piątek, 22 grudnia 2017

TEST: Panasonic Lumix G9, czyli kill’em all!

     Dokładnie tak sprawy się miały zaraz po premierze aparatu. Wyglądało na to, że Lumix G9 dysponuje wszystkimi możliwymi i niemożliwymi funkcjami, wszystko potrafi najlepiej, jest najszybszy i najsprytniejszy pośród bezlusterkowców Micro 4/3. Kosi konkurentów bez prawa łaski i apelacji. I nawet nie bardzo mnie zdziwiło, że gdy już miałem aparat w rękach, nie mogłem znaleźć w nim żadnej szczeliny, w którą dałoby się wrazić ostrze krytyki. No dobra, wreszcie jakieś znalazłem. Zapraszam więc do testu!

     Najpierw rzut ogólny. Panasonic G9 został wymyślony dla tych, którzy mają w nosie ambitne filmowanie, a mają ochotę równie ambitnie pofotografować Lumixem. Nie interesują ich kody czasowe, bitrate’y, i mało ich obchodzi czym się różni 4:2:0 od 4:2:2. Wymyślony dla tych, którzy mówią: filmowcy mają kolejne, coraz wspanialsze modele GH, teraz wreszcie stwórzcie coś dla nas, fotografów. Więc Panasonic wymyślił. I stworzył. Nie to, żeby zupełnie odpuścił sobie w G9 filmowanie, o nie! 4K z całej szerokości klatki (czyli bez dodatkowego cropa), 50/60p, 150 Mb/s, LPCM, gniazda mikrofonu i słuchawek, do 180 klatek/s w Full HD… jak dla mnie bardziej niż wystarczy. Zamykam więc filmową część mojego artykułu. Także po to, by zmieścić się z wątkiem fotograficznym.
     O, tu jest o czym pisać. Samo omówienie nowości może zająć sporo miejsca, a ja zamierzam wspomnieć nie tylko o nich. Półtora miesiąca temu, tuż po premierze aparatu opisałem go skrótowo na podstawie posiadanych wówczas informacji. Tu sporo z nich powtórzę, uzupełniając o wrażenia i wnioski z dwóch tygodni fotografowania Lumixem.

     Niecałe 14 cm szerokości, prawie 10 cm wysokości i 9 cm grubości – sporo! Zresztą spójrzcie na zdjęcie obok prezentujące „dziewiątkę” w towarzystwie EOSa 5D II. Różnica gabarytów jest widoczna, ale duża to ona nie jest. G9 w stanie gotowości do pracy, czyli z akumulatorem i dwiema kartami waży niemal dokładnie 70 dekagramów. No, to już masa niemal pełnoklatkowa.

     Ale spójrzcie na kolejne zdjęcie. Co za uchwyt! Głęboki, niezbyt ostro wyprofilowany, pokryty gumą, która mogłaby trochę bardziej kleić się do dłoni. Umieszczony w prawym górnym rogu tylnej ścianki łagodnie wyprofilowany występ dla kciuka zdecydowanie poprawia chwyt aparatu. Wrócę na chwilę do kwestii sporej głębokości gripa. Od dawna apeluję do producentów aparatów, by projektowali spore gripy nie zważając na gorszy „katalogowy” wizerunek. Że niby aparaty są wtedy za grube... Przecież w rzeczywistości i tak ważna jest grubość wraz z obiektywem, więc grip może bez obaw wystawać do przodu tyle samo co najbardziej płaski firmowy obiektyw. Konstruktorzy Lumixa G9 posłuchali mnie, i jego uchwyt, mierząc od płaszczyzny bagnetu, wystaje 26 mm. Czyli dokładnie tyle, ile wynosi długość popularnej stałki 20 mm f/1.7.

     Na górze aparatu rewolucja. Z prawej strony wyleciało pokrętło automatyk naświetlania, a pojawił się całkiem spory wyświetlacz. To wielka rzadkość w bezlusterkowcach. Poza Leiką CL nie kojarzę żadnego innego modelu małoobrazkowego lub mniejszego, posiadającego górny LCD. Ekran jest oczywiście podświetlany, a jak możecie zobaczyć na poprzednim zdjęciu, włączanie podświetlania i samego aparatu odbywa się po nikonowsku, czyli trzypozycyjną obrotową dźwigienką otaczającą spust migawki. Po raz pierwszy Panasonic zastosował to rozwiązanie. Widać nieopatentowane przez Nikona.

     Trzy okrągłe, wypukłe przyciski umieszczono po canonowsku, w jednej linii pomiędzy przednim pokrętłem, a wyświetlaczem. Środkowe ma dwa ostre występy pozwalając odróżnić je od bocznych. Świetnym pomysłem, zabezpieczającym przed nieumyślnym rozpoczęciem filmowania, jest umieszczenie klawisza REC na „niższej półce”.

