Mały, lekki, sympatyczny
No, może nie tak lekki jak 100D, bo troszkę ponad pół kilograma
jednak waży, ale w sam raz jeśli szukamy lustrzanki na wakacyjne wypady. Pomysł
na test tego Canona przyszedł mi do głowy właśnie gdy planowałem urlop na południowym
krańcu Europy i szukałem aparatu, który w upale nie przytłoczy mnie swym
ciężarem. No i padło na 760D, a że odpowiednio wcześnie ustawiłem się w
kolejce, dostałem aparat do rąk, gdy tylko testowe egzemplarze pojawiły się w
polskim Canonie. Wziąłem więc tego EOSa i wywiozłem na Kretę.
„Siedemset sześćdziesiąt” – to w lustrzankach Canona oznacza
zdecydowanie niską półkę. Jednak gdy po zimowej premierze czytałem specyfikację
EOSa 760D, nie zauważyłem żadnych wyraźnych oznak totalnej amatorskości. Wiem,
„poniżej” jest jeszcze 1200D, 100D, ale i to biorąc pod uwagę, siedemsetsześćdziesiątka
naprawdę jest nieźle wyposażona. Choć warto też zauważyć, że obecnie, kosztując 3000 zł jest od tych
modeli dwukrotnie droższa i wymaga zapłacenia o 1000 zł więcej niż za
poprzednika, czyli za EOSa 700D.
Cieszy spory, wygodny uchwyt, górny wyświetlacz, wbudowany flesz potrafiący zdalnie sterować dedykowanymi lampami, odchylany ekran, no i nowatorskie Wi-Fi. To kawał fajnej, amatorskiej, lustrzanki. |
Co za to dostajemy? Najpierw o tym co łatwo zauważyć: dwa
pokrętła sterujące, górny wyświetlacz i więcej (19) pól AF widocznych w
wizjerze. Trudniej dostrzec opcję łączności Wi-Fi (+ NFC), wprowadzoną chyba po
raz pierwszy w EOSach. Dopiero wczytanie się w parametry pozwala poznać resztę
zysków: znacznie bardziej wyrafinowane systemy pomiaru światła i ogniskowania oraz
– o bogowie! – nową 24-megapikselową matrycę. Bardzo ucieszyłem się, że Canon
wreszcie wyplątuje się z 18- i 20-megapikselowych przetworników i pokaże coś na
miarę konkurencji. Pokaże? Zobaczymy. Ja w każdym razie bardzo liczę, że nie
będzie wstydził się zakresu dynamiki.
Tyle o nowościach, ale to oczywiście nie jedyne ciekawe
elementy i cechy tego EOSa. Ma on w pełni ruchomy ekran – tak, oczywiście
dotykowy. Zdjęcia seryjne możemy strzelać z częstością 5 klatek/s, co jest w
tej klasie propozycją zupełnie przyzwoitą. Gorzej z filmami, przy których dla
Full HD nie ma mowy o 50 klatkach/s. Nieciekawie wygląda też wizjer o znikomym
powiększeniu 0,51× – w przeliczeniu na mały obrazek. Ale uczciwie przyznam, iż
wartość ta prezentuje się gorzej niż rzeczywiście oglądany tam obraz. Nie ma
więc co się bać na zapas. Znacznie więcej dobrego mogę napisać o autofokusie. W
klasycznym trybie działania, czyli bez LV, korzysta on z 19 krzyżowych pól AF.
Obszar, który one obejmują może i nie zachwyca, ale też nie ma co na niego
specjalnie narzekać. Z kolei w Live View pracuje Hybrid CMOS AF III, wykorzystujący
detekcję fazy na matrycy. Zgodnie z deklaracjami ma on mieć skuteczność
zbliżoną do Dual Pixel AF z EOSów 7D Mk II i 70D. Nieźle prezentuje się też
pomiar światła korzystający z ponad 7500 pól pomiaru RGB, także podczerwieni. Z
ciekawszych funkcji wspomnę też zdalne sterowanie dedykowanymi fleszami przez
lampę wbudowaną, redukcję migotania obrazu, wstępne podniesienie lustra
(włączane oczywiście w ustawieniach indywidualnych). Cieszy możliwość dodania
do Exifa informacji o prawach autorskich. Jest też tryb cichego (no, cichszego)
fotografowania, na który od razu się przełączyłem. Lustro poruszało się trochę
ślamazarniej, serie były wolniejsze (3 klatki/s), ale fotografowało się
przyjemniej.
W ogóle tym aparatem przyjemnie mi się pracowało. Zanim
wziąłem się za jego testowanie, przeczytałem w Internecie kilka negatywnych
opinii o obsłudze EOSa 760D. I w zasadzie były one prawdziwe, bo poziom
customizacji jego sterowania jest znikomy. Tyle, że w teście wyszedł brak
konieczności takiego dopasowywania aparatu do własnych, specyficznych potrzeb.
To skutek obecności dotykowego ekranu, poprzez który sterować można
kilkunastoma funkcjami. Gdy dodać do tego funkcje z czterech segmentów
nawigatora, dedykowany klawisz czułości matrycy, wyszło, że miałem pod palcami
wszystko co trzeba. Pod jedyny definiowalny przycisk, czyli SET, wstawiłem
MENU, dzięki czemu miałem je pod prawym kciukiem. Pod lewą ręką pozostało tylko
INFO, z którego rzadko korzystałem, więc praktycznie całość sterowania miałem
pod prawą ręką. To lubię! Oczywiście po lewej jest też pokrętło trybów
naświetlania (z nikomu niepotrzebną
blokadą), lecz i tak niemal przez cały test pracowałem w automatyce czasu, więc
problemu nie było.
EOS fajnie leży w ręku, bo ma całkiem spory, ostro
wyprofilowany uchwyt. Na pokrętła sterujące łatwo się trafia, a przyciski są dobrze
rozróżnialne. No, z wyjątkiem klawiszy odtwarzania i Q ponad nawigatorem. Ale Q
był też dotykowy na ekranie, a odtwarzanie włączało się patrząc na tylną
ściankę. Ekran nie sprawiał mi problemów nawet w ostrym świetle, a jedyną jego
wadą jest stała „pozioma” konfiguracja informacji na nim widocznych. Może nawet
nie samych parametrów ekspozycji, lecz wyświetlanych w LV funkcji podręcznego
menu. Czy nie dałoby rady obracać je przy pionowych kadrach o 90°?
Ciekaw byłem sprawności autofokusa i tu się zawiodłem. AI
Servo w Live View może i jakoś daje radę przy filmowaniu poruszających się
(niezbyt szybko) obiektów, lecz przy fotografowaniu ich seriami już nie. A
wówczas serie to nie żadne 5, a maks. 2 klatki/s. Autofokus pojedynczy wypada
lepiej, ale szybkością nie grzeszy. Przyznaję, że w teście autofokusa nie
używałem żadnych eLek, a pasującą do 760D amatorską
optykę: 55-200 mm II USM i 24 mm f/2,8 STM. Z tym drugim autofokus pracował
znacznie płynniej niż z długim zoomem, ale tylko trochę szybciej, czyli też bez
rewelacji. Ewakuacja z LV do wizjera i detekcji fazy oznacza znaczną poprawę sprawności
ostrzenia. Szczególnie efektownie prezentuje się ekspresowy automatyczny wybór
aktywnego pola ostrości w AI Servo gdy obiekt zmienia położenie w kadrze. Z
szybkością nie jest źle, ale brakuje stabilności w ciągłym ostrzeniu na
zbliżającym się obiekcie. Dwie, trzy klatki OK, a potem nagle ostrość z tyłu. Aparat
to zauważa i błyskawicznie nadgania, ale znowu po dwóch ujęciach zostaje z tyłu.
Poklatkowy film z takim zachowaniem prezentuję poniżej. Niestety nie udało mi
się zmontować żadnego z prawidłowym ogniskowaniem. Szkoda! Na osłodę dodam, że
pojedynczy autofokus działa wspaniale. No i ten komplet 19 krzyżowych pól –
Nikonie wstydź się!
Więcej dobrego napiszę o szybkości zapisu zdjęć. Test
przeprowadziłem przy użyciu dwóch kart pamięci: Toshiby wykorzystującej
standard UHS-II, o teoretycznej maksymalnej szybkości zapisu 240 MB/s oraz
SanDiska UHS-I 90 MB/s. EOS 760D oczywiście nie został zaprojektowany do
wykorzystywania prędkości złącza UHS-II, ale co szkodziło spróbować. Jednak
wyniki wykazały przewagę „starego” SanDiska. Nie w przypadku JPEGów, których Canon
potrafił na bieżąco połykać dowolnie długą serię przy obu kartach. Ale już przy
RAWach, dla częstości 5 klatek/s, na Toshibę można było bez zająknięcia zapisać
7 zdjęć, a na SanDiska 8. Przy tym całkowite opróżnienie bufora z RAWów trwało
w przypadku Toshiby 4 s i nieco ponad 2 s u SanDiska. To różnice niby niewarte
aż takiego rozpisywania się. Jednak uznałem, że wypada zwrócić na to uwagę: nie
kupujmy na zapas kart UHS-II, bo kiedyś tam one może rzeczywiście dodadzą kopa
naszemu przyszłemu aparatowi, ale mogą zamulać ten, którego używamy obecnie.
W sumie tym EOSem fotografowało mi się bardzo przyjemnie,
ale to – choć ważne – jest tylko jednym z elementów oceny aparatu. Drugim jest
jakość tworzonych obrazów. A tu co dobrego?
Uzyskiwana „studyjna” rozdzielczość, to 2700 lph na JPEGach
i 2800 lph gdy korzystamy z RAWów. Przyzwoicie, zwłaszcza, że to wyniki
uzyskane na „naleśniku” 24 mm f/2,8 STM. Na marginesie, sRAWów brak.
Wysokie czułości nie zachwyciły mnie jakoś szczególnie. Spodziewałem
się pełnej użyteczności ISO 3200, a tu widać już sporo szumów. Na RAWach dają się
one jeszcze jakoś opanować bez utraty szczegółów w stosunku do ISO 1600. Jednak
JPEGi, w zależności od ustawienia poziomu redukcji, albo zauważalnie szumią
albo tracą szczegółowość. Owe ISO 3200 jest więc maksymalną dającą się używać
wartością, ale zdecydowanie bardziej wolę ISO 1600, które wypada o klasę
lepiej. Fotografując przy różnych czułościach na JPEGach, warto pojeździć
poziomami redukcji, bo to wyraźnie wpływa na wyniki. Przy najniższych
czułościach, od natywnej ISO 100 do poziomu ISO 200, najlepiej jest redukcję
wyłączyć. W okolicach ISO 400 sprawdza się niski poziom redukcji, a wyżej poziom
średni. Z doborem maksymalnej czułości nie przesadzono, plasując ją na poziomie
ISO 12800. I dobrze, bo i ona do niewielu zastosowań się nadaje. Nie chodzi nawet
o szumy / szczegóły, ale też o wyraźne obniżenie nasycenia kolorów. Osobiście
uważam tu ISO 6400 za maksymalną czułość nadającą się do jakiegokolwiek użytku
– oczywiście gdy nie będziemy próbowali wykorzystać maksymalną rozdzielczość
matrycy.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Przejście przez pełen zakres czułości. Wycinki pochodzą z indywidualnie obrobionych RAWów. |
Bardzo liczyłem, że Canon swą nową 24-megapikselową matrycą
wyskoczy w górę z zakresem dynamiki. Niestety, i tu rewelacji brak. Ale bez
paniki, bo nawet przy fotografowaniu w ostrym słońcu da radę opanować sytuację.
EOS 760D proponuje trzy rozwiązania wspomagające: priorytet jasnych partii
obrazu, optymalizator jasności oraz HDR. Z nich wszystkich tylko pierwszy
przypadł mi do gustu. Optymalizator jasności to bowiem rozjaśniacz cieni, przy
czym „cienie” oznaczają tu wszystko poza najjaśniejszymi partiami kadru. Trzeba
się więc wspomagać korekcją ekspozycji na minus, a to bywa kłopotliwe. Głównie
z powodu tradycyjnego dla Canonów, a nielubianego przeze mnie wyraźnego łączenia
dobranej ekspozycji z jasnością punktu w który celuje aktywne pole AF. Gdy do
tego dochodzi konieczność manewrowania poziomem optymalizatora i jeszcze
korekcją, fotografowanie zaczyna przypominać żonglowanie zbyt dużą liczbą
piłeczek. Dlatego polubiłem priorytet jasnych partii, bo on działał pewnie,
obliczalnie i skutecznie. A HDR? Nie polecam, a powód jest prosty: funkcja ta
została wrzucona pomiędzy programy tematyczne i nie daje nam możliwości
wpływania na ekspozycję, czułość, działanie autofokusa itd.
Automatyczny balans bieli plasuje się poniżej średniej.
Znaczy, w świetle naturalnym oczywiście nie mam zastrzeżeń, ale już żarówki i
świetlówki kompaktowe są dla AWB przeszkodą trudną do pokonania, szczególnie
gdy w kadrze jest mało kolorów. Im ich więcej, tym efekty lepsze. Jednak gdy
ich niewiele, zdjęcia są za ciepłe i zbyt czerwone. I nie jest to żadna „miła,
domowa atmosfera”, a solidna dominanta barwna. By być pewnym efektów
fotografowania na JPEGach w sztucznym świetle, bez balansu bieli według wzorca ani
rusz. To oczywiście, gdy chcemy mieć w miarę prawidłowo oddane kolory. Kilka nocnych
migawek, które widać poniżej pokazuje, że nie zawsze to jest konieczne.
Przyznam, że po tym aparacie spodziewałem się więcej bardzo
dobrych wyników. Nie zawiódł on mnie pod względem wygody obsługi, zawartości
funkcji i ogólnie poziomu konstrukcji. Ale już klasyczny, „fazowy” ciągły
autofokus może w niektórych sytuacjach kuleć, a obietnice że w Live View będzie
funkcjonował prawie jak Dual Pixel zdecydowanie nie zostały spełnione. Choć
przyznaję, że tę amatorską lustrzankę testowałem bez taryfy ulgowej i stąd na
pewno ponad 90 % użytkowników dla których jest ona projektowana, nie zauważy,
że coś nie gra tak jak trzeba. Podobnie jest z matrycą. Konkurenci są lepsi,
ale tu ISO 3200 jest używalna, zakres dynamiki można łatwo opanować zmianą
jednej pozycji w „customach” i właściwie tylko na automatyczny balans bieli w
sztucznym świetle trzeba uważać. Nowy, użyty w 760D akumulator LP-E17 nie dawał
jakichkolwiek podstaw do narzekań na niedostatek energii. Choć z pewnością przy
filmowaniu i częstym korzystaniu z Live View trzeba się będzie pilnować. W
sumie to fajny, miły w użyciu i uniwersalny aparat, co prawda bez super
osiągów, ale zdecydowanie spełnia on wszystkie wymagania stawiane lustrzance z
niskiej półki.
+ zaawansowanie aparatu (jak na swoją klasę)
+ wygoda obsługi
Nie podoba mi się:
- ciągły AF
- działanie matrycy nadal poniżej poziomu konkurencji
TEST: Canon 1300D – lustrzanka bez zadęcia i zobowiązań
TEST: Canon EF-S 24 mm f/2,8 STM
TEST: Tokina AT-X 11-20 PRO DX F2.8
TEST: Fujifilm X-T10 – skromnie i klasycznie
TEST: Nikon D7200
TEST: Sigma 18-35 mm f/1,8 DC HSM
TEST: Sigma 50-100 mm f/1.8: jasno – jaśniej – Sigma
TEST: Canon EOS 7D Mk II
TEST: Sony A77 Mk II
TEST: Sony A6000
TEST: Sony α6500: się ulepszamy, się cenimy i…
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3. Superzoom po odchudzaniu.
Zajrzyj też tu:
TEST: Nikon D3400. Lustrzanka na początek.TEST: Canon 1300D – lustrzanka bez zadęcia i zobowiązań
TEST: Canon EF-S 24 mm f/2,8 STM
TEST: Tokina AT-X 11-20 PRO DX F2.8
TEST: Fujifilm X-T10 – skromnie i klasycznie
TEST: Nikon D7200
TEST: Sigma 18-35 mm f/1,8 DC HSM
TEST: Sigma 50-100 mm f/1.8: jasno – jaśniej – Sigma
TEST: Canon EOS 7D Mk II
TEST: Sony A77 Mk II
TEST: Sony A6000
TEST: Sony α6500: się ulepszamy, się cenimy i…
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3. Superzoom po odchudzaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz