poniedziałek, 31 sierpnia 2015

TEST: Canon EF-S 24 mm f/2,8 STM

Słodki naleśnik

     Ba, wręcz naleśniczek – o średnicy 68 mm, płaski na niecałe 23 mm i ważący zaledwie 125 g. Równie skromnie prezentuje się liczba jego soczewek (6 w 5 grupach), listków przysłony (7) i średnica mocowania filtra 52 mm, a wisienką na torcie jest minimalna odległość ostrzenia wynosząca tylko 16 cm. I w ten sposób kwestię danych technicznych obiektywu obskoczyłem już we wstępie do artykułu. Niemniej w jego dalszym ciągu też znajdzie się miejsce na konkrety.

Wielkość tego obiektywu świetnie ilustruje to porównanie z tylnym kapturkiem. 
   Obiektyw ma ogniskową 24 mm, a oznaczenie EF-S mówi o kryciu obrazem jedynie pola klatki APS-C. W niepełnoklatkowych Canonach 24 mm „tłumaczy się” na małoobrazkowe 38 mm z hakiem. I ta liczba była istotnym argumentem, by tę stałeczkę przetestować. Bo ja bardzo lubię takie kąty widzenia. Pewnie dlatego, że moim pierwszym aparatem była Smiena z obiektywem 40 mm, a ta ogniskowa powtórzyła się później jeszcze w posiadanych Minoltach Hi-Matic i AF Tele-Super. I tak mi już zostało. Niby bardziej cenię sposób widzenia troszkę dłuższych obiektywów (43-45 mm), a we wnętrzach wolę pracować trzydziestkąpiątką, lecz właśnie najbliższe okolice 40 mm uważam za kwintesencję uniwersalności. A fotografuje się jeszcze przyjemniej, gdy taki obiektyw tworzy zgrabną parę z niedużą lustrzanką. Świeżutka nowość Canona, EOS 760D świetnie się do tego celu nadał.

Płaski obiektyw plus nieduża lustrzanka 
– świetna para do dyskretnego fotografowania.
     Pracowało mi się nimi bardzo przyjemnie. Silnik autofokusa STM działa cichutko, choć wcale nie rewelacyjnie szybko. Widać to zwłaszcza, gdy nie potrafi wyostrzyć i musi jechać do końca zakresu i z powrotem. Ale cóż, 16 cm minimalnego dystansu to naprawdę mało, więc droga jest długa. Ogniskowanie nie jest wewnętrzne – ustawianie ostrości polega na ruchu całej optyki. Ostrzenie ręczne jest mało ręczne, gdyż jest to zwykły Power Focus. Ale odbywa się to komfortowo i płynnie, choć oczywiście brakuje skali odległości. Tyle, że gdyby ręczne ostrzenie odbywało się mechanicznie, to skali też by przecież nie było. Po prostu by się nie zmieściła. Na obudowie ledwo starczyło miejsca na przełącznik AF/MF. Z przodu brak też bagnetowego mocowania osłony przeciwsłonecznej – jeśli jej potrzebujemy, musimy korzystać z gwintu filtrów.


Na obudowie obiektywu miejsca jest tak
mało, że ledwo zmieścił się wyłącznik
autofokusa.
      Ostrość tworzonego obrazu nie daje podstaw do narzekań. W centrum kadru obiektyw już przy otwartej przysłonie „wyciąga” z 24-megapikselowej matrycy EOSa 760D 2800 lph. I ten wynik utrzymuje się aż do f/8 włącznie. Dopiero przy f/11 dyfrakcja na przysłonie trochę daje znać o sobie, a f/16 jest z tego powodu raczej mało użyteczna. Brzegi klatki bez zarzutu: 2600 lph przy f/2,8, 2700 lph przy f/4, a potem i tu widzimy tyle co w środku klatki, czyli 2800 lph. Oczywiście tylko do granicznej przysłony f/8. Te wyniki z testu studyjnego w pełni potwierdziły się na zdjęciach plenerowych. O ile przy otwartej przysłonie dość dobrze widać różnicę ostrości środek / brzeg, o tyle przy f/4 już tylko troszkę.
     Sytuacja powtarza się przy winietowaniu – dla f/2,8 silnemu, choć przebiegającemu przez klatkę raczej łagodnie. Niemniej tego ściemnienia rogów kadru aż o 2 EV nie da się ukryć. Przymykanie obiektywu zdecydowanie pomaga - wyraźnie, choć nie w pełni dla f/4 i praktycznie całkowicie dla f/5,6. Jeśli nie chcemy przymykać, a winietowania nie lubimy, skorzystajmy z funkcji jego usuwania wbudowanej w aparat. Użyta przy otwartej przysłonie, kompensuje ściemnienie rogów klatki równie skutecznie, jak przymknięcie przysłony do f/5,6. Kolejną skuteczną automatyczną korekcją, jest ta służąca usuwaniu bocznej aberracji chromatycznej. Tę wadę dość wyraźnie widać przy otwartej przysłonie, a nieco mniej po przymknięciu. Korekcja, czy to z aparatu, czy też z wołarki RAWów, usuwa ją efektywnie i bezśladowo.

Główny kadr, to zdjęcie wykonane bez korekcji dystorsji,
a pasek na górze pokazuje dystorsję skorygowaną przez aparat.
     Trzecia korekcja? Owszem, jest, służy usuwaniu dystorsji – w oryginale 1,7-procentowej „beczki”. Problem miałem jednak taki, że dystorsja poduszkowata wprowadzana przez układ celownikowy EOSa 760D świetnie maskowała tę wadę obiektywu. I dopiero na zdjęciu „beczka” wyłaziła, pomimo, że w wizjerze jej nie było. Jeśli zapisujemy JPEGi, najlepiej od razu aktywujmy wszystkie trzy korekcje.






     Przydałaby się jeszcze czwarta, usuwająca skutki świecenia ostrego światła wprost w obiektyw. Niestety czegoś takiego nikt jeszcze nie wymyślił, a temu obiektywowi rzecz bardzo by się przydała. Co prawda nie tworzy on blików, ale wokół źródła światła powstaje spora biała plama, a reszta kadru mocno traci na kontraście. Szczególnie przeszkadza to przy otwartej przysłonie, choć po przymknięciu (nawet nie bardzo mocnym) mniej. Ale do ideału, czy nawet jego dalekiego sąsiedztwa nie da rady się zbliżyć. Owo zachowanie się przy zdjęciach pod światło jest jedyną istotniejszą wadą tego szkiełka. Użycie osłony przeciwsłonecznej niewiele pomaga, gdyż przy słońcu świecącemu tuż spoza kadru negatywnych efektów brak, a gdy wprowadzimy je w pole widzenia, to osłona już nie pomoże.

Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Ostrość w centrum i na brzegu kadru
dla przysłon f/2,8-11. 











Winietowanie bez korekcji dla pełnego otworu przysłony oraz przymkniętej
o działkę i dwie. Na koniec efekt z korekcją przy f/2,8.

Minimalna odległość ostrzenia 16 cm oznacza fotografowanie naprawdę z bardzo bliska.
Tyle, że przy stosunkowo krótkiej ogniskowej nie przekłada się to na dużą maksymalną
skalę odwzorowania - 0,27 to maksimum, co wyciąga ten obiektyw.

Ten sam kwiatek z nieco większej odległości, by pokazać więcej nieostrego tła.
Wygląda ono nie najgorzej, ale bez rewelacji. Niektóre nieostre jasne punkty
zamieniają się w pierścionki, a miejscami widać ślady rozdwajania krawędzi.
Nie ma jednak co narzekać.

     I na koniec jeszcze jeden z obiecanych na początku artykułu konkretów – cena. Pasująca do innych parametrów obiektywu, bo też nieduża. Obiektyw jest bowiem do kupienia za niecałe 700 zł. W ofercie Canona taniej występują tylko pięćdziesiątki f/1,8 oraz zoomy 18-55 mm.

     Bardzo mi się ten obiektyw spodobał. Oczywiście, że przyjemniej by się fotografowało szkiełkiem z maksymalnym otworem względnym o półtorej działki większym. Ale ono na pewno nie dorównywałoby temu naleśnikowi jakością obrazu, przede wszystkim ostrością. Zwłaszcza, gdyby plasowało się podobnie pod względem ceny. Ograniczenie jasności do f/2,8 pozwoliło skonstruować nie tylko obiektyw tworzący wysokiej jakości obraz, ale na dokładkę malutki. Duże brawa dla Canona!

Podoba mi się:
+ kompaktowość
+ wysoka jakość obrazu (niemal pod każdym względem)
+ cena

Nie podoba mi się:
- zdjęcia pod światło


5 komentarzy:

  1. 2.8 to nadal ciemno + niezbyt szeroko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że ciemno, ale dzięki temu obiektyw jest mały, lekki, tani i dobry już od pełnej dziury. 28/1,8 jest trzykrotnie droższy, a przy 2,8 chyba nadal mniej ostry niż 24 STM.
      Z kątem widzenia to sprawa jest bardzo indywidualna. Jednym jako "standard" pasuje 50 mm, innym coś z okolic "normalnej" ogniskowej 43 mm, jeszcze innym 55 lub wręcz 58 mm, a są tacy, którzy jako jedyną słuszną uznają dla siebie 35 mm. Canonowskie "trochę ponad 38 mm" jest czymś pośrednim między 35, a 43 mm. Mi akurat ta wartość pasuje, jeśli mam wybierać jedną, jedyną ogniskową do pracy.

      Usuń
  2. Och, to jedyny obiektyw który podwyższa mi tętno- mało jest ostatnio takich- bezpretensjonalny, użyteczny, niezły i w rozsądnej cenie. Piękny zestaw do Canona 100D, a ze staruchów- do APS-owego Canona IX- prawie do każdej kieszeni. Zadziwiająca jest ta nieodporność na odblaski, mam doczynienia na ogół z obiektywami 20-letnimi, które zawsze ustępują tym nowym w zdjęciach pod światło, bo akurat w powłokach p.-odbl. postęp jest niesamowity. Ten jest wśród nówek jakimś wyjatkiem, ale widać- coś za coś. Jak ma się nadawać na patelnię, to czymś to trzeba okupić. Dzięki za ten miły, sprawnie i celnie napisany tekst. Będę zaglądał. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi powłokami rzeczywiście jest znacznie lepiej niż dawniej, ale... raz trafia człowiek na 15-soczewkowca, który w ogóle nie chce blikować, a potem zonk taki jak z tym Canonem.
      Racja, Canon IX, zapomniałem o nim. No, on rzeczywiście świetnie pasuje do tego obiektywu. A propos, filmy APS to jeszcze można kupić?
      Dzięki za miły komentarz. Proszę zaglądać. pzdrw

      Usuń
    2. Z filmami APS- w Polsce jest z tym słabo. Nowych filmów właściwie już nie ma nigdzie. Bardzo rzadko coś się pojawia na allegro. Na e-bayu jest spora oferta przedatowanych, ale np. ze sklepowych zapasów trzymanych w chłodziarce, więc można ryzykować. Ja raz zaryzykowałem- parę relacji z APS owych przejść jest na blogasku, np tutaj:http://fotodinoza.blogspot.com/2014/10/aps-gupi-pies-tam-go-nie-ma.html
      Ale też parę jeszcze dalszych.

      Usuń