To było do przewidzenia! Skoro już objawiły się rekordowo
jasne zoomy: pełnoklatkowy 24-35/2 i APSowy 18-35/1.8, oczywiste było
uzupełnienie ich wersjami tele. Na obiektyw małoobrazkowy nadal czekamy, ale
niepełnoklatkowy możemy kupić już od kilku miesięcy. Najwyższa pora go
przetestować.
Tak dotarliśmy do najistotniejszej frazy nazwy: „50-100/1.8”,
czyli… no właśnie, „niebrzydka rzecz, ale czy ma jakieś zastosowanie praktyczne?”
Inaczej mówiąc, czy komuś takie szkło się przyda? Bez obaw, choć nie
podejrzewam, by grupa zainteresowanych była duża. Od razu napiszę jak ja bym to
szkiełko wykorzystywał. Przydawałoby mi się ono w reportażu „korporacyjnym”, w
którym lubię pracować dwiema lustrzankami: małoobrazkową z zoomem standardowym
/ szerokokątnym oraz APSową z założoną optyką tele. Ten drugi aparat wyposażam,
w zależności od potrzeb / warunków, albo w zoom 70-200/2.8 albo w jasną stałkę
85 lub 100 mm. A testowana Sigma świetnie wpasowałaby się w tę ostatnią
kombinację, będąc obiektywem równie jasnym jak stałka, ale znacznie bardziej
uniwersalnym. Zastępuje ona bowiem pełen zakres portretowy, czyli od
(małoobrazkowych) 75-80 mm do 150-160 mm – w zależności od cropa lustrzanki.
Jasne, w porównaniu do 70-200 mm tracę sporo zakresu tele, ale w praktyce nie
tak często jest mi on potrzebny. A zyskuję ponad działkę przysłony, co bardzo
mi się podoba.
Średnica mocowanie filtra to aż 82 mm. |
A inni, dlaczego zechcą go przygarnąć? Myślę, że najczęściej
w roli zoomowego uzupełnienia obiektywu 18-35/1.8. Wcześniej może używali
pełnoklatkowego 70-200/2.8, może któregoś sigmowego 50-150/2.8, a może stałek? Tak
więc ten zoom przyda się fotografom, którzy pracując APSem, chcą w zakresie
dłuższych ogniskowych rozjaśnić swą optykę o ponad działkę albo przestać
wachlować portretowymi stałkami. Ale jednocześnie nie mają nic przeciw temu, by
używać obiektywu cięższego niż canonowskie 50/1.8, 85/1.8 i 100/2 razem wzięte.
I potężnego jak 70-200/2.8. Tak, Sigma 50-100 waży półtora kilograma, ma 17 cm
długości (z osłoną 24 cm) i średnicę ponad 9 cm (z osłoną 10 cm). „Na
pocieszenie”, jej konstruktorzy wymyślili dla niej mocowanie filtrów o średnicy
82 mm. Niektórzy czytający pewnie ronią teraz ze śmiechu łzy. Na grzyba komuś
taki obiektyw?! Ja się nie śmieję, bo wiem, że ta Sigma przyda się tym, którzy
nie mają parcia na mały obrazek, potrzebują zooma i przyjmują (zaraz
przekonacie się czy słusznie), że ten już przy pełnej dziurze błyśnie jakością.
Doświadczenia z 18-35/1.8, 24-35/2 i najnowszymi stałkami Sigmy sugerują, że to
bardzo prawdopodobny scenariusz.
Źródo: Sigma |
Ale teraz jeszcze trochę technikaliów. Optycznie obiektyw składa
się z 21 soczewek, w tym trzech prawie fluorytowych FLD, czterech niskodyspersyjnych
SLD i jednej wysokorefrakcyjnej HRI. Bogato! Wewnętrzne ogniskowanie i
wewnętrzne zoomowanie to własności których należało się spodziewać. Podobnie
jak braku uszczelnień – to przecież obiektyw z rodziny Art, a nie Sport. Minimalna
odległość ogniskowania wynosi 0,95 m, a przy niej uzyskujemy skalę odwzorowania
0,15×. Skromną, lecz akceptowalną.
Zooma Sigmy obsługiwało mi się bardzo komfortowo. Pierścienie,
zwłaszcza ten od ogniskowych, kręcą się bardzo płynnie i mają świetnie dobrany
opór ruchu. Przy zoomowaniu zachwycał mnie niewielki opór statyczny i tłustość
oporu przy obracaniu pierścienia. Pełen zakres jego ruchu to niecała 1/4
obrotu. Pierścień ostrości, dla przejechania z 0,95 m do ∞ wymaga wykonania 1/3
pełnego obrotu. Jego opór jest ciut mniej kulturalny, troszkę bardziej płaski,
ale i tak zasługuje na piątkę.
Pierścień z mocowaniem statywowym nie da się zdjąć z
obiektywu, ale to jedyna jego wada. Ogromną zaletą jest "niski
profil"- stopka znajduje się tak blisko obudowy obiektywu, że wystaje na
zewnątrz zaledwie o 4 mm bardziej niż osłona przeciwsłoneczna. Drugim plusem
jest wysoka, ostro moletowana i dzięki temu wygodna w obsłudze śruba blokady
obrotu pierścienia. Plus trzeci, to zaskoki co pierścienia 1/4 obrotu ułatwiające
ustawienie aparatu dokładnie w pionie lub w poziomie.
Z ręcznym ostrzeniem problemów więc nie będzie, ale z
automatycznym mogą się pojawić. Dobrze, że do testu razem z obiektywem dostałem
USB Dock, bo bez niego nie dałoby rady pracować fazowym autofokusem. Wymagane
korekcje nie były duże i dotyczyły tylko większych odległości fotografowania,
bo przy niedużych ostrzenie było precyzyjne. Jednak nawet skorygowany,
autofokus nie działał stabilnie. Niby żądana płaszczyzna ostrości zawsze
mieściła się w głębi ostrości, ale przy kilku próbach ogniskowania, raz
znajdowała się bliżej początku strefy ostrości, raz bliżej końca. Zdarzało się
też wielokrotnie, że gdy AF-S startował z mocnej nieostrości, zatrzymywał się i
potwierdzał ostrość w pozycji zupełnie od czapy. Ale – ciekawostka! – zdarzało
się to wyłącznie wtedy, gdy jechał od dołu skali odległości.
Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ostrość ustawiana w LV na tylnym planie, a i tak strefa ostrości ułożyła się bliżej mnie. |
Kilkukrotnie podczas testu nieprecyzyjnie zadziałał mi też autofokus kontrastowy gdy pracowałem w Live View. Tu błędy były symboliczne, ale gdy zdarzały się przy fotografowaniu pełną dziurą, okazywały się widoczne. Podejrzewam jednak, że wszystkie te niedociągnięcia we współpracy aparatu i obiektywu da się wyeliminować podczas zgrania ich ze sobą w serwisie Sigmy.
Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Innej wady tego zooma nie da się jednak w ten sposób
skorygować – chodzi o solidny focus breathing. Jeśli nie wiecie z czym to się
je, zapraszam do artykułu LINK,
który ostatnio popełniłem na blogu. W przypadku Sigmy 50-100/1.8 zjawisko nie
jest może widowiskowo potężne, niemniej bardzo łatwo zauważalne. Przy ogniskowej
100 mm i zmniejszaniu ustawianego dystansu ostrości z ∞ do 0,95 m, kadr zwęża
się o ok. 1/4. To sporo, więc „oddychanie” istotnie może przeszkadzać.
Nie chcemy focus breathingu? Kupmy filmową wersję zooma. |
Ale dla
chcącego nic trudnego, problemów z focus breathingiem możemy definitywnie uniknąć,
kupując filmową wersję tego zooma, w którym wada ta podobno została
skorygowana. [EDIT luty 2017: nie została skorygowana - moje informacje z jesieni okazały się błędne, przepraszam. Focus breathing pozostał, a filmowa wersja nie jest też parafokalna. Rzecz dotyczy zresztą również filmowego zooma 18-35 mm T2.] Gdzie tkwi haczyk? Oczywiście w cenie. Filmowy 50-100 mm T2 ma
kosztować 4000 $, czyli – przeliczając na warunki polskie – ze 4 razy więcej
niż wersja fotograficzna. Z tą niedogodnością, że filmowego zooma nie można
kupić z mocowaniem Nikona. Fotograficzny można, a dwoma pozostałymi mocowaniami
są canonowskie i sigmowskie. Aktualne najniższe ceny w naszych sklepach to ok.
4400 zł z bagnetem F i ok. 4800 z pozostałymi.
Natomiast wersję fotograficzną obiektywu da się legalnie,
czyli z użyciem firmowego osprzętu Sigmy, używać z bezlusterkowcami Sony. Wystarczy
skomponować zestaw złożony z canonowskiej bądź sigmowskiej wersji obiektywu i konwertera
MC-11. Tak uzupełniony zoom, dołączony do Sony A6500 wykazuje istotną zaletę w
porównaniu z „zestawem lustrzankowym”. Domyśliliście się już o co chodzi?
Racja, o stabilizację. Dla niektórych to bardzo ważna kwestia, a w przypadku
tak jasnych zoomów na rozwiązanie jej w oparciu o stabilizację optyczną nie ma
co liczyć. Jeszcze stałki, choćby w rodzaju
„dwusetek” f/2 Canona i Nikona, da radę ustabilizować przy zachowaniu
rozsądnej (ha, ha!) ceny i gabarytów, lecz przy rekordowo jasnych zoomach nie
ma na to szans.
Przed startem do własnego testu tego zooma, przyjrzałem się jego
testom i teścikom obecnym w sieci. Potężną ich część stanowiło znęcanie się nad
focus breathingiem, więc podejrzewałem, że reszta prezentuje się nieźle. Pomyliłem
się. Reszta wygląda świetnie!
Rozdzielczość? Super! Maksymalna osiągana to 3100 lph w
środku klatki i 2900-3000 lph na brzegach. Jak na 24 mln pikseli, to genialny
wynik. Centrum kadru osiąga swe maksimum przy f/2.8 i utrzymuje aż do f/5.6, a
brzeg zazwyczaj przy f/4 i trzyma ten poziom aż do f/8. Ciekawe, że 3000 lph na
brzegu uzyskiwane jest dla najdłuższej ogniskowej i to już przy f/2.8, podczas
gdy dla 70 mm i 50 mm widzimy „zaledwie” 2900 lph (i dopiero przy f/4). Pełen
otwór przysłony też prezentuje się bardzo dobrze, ze stałą dla całego zakresu
zooma parą wartości 2800 / 2600 lph (środek / brzeg). Leciutki spadek
rozdzielczości widzimy dopiero przy f/11, a przy f/16 rozdzielczość, ogólnie rzecz
biorąc, wypada tak jak dla f/1.8. Jedynie przy 100 mm wynik dla f/16 jest
zauważalnie gorszy niż przy pełnej dziurze. By być uczciwym dodam, że
najdłuższa ogniskowa prezentuje też ciut niższy kontrast niż krótsze, ale rzecz
jest do wychwycenia jedynie przy mocno otwartej przysłonie. Podane wyniki
uzyskałem na JPEGach wprost z aparatu pracującego przy natywnej czułości ISO
100 i domyślnych ustawieniach odszumiania, wyostrzania itd. Zdjęcia otrzymane z
RAWów wykazują 100 lph więcej.
Tyle teoria, czyli test studyjny z użyciem tablicy testowej.
Plener pokazuje troszkę inny obraz. Przy ogniskowej 50 mm szczegółowość centrum
kadru jest równie wysoka dla zakresu przysłon od pełnej dziury aż do f/8
włącznie. W narożu klatki widać nieco gorszy wynik dla f/1.8, lekką poprawę dla
f/2, wyraźną dla f/2.8 i finalną dla f/4. Przy 70 mm brzeg pracuje identycznie,
lecz środek dla f/1.8 wykazuje leciutki spadek szczegółowości w stosunku do
maksimum osiąganego przy f/2.8. Przy 100 mm sprawy mają się bardzo podobnie,
ale przy mniej widocznych różnicach dla poszczególnych otworów przysłony. W
sumie, 100 mm wypada najlepiej. A to przecież telezoom, więc spodziewać by się
należało, że najdłuższa ogniskowa wygląda najsłabiej pod względem
szczegółowości zdjęć. Ten obiektyw ma dla nas tu jeszcze jedną niespodziankę:
długi kraniec zooma praktycznie nie wykazuje bocznej aberracji chromatycznej!
Środek zakresu owszem, dół jak najbardziej, a góra ani trochę. Zresztą podobnie
rzeczy się mają z podłużną aberracją chromatyczną, z tym że w tym wypadku
ogniskowa 50 mm prezentuje się jedynie symbolicznie gorzej niż idealna pod tym
względem 100 mm. Cuda! Długi zoom zaprojektowany tak, by jego góra wypadała
najlepiej.
Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 50 mm. Wycinki obok: środek kadru na górze, brzeg na dole. |
Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 70 mm. Wycinki obok: środek kadru na górze, brzeg na dole. |
Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 100 mm. Wycinki obok: środek kadru na górze, brzeg na dole. |
Wycinki z brzegów dla /1.8 i f/2 nieco rozjaśniłem, by poprawić widoczność szczegółów. Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
By pokazać boczną aberrację chromatyczną, zdjęcie musiałem uzyskać z
RAWa, gdyż nikonowskie JPEGi mają boczną AC usuwaną bezśladowo. W przypadku
używania tego obiektywu z lustrzanką Canona już by tak dobrze nie było.
Kadr do prezentacji bocznej aberracji chromatycznej. Ogniskowa 50 mm, f/5.6. |
Lewy wycinek pochodzi z RAWa, prawy z JPEGa. Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Na zdjęciach plenerowych, najwyraźniej widoczną dystorsją była „beczka” przy 50 mm. |
Dystorsja? W zasadzie nie ma o czym mówić. Na zdjęciach
studyjnych, wykonywanych z niedużych odległości, dół zooma okazuje się idealnie
„prosty”, a środek i góra zakresu prezentuje słabą „poduszkę” – maks. 1,4%
uzyskiwane przy 100 mm. Na zdjęciach plenerowych, poduszka w górze zakresu była
słabsza, ale wyłaziła „beczka” w dole zooma i to ją widać było wyraźniej. Ale w
praktyce nie przeszkadzała. A wyniki testów studyjnych wskazują na przydatność
tego zooma do fotografii reprodukcyjnej – rzecz jasna z użyciem ogniskowej 50
mm,.
Winietowanie – tak, je rzeczywiście widać. Ale dwa ale: jest
ono bardzo łagodne, czyli płynnie ściemnia okolice rogów klatki oraz praktycznie
zanika dla f/2.8. Czegóż więcej chcieć. Dwa kadry widoczne obok prezentują winietowanie przy ogniskowej 70 mm i otwartej przysłonie. Lewe zdjęcie zostało wykonane bez żadnych korekt, do prawego aktywowałem najsilniejszą korekcję winietowania w aparacie. Efekt korekcji, choć słaby, ale jest widoczny.
Na trzech zdjęciach poniżej, widać jak przymykanie przysłony redukuje winietowane. Te akurat kadry wykonałem z użyciem ogniskowej 100 mm, lecz dla pozostałych efekty wyglądają identycznie. Przejście z f/1.8 na f/2 daje nieznaczny efekt, lecz już z f/2 na f/2.8 uzdrawia obiektyw niemal zupełnie.
Na powyższych zdjęciach widać też problemy z doborem ekspozycji –
zresztą znanych mi, gdyż od dawna napotykanych przy współpracy Nikonów i
niezależnej optyki. Chodzi o wyraźnie mniej obfite naświetlanie przy całkiem
otwartej przysłonie. Można by
pomyśleć, że to sprawka matrycowego pomiaru światła, w ten sposób reagującego
na winietowanie obiektywu. Ale nie, gdyż przy niemal tak samo winietującym f/2, środek kadru jest już jaśniejszy. Zresztą owo ściemnienie występuje także przy pomiarze punktowym światła w środku kadru, gdy jasność brzegów w ogóle nie jest brana pod uwagę. Bez
względu na powód takich kaprysów, zdjęcia wykonane przy otwartej przysłonie
warto korygować o 1/2-2/3 EV na plus w stosunku do tych wykonywanych przy
mocniejszych przymknięciach.
Zdjęcie widoczne poniżej wykonałem dla prezentacji (braku) osiowej aberracji chromatycznej. I rzeczywiście, jej brak (100 mm, f/1.8), lecz widać coś ciekawszego: odmienny charakter nieostrości dla przedniego i tylnego planu. Tył rozostrzony jest ślicznie, miękko i „budyniowo” - ten zoom zdecydowanie dobrze sprawdzi się przy portretach. Lecz przedni nieostry plan wygląda źle, z nerwowym bałaganem w szczegółach. Powód takiego zachowania obiektywu jest oczywisty: niedokorygowana aberracja sferyczna. Z pewnością celowo, właśnie dla zastosowań portretowych. Mi pasuje, ale znajdą się tacy, którzy zobaczą tylko „szklankę w połowie pustą” i będą narzekali na na pływające ognisko i potencjalny focus shift. Ja go nie zauważyłem.
Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Przy zdjęciach pod światło nie ma o co się martwić, dopóki
mamy założoną osłonę przeciwsłoneczną. No, chyba że umieścimy źródło ostrego
światła w kadrze. Wówczas blików może być sporo, zwłaszcza gdy pracujemy
mocniej przymkniętą przysłoną.
Na koniec kilka zdjęć prezentujących plastykę obrazu. Przy każdym deklaruję użytą ogniskową, a przysłonę jedynie jeśli nie była całkiem otwarta.
Ogniskowa 50 mm. |
Ogniskowa 100 mm. |
Ogniskowa 80 mm. |
Ogniskowa 50 mm. |
Ogniskowa 70 mm. |
Ogniskowa 100 mm. |
Ogniskowa 50 mm. |
Ogniskowa 50 mm, przysłona f/2.8. |
Ogniskowa 50 mm, przysłona f/5.6. |
Ogniskowa 50 mm. |
Ogniskowa 50 mm. |
Ogniskowa 68 mm. |
Bez dwóch zdań, to świetny obiektyw. Wielki i ciężki, ale
dla miłośników Sigmy to nie nowość. Tak wyglądał i działał zoom 50-150/2.8 OS,
tak wygląda i działa „pięćdziesiątka” f/1.4 Art, a pewnie można by wymienić i
inne podobnie prezentujące się szkiełka. Z pewnością nie każdemu ten zoom
podpasuje, ale na pewno znajdzie się wielu, którzy z chęcią go kupią. Tani nie
jest, ale „firmowa” konkurencja w ostatnich miesiącach pomaga Sigmie, niemiłosiernie
windując ceny swych nowości. Poza tym, w wypadku tego zooma wiadomo, że jest za
co płacić. Przede wszystkim za obraz o wyjątkowo wysokiej rozdzielczości, co
zresztą Sigma powtórzyła po pełnoklatkowym 24-35/2. Tam też ostrość obrazu była
priorytetem, któremu podporządkowano inne cechy. Z tym, że w przypadku
50-100/1.8 koszty postawienia na szczegółowość wcale nie są duże. Przy tym –
rzadka sprawa w długich zoomach – konstruktorom udało się uniknąć spadku
jakości obrazu dla najdłuższych ogniskowych. Jest wręcz lepiej, bo przy 100 mm
najsłabsza jest osiowa AC i najlepsza rozdzielczość brzegów. Ale poza jakością
obrazu, już mógłbym się czegoś czepiać. Osobiście nie focus breathingu, bo przy
moim sposobie wykorzystywania tego obiektywu, to wada raczej teoretyczna. Niemniej
zdaję sobie sprawę, że niektórzy będą narzekać. Znacznie bardziej obawiam się
kapryśnego autofokusa. Liczę, że serwis Sigmy jest w stanie wynegocjować
prawidłową współpracę każdego korpusu z tym zoomem. Jeśli nie, to sprawy mają
się kiepsko, bo bez precyzyjnie działającego automatycznego ostrzenia, obiektyw
„nie istnieje”. No, chyba że ktoś lubi ustawiać ostrość ręcznie.
Tak czy inaczej, ten zoom bardzo mi się podoba. To kolejna konstrukcja,
którą Sigma pokazuje, że nie tylko może równać się z najlepszymi, ale też ich
pokonać. Doszło już do tego, że jest krytykowana za obiektywy, które w testach nie
okazują się rewelacyjne. Rzecz jeszcze kilka lat temu wręcz nie do pomyślenia…
Podoba mi się:
+ rekordowa jasność jak na telezoom
+ bardzo wysoka
rozdzielczość zdjęć
Nie podoba mi się:
Zajrzyj też tu:
TEST: Nikon D3400. Lustrzanka na początek.
TEST: Sigma 18-35 mm f/1,8 DC HSM
TEST: Jasność, widzę jasność! – Sigma 24-35/2
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3. Superzoom po odchudzaniu.
TEST: Kolejna fajna stałeczka, Nikkor 24/1,8
TEST: Nikon D7200. Niby nic takiego...
TEST - Nikkor 58 mm f/1,4G vs. Sigma 50 mm f/1,4 DG HSM "Art"
TEST: Tokina AT-X 11-20 PRO DX F2.8. Jasno i szeroko.
TEST: Sigma 18-35 mm f/1,8 DC HSM
TEST: Jasność, widzę jasność! – Sigma 24-35/2
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3. Superzoom po odchudzaniu.
TEST: Kolejna fajna stałeczka, Nikkor 24/1,8
TEST: Nikon D7200. Niby nic takiego...
TEST - Nikkor 58 mm f/1,4G vs. Sigma 50 mm f/1,4 DG HSM "Art"
TEST: Tokina AT-X 11-20 PRO DX F2.8. Jasno i szeroko.
Naprawdę cudna plastyka nieostrości. Bardzo mi się to podoba. Mniam.
OdpowiedzUsuńTen zakres zooma jest chyba najciekawszy spośród superjasnych zoomów Sigmy. 18-35 DC- trochę nijaki i jasność nie do końca przydatna, 24-35 FF ciut skromny, ale tutaj- ho ho, cuś pięknego. Oczywiście to tylko subiektywne gadki. Ale ślinka cieknie.
Ostrości bdb, nieostrości też - dobrze wyszło Sigmie to szkło. I chyba mamy podobne zdanie o 18-35/1.8: miał być złoty środek, wyszedł zgniły kompromis. Ale już dla odmiany 24-35/2 bardzo mi pasi. Pewnie dlatego że jest "konkretny". Przy pracy na dwa korpusy, na FF założyłbym 24-35, na DX 50-100 i mam co trzeba.
Usuń