Szkoda, że Tokina zaprezentowała tego zooma. Zniknie bowiem z rynku jego poprzednik, równie jasny i równie szeroko widzący 11-16 mm. Żałuję, bo to rodzynek, rzadkość nad rzadkościami i posiadacz pewnego rekordu. Jest bowiem jedynym znanym mi zoomem o krotności mniejszej niż 1,5. Superszerokokątne zoomy rzeczywiście nie grzeszą wysoką krotnością, często jest ona mniejsza niż 2, ale żeby zejść poniżej 1,5!? Czy to w ogóle jeszcze zoom, czy już tylko stałka z opcją nieznacznej regulacji ogniskowej? Konstruktorom oczywiście chodziło o jakość zdjęć i ich cel niewątpliwie został osiągnięty.
Czy teraz, wyzwanie jakim jest zoom o krotności Niemal Aż Dwa nie przekroczyło ich możliwości? Dobra, koniec żartów, czas wziąć się do testu.
Solidny jak Tokina – zdanie, które bardzo często słyszy się z ust fotografów. Niemal równie dużo jest opinii z określeniem toporny, ale używanym raczej pieszczotliwie, niż z przyganą. Bo Tokiny takie są. I te nowe, mocno plastikowe z zewnątrz i te starsze z wykończeniem Armalite – wszystkie budzą zaufanie i robią wrażenie poważnych narzędzi do robienia zdjęć. Jasne, to wrażenie czasami pryskało, gdy się już owe zdjęcia zobaczyło. Jednak za każdym razem, gdy spotykam na swej drodze kolejną nową Tokinę, zawsze najpierw przychodzi mi do głowy model „Angenieux” 28-70 mm f/2,6-2,8, a nie pionierski superzoom 24-200 mm.
Nowy, superszerokokątny zoom zdecydowanie wpisuje się
w dotychczasowy wizerunek Tokiny. Gdy bierze się go do ręki, najpierw czujemy jego
miły ciężar, a dopiero potem zauważamy, że ma niemal w całości plastikową
obudowę. Bagnet i pierścień ostrości to jedyne zewnętrzne metalowe elementy
konstrukcji. Noo.. a to znaczy, że na wnętrze metalu i szkła nie pożałowano.
Nie wiem jak z metalem, nie zaglądałem, ale szkła to tam nie brakuje.
Konstrukcja optyczna zawiera 14 soczewek, w tym trzy asferyczne i trzy
niskodyspersyjne SD.
W środku jest też silnik. Oczywiście z ultradźwiękami ma on niewiele wspólnego, ale brzęczy wcale cichutko, a szybkości kręcenia obiektywem mogą mu pozazdrościć niektóre USMy i AF-Sy. Ogniskowanie oczywiście jest wewnętrzne. Zoomowanie już nie, ale przy tej operacji osiowy skok przedniego członu jest zaledwie kilkumilimetrowy – w zasadzie cały czas do tyłu wraz z wydłużaniem ogniskowej. Dzięki temu osłona przeciwsłoneczna, mocowana na zewnętrznej, nieruchomej części obudowy obiektywu, staje się realnie głębsza wraz ze zwężaniem kąta widzenia obiektywu. Lubię takie rozwiązanie.
W środku jest też silnik. Oczywiście z ultradźwiękami ma on niewiele wspólnego, ale brzęczy wcale cichutko, a szybkości kręcenia obiektywem mogą mu pozazdrościć niektóre USMy i AF-Sy. Ogniskowanie oczywiście jest wewnętrzne. Zoomowanie już nie, ale przy tej operacji osiowy skok przedniego członu jest zaledwie kilkumilimetrowy – w zasadzie cały czas do tyłu wraz z wydłużaniem ogniskowej. Dzięki temu osłona przeciwsłoneczna, mocowana na zewnętrznej, nieruchomej części obudowy obiektywu, staje się realnie głębsza wraz ze zwężaniem kąta widzenia obiektywu. Lubię takie rozwiązanie.
Pierścień ostrości obraca się z lekkim, ale nie za małym, a
przy tym płynnym, „tłustym” i równym oporem. Pierścień od zmiany ogniskowej obrócić
jest wyraźnie ciężej, ale nie za ciężko. Wyjątkiem jest start z ogniskowej 11
mm, gdy statyczny opór jest naprawdę spory. Niemniej nie miałem powodów do
narzekania na trudności w precyzyjnym dobraniu kąta widzenia.
Niewielkie przesunięcia przedniego członu podczas ustawiania ogniskowej pozwalają na umieszczenie zarówno mocowania osłony przeciwsłonecznej, jak i gwintu filtra na nieruchomej obudowie obiektywu. Stąd filtr chroni też wnętrze obiektywu przez zapyleniem. A, filtr ma średnicę mocowania 82 mm. Sporo, ale przy tak szerokim kącie widzenia nie mamy co narzekać.
Tworząc tego zooma, a wcześniej jego
poprzednika, konstruktorzy Tokiny przyjęli dwa założenia: duży maksymalny otwór
względny oraz „płaska” przednia soczewka pozwalająca na używanie filtrów z
mocowaniem gwintowym. Oczywiście przy jednoczesnym zachowaniu możliwie jak
najwyższej jakości tworzonego obrazu. Do tych cech obiektywu trzeba było
dopasować zakres zmiany ogniskowej, a w szczególności najszerszy kąt widzenia. Stąd
mamy „aż” 11 mm w dole zooma, co oczywiście nie jest żadnym rekordem. Sigma ma 10
mm, ale musiała za to zapłacić niższą jasnością f/3,5, a i tak ostrość obrazu nie powala mnie na kolana. Inny jej obiektyw
zaczyna się nawet od 8 mm, a tu koszty były bardzo wysokie: światło f/4,5-5,6 i
wypukła przednia soczewka. Niemniej zdjęcia z niej baaardzo mi się podobają. Ale tak czy inaczej, przy jasności f/2,8 Tokina 11-20 mm nie ma
sobie równych.
Konstruktorom udało się zapewnić
bardzo niedużą minimalną odległość fotografowania wynoszącą 28 cm. To oznacza,
że fotografowany obiekt znajduje się zaledwie 10 cm od przodu osłony
przeciwsłonecznej. Maksymalna skala odwzorowania nie jest jednak duża, bo
przecież mamy do czynienia z optyką szerokokątną. Najwyższe osiągane powiększenie obrazu wynosi 1:8,6 (czyli
niecałe 0,12), ale przecież nikt tym obiektywem nie będzie przymierzał się do
makro.
One-touch Focus Clutch
to nienowy już pomysł Tokiny na szybkie i łatwe przełączanie AF↔MF. Pierścień
ostrości w przedniej pozycji AF rozłączony
jest z mechanizmami ustawiania ostrości wewnątrz obiektywu, a poruszać nimi
może silnik autofokusa. Przesunięcie pierścienia w tył do pozycji MF, odłącza silnik i jednocześnie łączy
pierścień ostrości z jego wewnętrznym odpowiednikiem, przenoszącym ruch dalej,
aż do członów optyki odpowiedzialnych za ogniskowanie. Proste i wygodne! Ale
tylko w teorii. Problemem okazuje się współpraca wieńców zębatych, które muszą
się połączyć w pozycji MF. Rzadko
kiedy pierścień ostrości w momencie przełączania AF→MF jest ustawiony tak, że
jego zęby idealnie trafiają we wręby wieńca wewnątrz obiektywu. Pamiętacie, o analogicznym problemie wspominałem w testach zębatkowych głowic statywowych? W obiektywie, skutki tego nietrafiania mogą być
dwojakiego rodzaju. Wieńce mogą same się dopasować, przy czym ten wewnętrzny troszkę obraca się. Jeśli więc autofokusem ustawiliśmy wcześniej dystans ostrości i
przełączeniem na MF chcemy go zablokować, to zanim zablokujemy, zmieniamy go. Niemiłe! Niby
w tak szerokokątnej optyce, charakteryzującej się dużą głębią ostrości, rzadko spowoduje to zauważalne szkody. Jednak przy małej
odległości fotografowania i korzystaniu z mocno otwartej przysłony może się to
zdarzyć. Drugi problem prezentuje prawe zdjęcie. Pierścień ostrości po prostu
nie wsunął się prawidłowo na pozycję MF
i tkwi skośnie. Silnik autofokusa nadal jest podłączony do prądu i po
wciśnięciu spustu migawki lub przycisku AF ON próbuje kręcić obiektywem.
Próbuje, ale nie może, bo pierścień jest zablokowany. Z tego powodu nie możemy
też ręcznie ustawić ostrości. O ile pierwszy z wymienionych problemów występuje
regularnie, o tyle drugi napotykałem na tyle rzadko, że nawet nie miałem
zamiaru o nim pisać. Aż do momentu, gdy obiektyw pozował do tego właśnie
zdjęcia, mającego prezentować położenie pierścienia ostrości w pozycji MF.
Przesunąłem pierścień i wszystko wydawało się w porządku, ale gdy spojrzałem
przez wizjer aparatu, okazało się, że jednak nie. Widać, że obiektyw sam poprosił, by napisać w teście o tym jego problemie.
Rozpisałem się o tych niedogodnościach, ale w praktyce często można
je ominąć. Jeśli ostrość ustawiamy automatycznie i chcemy ją zablokować, to nie
robimy tego ruchem pierścienia, a przełącznikiem AF↔MF na aparacie. No,
przyznaję, w wersji do Canona ten numer nie przejdzie, bo tu jedynym
przełącznikiem AF↔MF jest pierścień ostrości. Natomiast gdy przesuwany
pierścień w tył by ręcznie ustawiać ostrość, to wspomniany drobny ruch skali
odległości nie stanowi problemu. Niemniej szkoda, że ta sprawa nie została
przez Tokinę dopracowana. Może dałoby radę zastąpić wieńce zębate jakimś
połączeniem ciernym?
Czy obiektyw jest uszczelniony? Trudno powiedzieć. W
materiałach informacyjnych napomknięto o „możliwości pracy w różnych warunkach
i środowiskach”, ale bez konkretów. Więcej mówi obecność uszczelki przy bagnecie widocznej na
zdjęciu nikonowskiej wersji obiektywu.
Jakość obrazu? Nieźle, miejscami wręcz bardzo dobrze. Co nie znaczy że wszędzie idealnie. Bałem się wyników rozdzielczości na brzegach kadru przy mocniej otwartej przysłonie. Tu obiektyw daje sobie dobrze radę w środku i na górze zakresu ogniskowych, a jedynie dla 11 mm można mieć zastrzeżenia. Wówczas brzegi dla f/2,8 i f/4 mają obniżoną zarówno rozdzielczość, jak i kontrast, co przekłada się na ogólną miękkość i słabą szczegółowość obrazu. Sytuacja bardzo wyraźnie poprawia się przy f/5,6 i tu już nie mam większych zastrzeżeń. Ale jeśli wymagamy jak najwięcej, fotografujmy korzystając z f/8. Środek kadru przy 11 mm wygląda dobrze już przy otwartej przysłonie, a bardzo dobrze od f/5,6. Średnie i dłuższe ogniskowe charakteryzują się lekkim spadkiem ostrości na brzegach przy całkiem otwartej przysłonie, ale już użycie f/4 likwiduje problem. Optimum to f/5,6-8. Ważna sprawa: tak rzeczy mają się przy dużych odległościach fotografowania. Gdyby jednak przyszło komuś do głowy fotografować z odległości rzędu metra albo mniejszej, musi liczyć się ze spadkiem rozdzielczości na brzegach klatki przy średnich i długich ogniskowych i przysłonie otwartej bardziej niż f/8. Natomiast przy wszystkich ogniskowych, dla przysłony f/11 można już dopatrzyć się śladów dyfrakcji (test na 24-megapikselowym Nikonie D7200), ale nie ma co się ich specjalnie obawiać. Natomiast f/16 zdecydowanie należy już omijać.
Ogniskowa 11 mm. Przejście przez zakres użytecznych przysłon. |
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 20 mm. Przejście przez zakres użytecznych przysłon. |
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Aberracja chromatyczna przy ogniskowej 11 mm, dla przysłony otwartej oraz mocno przymkniętej. Wada wyraźnie widoczna jest na niekorygowanych RAWach, ale JPEGi wprost z Nikona są jej pozbawione. |
Dystorsja też najbardziej przeszkadza przy 11 mm. „3,5-procentowa beczka” – to nie brzmi dobrze. Całe szczęście, odkształcenie przebiega klasycznie, bez śladów wąsowatości. Nawet jeśli nie korzystamy z profilu obiektywu, poradzimy sobie z tą wadą bez większych problemów. Przy 15 mm zniekształcenie zmniejsza się do 1,2 %, a przy 20 mm do niezauważanego 0,4 %. Tak wyglądają liczby z testu studyjnego, obok widać efekty zdjęciowe z pleneru.
Pod światło zoom działa lepiej niż się spodziewałem Tu widzimy efekty przy najkrótszej ogniskowej. |
W sumie ta Tokina zaprezentowała się bardzo dobrze. Bo nie dość, że to najjaśniejszy superszerokokątny APSowy zoom na rynku, to jeszcze jakości tworzonego obrazu niewiele można zarzucić. Ja sam czepiałbym się tylko ostrości na brzegach klatki dla 11 mm i mocno otwartej przysłony. Poza tym nie mam istotnych uwag. Zwłaszcza przy mocowaniu do Nikonów, bo te lustrzanki bardzo pomagają w ulepszeniu obrazu. Dystrybutor nie przesadził też z ceną, gdyż obiektyw – na początku swej rynkowej drogi – jest do kupienia za niecałe 2400 zł.
+ łatwo korygowalne winietowanie
+ solidność konstrukcji
- One-touch Focus Clutch
- ostrość brzegów przy 11 mm i f/2,8-4
- ostrość brzegów przy 11 mm i f/2,8-4
Posiadam sławnego, wymienionego poprzednika 11-16 z "krotnoscią bliską zeru" i używam na Canonie. Krotność nie jest problemem, widziały gały co brały, ale wady chromatyczne już tak. Za to obiektyw ten (jak i podejrzewam następca) ma baardzo przyjemną cechę, z której korzystam- kryje pełną klatkę na ogniskowych 15- 16mm! Winietowanie całkiem znośne. Piękny bonus, jak na obiektyw do APS-C.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, mogłem sprawdzić jak to szkiełko sprawuje się na FF. Z tym że brak winietowania to jedno, ale jest jeszcze kwestia ostrości na brzegach klatki. Tu, podejrzewam, może być gorzej.
Usuń