     Wyrzucone z prawej strony aparatu pokrętło trybów naświetlania znalazło swe miejsce po lewej, na piętrze. Na parterze zamieszkało pokrętło zdjęć seryjnych i samowyzwalacza. Dolne obsługuje się bardzo łatwo i wygodnie, dzięki kanciastej, łatwo wyczuwalnej dźwigience. Górne niby też, lecz podejrzewam, że trochę zbyt drobne moletowanie może utrudniać obrót spoconymi palcami. Ale to tylko gdybanie. Widoczny na górze pokrętła centralny przycisk ma dwa położenia stabilne, czyli albo stale blokuje obrót albo na stałe odblokowuje go. Nie ma więc konieczności każdorazowego wciskania go przy zmianie automatyki.
     Od razu opiszę funkcje na obu pokrętłach. Górne wygląda po staremu: PASM, pełna automatyka iA, filtry efektowe, ręczny, czyli rozbudowany tryb filmowania oraz schowki dla własnych kompletów ustawień. Znacznie ciekawiej prezentuje się parterowe pokrętło trybów „przesuwu filmu”. Zdjęcia seryjne oznaczone są po nowemu: I i II. Pomysł stąd, że dla każdego z tych trybów możemy ustawić w menu jedną z kilku częstości: trzech ze zdjęciami wykonanymi z użyciem migawki szczelinowej, dwóch z migawką elektroniczną (w opcjach zwykłej serii albo Pre-burst). Na pokrętle dalej mamy tryby 6K-Photo – no, po prawdzie to 5K, ale niech im będzie. Trybów naświetlania w 6K (zresztą 4K też jest) mamy kilka, wszystko w nich po staremu, nie będę się więc rozpisywał. Oddzielną pozycję wyznaczono dla focus-stackingu – rzecz też nie nowa u Panasonica. Docelowe zdjęcie oczywiście składane jest w aparacie – o funkcji tej pisałem trochę szerzej przy okazji testowania Lumixa G80.

     Przechodzę teraz na lewy bok Panasonica G9. Tu widać sporo gniazd: mikrofonu, słuchawek, HDMI, USB (3.0). Wszystkie zabezpieczone są szczelnymi, miękkimi klapkami, ale problemem może się okazać korzystanie z obracanego ekranu przy włożonych w gniazda wtyczkach. Właściwie to wtyczce, gdyż w grę wchodzi tylko HDMI. Wtyczka od słuchawek mija się z ekranem, a przez USB – wbrew temu co napisałem zaraz po premierze – nie można zasilać aparatu. Jedynie ładować jego akumulator, ale wówczas ekran możemy przecież złożyć. Z tym ładowaniem Lumixa G9 to jest problem. Standardowo używa się w tym celu ładowarki USB, ale nawet z dwuamperowym zasilaczem ładowanie wlecze się całymi godzinami. Według instrukcji ponad 3,5 godziny, mi w praktyce wychodziło koło pięciu godzin. W aparacie ma to się odbywać symbolicznie dłużej, ale nie sprawdzałem ile dokładnie. Zasilanie aparatu stanowi klasyczny panasonicowy akumulator DMW-BLF19, gromadzący aż 14 Wh energii. Myślę, że kupując Lumixa G9 warto zainwestować w szybszą, sieciową ładowarkę do niego. Pełen akumulator powinien starczać na 400 zdjęć (wg. CIPA), ale tak dobrze nie ma. No, chyba, że walimy zdjęcia seriami, nie oglądamy ich i nie grzebiemy w ustawieniach aparatu. Ale jeśli pstrykamy pojedynczo, powiększamy i oceniamy każde zdjęcie, to nie zdziwmy się, gdy po kilkudziesięciu symbol akumulatora pokaże nam 3/4, a aparat zdechnie po 200-250 strzałach. W sumie nienajlepiej, ale jeszcze nie tragedia.

     Okrążając Lumixa dalej, wchodzimy na jego przednią ściankę, gdzie pod przyciskiem zwalniania obiektywu zauważamy nowy element sterowania: dwupołożeniową dźwigienkę. To zupełnie nowy pomysł Panasonica na wykorzystanie wolnego miejsca na obudowie. Funkcję dźwigienki oczywiście możemy sami zdefiniować. Ktoś w Internecie twierdził, że jedyną słuszną jej funkcją jest blokada pokręteł. Przydatne, ale ja na dźwigienkę wrzuciłem podświetlanie ekranu i wizjera na czerwono. To super pomysł na nieoślepianie przy zdjęciach nocnych. Pierwszym (w fotografii) który z niego skorzystał był Pentax, a wcześniej rzecz kojarzę wyłącznie z okrętów podwodnych, których wnętrze oświetlano czerwonym światłem na krótko przed nocnym wynurzeniem.

     Przechodzę na tył Lumixa. Na górze tylnej ścianki króluje wizjer. Wielki wizjer. Tak wielki (zewnętrznie), że w G9 nie dało się upchnąć flesza. Szkoda. Ale wynagradzani jesteśmy potężnym OLEDowym wnętrzem. 3,8 mln pikseli to jeszcze nic. Obraz jest powiększany 1,66×, czyli 0,83× przeliczając na mały obrazek. To absolutny rekord w aparatach cyfrowych. Obraz jest naprawdę wielki, kadr ogląda się wspaniale i komfortowo. Panasonic chyba trochę przestraszył się tego sukcesu, gdyż dodał „zawór bezpieczeństwa” w postaci regulacji stopnia powiększenia obrazu w wizjerze. Pisząc już poważnie, chodzi oczywiście o okularników, którzy mają nieduże szanse by na raz objąć cały, tak mocno powiększony kadr. Jednak choć i ja należę do tej grupy fotografujących, zdecydowanie wolałem znosić trudności przy obserwacji rogów klatki niż rezygnować z 0,83×. Lecz w razie co, zmiana stopnia powiększenia do 0,76× albo do 0,7× dokonywana jest  (sekwencyjnie) przyciskiem widocznym na obudowie wizjera. Zmiana odbywa się ekspresowo, więc nie ma kłopotów z chwilową redukcją powiększenia tylko w razie potrzeby.


     Tylna ścianka wygląda dość typowo, dla Lumixów rzecz jasna. No, jest mikrojoystick do obsługi pól AF, typowy tylko dla GH5. Ale reszta wygląda nawet lepiej niż w „filmowym” flagowcu. Lekka zmiana układu klawiszy to jedno, lecz znacznie ważniejsza jest ich większa średnica. Ona plus wyraźna wypukłość, na której brak narzekałem w teście Lumixa G80, zdecydowanie ułatwiają ich obsługę. Przyczepiłbym się jednak do mikrojoysticka. Naprawdę trzeba go było tak upychać w kącie? Dobra, pewnie trzeba było. Ale dlaczego działa on tylko w czterech kierunkach (góra – dół i na boki) zamiast w ośmiu? Gdy musimy szybko i daleko przejechać polem ostrości po przekątnej, niepotrzebnie tracimy się czas na jazdę okrężną trasą. Dobrze, że można to zrobić dotykowo na ekranie. Oczywiście nie tylko gdy kadrujemy z jego użyciem, ale też gdy korzystamy z wizjera. W Panasonicach nazywa się to Touch Pad AF, ale tryb ten zasadniczo nie podoba mi się w bezlusterkowcach lustrzankopodobnych, czyli z wizjerem mniej więcej w środku długości aparatu. Wspominałem o tym już we wcześniejszych testach: zbliżenie prawego oka do wizjera skutkuje dotknięciem nosem lewego dolnego rogu ekranu i skierowanie w to miejsce kadru pola ostrości. Panasonic wybrnął z tego kłopotu w bardzo pomysłowy sposób. Oprócz klasycznego wskazywania żądanego położenia pola AF dotknięciem ekranu, wprowadził drugi sposób: przeciągnięcie pola palcem w to miejsce. Czyli ekran nie reaguje na samo dotknięcie, a dopiero na ruch. Tak więc, nasz nos już Touch Padowi niegroźny.

     Co jeszcze na tylnej ściance? Nawigator. Spory i obrotowy. Z możliwością przyporządkowania temu obrotowi jakiejś funkcji. Ale to tylko czubeczek góry lodowej, jeśli chodzi o customizację Panasonica G9. Custom menu? Oczywiście jest: 10 funkcji zaprogramowanych przez twórców aparatu albo wybranych przez nas spośród trzech tuzinów. Na tylnej ściance widzimy trzy definiowalne klawisze Fn, a dwa kolejne znajdują się z przodu, na prawo od obiektywu. Czyli już pięć. Plus tradycyjne kolejne pięć przycisków ekranowych, na paseczku po jego prawej stronie. Jednak gdy już je wszystkie sobie zaprogramowałem, w dole ekranu dostrzegłem tajemniczy napis „Fn.11-19”. Dotknąłem go i trochę mnie zatkało. Bo kolejne 9 funkcji, bądź konkretnych ustawień możemy przyporządkować czterem kierunkom nawigatora, mikrojoysticka oraz wciśnięciu tego drugiego. A gdy zacząłem przeglądać zestaw funkcji, które można przypisać tym klawiszom, zastanowiła mnie liczba 17 na ekranie. Bo jak to, 19 klawiszy i tylko 17 funkcji dla nich? Ale zaraz mnie olśniło. 17 to nie liczba funkcji, a liczba stron w menu, które zajmuje ich lista. W sumie jest ich prawie sto! Klękajcie narody!

     Jak przystało na poważną i porządną cyfrówkę, G9 posiada dwa gniazda kart pamięci. A ponieważ jest nie tylko porządną, ale bardzo porządną cyfrówką, oba gniazda spełniają standard UHS-II. Pozwoliło to zapewnić nie tylko szybkie, ale też długie serie zdjęć, również przy zapisywaniu ich w RAWach. Oficjalnie gwarantowaną długością serii jest 60 / 600 zdjęć (RAWy / JPEGi). Domyślać się należy, że tyle zdjęć mieści bufor aparatu, a liczby te w praktyce będą wyższe, gdyż w trakcie serii zdjęcia będą już zapisywane na kartę. Tymi setkami JPEGów nie chciałem męczyć aparatu, ale sprawdziłem jak to jest z RAWami. Skorzystałem z widocznej na zdjęciu karty Toshiby o bardzo wysokiej maksymalnej szybkości zapisu 240 MB/s. Po połowicznym wciśnięciu spustu, w rogu ekranu rzeczywiście pojawiało się „r60”, lecz serie były wyraźnie dłuższe. Liczyły one niemal 100 klatek! Świetny wynik, ale jak ocenić czas opróżniania się bufora z RAWów, wynoszący 17 s? To dużo? Mało? Może i dużo, ale patrząc od innej strony: już po dwóch sekundach od zapchania bufora robi się w nim na tyle dużo miejsca, że możemy naświetlić kolejną co najmniej 10-zdjęciową serię. I to mi się podoba.
Uzupełnię, że test wykonałem strzelając serie 12 klatek/s, czyli najszybsze możliwe do wykonania z użyciem migawki szczelinowej. Przejście na elektroniczną pozwala wykonywać 60 klatek/s.

