wtorek, 6 sierpnia 2019

TEST: Panasonic Lumix G90. Jest się czym pochwalić!


     I znowu test Panasonica. Ale tak wyszło. Miał być Cyber-shot RX100 VI, jednak nie zdążył na lotnisko, więc na wakacje pojechałem z Lumixem. I wcale nie żałuję. Co nie znaczy, że po teście Sony bym marudził. Planowałem w przyszłości zrobić do niego jeszcze jedno podejście. Potem jednak nastąpiła premiera RX100 VII i było po ptokach. Muszę podpytać w Sony Polska, czy oni celowo nie dostarczyli mi na czas aparatu, żebym nie testował „przestarzałego” modelu. Przecież na początku lipca musieli wiedzieć co się szykuje. Tak czy inaczej, na razie ciągnę Panasa. Teraz Lumix G90, a w następnej kolejności cudowna panaleikowa stałeczka – Summilux 15 mm f/1.7. Do roboty!

     „G90”. Czy zauważyliście tę mnogość dziewiątek w oznaczeniach bezlustrowców Panasonica? G9, GX9, GF90, G90. Cztery serie aparatów i cztery modele z najwyższymi możliwymi oznaczeniami. Na 91, 95, czy 99 nie liczmy, bo pod tymi numerami kryje się G90 na różnych rynkach. Pachnie mi to zamykaniem obecnej, a ciągniętej od dawna koncepcji oznaczeń i serii aparatów. Co ma sens, biorąc pod uwagę obecność linii małoobrazkowej. Pewnie niedługo objawi się nowa idea i nowe serie panasonicowych bezlustrowców Micro 4/3.

     Dobra, Lumix G90. „Gie”, czyli model lustrzankopodobny. Większy od „Gie Iks”, ale dzięki temu konstruktorzy nie muszą oszczędzać na wizjerze, gripie, ani wycinać pełnego, bocznego przegubu ekranu. W G90 gibać go można na wszystkie strony, co bardzo mi się podoba, bo lubię kadrować w pionie. Co, jak zwykle, zobaczycie na zdjęciach testowych. Zdaję sobie sprawę, że inni wolą samo odchylanie góra / dół, szczególnie że wówczas ekran nie ma możliwości zasłonięcia gniazd na lewym boku aparatu. W G90 – jakże by inaczej! – zasłania. Wszystkie poza umieszczonym wysoko gniazdem mikrofonu. Rozwiązanie z Lumixa FZ2000 (czyli gniazda po prawej stronie aparatu) spodobałoby się filmowcom, ale gdzie wówczas umieścić slot karty pamięci? Przy akumulatorze? Nie, dziękuję bardzo!

     Uchwyt jest głęboki i bardzo wygodny, na co wpadłem dopiero po tygodniu fotografowania Lumixem G90. Po prostu wcześniej nie stwierdzając jakichkolwiek wad i niedociągnięć gripa, nie zauważałem go. Korpus aparatu jest na każdym z trzech wymiarów po kilka milimetrów większy niż Lumixa G80. Cięższy również: oficjalnie 536 g vs. 505 g, ważony wraz akumulatorem i kartą pamięci. Uszczelnienia? Oczywiście, tak jak i w G80. Ale brakuje „gwarancji” pracy w niskich temperaturach znanej z Panasonica G9. Na pociechę ściągnięto z niego możliwość zasilania aparatu oraz ładowania akumulatora poprzez gniazdo USB. Tego nie umie robić Lumix G80.

     Na spodzie Lumixa, pod gumową (tu zdjętą) zaślepką chowają się styki dla uchwytu do zdjęć w pionie. Z tego akcesorium (DMW-BGG1) mógł korzystać już G80. Wokół gniazda statywu mamy mnóstwo miejsca, więc nawet duże szybkozłączki nie gryzą się z klapką komory akumulatora. No, sześciokątna płytka Manfrotto już tak, ale ilu jeszcze fotodinozaurów używa takich zabytków?

     Skoro już jestem w tych rejonach Lumixa, poruszę kwestię wydajności akumulatora. Tu bez tragedii, ale absolutnie nie ma czym się zachwycać. Start do całego dnia luźnego fotografowania (ale nie całodziennej sesji zdjęciowej) z dwoma akumulatorami, ma już w sobie coś z hazardu. Ja podczas testu dysponowałem trzema sztukami i podczas zwiedzania / fotografowania (czyli tak z 10 godzin pracy aparatu) niemal zawsze napoczynałem ostatni. Dzięki posiadaniu trzech nie musiałem się martwić o wyłączanie aparatu gdy nie fociłem, mogłem sobie pozwolić na ciągłą pracę czujnika zbliżenia oka do wizjera, choć podczas fotografowania w ogóle nie korzystałem z łączności WiFi / BT.


