracja chromatyczna. Jej odmiany osiowej nie
musimy się obawiać, natomiast poprzecznej, owszem. Nie to, że jakoś bardzo, ale
dobrze ją widać. Choć to tylko jeśli wyłączymy funkcję jej korekcji w aparacie,
bądź w wywoływarce RAWów. Włączajmy ją więc, jeśli możemy to wesprzyjmy ją defringingiem, i możemy spać spokojnie.
Inaczej jest z winietowaniem. Ono pojawia się i działa dość
nieobliczalnie, a do tego korekcja aparatu / wołarki DPP też nie grzeszy
skutecznością. Albo inaczej, jest mało powtarzalna, stąd nie można jej ufać. Raz
usuwa ściemnienie naroży idealnie, raz pozostawia wyraźne jego ślady. Bywa że radzi
sobie z mocnym, ostrym winietowaniem, ale zdarza się pozostawiać słabsze, choć przeszkadzające.
Ogniskowa 65 mm, otwarta przysłona. Lewe zdjęcie bez korekcji, prawe z włączoną automatyczną korekcją winietowania. Znowu za słabo rozjaśnione same naroża. |
Dystorsja została przez konstruktorów potraktowana poważnie. Wyraźnym sygnałem jest wyszarzenie funkcji korekcji tej wady w menu aparatu. Czyli dystorsja jest poważna i MUSI być korygowana, czy sobie tego życzymy, czy też nie. Zresztą to rzecz spodziewana, bo takie rozwiązanie spotykamy i w innych cyfrówkach po dołączeniu do nich superzoomów.
W efekcie na zdjęciach brak zniekształceń linii biegnących
wzdłuż boków kadru, a rzecz dotyczy nie tylko JPEGów z aparatu, ale też tych
uzyskanych w DPP. Tu funkcję korekcji dystorsji niby możemy odznaczyć, lecz nie
przynosi to żadnych efektów.
I na tym mógłbym zamknąć temat, bo skoro na zdjęciach uzyskanych dwiema klasycznymi metodami wady brak, znaczy możemy traktować ją jako nieobecną.
Ale że byłem ciekaw ile w tej korekcji jest udziału optyków,
a ile elektroników, wrzuciłem RAWy do niezawodnego pod tym względem programu Darktable. Który tym razem jednak zawiódł, informując że RAWów z EOSa R to on nie przeczyta. Odpuściłem więc sobie temat, ale gdy trochę przypadkiem przepuściłem któregoś RAWa przez Adobe DNG Converter, okazało się, że ta
operacja wyprała plik z wszelkich korekcji. Nooo…. i wyszła beczka z worka.
Beczka w dole zooma, bo tylko ona jest warta wspomnienia. Reszta dystorsji
blednie przy niej, choć bywa dobrze widoczna, jeśli uprzemy się ominąć jej
firmową korekcję. Chodzi przede wszystkim o „poduszkę” w górze zakresu ogniskowych,
ale oczywiście jest też „beczka” słabnąca wraz z wydłużaniem zooma od
najkrótszych ogniskowych.
Beczka dla 24 mm jest rzecz jasna ogromna, a ja z przekory
tym razem nie zaprezentuję prostego odcinka pokrzywionego przez nią, a krzywy,
który został przez nią wyprostowany. O, właśnie tak jak na zdjęciu poniżej.
Jaka prościutka droga, nieprawdaż? Niestety, wcale nie
prawdaż. Gdy dystorsję skorygujemy, odzyskamy prawdziwe kształty elementów w
kadrze, który wygląda tak:
I już z prostości drogi nici. Jednak powtórzę: trzeba się
postarać, by tę dystorsję wyłuskać, więc nie ma co się nią przejmować. Krzywego horyzontu (mea culpa!) celowo nie prostowałem, by pokazać calutkie kadry. Bo gdy się im przyglądacie, z pewnością widzicie istotną różnicę obszarze obejmowanym przed i po korekcji dystorsji.
Dlatego dopiero teraz poruszę kwestię zakresu kątów widzenia canonowskiego zooma 24-240 mm. Oficjalnie prezentuje się
on tak jak na dwóch zdjęciach poniżej. Przy pierwszym użyłem najkrótszej
ogniskowej, przy drugim najdłuższej. Oczywiście oba zrobiłem z tego samego miejsca.
Przy innej okazji porównałem kąty widzenia tego obiektywu z
innymi, „wzorcowymi” przy skrajnych ogniskowych i wyszło, że obie trzyma on
całkiem precyzyjnie. Jednak najkrótsza, czego się można było spodziewać,
wygląda na ciut dłuższą niż deklarowane 24 mm. Różnica jest symboliczna,
szacuję że kąt widzenia jest szerszy niż dla 25 mm, co i tak dla superzooma
jest dobrym wynikiem.
Gdy oglądaliście skorygowane i nieskorygowane zdjęcie prezentujące
„optyczną” dystorsję dla 24 mm, rzuciło się wam w oczy ostre „mechaniczne”
winietowanie. To obecnie normalnie przyjęte postępowanie przy projektowaniu
obiektywów wielu, szczególnie „trudnych” obiektywów. Konstruktorzy decydują się
pozostawić silną dystorsję beczkowatą, ale jako rekompensatę dają szerszy niż
nominalnie kąt widzenia. Cyfrowa korekcja beczki polega na rozciąganiu na
zewnątrz rogów kadru, co powoduje że winietowanie znika, bo „wychodzi poza
matrycę”. Jednocześnie zmniejsza się obszar widoczny na zdjęciu, ale nie na
tyle, by był mniejszy niż wynika z nominalnej ogniskowej. No, czasem jest, ale
u Canona wyszło to całkiem przyzwoicie – przypominam: nie więcej niż 25 mm.
Gdy ogląda się zdjęcia uzyskane z DNG, łatwo zauważyć że
naturalny, „optyczny” kąt widzenia canonowskiego superzooma przy najkrótszej
ogniskowej jest wyraźnie szerszy niż uzyskiwany z aparatu lub w DPP. Może
dałoby się to jakoś wykorzystać? Szerokiego kąta nigdy za wiele, a tu Canon
podaje go nam na tacy. Przymierzyłem się do tematu. Spójrzcie na serię zdjęć poniżej.
Pomierzyłem co trzeba i wyszło mi, że to kąt widzenia taki jak przy ogniskowej 22 mm. I to prawie za darmo! Owo prawie oznacza, poza przejściem przez DNG, konieczność porządnego skorygowania poprzecznej aberracji chromatycznej oraz fioletowych obwódek, które tu pojawiły się na słupie energetycznym. To obszary zdjęcia z założenia przeznaczone na straty, ale da się z nich coś wyciągnąć. Kusi, prawda? Jasne, ten jeszcze szerszy kąt występuje w towarzystwie silnej beczki, ale ona nie zawsze musi wadzić.
Taki kadr uzyskujemy "normalnie", czyli jako JPEG z aparatu lub DPP. |
Plik DNG powiedział prawdę: tak wygląda pełniutki kadr. |
Zdjęcie widoczne powyżej skadrowałem by obciąć "mechaniczne" winietowanie, ale z zachowaniem proporcji boków 3:2. |
Pomierzyłem co trzeba i wyszło mi, że to kąt widzenia taki jak przy ogniskowej 22 mm. I to prawie za darmo! Owo prawie oznacza, poza przejściem przez DNG, konieczność porządnego skorygowania poprzecznej aberracji chromatycznej oraz fioletowych obwódek, które tu pojawiły się na słupie energetycznym. To obszary zdjęcia z założenia przeznaczone na straty, ale da się z nich coś wyciągnąć. Kusi, prawda? Jasne, ten jeszcze szerszy kąt występuje w towarzystwie silnej beczki, ale ona nie zawsze musi wadzić.
Ostatnia kwestia, to zdjęcia pod światło, przy których
canonowski 24-240 mm daje sobie radę całkiem nieźle. Aż tyle i tylko tyle. Aż
tyle, bo blików prawie nie tworzy, nawet w trudnych sytuacjach. Tylko tyle, bo
ma nieco problemów z utrzymaniem kontrastu. Poniższe zdjęcia fasady kościoła
wykonałem w manualu by zachować identyczną ekspozycję, a różnią się one
wyłącznie miejscem fotografowania – krok w tył albo do przodu. Przy tym
pierwszym słoneczko spojrzało w obiektyw, a kontrast zauważalnie poleciał.
Przyznaję jednak szczerze, gdybym nie zrobił drugiego zdjęcia, tego ze schowanym
słońcem, na obniżony kontrast pierwszego raczej nie narzekałbym.
Na koniec tradycyjnie dorzucam jeszcze garść zdjęć
plenerowych. Tak jak wspomniałem wcześniej, tym razem nie są to JPEGi wprost z
aparatu, a uzyskane w DPP, z włączonymi korekcjami wad optycznych i osłabionym
wyostrzaniem. Natywna czułość ISO 100, bez korekcji ekspozycji. Jeśli jest
inaczej, wspominam w podpisie. Tam też znajdziecie deklaracje co do ogniskowej
i przysłony.
Ogniskowa 129 mm, otwarta przysłona f/6.3, czułość ISO 800. |
Ogniskowa 52 mm, otwarta przysłona f/5. Kadr troszkę przyciąłem z prawej. |
Ogniskowa 150 mm, otwarta przysłona f/6.3, zdjęcie to około połowy powierzchni oryginalnego kadru wycięte z jego centrum. Przy okazji dodam, że po doświadczeniach z EOSem M6 Mark II podczas całego testu korzystałem z centralnie ważonego pomiaru światła. Matrycowy wymagałby ciągłego wachlowania korekcją ekspozycji, szczególnie w takich jak tu wypadkach, gdy obiekt zdjęcia w który celował AF mocno odbiegał jasnością od reszty kadru. |
Latarnik. Ogniskowa 240 mm, otwarta przysłona f/6.3. |
Ogniskowa 240 mm, otwarta przysłona f/6.3. Odciąłem ca. 1/3 powierzchni klatki z lewej i z dołu. |
Ogniskowa 87 mm, otwarta przysłona f/5.6, korekcja +1 EV. |
Ogniskowa 240 mm, otwarta przysłona f/6.3. |
Ogniskowa 240 mm, otwarta przysłona f/6.3, czułość ISO 200 tylko dlatego, że aktywowałem priorytet jasnych partii zdjęcia ratujący szczegóły nieba. |
Ogniskowa 240 mm, otwarta przysłona f/6.3, połowa powierzchni oryginalnego zdjęcia. |
Ogniskowa 100 mm, przysłona f/6.3, lekko przycięte z prawej. |
Ogniskowa 62 mm, przysłona f/8, trochę podciągnąłem ciepłe kolory. |
Ogniskowa 134 mm, przysłona f/8, korekcja +2/3 EV. |
Ogniskowa 240 mm, otwarta przysłona f/6.3, ok. 2/3 powierzchni oryginalnego kadru. |
Ogniskowa 87 mm, otwarta przysłona f/5.6. |
Ogniskowa 173 mm, otwarta przysłona f/6.3 |
Ogniskowa 83 mm, przysłona f/8, korekcja +1.33 EV. |
Ogniskowa 62 mm, otwarta przysłona f/5. |
Ogniskowa 35 mm, przysłona f/4.5, trochę ściemniłem wywołując RAWa. |
Ogniskowa 52 mm, otwarta przysłona f/5. |
Ogniskowa 105 mm, przysłona f/6.3, korekcja -2/3 EV. |
Ogniskowa 70 mm, przysłona f/5.6. Ściemnione najwyższe światła, troszkę ucięte z prawej. |
Ogniskowa 87 mm, otwarta przysłona f/5.6, cięte z prawej. |
Ogniskowa 105 mm, przysłona f/6.3. |
Ogniskowa 34 mm, przysłona f/25, korekcja -1 EV. |
Nad Niemnem. Ogniskowa 240 mm, otwarta przysłona f/6.3. Lekko uciąłem z prawej. |
Czas na podsumowanie testu, a ja nie bardzo wiem, co tu
napisać. Canonowski RF 24-240 mm wypadł tak, jak należało się po nim spodziewać.
Czyli nijak. Ani dobrze, ani źle. W żadnym aspekcie nie błysnął, ale też nie
zanotował poważnej wpadki. Teraz sobie uświadomiłem, że taka ocena jest dla
superzooma zdecydowaną pochwałą. Przepraszam, może nie aż tak, lecz TAKI
obiektyw nie wykazujący zdecydowanych, wyraźnych wad to nieczęsto spotykany okaz. Słowa klucze, to: zdecydowanych oraz wyraźnych. Bo pomniejszych i
wcale nie takich błahych kilka się znajdzie. Szczegółowość brzegów klatki w
samym dole zooma, konieczność przymykania przysłony do f/8-11 przy najdłuższych
ogniskowych, nie zawsze skutecznie korygowane winietowanie, marna plastyka
obrazu, taka sobie stabilizacja… no, całkiem sporo się tego znalazło. A gdy
próbuję te wady czymś zrównoważyć, to przychodzi mi do głowy właściwie tylko
ten „poszerzony” najszerszy kąt. Obiektyw
nie może się nawet pochwalić ciekawą ceną.
O zrównoważeniu wad i zalet nie ma więc mowy, co wcale
jednak nie zrzuca tego obiektywu do optycznego Tartaru. Nie, canonowski
superzoom nie został stworzony by zachwycać. Ba, nie projektowano go nawet by
wypadł dobrze. On ma być wyłącznie wystarczająco przyzwoity dla użytkowników
tego typu szkieł. Tylko tyle i aż tyle. I co, jest taki? Oczywiście!
Podoba mi się:
+ opcjonalne poszerzenie kąta widzenia
+ brak naprawdę istotnych wad obrazu
Nie podoba mi się:
- plastyka zdjęć
- skuteczność stabilizacji
- szczegółowość obrazu w wybranych „punktach”
Czy miałeś w rękach Canona ef 28-300L 3.5-5.6? Jeżeli tak, to który obiektyw byłby Twoim wyborem jako uniwersalny spacerzoom na co dzień jak i do dokumentowania podróży?? Ten testowany powyżej czy wspomniana przeze mnie Lka? Używany 28-300L akurat kosztuje podobnie jak nowy 24-240
OdpowiedzUsuńNie, nie fotografowałem 28-300. Ale z testów, które widziałem wynika że to szkło jednak ciekawsze od 24-240. Choć na pewno nie rewelacyjne. Jeśli miałbym wybierać pod względem jakości, nie biorąc pod uwagę zakresów zoomów, brałbym eLkę.
UsuńRozumiem. Dziękuję za opinię. Szukam czegoś w miarę uniwersalnego do codziennego użytku i ta eLka wpadła mi w oko
OdpowiedzUsuńStoje przed wyborem canon 24-240 lub tamron 28-200 w parze z canon r6. Zastosowanie typowo "wycieczkowe". Przeczytalem Pana recenzje i troche mi namieszaly. Nie liczę na jednoznaczne wskazanie. Przychylam się do tamrona jednak wpadki i szybkosc af mogą byc uciażliwe a sytuacje nie do powtórzenia. Dlatego proszę o radę. Krzysztof
OdpowiedzUsuńSprawa podstawowa: jeśli do R6, to jedynie 24-240, bo Canon jak na razie nie dopuszcza obiektywowej konkurencji do swoich pełnoklatkowych bezluster. Czyli Tamron odpada. Może za rok, czy dwa to się zmieni.
UsuńSprawa druga: w rzeczywistości zoom 24-240 może sprawować się lepiej niż przedstawiłem to w teście. Trzeba jednak trafić na lepszy, zasadniczo nowszy egzemplarz, nie z samego początku produkcji. Jest szansa, że będzie on pracować lepiej, zwłaszcza przy długich ogniskowych. Trochę korci mnie żeby uaktualnić ten artykuł, szczególnie że sam się w taką „lepszą” sztukę zaopatrzyłem i od jakiegoś czasu używam. Problem w tym, że nie ma reguły, że nowszy znaczy lepszy, i trzeba po prostu kupić i przestrzelać kilka egzemplarzy.