     No właśnie, migawka. Zdecydowano się użyć w G9 konstrukcji starszej, lecz gwarantującej krótsze czasy naświetlania: do 1/8000 s i do 1/250 s z błyskiem. Niby powinienem się cieszyć, ale niestety zdążyłem już polubić nowszą konstrukcję, użytą w G80 i GX80. Ona osiąga „zaledwie” 1/4000 s i 1/160 s, lecz z powodu w pełni elektromagnetycznego sterowania jest od tej „lepszej” znacznie cichsza i mniej trzęsie aparatem. Niby w Lumiksie G9 tragedii nie ma, niemniej drgania pochodzące od migawki czuć bardzo dobrze. Migawka elektroniczna sięga czasami 1/32000 s, co bardzo się przydaje w sytuacji gdy – trochę wybiegnę na przód – matryca ma wysoką natywną czułość ISO 200. W silniejszym słońcu, przy fotografowaniu mocniej otwartą przysłoną, „mechanicznych” czasów może zabraknąć. Ale właśnie migawki, a konkretnie jej wyzwalania, dotyczy największy, a właściwie jedyny wyraźniejszy problem Lumixa dotyczący ergonomii. Chodzi o to, że spust migawki jest zbyt czuły. Co prawda położenie połowicznego wciśnięcia jest zaznaczone bardzo wyraźnie, lecz potem wystarczy drgnięcie palca na spuście i już naświetla się nam zdjęcie. Rzecz do poprawki! A może to tylko sprawka wczesnego egzemplarza aparatu?

     No właśnie, tu miałem problem z testem. Ci, którzy czytują foto-nieobiektywny blog, domyślają się, że to problem wcale nie nowy. U Panasonica rzecz jasna. Pierwszą rzeczą jaką sprawdziłem w aparacie, była wersja firmware’u. No tak, 0.3. Zresztą czego się można było spodziewać, gdy sprzęt dostaje się do testu miesiąc przed wprowadzeniem go na rynek? Fakt, że pełna instrukcja aparatu też nie była dostępna, a na okładce tej uproszczonej widniał napis „For Prototype”, to już drobiazgi. Damy radę! Lecz potem okazało się, że w pudełku z Lumixem nie ma płytki z oprogramowaniem, a na stronach Panasonica też jeszcze się nie znajdzie soft do wołania RAWów. Może SilkyPix w swoim Pro8 uwzględnia RAWy z G9? Niestety nie. Całe szczęście Adobe stanęło na wysokości zadania i już w tydzień po premierze aparatu wypuściło odpowiednią wersję Adobe Camera Raw i DNG Converter. I właśnie on pozwolił mi pokazać efekty działań najnowszego Lumixa nie tylko na podstawie jego JPEGów, ale także RAWów. [EDIT 2018. 03. 20: gdy już pojawił się soft 1.0, wypożyczyłem Lumixa G9 po raz drugi i sprawdziłem jego działanie w kilku aspektach - szczegóły zawarłem w oznaczonych jak to uzupełnieniach.]

     Zacznę od innych wyników testu, niezwiązanych z RAWami, choć najprawdopodobniej mających trochę wspólnego z niefinalnym softem.
     Kwestia pierwsza, to ciągły autofokus. W G9 korzysta on z ulepszonej technologii Depth From Defocus. Ulepszenia to po pierwsze wyższa sprawność działania. Jednak równie ważne, choć to akurat nie ma dużo wspólnego z DFD, że do ponad 200 powiększono liczbę pól AF przy automatycznym ich wyborze związanym ze śledzeniem ruchu fotografowanego obiektu w kadrze. Natomiast przy ręcznej pracy pojedynczym polem, dodano tryb AF-Point Scope, czyli szybkie powiększenie (na żądanie) obszaru wokół wybranego położenia pola AF i zmniejszenie rozmiaru tego pola. Pozwala to bardzo precyzyjnie wybrać obiekt, na którym ustawiania będzie ostrość.
     Ale do rzeczy, bo miałem pisać o AFC. No to tak: powinno być pięknie, a jest tak sobie. Co prawda Lumix G9 nie ułatwia autofokusowi życia, bo każe mu ostrzyć w sposób ciągły przy 9 klatkach/s z migawką szczelinową i aż 20 klatkach/s z elektroniczną. Jednak i mimo tego po „ulepszonym DFD” spodziewałem się lepszych wyników. Niby nie jest źle, w moim tradycyjnym teście model jest skutecznie śledzony ostrością aż do odległości ok. 1,5 m od aparatu. Potem autofokus już nie nadąża i zostaje coraz bardziej z tyłu. A spodziewałem się, że będzie umiał pociągnąć ostrością aż do, powiedzmy, 1 m od aparatu. Test przeprowadziłem dla obu podanych kilka wierszy wyżej częstości serii. Ciekawe, że przy 20 klatkach/s autofokus wcale nie wypadał gorzej niż przy 9 klatkach/s. Może to sprawka nie tyle aparatu, co obiektywu, który dopiero po wgraniu potencjalnego, nowego firmware’u stanie się szybszy?
     Co wcale nie znaczy, że ciągły autofokus Panasonica G9 dał straszną plamę. Ot, po prostu nie spełnił pokładanych w nim moich nadziei. Prezentowany poniżej film złożony został z kolejnych ujęć z serii 20 klatek/s, wykonanych panasonicowym zoomem 35-100 mm f/2.8, przy najdłuższej jego ogniskowej, otwartej przysłonie i z włączonym priorytetem spustu migawki.
     [EDIT 2018. 03. 20: Liczyłem na to, że finalny soft pozwoli dociągnąć z ostrymi zdjęciami w okolice jednego metra. Nic z tego. Zasadniczo, przy współpracy z tym samym co wówczas, zoomem 35-100 mm f/2.8, autofokus działał bardzo podobnie. Niestety, znacznie mniej stabilnie. Z softem 0.3 AFC zaczynał zostawać w tyle zawsze przy identycznej odległości. A w „teście 1.0” na dwa tuziny strzelonych serii, w jednej udało się ciut poprawić wynik z pierwszego testu, w kilku autofokus uzyskał wynik identyczny jak wcześniej, lecz w większości przypadków zaprezentował gorszą formę. Niewiele gorszą, ale jednak.]


      Kwestia druga, to stabilizacja obrazu. Panasonic postanowił dogonić Olympusa, który dla pewnych konfiguracji aparat / obiektyw deklaruje niewiarygodnie wysoką skuteczność 6,5 działki. Bajka? Nie całkiem, gdyż w moim teście obiektywu M.Zuiko 12-100 mm f/4, jak byk wyszło 5-5,5 działki. I to na Olympusie E-M5 II, a nie E-M1 II, który w tej konkurencji powinien być jeszcze lepszy. Czyli jednak można, a G9 chciałby doszlusować do czołówki. Potencjał jest, gdyż Lumix TZ100 – aparat sprzed prawie dwóch lat – osiągnął skuteczność pięciu działek. Jednak testowanemu teraz G9 ta sztuka nie wyszła. Znowu: bez tragedii; w zależności, czy używałem migawki szczelinowej, szczelinowej z „elektroniczną pierwszą kurtyną”, czy migawki elektronicznej, skuteczność wahała się od 3,5 do 4,5 działki. Wynik dobry, ale nic więcej. Test przeprowadziłem z użyciem DG Vario-Elmarita 12-60 mm f/2.8-4, przy jego najdłuższej ogniskowej. A, obiektyw miał wgrany najaktualniejszy z możliwych firmware’ów. Co nie znaczy, że po sklepowej premierze aparatu Panasonic nie wypuści poprawki oprogramowania obiektywów, która pozwoli skuteczniej dawać odpór drganiom.
     [EDIT 2018. 03. 20: Niestety, do „testu 1.0” nie udało mi się wypożyczyć zooma 12-60 mm f/2.8-4. Zastępczo trafił mi się inny, przyznaję że znacznie smaczniejszy: nowiutki 200 mm f/2.8. Ale czy on coś zmienił? Zmienił, ale nie w tę stronę, w którą się spodziewałem. Skuteczność stabilizacji nawet nie spadła, Dual I.S. 2 trzyma poziom czterech działek, ale zauważyłem coś niepokojącego. Duża część zdjęć została w identycznym stopniu leciusieńko ruszona, tak jakby niedostabilizowana. Niemiłe.]

Summilux 15 mm f/1.7, przysłona f/5.6.
     Kwestia trzecia, to jakość obrazu, na którą niefinalne oprogramowanie też może mieć negatywny wpływ. Ale chyba nie ma, a każdym razie ja nie dopatrzyłem się żadnych problemów. Ba, wręcz przeciwnie.
     Przetwornik obrazu, jak i procesor do jego obróbki to elementy znane już z Lumixa GH5, czyli: 20 mln pikseli bez filtra dolnoprzepustowego i Venus Engine 10. Tyle hardware, jednak konstruktorzy coś tam pogrzebali w oprogramowaniu i chwalą się wyższą jakością JPEGów. I chyba rzeczywiście jest lepiej, bo jak przejrzałem wykonane podczas testu zdjęcia, to nie bardzo mogę się gdzieś przyczepić. Kolory, kontrast, szczegóły, plastyka… jest dobrze!
     Jeśli chodzi o rozdzielczość obrazu, to w teście studyjnym G9 wypadł identycznie jak Lumix GX8. Identycznie i równie bardzo dobrze, gdyż uzyskał wynik 2900 lph, zarówno na JPEGach prosto z puszki, jak i na tych uzyskanych z RAWa.  

     Ale to nie koniec wysokiej rozdzielczości, gdyż nowy Lumix ma w zapasie rozdzielczość XL powstałą ze złożenia 8 „mikroprzesuniętych” ekspozycji, w trybie High Resolution. Rzecz nie nowa, testowałem ją dość dokładnie w Olympusie E-M5 II – tam nazywała się High Res Shot. Olympus wówczas nie błysnął jakoś szczególnie. Obiecywał uzyskiwać z 16 mln pikseli matrycy rozdzielczość obrazu taką jak z przetworników 64 Mpx, ale w praktyce był to poziom 40 Mpx. Obecnie Olympus wrzucił tę funkcję do 20-megapikselowego E-M1 II i spuścił z tonu. Powinien obiecywać 80 Mpx, a mówi jedynie o 50 Mpx. Ale Panasonic chyba nie wiedział, że tak nie da rady, więc stwierdził, że z 20 Mpx Lumixa G9, po złożeniu 8 przesuniętych ujęć da radę osiągnąć szczegółowość taką jak z matrycy 80 Mpx. Ha, ha! Tak, ha, ha! Dobrze, że nie widzieliście mojej miny, gdy zobaczyłem wynik obliczeń rozdzielczości w teście studyjnym. Niestety nie mogłem uzyskać go bezpośrednio ze zdjęcia mojej tablicy testowej, gdyż ona „kończy się” na 4000 lph. Musiałem ją więc odsunąć od aparatu bardziej niż normalnie, sfotografować, obliczyć odpowiedni współczynnik i przemnożyć go przez wartość uzyskaną ze zdjęcia. I zobaczyłem. 5800 lph, czyli dokładnie dwukrotnie więcej niż matryca Lumixa wyprodukowała w trybie klasycznym. O dziwo, praktyka potwierdziła teorię: czterokrotnie więcej teoretycznych pikseli powinno przełożyć się na dwukrotnie wyższą rozdzielczość obrazu. I się przełożyło! Dodam tu, że wszystkie testy rozdzielczości, w tym dalej opisane plenerowe, wykonałem przy użyciu jednego z najostrzejszych firmowych obiektywów, DG Summiluxa 15 mm f/1.7. Przymkniętego do f/2.8 albo f/4.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy podwyższonej
rozdzielczości XL. Dla porównania dodałem zdjęcie wykonane
przy natywnej rozdzielczości 20 Mpx. Wycinki poniżej.
     No dobra, to tylko zdjęcia studyjne i jakieś wzory kreskowe. A prawdziwe zdjęcia? No, tu już gorzej. Szczegółowość jest znacząco wyższa niż na zdjęciach wykonywanych w trybie klasycznym i cieszy oko. Gorzej z kulturą obrazowania, gdyż z powodu mocnego wyostrzenia drobne, „ostre” szczegóły wyglądają sztucznie. Dobre choć to, że lekki Gaussian blur wyraźnie poprawia sytuację. A było jeszcze gorzej, gdy te zdjęcia porównałem z identycznymi wykonanymi Canonem 5DsR. Póki oglądałem JPEGi z obydwu aparatów, Panasonic prezentował się nawet lepiej. Ale już w RAWach Canon był lekko górą. A on ma przecież „zaledwie” 50 Mpx i jego RAWy ważą po 50 MB, a nie po 130 MB jak panasonicowe XL. Odnoszę wrażenie, że te RAWy Lumixa G9 obrobione w ACR nie dają pełni mocy. Myślę, że z oceną warto poczekać na firmowe oprogramowanie do ich obróbki. Na razie należy cieszyć się JPEGami, wyglądającymi jak pochodzące z aparatu circa 60 Mpx. Czyli wychodzi, że Olympus jednak miał rację!

Wycinki do testu szczegółowości obrazu przy podwyższonej i natywnej rozdzielczości.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.


Kadr do testu szczegółowości obrazu i poziomu
szumów dla poszczególnych czułości.  Wycinki
(poniżej) pochodzą z RAWów wywołanych w ACR.
     Świetna „studyjna” rozdzielczość przy „natywnych” 20 megapikselach przekłada się na wysoką szczegółowość zdjęć, lecz tylko dla najniższych czułości matrycy: ISO 200 oraz obniżonej programowo ISO 100. Tej drugiej nie polecam do stałego użytku, gdyż w sposób widoczny tnie dynamikę. Nie jakoś mocno, jednak zauważalnie. Zresztą Lumix G9 zachowuje się w konkurencji szumów / szczegółów przy poszczególnych czułościach w sposób podobny jak, również 20-megapikselowy, GX8. Tendencja jest identyczna, jednak wyniki lepsze. ISO 400 oznacza już zauważalny spadek szczegółowości, lecz dalszy wzrost czułości, aż do poziomu ISO 1600 pogarsza sytuację dość powoli. Zejście z tego plateau jest strome i czułości ISO 3200 nie należy już używać gdy planujemy wykorzystać pełną rozdzielczość matrycy. Choć nawet wyniki uzyskiwane przy ISO 6400 nie rażą przy powiększaniu zdjęć do rozdzielczości ekranowej. Jednak ISO 12800 już tak, choć w przypadku jej, jak też najwyższej ISO 25600, kolory i kontrast nie siadają. Tak to wygląda na JPEGach z aparatu.

Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
     RAWy pozwalają na trochę więcej, ale też wymagają staranności przy wywoływaniu. Głównie z powodu szumów: chrominancji przy niższych czułościach i górującym nad nim monochromatycznym ziarnem przy wyższych. Nawet ISO 200 wymaga usuwania kolorowych plamek, a ISO 400 i ISO 800 tym bardziej. Jednak przy ISO 800 trzeba też zadbać o zmniejszenie ziarna, które przy ISO 1600 staje się głównym problemem. Odpowiedni balans odszumiania i wyostrzania pozwala uzyskać z RAWa zauważalnie lepsze wyniki niż aparat w JPEGu, jednak ISO 3200 według mnie nadal pozostaje poza zakresem pełnej użyteczności. Czyli obecna norma obowiązująca w aparatach z matrycami 4/3 cala została zachowana. Niestety. Nie miałem możliwości sam porównać wyników działań Panasonica G9 i jego głównego konkurenta, czyli Olympusa E-M1 II. Zajrzałem więc do DPReview, gdzie obejrzałem sobie zdjęcia scenki testowej. Przewagą tego porównania nad ewentualnym moim własnym jest fakt, że DPReview dysponowało egzemplarzem z finalnym softem. Nie wiem na ile wpłynęło to na wyniki, ale Panasonic wypada nieco lepiej niż Olympus. Dotyczy to szczegółowości / szumów w całym zakresie użytecznych czułości, zarówno na RAWach, jak też JPEGach. Nie zmienia to jednak faktu, że ISO 1600 należy uważać za najwyższą w pełni użyteczną czułość Lumixa.
     [EDIT 2018. 03. 20: Dla natywnej czułości ISO 200 i zdjęć przy ultra-wysokiej rozdzielczości XL, czyli – teoretycznie – 80 Mpx nie zauważyłem tu żadnej poprawy, pomimo finalnego oprogramowania aparatu oraz użycia do wywołania RAWów firmowego SilkyPix zamiast Adobe Camera Raw. Natomiast nieco inaczej, i w sumie lepiej, prezentują się JPEGi przy czułościach wyższych. Obecnie wzmacnianie odszumiania zdecydowanie mniej obniża szczegółowość niż osłabia szumy. W efekcie możemy nie obawiać się ustawić silniejszego odszumiania. Niemniej w praktyce i tak aż do czułości ISO 800 włącznie warto ustawić minimalny poziom redukcji szumów -5. Dopiero przy ISO 1600 wypada podnieść go do -2 albo -3.]



     Dynamika wypada wcale nieźle. Co motyw z ciemnymi, ale też i jasnymi, a dodatkowo oświetlonymi słońcem elementami, to przepalenia obejmują tylko nieznaczne fragmenty tych drugich. W okiełznaniu ekspozycji pomaga dokładny jej pomiar, z rzadka tylko wymagający wspomożenia korekcją. Oczywiście funkcja i-Contrast czasem może się przydać. Ona dba głównie o cienie, choć trochę zwraca też uwagę na wysokie światła. To w odróżnieniu od HDRa, który zajmuje się głównie światłami dbając by nie były przepalone, lecz cienie czasami pozostawia fragmentami smoliste. Szkoda, że HDR działa przy zapisie zdjęć wyłącznie w JPEG oraz tylko w trybie automatycznym, czyli sam decyduje o różnicy pomiędzy trzema ekspozycjami. Przyznam jednak, że przy naprawdę kontrastowym oświetleniu, wolałbym zrezygnować z RAWa i i-Contrast, a użyć HDRa, gdyż po prostu jest skuteczniejszy.

Przy klasycznych świetlówkach większość cyfrówek pracuje
bardzo dobrze. Ale Lumix G9 woli chłodek.
DG Summicron 15 mm f/1.7, przysłona f/2.8, ISO 1600.
     Automatyczny balans bieli plasuje się poniżej średniej. Oczywiście w świetle naturalnym nie daje podstaw do narzekań, lecz w sztucznym zdecydowanie tak. Światło zwykłych i energooszczędnych żarówek nieodmiennie skutkuje ciepłym, czerwonawym zafarbem zdjęć. Nawet klasyczne świetlówki, które mało której cyfrówce sprawiają problemy, jemu tak. Niby zdjęcia są tylko lekko chłodne, ale i ten błąd nie powinien występować.






DG Vario-Elmarit 12-60 mm f/2.8-4, ogniskowa 44 mm, f/4, ISO 200.

DG Vario-Elmarit 12-60 mm f/2.8-4, ogniskowa 60 mm, f/4, ISO 200.

DG Vario-Elmarit 12-60 mm f/2.8-4,
ogniskowa 12 mm, f/5.6, ISO 200.

DG Vario-Elmarit 12-60 mm f/2.8-4, ogniskowa 52 mm, f/4, ISO 200.

DG Summicron 15 mm f/1.7, przysłona f/1.7, ISO 200, -0,66 EV.

DG Summicron 15 mm f/1.7, przysłona f/5.6, ISO 200.

DG Summicron 15 mm f/1.7, przysłona f/1.7, ISO 200.

DG Summicron 15 mm f/1.7, przysłona f/1.7, ISO 200.

DG Summicron 15 mm f/1.7, przysłona f/1.7, ISO 200.
     [EDIT 2018. 03. 20: Podczas  drugiej części testu zwróciłem też uwagę na sygnalizowane przypadki zawieszania się aparatu. Przyznaję, że i mi się takie teraz zdarzały, podczas gdy w „teście 0.3” ani troszkę. Jednak pojawiały się one okazjonalnie i to wyłącznie przy współpracy Lumixa z jedną, konkretną kartą pamięci SanDisk z serii Ultra. Gdy zastępowałem ją jakąkolwiek inną, zarówno SanDiska, ale też Lexara, Panasonica, Toshiby, Sony Micro SD przez adapter, problem nie występował. Podejrzewam się, że to nie tyle problem samego aparatu, a niepełnej kompatybilności z konkretnym modelem (modelami?) kart pamięci.]

     Niby im dalej w test, tym Lumix G9 prezentuje się gorzej. Ten balans bieli, niespełnione marzenia o 80 mln pikseli, ciągły autofokus nie tak sprawny jak można się było spodziewać… Na ile „ten typ tak ma”, a na ile to sprawka softu 0.3, nie wiadomo. [EDIT 2018. 03. 20: teraz już wiadomo ☺] Ale ja nie narzekam. Wręcz przeciwnie, uważam ten aparat za najciekawszy i najlepszy bezlusterkowiec Micro 4/3 jaki miałem w rękach. Budowa, funkcje, ergonomia, customizacja – wszystko na topie albo wręcz ponad nim. Efekty działania matrycy też ustanawiają nowy standard w klasie. Plus szybkość działania, której inni mogą pozazdrościć. Ceny też. Najważniejszy rynkowy konkurent, czyli Olympus E-M1 II kosztuje 8800 zł. Zaraz po premierze lokowałem sugerowaną cenę Lumixa w okolicach 7400 zł i nie pomyliłem się wiele. Została ona ustalona na 7299 zł, czyli Panasonic będzie o półtora tysiąca złotych tańszy od Olympusa. Jasne, 8800 zł to cena "cashbackowa", która po zakończeniu promocji spadnie pewnie do 8000 zł. Tak czy inaczej, różnica jest duża. Za 7299 zł  Lumixa można już kupić w przedsprzedaży, dostając w prezencie uchwyt do zdjęć w pionie, wart teoretycznie półtora tysiąca złotych. Jeśli ktoś ten grip potrzebuje, zakup w przedsprzedaży jest dobrym rozwiązaniem. Jeśli nie, można poczekać aż G9 w styczniu pojawi się w sklepach. Za ile da się go wówczas kupić? Będzie trzymał sugerowaną cenę, czy szybko zjedzie do ładnie wyglądających 6999 zł? Zobaczymy. Na razie mogę obiecać, że przypilnuję aż w polskim Panasonicu pojawi się egzemplarz z finalnym firmwarem i sprawdzę jak naprawdę wygląda sprawa stabilizacji, AF-C i 80 mln pikseli.


Podoba mi się:
+ techniczny całokształt
+ cena znacznie niższa niż E-M1 II

Nie podoba mi się:
- stabilizacja i AFC poniżej oczekiwań (firmware?)

12 komentarzy:

  1. Ja kupiłem E-M1 mark II za 6900 zł - oficjalnie z polskiej dystrybucji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakiś supercashback wtedy obowiązywał? To 8800 zł w artykule to chwyt trochę nie fair, bo wiadomo, że w tym jest 1000 zł cashbacku. Zaraz lekko zedytuję. Tak czy inaczej, Panas jest wyraźnie tańszy.

      Usuń
    2. Ja miałem ofertę za 6200 zł w jednym ze sklepów na EM1II, ale zamówiłem w preorderze G9.

      Usuń
    3. 6200?! Z polskiej / europejskiej dystrybucji? Jeśli tak, to zupełnie nie rozumiem cen na poziomie 8800 (-1000 cashbacku rzecz jasna).
      Czy w preorderze na G9 od razu jest potwierdzenie, że załapało się do "szczęśliwego tysiąca"?

      Usuń
  2. Duzo zdrowia, pomyslnosci oraz wielu nowych aparatow do testowania w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za życzenia, obiecuję, że testowanych aparatów i obiektywów nie zabraknie. Życzę radości i sukcesów, także fotograficznych.

      Usuń
  3. Przyjemna, dobrze się czytająca recenzja ;) A co do lumixa g9 to nadal czytam jeszcze opinie, przymierzając się do kupna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny blog :)

    Kiedy można się spodziewać aktualizacji testu z nowym firmware? Czy trzeba tutaj zaglądać, czy może pojawi się nowy wątek główny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uznanie! Co do aktualizacji, to muszę wyczuć, czy w Panasonicu mają już egzemplarz "1.0". Na 100% info o uzupełnieniu testu wrzucę na główną.

      Usuń
  5. Jak G9 ma się do XH-1?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co widzę po publikowanych w sieci pierwszych wrażeniach ludzi, którzy używali X-H1, to Fuji jest bardzo fajnym, a na dokładkę stosunkowo tanim aparatem. Wrzucili w niego wszystko co mieli najlepsze, choć wycięli mu pokrętło korekcji. Reszta wygląda świetnie, także jeśli chodzi o pracę matrycy. Pod tym względem Fuji z pewnością góruje nad G9. Zupełnie nie analizowałem i nie porównywałem filmowego potencjału tych aparatów. Tu mogę jedynie powiedzieć o ideologicznej różnicy pomiędzy nimi. X-H1 jest z założenia "bardziej filmowe" od X-T2, a G9 mniej filmowe od GH5s.

      Usuń
  6. Przeczytałem tę recenzję dopiero dzisiaj. Mam pytanie, czy warto zmieniać G80 na G9? Pytanie z punktu widzenia ambitnego amatora fotograficznego nie filmowego. Używany obiektyw to Lumix G Vario 14-140.

    OdpowiedzUsuń