     Gdy nie fotografowałem aparat wisiał mi na ramieniu w pozycji poziomej, więc wizjer (prądożerny bardziej niż ekran) w zasadzie cały czas był włączony. OK, nie gniewam się, prądu starczało, ale problemem stawał się Touch Pad AF. Jest to panasonicowa nazwa systemu dotykowego sterowania położeniem i wielkością pola ostrości na ekranie podczas patrzenia w wizjer. A za każdym razem gdy zdejmowałem aparat z ramienia, pole okazywało się ogromne i ustawione w którymś z rogów kadru. Ta migracja i powiększanie występowało nieco rzadziej gdy zmniejszałem aktywny dla Touch Pad AF obszar ekranu (do połówki, bądź jednej z ćwiartek), ale to z kolei utrudniało szybkie dotykowe ustawianie ostrości. Rezygnacja z Touch Pad AF też nie jest dobrym pomysłem. Niestety brak dedykowanego mikrojoysticka obecnego w G9, a pole AF trzeba przesuwać cztero- (a nie ośmio-) kierunkowym nawigatorem. Co nie znaczy że się nie da, i podejrzewam że sporo użytkowników Lumixa G90 wybierze tę właśnie opcję sterowania. 


     Co jeszcze o obsłudze? Na plus oczywiście – tradycyjnie dla Panasonica – nieprawdopodobnie wielkie możliwości indywidualizacji sterowania. No, może to nie poziom Lumixów S1 / S1R, ale i tak znacznie przekracza wymagania nie tylko przeciętnego użytkownika. Mi w zupełności wystarczyło scustomizowanie klawiszy na obudowie oraz podręcznego menu Fn, i nawet nie przyszło mi do głowy programować pięć wirtualnych przycisków przy prawej krawędzi dotykowego ekranu.
     Tak jak tradycyjnie chwalę Panasoniki za pewne rozwiązania, tak tradycyjnie przeklnę G90 za płaskie przyciski na tylnej ściance. Naprawdę nie da się ich uwypuklić?! Jasne, można się do tej płaskości jakoś przyzwyczaić. Ale równolegle fotografowałem własnym Lumixem FZ1000 (klawisze – oczywiście! – wypukłe) i przy każdej przesiadce na G90 szlag mnie trafiał. Ale widać światełko w tunelu: trzy przyciski położone w linii obok spustu migawki dostały odmienne powierzchnie: WB jest wypukły, ISO ma dwa wystające pipki, a +/– jest płaski. Choć przyznam, że i jego chętnie też widziałbym wypukłym. I wiecie, dopiero po tygodniu fotografowania zauważyłem, że na przedniej ściance, przy obiektywie nie ma żadnego dodatkowego klawisza. Widać te które są, w zupełności wystarczają.


     Tyle o przyciskach. Pokręteł jest niewiele mniej. Na górze po lewej tradycyjne pokrętło trybów przesuwu filmu – bardzo lubię tę jego lokalizację. Po prawej mamy dwa pokrętła zmiany wartości funkcji, a uzupełnieniem jest obrotowy nawigator na tylnej ściance.
     Wizjer OLED został powtórzony po G80. Oznacza to powiększenie obrazu wyraźnie mniejsze niż w Lumiksie G9 (0,74× zamiast 0,83×), ale już rozdzielczość to identyczne 2,4 Mpx. Ta różnica w powiększeniu zdecydowanie bardziej boli przeczytaniu tego tekstu, niż przy fotografowaniu. Podczas niemal całego testu korzystałem z bardziej prądożernej częstości odświeżania obrazu 60 klatek/s, ale gdy pod koniec przełączyłem się na 30 klatek/s, tylko z rzadka zauważałem brak płynności. Spokojnie można więc rozważać korzystanie z tej drugiej opcji, zwłaszcza jeśli zależy nam na obniżeniu zużycia energii.

     Żadna opcja nie pomoże jednak gdy z użyciem ekranu kadrujemy w ostrym świetle. Podczas testu andaluzyjskie słońce nie dawało for, a G90 nie bardzo sobie wówczas radził. Trochę pomagało utrzymywanie ekranu w idealnej czystości, ale to nadal nie było to co trzeba. Panasonicowi przydałby się tryb pracy ekranu w rodzaju znanego z Sony Sunny Weather, oczywiście tak jak i tam z możliwością szybkiego aktywowania. Podczas pisania artykułu trafiłem na sprzeczne informacje dotyczące technologii wykonania ekranu. W danych technicznych na stronie Panasonica mowa jest o OLED, niemniej większość artykułów w polskich portalach fotograficznych mówi o LCD. Trafiłem też na wersję o OLEDach w Lumixach G95 (rynek amerykański) oraz LCD w G90 / G91 (Europa). Tak deklaruje na przykład amerykańskie DPReview, choć jednocześnie w ich danych technicznych G95 pojawia się LCD. Tak czy inaczej, w silnym słońcu ekran niezbyt dobrze daje sobie radę.

     Szybkość serii zdjęć i ich zapisu zasługuje na pochwałę. Choć Panasonic tradycyjnie bawi się w kotka i myszkę. Bywało, że w moich testach Lumixy wyciągały mniej klatek na sekundę niż deklarowały oficjalne materiały (np. 10 zamiast 12). A tu na odwrót: miało być maksymalnie 9 klatek/s, a jak byk wychodzi 10 klatek/s. Lumix G90 ma – oczywiście tylko jedno – gniazdo kart pamięci, gniazdo kompatybilne z modelami UHS-II i nie jest to czysta kurtuazja. On umie te szybkie karty wykorzystać. W każdym razie Toshibę o deklarowanej prędkości zapisu 240 MB/s, której użyłem w tym teście. Dość powiedzieć, że seria najcięższych JPEGów (ważących przeważnie po 7-9 MB) może mieć nieograniczoną długość. No dobrze, praktycznie nieograniczoną – ja przestałem męczyć aparat po strzeleniu około dwustu zdjęć. W przypadku RAWów (ok. 24 MB każdy) już tak dobrze nie ma, przy pełnej prędkości da się zrobić trochę ponad 30 zdjęć. Na ich przelanie z bufora na kartę musimy czekać ok. 13 s. Ważne, że podczas zapisu możemy dalej fotografować, zmieniać wszelkie ustawienia aparatu, a nawet przeglądać zapisane już zdjęcia. Przypomnę, że Lumix G80 umiał strzelać półtorakrotnie dłuższe serie RAWów. Racja, ale w G90 pliki są cięższe z powodu podciągnięcia matrycy z 16 na 20 Mpx.

     Przy okazji szybkości działania wspomnę o migawce, czy raczej o migawkach. O obu w samych superlatywach. Pierwsza migawka, czyli elektroniczna, sięgająca czasami do 1/16000 jest rzeczą niezbędną w silnym oświetleniu, nawet gdy korzystamy z ciemnego obiektywu. Podczas testu dużo pracowałem superzoomem 14-140 mm f/3.5-5.6 i „pięciocyfrowy” czas ekspozycji wyświetlał mi się regularnie. Cóż, natywna czułość ISO 200 ma swoje wymagania. Migawka druga, czyli szczelinowa, to model z niższej półki i ja się z tego bardzo cieszę. Pies drapał 1/8000 s, skoro mam w zapasie 1/16000 s z migawki elektronicznej. Wystarcza mi „mechaniczne” 1/4000 s. W zamian zyskuję cichusieńką, dyskretną pracę aparatu, nieznaną modelom z flagowo-topową migawką szczelinową sięgającą czasami 1/8000 s.

     Dwa pozornie różne zagadnienia ujmę w jednym miejscu. Nie, nie zagadnienia, lepiej: sprawy. Bo z tym słowem dobrze gra drugie: paragraf. Konkretnie § 0.2. Czasem bywa to § 0.9, czasem § 0.6, ale w tym przypadku obowiązuje § 0.2. Tak, zgadliście, chodzi o wersję firmware’u wgranego do testowego egzemplarza Lumixa G90. To, niestety, smutna przypadłość Panasonica, i to raczej globalnie, a nie lokalnie. Rozumiem, że zaraz po premierze mogą nie być dostępne finalne egzemplarze. Tyle, że gdy wypożyczałem aparat do testu, model był już obecny na sklepowych półkach, ale serwis Panasonica nadal nie otrzymał softu 1.0, który mógłby wgrać do prezentacyjno-testowych sztuk G90.
     Wspomniane dwie sprawy to ciągły autofokus i stabilizacja. W przypadku obu, gdy startuję do testu z niefinalnym softem na pokładzie, przygotowuję się na niedosyt. Ten okazał się wcale nie taki duży podczas mojego standardowego testu AFC. Standardowego, czyli: ogniskowa to małoobrazkowe 200 mm (długi kraniec firmowego zooma 35-100/2.8), otwarta przysłona, priorytet szybkości serii (teoretycznie tylko 6 klatek/s, w praktyce ok. 7 klatek/s). Model samochodu jedzie z prędkością ok. 7 km/h, co w połączeniu z niedużymi odległościami fotografowania daje efekty identyczne jak prawdziwy samochód poruszający się 100 km/h. Co prawda Lumix G90 nie potrafił doganiać samochodu ostrością aż do minimalnego dystansu ostrości, czyli 0,85 m, bo poddawał się w okolicach 1-1,2 m. Ale to drobiazg, bo AFC pracował diablo stabilnie, nie gubiąc się na żadnej klatce z kilkunastu wykonanych serii, a ostrość tracił zawsze w tej samej odległości aparatu od samochodu. To gdzie ten niedosyt? A, no w trybie automatycznego śledzenia i ogniskowania na obiekcie zmieniającym położenie w kadrze. Samo śledzenie położenia odbywało się co prawda idealnie, ale już ostrzenie trochę kulało. Trochę, czyli co piąta, może co ósma klatka okazywała się delikatnie nieostra. I, co ciekawe, to chwilowe gubienie ostrości było regułą i pojawiało się w każdej wykonanej serii zdjęć, także po zmniejszeniu częstości serii z najwyższej H do pośredniej M.


     Ale tak całościowo, to autofokus w Lumiksie G90 oceniam więcej niż dobrze. Nie bardzo dobrze wyłącznie z powodu tych niedociągnięć w AFC. Bo już tryb pojedynczy działa świetnie. Bez wpadek, bez zawahań, bez „pompowania” w słabym oświetleniu. Spodobał mi się zdecydowanie bardziej niż ten z Lumixa S1R.

Ogniskowa (małoobrazkowa) 240 mm, czas
naświetlania 1/10 s, czyli ponad 4 działki poza  zasadą
odwrotności ogniskowej. Ostro wyszła połowa zdjęć
z około dziesięciu, które wykonałem.
Jak na "egzemplarz ver. 0.2" to i tak niezły wynik.
     Drugie zagadnienie związana z § 0.2 to stabilizacja. A o niej nie mogę powiedzieć nic dobrego, a najwyżej „dostatecznie z plusem”. Choć i to wyłącznie w przypadku pracy w trybie Dual I.S. 2, czyli współdziałania „dwuosiowej” stabilizacji optycznej obiektywu ze „pięcioosiową” stabilizacją matrycy. Bo tylko w takiej konfiguracji system redukcji rozmazań obrazu uzyskuje w miarę przyzwoitą skuteczność 3-4 działek czasu. Natomiast gdy stabilizację obrazu zapewnia sama matryca, wynik okazuje się słaby, a do tego niestabilny: 1,5-3 działek. Nie wierzę, że tak miało być, mam ogromną nadzieję, że to sprawka jedynie niedorobionego softu. Tak czy inaczej, na tę chwilę nie jest dobrze.

     Nowe funkcje i cechy. O starych nie będę pisał, no chyba że „wyjdą” przy opisie jakości zdjęć. Całkiem nowy jest Live View Composite, który znamy już z Olympusa, a w Panasonicu pojawia się on po raz pierwszy. To tryb, w którym aparat naświetla serię zdjęć, przy czym w każdym kolejnym „dokłada” tylko to, co rozjaśnia kadr, czy jego fragmenty. 
     Przydaje się to przy wszelakim mazaniu światłem, czy zdjęciach błyskawic, kiedy to sumują się ekspozycje, a my chcemy na bieżąco kontrolować efekt zdjęciowy. Stawiamy aparat na statywie i w trybie M ustawiamy czas i przysłonę odpowiednie dla tła. Aparat strzela jedna za drugą kolejne klatki i „dokłada światła”. My obserwujemy sumaryczny efekt i przerywamy serię gdy uznamy, że osiągnęliśmy to co chcieliśmy. Albo i nie osiągnęliśmy i musimy zacząć od początku.
     Przykładem zastosowania tej funkcji, na który wpadłem, jest pokazanie smug świateł samochodów przy niedużym ich ruchu w środku nocy. Krajobrazowi miejskiemu wystarczyły 2 s naświetlania, ale smugi zostały zsumowane z 20 następnych 2-sekundowych ekspozycji. Rzecz nie do zrealizowania pojedynczym naświetleniem, gdyż nastąpiłoby znaczne prześwietlenie tła.

     W G90 pojawiły się dwa tryby barw znane już z Lumixa G9, choć nieobecne w G80: L Monochrome D oraz Grain Effect.
     Natomiast po flagowcu nie powtórzono trybu 6K Photo, ani 4K Photo przy 60 klatkach/s. Za to miejscami G90 przebija go trybem filmowania. Po pierwsze dodano profil barw V-LogL, po drugie nie obowiązuje ograniczenie czasu naświetlania do 30 minut. Mocne! Nie skopiowano jednak 4K 60p, ani 180 klatek/s w Full HD. Lumix G90 ma wbudowane gniazda słuchawek i mikrofonu (tego pierwszego brakowało w G80). Co jednak najbardziej boli filmowców, to nadal obowiązujący crop >1,2× przy filmowaniu w 4K.
     Ponieważ owo filmowanie mało mnie rusza, za najistotniejszą przewagę G9 nad G90 w funkcjach, uważam tryb Hi-Res, czyli uzyskiwanie (teoretycznie) 80 Mpx za pomocą 8 zdjęć wykonanych z mikroprzesunięciami matrycy.

     Zestawienie i porównanie najważniejszych cech i parametrów Panasoniców G9, G90 i G80 widzicie w tabeli poniżej. Została ona zaprezentowana podczas premiery Lumixa G90 i publikowałem ją przy tamtej okazji, ale myślę że przyda się ona i w tym artykule.


     Czas na sprawę najważniejszą, czyli jak wyglądają zdjęcia z Lumixa G90. Dobrze wyglądają. Bałem się obniżenia poziomu w stosunku do flagowego G9, a tu nic takiego. Przetwornik obrazu niby ten sam 20-megapikselowy Live CMOS bez filtra dolnoprzepustowego. Procesor też ten sam, ale niektóre źródła podają informacje o nieco zmodyfikowanej obróbce obrazu. Co okazuje się prawdą, a w każdym razie ja widzę różnice w stosunku do G9 dla wysokich czułości matrycy. Różnica na minus: powyżej ISO 6400 zdjęcia średnio się już nadają do oglądania nawet w powiększeniu ekranowym. Nie to, że wcale, ale zauważalne staje się obniżenie nasycenie mocnych barw i skokowo spada szczegółowość. Różnica na plus: sensowniej rozwiązano odwieczny problem „szumy, czy szczegóły?”. Lumix G90 pozostawia mniej szumów, a szczegóły wcale jakoś masowo nie giną. Obie wymienione odmienności w stosunku do zachowania Panasonica G9 nie są duże, niemniej warte wspomnienia.

     Na drugim  skraju zakresu czułości, czyli przy sztucznej L.100, strata wynikła ze zmniejszenia zakresu rejestrowanych tonów nadal jest większa od zysku na szczegółowości. Nic wielkiego, ale jednak. Tak więc L.100 to czułość głównie do zadań specjalnych, czyli na momenty gdy zależy nam na maksymalnym przedłużeniu czasu naświetlania.
     Wraz z podwyższaniem czułości spadek szczegółowości obrazu z początku następuje bardzo powoli. Najpierw opiszę JPEGi w autorskiej wersji aparatu. L.100 mało różni się od ISO 200, a sytuacja przy ISO 400 jest niewiele gorsza. Choć gdy obserwujemy piksel po pikselu, to różnicę na minus widać. Idąc wyżej z czułościami też nie widać silnego pogorszenia szczegółowości zdjęć. Ona spada powolutku aż do osiągnięcia ISO 1600 włącznie. Dopiero ISO 3200 oznacza skok w jakościowy dołek, a prawdziwy dół mamy dopiero przy ISO 6400. Tak to wygląda przy redukcji szumów na poziomie -3, czyli – według mnie – optymalnej wartości dla Panasoniców. Tę wartość miałem na stałe ustawioną podczas zdjęć plenerowych, a efekty widzicie na wycinkach poniżej.

Kadr do testu poziomu szumów i szczegółowości obrazu dla poszczególnych czułości.
Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.
     A gdyby tak podregulować to odszumianie? Próbowałem, lecz efekty były mizerne. Nie wiem na ile to sprawka niefinalnego firmware’u, na ile założenia konstrukcyjne obowiązujące dla Lumixa G90, ale poruszanie suwaczkiem odszumiania ma bardzo nieznaczny wpływ na wygląd zdjęcia. Spokojnie możemy na stałe ustawić -2 albo -3 i korzystać z tej wartości dla całego zakresu czułości.
RAWy dają możliwość podciągnięcia szczegółowości kosztem większego (mniej lub bardziej) zaszumienia. Szumy chrominancji widoczne są już od czułości ISO 200, ale nawet przy wyższych łatwo się je usuwa. Z szumami luminancji już troszkę trudniej, ale to tylko przy wysokich czułościach. Poza tym one wyglądają jak ostre, drobne ziarno i często nie ma potrzeby likwidacji ich w stu procentach. Właśnie dla tych wyższych czułości szczególnie polecam pracę na RAWach. Mamy tu najszersze pole do manewrowania odszumianiem i wyostrzaniem, by zdjęcie opracować do smaku.

Czułość ISO 6400, czyli zdjęcie powinno dać się oglądać w rozdzielczości ekranowej.
Ale tu wpadka: "gładkie" niebo, na którym wylazły szumy chrominancji. 
     Bardzo miłe zaskoczenie przeżyłem po obejrzeniu zdjęć z testu rozdzielczości. Panasonic G9 w moim teście osiągnął 2900 lph. Natomiast G90 okazał się lepszy, wyciągając na tym samym Summiluksie 15 mm f/1,7 aż 3200 lph. To wspaniały wynik jak na 20 megapikseli. Podobnie jak w przypadku flagowego Lumixa, wygląda to identycznie dla RAWów i JPEGów. Z tą różnicą, że wzorki kreskowe tablicy testowej na RAWach pełne są mory i artefaktów. A JPEGi prezentują się gładko i elegancko. Odwrotnie niż „prawdziwe” zdjęcia. Tu JPEGi przy niektórych motywach wyglądają na ciut zbyt mocno wyostrzone. Można pomyśleć o lekkim osłabieniu wyostrzenia w aparacie, a potem ewentualnie wzmocnieniem go w edycji. RAWy są za to „na oko” miękkie, ale można je bardzo intensywnie wyostrzać bez negatywnych skutków ubocznych. Wywołując je korzystajmy z firmowego oprogramowania, gdyż obce może nie trafiać z kolorami. Gdy spróbowałem Adobe Camera Raw, miałem sporo problemów z dopracowaniem barw. Natomiast SilkyPix działał pod tym względem idealnie.
     W sumie efekty pracy matrycy i jej oprogramowania podobają mi się. Cudów nie ma, ale przyzwoicie wyglądające ISO 800 i ISO 1600 dają spore możliwości fotografowania w słabym świetle. Zresztą i natywna czułość ISO 200 to wartość na tyle wysoka, że przy wsparciu jasnego szkła i stabilizacji (no, tu pomoc ze strony G90 wygląda średnio), nawet ciemne wnętrza nie są jej straszne.

Oświetlenie halogenowe może i nie pozwala uzyskać
Lumixowi G90 i jego AWB idealnie czystych barw,
lecz efekty uważam za zupełnie zadowalające.
     Automatyczny balans bieli sprawdza się bardzo dobrze, także w sztucznym świetle. W warunkach plenerowych co prawda nie zawsze wiadomo co świeci, bo różnorodność źródeł światła jest obecnie ogromna. Z tego co widzę, to póki nie trafią się lampy sodowe (patrz oświetlenie sklepienia sewilskiej katedry), Lumix G90 daje sobie radę zupełnie przyzwoicie. Przy klasycznych żarówkach niby nie pozwala uzyskać czystych barw, ale efektem są „miłe, domowe, ciepłe kolory”, a nie brązowo-czerwona dominanta.

     Z trybów wspomagania przy zdjęciach motywów o dużym zakresie tonów, tradycyjnie mamy w zapasie i.Dynamic, HDR oraz Highlight Shadow. Tego ostatniego nie lubię. Jakoś nie pasują mi ani jego zaprogramowane na stałe pokrzywione krzywe ekspozycji, ani te które mogę pokrzywić samodzielnie. Nie pasują głównie dlatego, że efekty działania są słabo widoczne. Owszem, do precyzyjnego dopracowania średnich świateł i średnich cieni może się i przydają, ale podczas fotografowania takie działania uważam za zbyt subtelne.


     W takich sytuacjach ważniejsze są funkcje ratujące zdjęcie. HDR Lumixa G90 czasem potrafi bardzo pomóc, ale bywa nieskuteczny. To z powodu wyłącznie automatycznego trybu działania, na który nie mamy żadnego wpływu. Nie wiemy co tam pomiar światła zobaczył i co aparat wymyślił. Możemy tylko walnąć HDRa i obejrzeć co wyszło. Ewentualnie powtórzyć go z dodaną korekcją ekspozycji. Czasem skutkuje. A, przy HDRze brak zapisu RAWów, więc dodatkowa obróbka zdjęcia nie daje dużych możliwości ratowania przepalonych świateł, czy smolistych cieni.

W tym wypadku bez pomocy HDRa Lumix nie miał szans. A HDR dał sobie
świetnie radę, oddając scenę praktycznie tak, jak widziały ją moje oczy.

     Najbardziej lubiłem korzystać z funkcji i.Dynamic ustawionej na najwyższą z trzech dostępnych intensywności działania. Bo jeśli pomagać w cieniach i światłach, to konkretnie. Gdy przesadzę, to kontrast zawsze przecież mogę podciągnąć w edycji. Teoretycznie tak, ale podczas testu zdarzyło mi się kilka razy, że i.Dynamic przegięło. Funkcja nie działa bowiem po całości kadru, a „obszarowo”. Przy pewnych motywach, na granicach jasnych i ciemnych obszarów mogą pojawić się obwódki. Całe szczęście błąd daje się poprawić, wyłączając tę funkcję podczas wołania RAWa, byle tylko wcześniej pamiętać by i jego zapisać na karcie pamięci. 
     Jak wspomniałem, lubię pracować z i.Dynamic, ale z przekory (i dla przestrogi) dodaję kilka zestawów zdjęć pokazujących błędne, choć ciekawe, jej działanie. Są tam też podpowiedzi do czego można tę funkcję niestandardowo wykorzystać.

Rozjaśnienie cieni i ściemnienie nieba były do przewidzenia. Ale tak
efektownego "wybuchu" czerwieni nie przewidziałem.

i.Dynamic (prawe zdjęcie) zgrabnie usunął winietowanie.
Teraz wystarczy podciągnąć kontrast oraz jasność i będzie pięknie.

Zapomniałem wyłączyć i.Dynamic po poprzednim zdjęciu, a on tu (prawe ujęcie) zepsuł
złote zdobienia ołtarza. Ani blasku, ani kontrastu - płasko i nijako. Miałem RAWa, więc w
wywoływarce w menu edycji aparatu wyłączyłem i.Dynamic. Efekt widać na lewym ujęciu. 

Na lewym ujęciu widać ciemną obwódkę, o której wspominałem w tekście.
Prawe ujęcie wykonałem bez i.Dynamic, ale oczywiście zamiast niego
przydałaby się lekka korekcja ekspozycji na plus.

Zgrabnie rozjaśniony szyld baru, i jedynie cień wokół niego może niektórym
wydawać się nieco nienaturalny. Ale mi i.Dynamic bardzo tu zaimponował.

     Zwyczajowo na koniec podrzucam zestaw zdjęć wykonanych podczas testu. Przeważnie są to nietknięte JPEGi wykonane w automatyce czasu, przy czułości ISO 200, bez korzystania z żadnych funkcji wspomagających, z wyłączonymi korekcjami wad obiektywu. Niektóre zostały trochę przykadrowane. W podpisach deklaruję ewentualne odstępstwa od tych zasad, parametry ekspozycji oraz ogniskową obiektywu. Znaczącą ich część wykonałem panasonicowym zoomem 14-140 mm f/3.5-5.6, resztę Summiluxem 15 mm f/1.7. Na zdjęciach zobaczycie sporo jasnych budynków oświetlonych mocnym słońcem (taki mamy klimat!). JPEGi tych ujęć często były blade, nijakie i aż się prosiły o tknięcie edycją. Czasem zostawiałem oryginały, częściej poprawiałem. Takie mało soczyste JPEGi dla jednych są zaletą, bo mają pole do popisu przy obróbce, ale inni woleliby by aparat wypluwał gotowe ładne zdjęcia. Im radzę podciągnąć kontrast i nasycenie barw w ustawieniach aparatu.

 
Ogniskowa 14 mm, f/5.4. i.Dynamic zadbał tu o światła, ale cienie pozostawił
zbyt ciemne. Lekko ruszyłem w górę lewą stronę krzywej ekspozycji i jest ok.

Ogniskowa 30 mm, f/4.4, ISO 800, -2/3 EV. Kto wymyślił
to oświetlenie sklepienia katedry?!

Ogniskowa 28 mm, f/4.3. Pewnie ostrość ustawiałem na drzewach, i stąd aparat zrobił je
na średnio-szaro. W efekcie zdjęcie zrobiło się blade i musiałem mu pomóc
Poziomami oraz nasyceniem.

Ogniskowa 140 mm, f/5.6.

Ogniskowa 140 mm, f/5.6, +1 EV.

Ogniskowa 14 mm, f/8.

Ogniskowa 55 mm, f/5.1, -2/3 EV.

Ogniskowa 14 mm, f/8, -2/3 EV.

Ogniskowa 140 mm, f/5.6.

Ogniskowa 92 mm, f/5.4, lekko podciągnięty kontrast. 

Ogniskowa 65 mm, f/5.5.

Ogniskowa 55 mm, f/5.1.

Summilux, f/2.5. Nieco wyprostowane. 

Ogniskowa 34 mm, f/4.5.

Ogniskowa 140 mm, f/5.6. 

Ogniskowa 21 mm, f/4, ISO 400 (potrzebowałem krótkiego czasu). Wyciągnięte
z RAWa, głównie z powodu bardzo jasnego tylnego planu.

Ogniskowa 37 mm, f/5.1.

Ogniskowa 55 mm, f/5.1, +2/3 EV. Wyszło blado,
więc podciągnąłem kontrast i nasycenie barw.

Ogniskowa 81 mm, f/5.4.


Ogniskowa 73 mm, f/5.4.

Summilux, f/1.7. Szkoda, że osa nie zmieściła się w głębi ostrości.

Ogniskowa 40 mm, f/4.7.

Ogniskowa 14 mm, f/3.5, i.Dynamic.

Ogniskowa 140 mm, f/5.6.

Ogniskowa 115 mm, f/5.5, +2/3 EV.

Summilux, f/1.7.

Ogniskowa 84 mm, f/5.4, podciągnąłem jasność i kontrast.

Ogniskowa 14 mm, f/5.6.

Ogniskowa 69 mm, f/5.6.

Ogniskowa 21 mm, f/5.6.

Ogniskowa 37 mm, f/5.6, +1 EV. Podniosłem kontrast i nasycenie barw. Mogłem
mocniej, ale zrobiłaby się pocztówka. Wystemplowałem czarny pręt przecinający
prawy górny róg klatki. 

Ogniskowa 120 mm, f/5.6.

Summilux, f/1.7, -1 EV. Trochę po zachodzie słońca, ale i tak dało się robić
z ręki nieporuszone zdjęcia korzystając z ISO 200. Tu 1/40 s, więc czas bezpieczny
nawet przy uwzględnieniu mało skutecznej stabilizacji.

Summilux, f/4, -1 EV, ISO 3200.

Summilux, f/2.5, -1 EV, ISO 800.

     Bardzo mi się spodobał ten G90. I to w sytuacji gdy nie w każdym aspekcie funkcjonuje idealnie. Tak, mam na myśli stabilizację. Choć pewnie podświadomie zakładam, że po wgraniu firmware’u ver. 1.0 zacznie ona działać tak jak powinna. Stąd niezbyt mocno się jej czepiam. Z kolei filmowcom przeszkadza crop przy filmach 4K, bo z tego co słyszę na brak 4K 60p narzekają już mniej. Prądożerność? Owszem, mogłaby być mniejsza, ale tu problem da się sprowadzić do obciążenia kieszeni dodatkowymi akumulatorami. Słaba widoczność obrazu na ekranie w ostrym świetle? Racja, Sony potrafi, więc wypadałoby by i Panasonic sobie z tym poradził.
     I to właściwie koniec listy życzeń i zażaleń. Matryca działa bez zarzutu. Rozdzielczość obrazu przy niskich czułościach jest świetna. G90 tworzy wysokiej klasy JPEGi, a RAWy dają jeszcze tu i ówdzie możliwość poprawy. Przy podwyższaniu czułości obraz degraduje się powoli, przy czym znowu wykorzystanie JPEGów i RAWów pozwala łatwiej uzyskać pożądane optimum.
     Kadry o dużej rozpiętości tonalnej dają się ogarnąć. To na pewno nie poziom małego obrazka, czy najlepszych APSC, ale w tym względzie spodziewałem się większych problemów. 
     Autofokus bez większych zarzutów, zarówno ciągły, jak i pojedynczy. Choć wypadałoby usprawnić automatyczne śledzenie zmian położenia obiektu w kadrze, szczególnie że aparaty Sony dobrze sobie radzą z tym zagadnieniem. Choć jeśli miałbym wybierać, zamiast tego wolałbym mikrojoystick AF.

     A jeśli miałbym wybierać pomiędzy G90, a G9, to wybrałbym G90. Choć przed testem zdecydowanie bardziej byłem przekonany do flagowca. Lumix G9 jest świetny, ale większy, cięższy, a mnie osobiście od strony technicznej i użytkowej nie przekonuje do siebie niczym poważnym oprócz Hi-Res i mikrojoysticka AF. Technicznie, bo poza tym przemawia za nim jeden poważny argument: cena. Ona zasadniczo troszkę przekracza 5000 zł, ale jak dobrze poszukać, egzemplarze z polskiej dystrybucji da się kupić poniżej 4800 zł. Natomiast Lumix G90 nadal występuje w niewielu sklepach, które do tego sztywno trzymają się ceny sugerowanej wynoszącej… 4699 zł. I to jest niesamowicie silny argument zniechęcający do kupowania G90. Płacisz niecałą stówkę więcej i masz Lumixa G9! Kto się nie skusi? Uważam, że dopóki Lumix G90 nie stanieje o tysiąc złotych, nie ma większych szans na zdobycie rynku. Choć już słyszałem teorię spiskową mówiącą, że taki a nie inny układ cen ma wpłynąć na zwiększenie sprzedaży Lumixa G9. A dopiero gdy już ten plan się uda, Panasonic zejdzie mocno z ceną G90, by i on się posprzedawał. Żeby tylko nie przekombinowali!
     [EDIT 24. 08. 2019. Widać w polskim Panasonicu przeczytali mój artykuł i szybciutko obniżyli cenę dla zakupów hurtowych. Już dwa dni po publikacji sklepowe ceny Lumixa G90 spadły do 4299 zł. Oby tak dalej!]
 
Podoba mi się:
+ całokształt, a w szczególności:
+ efekty pracy matrycy
+ sprawne działanie we wszystkich aspektach

Nie podoba mi się:
- cena!
- ekran w ostrym świetle
- tradycyjnie, testowanie sprzętu z niefinalnym softem


Zajrzyjcie też tu:

TEST: Bliziutko ideału, czyli Panasonic Lumix G80

10 komentarzy:

  1. Aparat z wyzszej polki a i tak zdjecia trzeba poprawiac w postprocesingu. No i te szumy? Ciekawe czy kiedys powstanie aparat po ktorym nic nie bedzie trzeba poprawiac?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za obsuw z odpowiedzią. Wakacje.
      Nie da się ustawić obróbki w aparacie tak, by wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi, że aparat wypluwa "gotowe" zdjęcia. Jedni chcą efektownych kolorów, kontrastu i mają w nosie szumy przy 100-procentowym powiększeniu. Innym chodzi właśnie wyłącznie o szumy / szczegóły. Jeszcze inni chcą mieć tylko idealne barwy, ale już np. wyostrzenie chcą sami ustawić.
      Jasne, czasem zdarza się sensowne połączenie sprzecznych wymagań i JPEGów prosto z puszki nie trzeba nawet tykać. Chyba najczęściej tak właśnie są oceniane efekty pracy bezlustrowych Fuji. Choć tu też nie ma pełnej zgody, bo co jedni nazwą optimum, drudzy określą mianem (zgniłego) kompromisu.
      Bywa, że gdy się dobrze pozna aparat i jego sposób działania, da się go wyregulować ręcznymi ustawieniami pod swoje specyficzne wymagania. Tryb barw, nasycenie, kontrast, wyostrzenie, odszumienie... Warto spróbować.

      Usuń
  2. Ja bym po prostu oczekiwal zeby odwzorowanie kontrastow, np. przy pelnym sloncu, czy tez przy kontrastowych motywach odpowiadalo temu co widze, bez potrzeby rozpinania ekranow czy zapalania 1MW lamp. A tak niestety jeszcze nie jest i chyba dlugo nie bedzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to jeszcze trochę. Ale z drugiej strony i tak trzeba będzie wyregulować aparat pod siebie. Konstruktorzy nie trafią z charakterystykami matrycy tak by wszystkim dogodzić. Część z nich (nas) będzie musiała trochę popracować suwaczkami aparatu. Albo później, w edycji. Obecnie niektóre aparaty mają już "płaskie" profile, z których można wyciągnąć co się chce. Tyle, że TRZEBA wyciągać, gdyż to co wypluwa aparat jest nieoglądalne.

      Usuń
    2. Ja techniczny jestem i wiem ze kolory i kontrasty mozna obiektywnie zmierzyc, zarowno w rzeczywistosci jak i na zdjeciach czy formatach raw w aparatach cyfrowych. No i wydaje mi sie ze wystarczy zeby zdjecia z apataru odpowiadaly temu co jest w rzeczywistosci. Reszte bedziem se opracowowywac, ale material wyjsciowy powinien moim zdaniem odpowiadac rzeczywistosci.
      A do tego jeszcze faktycznie daleka droga.

      Usuń
    3. W tym idealnym świecie każdy wyświetlacz w aparacie a później każdy monitor na którym oglądasz te zdjęcia też by musiał idealnie to wszystko oddawać, być referencyjny, skalibrowany. A jak wiadomo odbiór obrazu na monitorze różni się chociażby w zależności od oświetlenie w pomieszczeniu. Fizyki nie oszukasz. Zbyt wiele zmiennych pojawia się po drodze od zarejestrowania obrazu na matrycy do wyświetlenia go na końcowym odbiorniku żeby można je było wszystkie uwzględnić. Nawet jeśli matryce rejestowały by obiektywny obraz rzeczywistości. Na końcu i tak znajdzie się ktoś, kto ustawi sobie monitor w jakiś dziwny sposób bo tak mu się podoba.

      Usuń
    4. A jeszcze gorzej, gdy obraz oglądany na ekranie aparatu prezentuje się wspaniale, a otworzony później na kompie woła o pomstę do nieba.

      Usuń
  3. Mogę go teraz kupić za 3100zl z obiektywem 12-60mm H-FS12060, a obecnie mam nikon d90 z obiektywem 1.8 50mm. Czy warto kupić tego lumix g90 czy może lepiej używany nikon body d750?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, przepraszam, umknął mi ten komentarz. Czy z APSC wejść w Micro4/3, czy w pełną klatkę? Decyzja z tych strategicznych :-)
      Ale skoro takie pytanie padło, to znaczy że FF nie jest rzeczą potrzebną do szczęścia. Czyli brać G90. Czy akurat z tym obiektywem, tego nie byłbym pewny. Choć z drugiej strony takie uniwersalne szkiełko zawsze warto mieć.

      Usuń
  4. Witam, jestem bardzo blisko zakupu Lumia G i własnie 80 (2895) czy 90 (3999)? Różnica w cenie to nieco ponad 1000 zł. z kitowym obiektywem 12-60 . Warto dopłacic 1000 zł.do G90 ? Zdjęcia głównie wakacje, rodzinne imprezy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń