piątek, 7 listopada 2014

TEST: Panasonic Lumix GX7

Uwertura, ale do czego?
 


          Przyznaję, Panasonic GX7 nie jest świeżutką nowością, bo już rok znamy go ze sklepowych półek. Ale uznałem, że warto go zaprezentować, bo zdecydowanie różni się on nie tylko od Lumixów GF, ale też od bezpośredniego poprzednika – GX1. Już po GX7 Panasonic pokazał miniaturowe Lumixy GM1 i GM5 oraz wspaniały filmowo-fotograficzny kombajn GH4. Przy nich GX7 nabrał charakteru, jawi się jako najbardziej klasyczny, kompaktopodobny, wyrafinowany bezlusterkowiec.
Z goszczącego ostatnio w Polsce pana Michiharu Uematsu (szycha w dziale planowania rozwoju sprzętu foto w Panasonicu) dziennikarze wydusili, że seria GX ma przed sobą przyszłość. Tak więc test GX7 będzie świetną podkładką i przygotowaniem do przyjęcia kolejnych aparatów tej serii.


          Dawno temu rodziny PENów i Lumixów GF/GX określiły strefy wpływów i dogadały się co do różnic w koncepcji konstrukcji tak, by nie wchodzić sobie w drogę. Uzgodniły, że obie rezygnują z wbudowanych wizjerów elektronicznych, natomiast Olympus będzie stabilizował matryce, a Panasonic obiektywy. Ów układ zakłócił Lumix GX7, który posiadł wbudowany wizjer i to z możliwością odchylenia o 90° do góry. Ale prawdziwa rewolucja została ukryta w środku: GX7 ma stabilizowaną matrycę! Znudziło się Panasonicowi stabilizować obiektywy? A może tylko pomyślał, że co szkodzi spróbować? Na razie wychodzi, że to drugie, bo żaden z później pokazanych bezlusterkowców matrycy nie stabilizuje. 
I to właściwie wyczerpuje nowatorskie elementy aparatu, ale wspomnę o jeszcze jednej kwestii: korpus GX7 został zaprojektowany tak umiejętnie, że na jego górze znalazło się miejsce nie tylko dla ruchomego wizjera, ale też dla wbudowanego flesza i stopki dla lamp zewnętrznych. Przy tym pozostało dosyć miejsca dla pokrętła automatyk i dwóch pokręteł sterujących. Duże brawa! Dodam przy okazji, że wbudowana lampa potrafi zdalnie sterować fleszami dedykowanymi; cieszy też krótki czas X=1/320 s.
          Ruchomy wizjer plus odchylany ekran – nie za dużo szczęścia? Mi wystarczyłby stały wizjer i ruchomy monitor, ale co szkodzi dopieścić wszystkich użytkowników… Do jakości obrazu na ekranie nie mam uwag, jednak wizjer prezentuje wyraźnie niższy poziom niż w nowszych Panasonicach – nie tylko GH4, ale i miniaturowym GM5. Niby – standard w Lumixach – mamy regulacje jasności, kontrastu, a nawet odcienia obrazu w wizjerze, ale to niewiele pomaga. Ale GX7 daje coś innego: funkcję Touch Pad AF, czyli wskazywanie palcem na ekranie położenia pola AF podczas korzystania z wizjera. Wspaniała rzecz!

Dwa pokrętła sterujące: przednie
otaczające spust migawki oraz
wciskane tylne. 
          Obsługa – jak to w Lumixach. GX7 ma dotykowy ekran i to na stary, sprawdzony panasonicowy sposób. Znaczy to dokładnie tyle, że sterowanie funkcjami aparatu nie zostało podzielone pomiędzy przyciski i pokrętła, a ekran. Praktycznie całością obsługi możemy bowiem obciążyć klasyczne elementy sterujące albo przerzucić wszystko na touchscreen albo dowolnie podzielić sterowanie pomiędzy nie. Możliwe to jest dzięki całkiem sporej liczbie przycisków oraz możliwości ich customizacji, 15-pozycyjnemu menu podręcznemu (my decydujemy o doborze i ułożeniu funkcji) oraz 9 definiowalnym klawiszom Fn (część z nich to klawisze ekranowe). Pomagają też dwa pokrętła sterujące, w tym tylne wciskane. Rzecz nie nowa w Panasonicach, choć jak kojarzę, to pionierem było pod tym względem Sony i jego Cyber-shot V1, bardziej wyróżniający się jednak laserowym wspomaganiem AF oraz noktowizyjnym trybem nocnym. Do tego wciskanego pokrętła mam tylko jedną uwagę: trudno precyzyjnie je obsługiwać zgrabiałym od zimna dłońmi. Wtedy dobrze jest dezaktywować wciskanie i przełączyć sterowanie aparatem w „tryb canonowski”, czyli z korekcją ekspozycji bezpośrednio na tylnym pokrętle. Opcją jest włożenie rękawiczek, najlepiej cienkich zamszowych, a na pewno nie polarowych, bo one uniemożliwiają dotykową obsługę ekranu.

Ciasno na tylnej ściance?
Optycznie może i tak,
ale z obsługą nie miałem
jakichkolwiek problemów.
Podręczne menu to maks. 15
funkcji ułożonych przez nas
dowolnie na 3 ekranach.












          Wśród wartych wspomnienia funkcji znajdziemy stabilizację matrycy. Rzecz to nowa w Panasonicach, ale bardzo przydatna, bo szerzej otwiera drzwi do olympusowej optyki. A z dodatkiem funkcji focus peaking, bardziej zachęca do używania niezależnych, „manualnych” obiektywów. Tyle że stabilizacja w GX7 nie grzeszy wysoką skutecznością: z jej użyciem możemy fotografować czasami 4-krotnie dłuższymi niż bez niej. Trochę pomaga przełączenie się na elektroniczną migawkę, ale w ten sposób zyskujemy jedynie pół działki. No właśnie, ta migawka. Pierwszym, oczywistym, jej plusem jest bezgłośna praca. Ba, jednym przyciskiem możemy też włączyć „tryb dyskretny” aktywujący elektroniczną migawkę, wyłączający sygnalizację dźwiękową, flesz i wspomaganie AF. Ale drugiego plusa w postaci czasu ekspozycji 1/16000 s już brak. Żeby dostąpić zaszczytu jego używania, trzeba nabyć któryś z nowszych bezlusterkowych Lumixów. Oczywiście jeśli upieramy się przy Panasonicu… Plus drugi, to szybsze zdjęcia seryjne. O ile migawka szczelinowa umożliwia naświetlanie  nieco ponad 6 klatek/s (pełna rozdzielczość, RAWy też), o tyle elektroniczna zwiększa tę częstość niemal dwukrotnie. Minusem migawki elektronicznej jest niemożność korzystania z niej przy jednoczesnym użyciu flesza. Istotniejszy jest jednak wyraźny banding na zdjęciach wykonywanych w sztucznym świetle. Szczególnie przy klasycznych żarówkach, kiedy to granicznym, najkrótszym  czasem gwarantującym brak ciemnych pasków jest 1/30 s. No, 1/60 s też czasami ujdzie. Przy świetlówkach kompaktowych sytuacja wygląda lepiej, bo jeszcze 1/125 s nie daje pasków. Tyle, że do zdjęć w takim świetle nie startujmy z automatycznym balansem bieli, bo się mocno natniemy. Zresztą i zwykłe żarówki wymagają przełączenia się z AWB na balans według wzorca (od biedy „żarówkowy”) bo zdjęcia wychodzą zbyt ciepło. 

Banding pojawiający się na zdjęciach w sztucznym świetle (tu: żarówkowym),
znacząco ogranicza przydatność migawki elektronicznej

          Ważną, dla niektórych, funkcją jest WiFi z dodatkiem NFC. Filmom nie brakuje Full HD 60p, ale to w końcu Panasonic, więc należało się spodziewać wysokiego poziomu. Jednak jeśli filmowcom śniło się gniazdo słuchawek, czy choćby zewnętrznego mikrofonu, to nic z tego. Podczas filmowania nie działa też „mechaniczna” stabilizacja obrazu.

Kliknij by otworzyć zdjęcie
w pełnej rozdzielczości.
Wnętrze kościoła, więc przełączyłem się na tryb dyskretny. Aparat wtedy nie pika, migawki elektronicznej nie słychać, a najgłośniejszymi efektami pracy aparatu są kliknięcia pokręteł. Testowałem tu wysokie czułości. Prezentuję wybrane z nich: JPEGi z optymalnie dobranymi poziomami odszumiania oraz RAWy odszumione i wyostrzone "do smaku". 

          Co jeszcze ciekawego? Pojawiła się regulacja jasności świateł i cieni na krzywej ekspozycji. Jest też trzyklatkowy HDR z ręcznym i automatycznym ustawianiem różnicy między naświetleniami oraz opcją zgrywania szczegółów na zdjęciach składowych. 
Motyw o wysokiej rozpiętości tonalnej sfotografowany
bez żadnego wspomagania oraz z i-Contrast przy
największej jego intensywności. Rozjaśnione zostały nie tylko
głębokie cienie, ale też niebo, a jasny budynek leciutko przyciemniony.
Mi się to rozwiązanie podoba, choć sam może nie ruszałbym nieba.
Mi jednak zupełnie wystarczała stara, dobra panasonicowa funkcja i-Contrast. W teście GX7 sprawowała się ona bardzo dobrze, nie wymagając wsparcia korekcją ekspozycji. Natomiast następna i-Funkcja, czyli i-Resolution, też się przydaje, choć z jej użyciem lepiej nie przesadzać. Jak dla mnie, już średnie ustawienie Standard daje zbyt silne wyostrzenie krawędzi. Optimum to chyba Extended, zasadniczo przeznaczone do wydruków / odbitek. Jednak gdy zależy nam na jak najwyższej szczegółowości obrazu, to zanim zaczniemy korzystać z tej funkcji, zacznijmy od klasycznych rozwiązań: obniżmy czułość do ISO 125 (nieznaczna poprawa) oraz ustawmy poziom redukcji szumów ISO na minimum, czyli -5 (wyraźnie lepiej). Studyjny test rozdzielczości wykonany przy takich ustawieniach wykazał 2600 lph na JPEGu i 2800 lph gdy wywołałem RAWa. Z tym że nie miałem do dyspozycji żadnej stałki, więc użyłem zooma 14-42 mm przy najkrótszej ogniskowej i przysłonie f/4. Wyniki jak najbardziej w porządku, jak na matrycę 16 Mpx. 

Kliknij na zdjęcie, by obejrzeć
je w pełnej rozdzielczości. 











Motyw na którym testowałem możliwości osiągnięcia jak najwyższej wyrazistości szczegółów obrazu, oczywiście bez przeginania z wyostrzeniem. Zacząłem od natywnej czułości ISO 200 z domyślnym poziomem odszumiania "0" oraz wyłączoną "inteligentną rozdzielczością". Później po kolei: obniżyłem czułość do minimalnej, ustawiłem najsłabsze odszumianie, a na deser dołożyłem i-Resolution w optymalnym (według mnie) ustawieniu Extended


          To przy niskich czułościach, natomiast przy wysokich, Panasonic GX7 radzi sobie trochę gorzej niż myślałem. Spodziewałem się bowiem użyteczności JPEGów ISO 3200, ale te trzeba sobie już odpuścić – w każdym razie gdy chcemy wykorzystywać pełną rozdzielczość matrycy. Z tym że już przejście na ISO 1600 oznacza wyraźny skok jakościowy, a martwić się możemy jedynie o dobór optymalnego poziomu odszumiania. Oczywiście standardowy „0” usuwa zbyt dużo szczegółów, a jak dla mnie ta czułość wymaga ustawienia -3 albo -4. Przy ISO 800 wahałbym się pomiędzy -4, a najniższym -5. I przyznaję, że na co dzień wolałbym trzymać się maksimum na poziomie ISO 800, a nie działkę wyżej. RAWy dają lepsze wyniki, a różnica na plus w stosunku do JPEGów jest tym większa im wyższej czułości używamy. Widać to szczególnie przy ISO 1600 i ISO 3200. Niższa z tych dwóch czułości, staje się w pełni użyteczna, a z ISO 3200 da się wreszcie korzystać. W sumie nie ma co narzekać, to w końcu matryca 4/3 cala. Jednak moje doświadczenia z innymi obecnymi na rynku aparatami wyposażonymi w przetwornik tych rozmiarów (Panasonic GH4, Olympus E-P5) wskazują, że GX7 reprezentuje ciut niższy od nich poziom. Nie na tyle jednak, by się tym szczególnie przejmować.


          Jesienny motyw na kilka sposobów. Standardowy tryb barw wypada zdecydowanie słabo. Żywy Vivid znacznie lepiej, ale dla mnie kontrast jest za wysoki. Postanowiłem pogrzebać w RAW, ale zanim wziąłem się za "poważne" funkcje, odkryłem w SilkyPix predefiniowane ustawienia: Fine street oraz Super neutral. Na tę okazję jak znalazł. 


          Autofokus z przyjemnością pochwalę za szybkość i precyzję działania w trybie pojedynczym. Niby czasami widać, że to zwykły „kontrastowy” AF który musi przejechać i wrócić, ale o tej jego cesze musimy wiedzieć i chcieć ją dostrzec, bo inaczej w ogóle nie zwrócimy na nią uwagi. A szybkością ostrzenia GX7 w dobrym oświetleniu umiał zawstydzić nawet moje Nikkory AF-S. W słabym świetle dawał sobie radę gorzej niż lustrzankowa detekcja fazy, choć to w sporej mierze była wina nie samego systemu AF, a… wizjera. Po prostu nie można tak ustawić jasności obrazu w wizjerze / na ekranie, by prezentował rzeczywistą jasność kadru. Kadr zawsze wygląda ładniej, widać znacznie więcej szczegółów w najciemniejszych miejscach, więc niby świetnie. Ale my celujemy w jakiś pozornie jasny i kontrastowy obiekt, a tu autofokus poddaje się. Spoglądamy spoza aparatu i przestajemy się dziwić, bo tam tylko „ciemność widzę”. Oglądając ten sam kadr przez wizjer lustrzanki, o niebo łatwiej wyłapujemy jaśniejsze elementy, z którymi autofokus da sobie radę. Resztę po prostu ignorujemy, bo jej nie widzimy. Tak więc przewaga autofokusa lustrzanek w słabym świetle to nie tylko sprawa technologii AF. Plusem Panasonica w takich warunkach, jest jednak krótsze „błądzenie” w razie kłopotów. Obiektyw lustrzanki, gdy nie może trafić, jedzie do końca skali i z powrotem, podczas gdy w GX7 odjeżdża tylko troszkę i szybko wraca. Tak wygląda tryb AFS, natomiast ciągły AFC to zupełnie inna para kaloszy. Lumixowi GX7 brakuje bowiem nowinki z GH4, czyli DFD (Depth From Defocus) – techniki analizy nieostrości obrazu i na jej podstawie kierującej ostrzeniem. Nie ma też – jak to w Panasonicach – detekcji fazy wbudowanej w matrycę. Stąd sprawność ciągłego ogniskowania zdecydowanie nie zachwyca. To w odróżnieniu od pomysłu z GH4, który – przyznaję ze skruchą – z początku uznałem wyłącznie za sztuczkę marketingową. Jednak gdy miałem okazję pofotografować tym aparatem, szybko zrozumiałem swój błąd. Liczyłem wówczas, że Panasonic szeroko rozpowszechni DFD, ale trochę się zawiodłem. Technika ta znalazła się bowiem w kompaktowych Lumixach FZ1000 i LX100, ale już w najnowszym bezlusterkowcu GM5 nie. Bardzo liczę, że następca GX7 jednak DFD posiądzie.


                    To tyle o GX7, niewątpliwie wyrafinowanym aparacie, z kilkoma wyróżniającymi się na plus elementami, ale też z brakami wynikającym z „podeszłego” wieku. Zalety to przede wszystkim wymienione już na początku cechy konstrukcji (ruchomy wizjer, stabilizacja), ale też super elastyczne sterowanie i elektroniczna migawka. Minusy dotyczą głównie nieobecności najnowszych panasonicowych technologii w wizjerze, autofokusie oraz – nieco mniej widocznej – w matrycy. No i z tym balansem bieli w sztucznym świetle coś trzeba by zrobić… Można by więc powiedzieć, że mamy już obraz następcy Lumixa GX7. Liczę tylko, że nie trzeba będzie zbyt długo na niego czekać. Gdy zachowana zostanie koncepcja aparatu, dodany DFD i wyższej klasy wizjer, poprawiony AWB, możemy być pewni, że taki GX9 (?) będzie przebojem. Czekam z niecierpliwością!


Podoba mi się:
+ wysoka funkcjonalność w kompaktowym korpusie
+ wyjątkowo elastyczne sterowanie


Nie podoba mi się:
- AWB w sztucznym świetle
- banding przy elektronicznej migawce i sztucznym świetle


2 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem. Krótko i bardzo konkretnie o ważnych sprawach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Cieszę się, że w poruszanych kwestiach trafiłem w te "ważne sprawy". Pozdrawiam.

      Usuń