czwartek, 5 lutego 2015

TEST: Canon EOS 7D Mark II

„Siódemka” po raz drugi…

     Oczekiwanie na ten aparat i wyrzekanie Canonowi było przez dłuższy czas ulubionym sportem na wielu fotograficznych forach. Rzecz niby usprawiedliwiona, bo pierwszego 7D Canon pokazał jesienią 2009 roku. Ale przecież nie było mowy o „męczącym oczekiwaniu 5 lat na następcę”. Ono miało prawo rozpocząć się dopiero, powiedzmy, po Photokinie 2012, gdy ZNOWU nie zobaczyliśmy Mk II. Męka nie trwała więc wcale tak długo. A sam Canon nie bardzo miał motywację i powody do wypuszczania tego aparatu. Po pierwsze dlatego, że Nikon też się nie śpieszył z następcą konkurencyjnego D300/s. Po drugie, EOS 7D cały czas nie miał powodu wstydzić się swego korpusu. Matryca, owszem, nie dostawała 16-, a później 24-megapikselowym APSowym konkurentkom montowanym w Nikonach, Pentaxach i Sony. Tyle, że nowszy canonowski przetwornik – 20 Mpx (ten z EOSa 70D), wcale nie błysnął i Canon nadal pozostawał trochę w tyle, głównie dynamiką, ale też zakresem tonalnym i zachowaniem przy wysokich czułościach. Ale cóż było robić? Próbować stworzyć kolejną matrycę, podczas gdy WSZYSCY z utęsknieniem czekają? A może – co za herezja! – użyć matrycy Sony? Nie, Canon skorzystał ze wspartego dwoma procesorami DIGIC 6, nieco poprawionego przetwornika z 70D, ale za to błysnął korpusem. I to jak błysnął!

     EOS 7D powszechnie traktowany jest jako świetna puszka z marną matrycą. Jakimkolwiek okaże się przetwornik obrazu w 7D Mk II, jego korpus znowu, bezapelacyjnie staje się wzorcem reporterskich lustrzanek APSC. Zresztą tym pełnoklatkowym nie ma on wiele do pozazdroszczenia – jeśli w ogóle. 

Bo popatrzmy sami, co my tu mamy:
- migawkę (1/8000 s i X=1/250 s) o trwałości 200 000 cykli
- uszczelnienia
- wymienną matówkę (no, który mi podskoczy?)
- GPS (choć Wi-Fi brak)
- timer dla trybu B
- USB 3.0
- mRAW, sRAW
- serie 10 klatek/s
- sloty dla CF i SD
- 65 krzyżowych pól AF obejmujących godny pozazdroszczenia obszar
- nowy system pomiaru światła (RGB 150000 punktów + IR).

     To robi wrażenie, a napisałem wyłącznie o cechach wybitnych. Nie zaliczyłem do nich tak oczywistych, jak 100-procentowy wizjer, dobrze odczuwalna solidność (masa ponad 900 g!), wbudowany flesz z funkcją zdalnego sterowania lamp dedykowanych, obróbka RAWów, Dual-Pixel AF, czy też filmowanie 1080p/50. Choć nie mogę przy okazji nie wspomnieć o dwóch opcjach zapisu filmów (MP4, MOV) oraz trzech dostępnych kompresjach (IPB-Lite, IPB, All-I). I jeszcze jeden miły drobiazg związany z filmowaniem: możliwość bezgłośnego, dotykowego sterowania z użyciem czterech sensorów na nawigatorze. Inny wart wspomnienia szczególik dotyczy trybu ISO Auto, który pozwala już na dopasowanie czasu naświetlania, przy którym następuje zmiana czułości, do ogniskowej obiektywu. Możemy opierać się tu na zasadzie odwrotności ogniskowej lub skorygować ją (maks. o 2 działki w każdą stronę), preferując krótsze bądź dłuższe czasy ekspozycji.

     Kropeczki na nawigatorze to oznaczenia miejsc sensorów umożliwiających bezgłośne sterowanie kilkoma funkcjami podczas filmowania. Mikrodżojstik otoczony jest wahliwą dźwigienką, po przesunięciu której możemy przednim pokrętłem dobrać wartość wybranej funkcji. Ja ustawiałem w ten sposób czułość matrycy. 

                 Widoczne na ekranie informacje stanowią jednocześnie podręczne menu Quick Control. Przydałaby się możliwość wyboru parametrów tam pokazywanych i funkcji obsługiwanych tą drogą. Podobno najbliższa nowość Canona, czyli EOS 5Ds pozwoli już na to. Poprzez klawisz Stylów obrazu (przy po lewym górnym rogu ekranu) można wejść nie tylko do nich, ale także do wielokrotnej ekspozycji oraz trybu HDR. Szkoda, że wstępnego podniesienia lustra nadal trzeba poszukiwać w menu.

     Pokrętło trybów naświetlania ma blokadę – pewnie już kilka razy pisałem, że jej nie lubię. Nie obraca się ono bez ograniczeń, ale tu nie ma co narzekać, gdyż wszystkie tryby obejmują zaledwie pół obrotu i to łącznie ze schowkami C1 – C3. Programów tematycznych brak, za co chwała konstruktorom. Pełna automatyka? Dobra, niech zostanie!
Cztery okrągłe przyciski nad wyświetlaczem to stały element bardziej wyrafinowanych EOSów. Przyznaję, że pomimo wielu lat kontaktów z Canonami, jakoś nie udało mi się opanować obsługi tych przycisków. Wymagają one ode mnie kontroli wzrokowej, a i tak regularnie mylą mi się funkcje przyporządkowane tylnemu i przedniemu pokrętłu. Dlatego cieszy mnie „tablicowe” podręczne menu dostępne przez klawisz Q na tylnej ściance.
Szkoda też, że nie można wymusić podświetlania ekranu każdym dotknięciem spustu migawki.  


     Pewna funkcja pozostała jednak w formie prehistorycznej – mam na myśli balans bieli według wzorca. Nadal musimy wykonać zdjęcie wzorca, znaleźć je na karcie, wskazać, zatwierdzić, no a potem ręcznie przełączyć się na balans według wzorca. Rzecz o tyle dziwna, że testowany przeze mnie niedawno Canon PowerShot SX60 dysponuje ekspresowym „prawdziwym” One-Touch WB. A balans według wzorca jest w przypadku EOSa 7D Mk II ważną sprawą, gdyż w sztucznym świetle balans automatyczny sprawdza się marnie.

Lewe zdjęcie wykonane gdy aktywny czujnik AF celował w ciemną zieleń,
prawe, gdy w ścianę kościoła. Różnica w naświetleniu wyszła dokładnie 1 EV.
Wielce wyrafinowany układ pomiaru światła działa w 252 strefach kadru i wykorzystuje także zakres podczerwieni. Wyrafinowanie wyrafinowaniem, ale ja bym się przyczepił do przykładania zbyt dużej wagi do jasności punktu, w który celuje aktywne pole AF. Nie po to mam matrycę pomiarową, by działała ona jak pomiar skupiony. Żeby było śmieszniej, gdy naprawdę chcę pomiaru w niewielkim obszarze na który ogniskuję obiektyw (portret najlepszym przykładem), to nie mogę zgrać z tym obszarem pomiaru punktowego.

   Motyw ten sam co poprzednio, ale obraz uzyskany z RAWa jaśniejszej wersji. Uratowane niebo, lekko ściemniony kościół, mocno rozjaśnione i wyciągnięte ze smoły najciemniejsze obszary. 




     Jednak już współpraca matrycy pomiaru światła z systemem autofokusa ułatwiająca rozpoznanie poszczególnych obiektów w kadrze i śledzenie ich ostrością (iTR – inteligent Tracking and Recognition) wymaga oceny w samych superlatywach. EOS 7D Mk II naprawdę świetnie sobie radził przy zdjęciach nieźle posuwających rajdówek – do testu wykorzystałem 1. eliminację cyklu „Królewski Winter Cup”. Śledzenie ostrością nie zawodziło nawet w najtrudniejszych momentach, do których zaliczam ostatnie klatki w serii zdjęć zbliżającego się szybko samochodu, gdy ten znajduje się w odległości 1,5-2 m. AI Servo działało najpewniej gdy korzystałem z pojedynczego pola AF. Przyznaję jednak, że i w pełni automatyczny wybór z 65 pól nie dawał powodów do narzekań większych niż w przypadku Nikona D4s, który jest dla mnie w tej dziedzinie wzorem. „Siódemka” wyróżnia się na minus tylko jednym: doborem ekspozycji, która potrafiła szaleć, gdy aktywne pole AF wędrowało pomiędzy ciemnymi i jasnymi obszarami. Stąd w takich sytuacjach dobrze jest przejść na ręczne ustawianie czasu i przysłony. A podczas fotografowania zoomem, lepiej nie ruszać pierścienia ogniskowych. To bowiem niemal w każdym zoomie rusza płaszczyznę ostrości, czego autofokus nie jest w stanie szybko skorygować, mając na głowie poruszający się obiekt.
     Dual Pixel? Nieźle, ale bez rewelacji. Co do szybkości nie mam uwag, ale detekcja fazy to to nie jest. Po prostu w tym trybie autofokus lubi sobie czasami pojechać tam i z powrotem. Na deser duża niedoróbka: gdy podczas filmowania w Full HD włączymy opcję 50 klatek/s, nie możemy korzystać ani z Dual Pixel, ani z ciągłego ostrzenia. A, Focus Peakingu też temu EOSowi brakuje.

 
      Powinienem był ustawić 50 klatek/s, ale wtedy nici z Dual Pixel i ciągłego autofokusa. Działałem więc na 25 klatkach/s. Autofokus nie zawodziłby, gdybym nie zmieniał ogniskowej. Ruszenie zoomem (tu: 18-135 mm STM) zdecydowanie rozkojarza tryb AI Servo.


     10 klatek/s to jeden z mocniejszych atutów, oczywiście dla tych, którym tak szybkie serie są potrzebne. Pod tym względem „siódemka” nie tylko staje się liderem wśród lustrzanek APS, ale dołącza do bardzo wąskiego grona reporterskich, drogich aparatów dysponujących dwucyfrowymi częstościami serii.
     Wśród trybów „przesuwu filmu” znacznie bardziej spodobał mi się cichy tryb Silent. Co prawda nie pozwala on na strzelanie szybkimi seriami (maks. 4 klatki/s), ale aparat pracuje wtedy tak cichutko i mięciutko, jak Pentax K-5. No, prawie. Gdy na początku testowania Canona odkryłem ten tryb S, natychmiast się na niego przełączyłem i opuszczałem jego objęcia tylko gdy potrzebowałem 10 klatek/s.


     Film zmontowany z ostatnich kilku klatek szybkiej serii, pokazuje, że ciągły autofokus nowej "siódemki" radzi sobie bardzo dobrze nawet w trudnych sytuacjach. Byle nie...
...próbować kręcić zoomem, bo Canon nie potrafi korygować ostrości jednocześnie na dwóch frontach: walcząc z ruchem obiektu oraz z vario-focusem. Tu próbowałem utrzymać zoomem całą sylwetkę samochodu i efekty okazały się żałosne. 

     No i matryca. Niby przed swoim testem poczytałem sobie na różnych portalach o ileż to ona gorsza od konkurencji, ale uznałem, że dopóki sam tego nie zobaczę, to nie uwierzę. Zwłaszcza, że tam żadnej tragedii w tych wynikach nie było. I co mamy? Rozdzielczość (z firmowym 28 mm f/2,8 IS) to 2600 lph na JPEGach i tyle samo na RAWach. W tym drugim przypadku dochodzi mnóstwo mory i strach się bać, co by było, gdyby Canon, zgodnie o obecną modą, pozbawił 7D Mk II filtra AA. Same liczby, cóż, z jednej strony nie powalają, bo lepszymi wynikami pochwalił się na przykład 16-megapikselowy Panasonic GM5. Ale z drugiej strony, Sony A77 II z matrycą 24 Mpx dawało 2800 lph, czyli ciut mniej niż Canon, uwzględniając różnicę w rozdzielczości przetworników. Najwyższy poziom rozdzielczości JPEGów utrzymuje się od natywnej czułości ISO 100 do ISO 400, no powiedzmy do ISO 800. Z tym, że przy niej pojawia się nieco szumów chrominancji, które warto znosić, bo redukcja szumów na poziomie Low już powoduje lekką utratę szczegółowości. Przy ISO 400 lepiej redukcję wyłączyć, a dla ISO 100-200 nie ma znaczenia, czy pracujemy w Low, czy też Off. Optymalne ustawienia dla wyższych czułości to: ISO 1600, 3200 – Low (ale pozostaje troszkę szumów chrominancji), ISO 6400 – Std (bo przy Low wyłazi sporo szumów luminancji), ISO 12800 – eee, może nie… Natomiast jeśli tylko możemy i wystarczą nam same JPEGi, to przy czułościach ISO 3200-12800, korzystajmy z funkcji wieloklatkowej redukcji szumów. W odróżnieniu od swej prekursorki z Sony, ta w 7D Mk II ma dobrze dobrany poziom odszumiania. Dzięki temu kompromis szumy / szczegóły jest w pełni akceptowalny, choć zdjęcie wymaga późniejszego wyostrzenia. Górnym krańcem domyślnego zakresu czułości jest ISO 16000, ale aparat możemy poprosić o udostępnienie nawet ISO 25600 i ISO 51200. Ale lepiej tego nie róbmy. Jeśli zechcemy pobawić się RAWami, to Canon odwdzięczy się bardzo dobrym oddaniem szczegółów aż do ISO 1600 włącznie i pełną użytecznością ISO 6400, choć pod warunkiem, że nie wadzi nam drobne, ostre, monochromatyczne ziarno. Nie wzdragałbym się przed okazjonalnym korzystaniem także z ISO 12800, oczywiście nie przy wykorzystaniu pełnej rozdzielczości 20 Mpx. Napisałem te kilka zdań o działaniu nowej „siódemki” przy wyższych czułościach i zorientowałem się, że naprawdę nie się ona czego wstydzić przed konkurencją. Na pewno w niczym nie ustępuje 24-megapikselowym Sony, a Nikonom i Pentaxom tylko trochę.

Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 









Wycinki pochodzą z RAWów odszumionych i wyostrzonych indywidualnie, do smaku. 




Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Czułość ISO 3200. Porównanie efektów uzyskanych na słabo odszumionym JPEGu (lewy wycinek) oraz zdjęciu uzyskanym przy wieloklatkowej redukcji szumów. Oba zdjęcia lekko podostrzyłem w Photoshopie: lewe aż do granicy silnej widoczności szumów, prawe do granicy utraty plastyki. Widać, że wieloklatkowa redukcja szumów Canona działa bardzo przyzwoicie. Skuteczne usunięcie szumów to jedno, ale istotniejsze jest nie wypranie zdjęcia ze szczegółów.


Przy tak trudnych motywach najlepiej od razu prosić o pomoc
funkcję HDR. Lewe zdjęcie to JPEG uzyskany bez żadnego
wspomagania. Prawe to HDR z krokiem 3 EV, ale tryb
automatyczny zadziałał tu identycznie. Widać tendencję
do zbyt energicznej obrony świateł przed przepaleniem.
Gdybym użył korekcji ekspozycji +0,7 EV, efekt byłby
lepszy - zyskałyby zarówno światła, jak i cienie. 
     Inaczej mają się sprawy z dynamiką, bo w tej konkurencji Canon nie błyszczy. Naprawdę nie trzeba fotografować z ciemnej bramy na zalany słońcem plac, by zorientować się, że 7D Mk II nie należy do czołówki. Ba, wystarczy ponury, pochmurny, zimowy dzień oraz motyw z bielą i ciemną zielenią. Już on wymaga pojeżdżenia suwaczkami w wywoływarce RAWów albo od razu wskoczenia w delikatny HDR. Bo nie ma co kryć, zarówno funkcja rozszerzania dynamiki („Priorytetem jasnych partii obrazu”), jak i dbający o cienie „Automatyczny optymalizator jasności”, mają zaledwie symboliczny pozytywny wpływ na zdjęcia. Plusem HDRów jest możliwość zapisania także wszystkich trzech składowych ujęć – w tym ich RAWów jeśli sobie tego życzymy. Trochę brakuje mi opcji zapisu wyłącznie „środkowej” klatki HDRa.  

     Na koniec testu sprawdziłem szybkość działania aparatu. Z częstością serii jest OK: 9,7 klatki/s przy karcie SD i 10-10,3 klatki/s przy CF. Karty nie były szczególnie szybkie: niby obie (SanDisk) Extreme Pro, ale SD (UHS-I) z deklarowanym zapisem 45 MB/s, a CF dwukrotnie szybsza. Szybsza nie tylko teoretycznie, bo dokładnie dwukrotnie szybciej opróżniająca pełen bufor: w 5 s z RAWów i 7 s z JPEGów. To szybsze przelewanie zdjęć na kartę CF skutkowało też możnością strzelenia znacznie dłuższej serii JPEGów: 163 klatki w porównaniu z 57 w przypadku SD – liczone do pierwszego „zająknięcia” przy częstości 10 klatek/s. Jednak z RAWami już tak dobrze nie ma, gdyż obie karty pozwalały mi wykonać jednym ciągiem zaledwie 18-19 zdjęć. O ile szybsze karty pozwolą sprawniej opróżniać bufor i wydłużyć serie JPEGów, to – sądząc po innych przeczytanych przeze mnie testach – nie wydłużą serii RAWów. Niecałe 20 klatek, hm, dla jednych wystarczająco, dla innych trochę mało. Choć przyznać należy, że „superpro” Canony 1D Mk IV i 1D X są pod tym względem tylko półtorakrotnie lepsze. W wywiadzie udzielonym podczas zeszłorocznej Photokiny, pewien wysoko postawiony Japończyk z Canona powiedział, że poziomem i szybkością autofokusa oraz sprawnością działania, EOS 7D Mk II właściwie dorównał już EOSom serii 1D. Można by to traktować jako sygnał, że nie zobaczymy 1D Mk V.


     W sumie nowa siódemka to świetny aparat, w mojej ocenie najlepsza obecnie lustrzanka APS na rynku. Jasne, słaby wynik w konkurencji dynamiki razi i z tego powodu wielu będzie narzekać. Zresztą Canon pod tym względem odstaje od konkurentów i bardzo ciekawe, jak sprawa dynamiki zostanie rozwiązana w 50-megapikselowym EOSie 5Ds, który, jak wskazują wszystkie znaki na niebie i na ziemi, zostanie zaprezentowany jutro. Idę o zakład, że podczas prezentacji pierwszym pytaniem z sali będzie: „kto jest producentem matrycy?”.
Drugim minusem jest cena. Byłem przekonany, że wstępnie zaserwowane 6500 zł zostanie szybko zweryfikowane przez rynek. A tu nic, aparat jest w sprzedaży od listopada, a cena trzyma się sztywno. Czyżby znikome zainteresowanie? W sumie to bym się nie dziwił, bo taki Pentax K-3 jest do kupienia za nieco mniej, a Sony A77 II za nieco więcej niż 4000 zł, natomiast Nikon D7100 kosztuje zaledwie połowę tego co Canon. 6500 zł to naprawdę dużo, ale jestem pewien, że nie wszystkim ta cena przeszkadza. Jeśli tylko ktoś potrzebuje autofokusa najwyższej klasy, to się nie zawiedzie. Podobnie rzecz się ma z szybkością działania (serie, zapis), a i wysokich czułości nowa siódemka wcale nie musi się wstydzić. Plus szerokie możliwościami customizacji, uszczelnienia, parametry i trwałość migawki…  Do reportażu aparat w sam raz. Przyznaję, mojego serca on nie zdobył, pracowało mi się nim mniej przyjemnie niż np. Pentaxami, ale jako narzędzie oceniam go bardzo wysoko. Teraz tylko czekać należy na odpowiedź Nikona. D400? D9000? A może zaledwie D7200?


Podoba mi się:
+ całokształt J
+ autofokus

Nie podoba mi się:
- dynamika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz