Bezlusterkowców Canona nie traktowałem poważnie. Zresztą wyglądało
na to, że sam Canon chyba też nie. Ot, żeby zaliczyć obecność i w tej klasie
cyfrówek. Moje spojrzenie zmieniło się nieco po premierze EOSa M5, a ostatnio –
już bardziej – EOSa M50. On niby pozycjonowany jest nie tak wysoko, ale katalogowo
prezentuje się wyraźnie lepiej niż najwyższy w linii M5. Szeroko rozłożone pola
AF, w pełni ruchomy ekran, a nawet filmowanie w 4K… jest z czego się cieszyć! Poza
tym okazało się, że bezlusterkowe Canony całkiem przyzwoicie się sprzedają. W
Japonii podobno są na topie, ale wiadomo, to zupełnie inny rynek. Znacznie
bardziej zdziwiło mnie, że w zeszłym roku na rynku europejskim jeden z EOSów M
wskoczył na podium w konkurencji liczby sprzedanych egzemplarzy wśród
bezlusterkowców. Stąd pomysł, by Canona M50 wziąć na warsztat i sprawdzić co
jest wart.
Na początku przepraszam wszystkich czułych na punkcie
jedynego słusznego koloru aparatów. Niestety, czarnych Canon nie miał na
stanie, wypożyczyli mi biały. Mi osobiście na wakacjach taki kolor sprzętu nic,
a nic nie przeszkadza. Szkoda tylko, że srebrna wersja zooma EF-M 18-150 mm
f/3.5-6.3 jest w znacznej (przedniej) części czarna. Cóż, jedynym kolorowym
obiektywem który miał pomalowaną calutką obudowę, łącznie z pierścieniem wokół
przedniej soczewki, był 10-30/3.5-5.6 przeznaczony do Nikonów 1. Ale, uwaga:
dotyczyło to wyłącznie wersji różowej.
Druga uwaga konieczna na początku artykułu: nie planowałem zwykłego,
pełnego testu tego aparatu. Znacznie bardziej interesowało mnie, z czym Canon
startuje współzawodnictwa w klasie bezlusterkowców małoobrazkowych. Nikon ma
pokazać swój model pojutrze, więc podejrzewam, że premiera odpowiednika Canona
też nastąpi niebawem. Pełnoklatkowy bezlusterkowiec pewnie będzie prezentował
sobą coś więcej, ale uważam, że pokazany kilka miesięcy temu EOS M50
technologicznie pod wieloma względami będzie podstawą dla nowej konstrukcji.
Tak więc, kim jesteś Canonie?
Nie podejrzewam, że przyszły małoobrazkowy bezlusterkowiec
zewnętrznie będzie podobny do EOSa M50. Prędzej już do flagowego M5. Będzie
miał więcej pokręteł sterujących, z pewnością pozwalających na szeroką
indywidualizację sterowania. Jednak sposób w jaki rozwiązano obsługę w M50 nawet
mi się podoba. Ubogo tu w elementy sterujące, lecz dzięki temu aparat jest
bardzo zgrabny. W żaden sposób nie przypomina APSowych bezlusterkowców Sony,
czy Fuji. Jeśli już miałbym porównywać, to do Nikonów 1, ewentualnie Samsungów.
Ci którzy mają w zwyczaju dużo grzebać w ustawieniach, mogą narzekać że tu i
ówdzie trudno dotrzeć. I ja na początku zabawy z tym Canonem trochę marudziłem,
ale potem udało mi się dojść z nim do porozumienia. To zasługa świetnie
zaimplementowanego sterowania dotykowego. Można go używać w połączeniu z
głównym, przednim pokrętłem – sam często korzystałem z tej opcji w podręcznym Q Menu. Można wykorzystywać samodzielnie
– ja tak sterowałem autofokusem. Można też zupełnie omijać, co stosowałem
podczas nawigacji po menu głównym. Jednak każdy może tu wykorzystywać dowolną
kombinację jednego i drugiego sposobu.
Dotykowy wybór położenia pola ostrości bardzo mi się
spodobał. Canon dobrze go dopracował. Po pierwsze można ustalić obszar czuły na
dotyk, dzięki czemu nie będziemy przełączali autofokusa nosem. Może to być
prawa albo lewa połowa ekranu, ewentualnie tylko jedna ćwiartka, ale jeśli
sobie życzymy, to cały ekran oczywiście też. Wybieramy także, czy dla
ustawienia pola AF wystarczy dotknięcie, czy musi to być przesunięcie palcem.
To też może ograniczyć nieumyślne przestawienia, choć nie zawsze. W trybie
"tylko przesunięcia" pole z początku regularnie zjeżdżało mi na dół
kadru gdy nosiłem aparat na ramieniu. I to nawet z obiektywem wiszącym mocno w
dół. Problem znikł, gdy zamiast prawej dolnej jako czułą wybrałem prawą górną
ćwiartkę ekranu.
Inna sprawa jak ten autofokus działa. Trochę przypomina mi on
system ustawiania ostrości APSowych bezlusterkowców Sony: AFC podejrzanie
sprawny, AFS z wpadkami. Bardzo podoba mi się wyjątkowo duży obszar obejmowany
przez pola ostrości: 100% wysokości kadru, 88% szerokości. Co prawda jego 143 pola są aktywne tylko przy używaniu
niektórych obiektywów, ale dobre i to. Dual Pixel sprawdza się naprawdę
świetnie przy ciągłym ostrzeniu. Może nie jest to poziom lustrzankowej detekcji
fazy, ale coś z okolicy najlepszych wcieleń panasonicowego DFD (Depth From Defocus).
A może i lepiej? Jednak autofokus pojedynczy niemiło mnie zaskakiwał, chętnie
reagując na dalekie tło zamiast na pierwszy plan. To oczywiście w sytuacji, gdy
pole autofokusa obejmowało choćby skrawek tego tła. Fotografując Canonem M50
warto więc korzystać z mniejszej, a nie większej ramki pojedynczego pola AF. I
celować nią dokładnie w fotografowany obiekt, tak jak to się robi przy fazowym
autofokusie lustrzanek.
Spora odległość, lekkie zamglenie i już krajobraz wychodzi bledziutko. Jeśli nie lubimy bawić się RAWami, spróbujmy sięgnąć po program krajobrazowy (prawe ujęcie). Jest szansa, że pomoże. |
Skoro już jestem przy autofokusie, a konkretnie przy Dual
Pixel, nie mogę nie dodać, że ten tryb działania AF dezaktywuje się przy
filmowaniu w 4K. Canon zrobił dobry ruch wprowadzając (wreszcie!) tę
rozdzielczość filmu w amatorskiej cyfrówce, ale udostępnia w nim wyłącznie "kontrastowy"
autofokus. To jednak nie koniec cięć. W 4K filmujemy z dodatkowym cropem 1,7×.
W efekcie z podstawowej szerokokątnej ogniskowej 18 mm robi się ponad 30 mm,
czyli przeliczając na mały obrazek 50 mm. I z szerokiego kąta przy filmowaniu
nici. No, chyba, że użyjemy zooma UWA, czyli EF-M 11-22 mm f/4-5.6 IS STM albo
sięgniemy do oferty producentów niezależnych, lecz tu bez szans na autofokus.
Ten aspekt funkcjonowania EOSa M50 skojarzył mi się ze
świętej pamięci Nikonami 1. Tam też panował niedostatek optyki, a w modelu J5
pojawiło się filmowanie 4K, jednak wyłącznie przy… 15 klatkach/s.
Zamiast użyć korekcji na minus wystarczy wybrać pole AF celujące nie ciemny, a w jasny fragment kadru. Taka uroda Canonów. |
Podczas testu używałem głównie automatyki czasu Av, a wraz z
nią – dość często – korekcji ekspozycji. Jednak nie podobało mi się jej włączanie
górnym segmentem (nieobracającego się) nawigatora. Jego wciśnięcie nie przypisywało
korekcji przedniemu (jedynemu) pokrętłu na chwilę, a na stałe – dopóki nie
wcisnęliśmy nawigatora raz jeszcze. Niby aktualna funkcja pokrętła
sygnalizowana jest w wizjerze, ale tak trochę niejednoznacznie. W efekcie
regularnie zdarzało mi się zmieniać przysłonę zamiast korekcji i odwrotnie. Taki drobiazg, ale denerwujący.
Lewe zdjęcie wykonałem bez, a prawe z włączonym Optymalizatorem Jasności, w najwyższej jego intensywności. |
Prawidłowe naświetlenie wspierałem też czasem Optymalizatorem Jasności. On zasadniczo
pomaga rozjaśnić cienie, choć nie zawsze te najgłębsze. Jednak zauważyłem, że jego
wcielenie w EOSa M50 czasem także leciutko ściemniało wysokie światła. Dlatego
też nie korzystałem z Priorytetu Jasnych
Partii Obrazu.
Lewe zdjęcie to JPEG wprost z aparatu, prawe to RAW z wyciągniętymi cieniami. Nie wiem dlaczego, ale to lewe bardziej mi się podoba. |
A skoro jesteśmy przy cyfrowych wspomagaczach, to wspomnę,
że podczas testu miałem włączone wszystkie korekcje wad obiektywu. Ten Canon ma
ich pełen firmowy zestaw, usuwający skutki winietowania, dystorsji, bocznej
aberracji chromatycznej, a nawet dyfrakcji światła na zbyt mocno przymkniętej
przysłonie. Co prawda na początku testu postanowiłem, że podstawowy obiektyw 18-150/3.5-6.3
ma sam sobie dawać radę bez pomocy aparatu. Jednak gdy na jednym z pierwszych
wykonanych zdjęć zobaczyłem głównie aberrację chromatyczną, zmieniłem zdanie i
natychmiast aktywowałem wszystkie cztery korekcje.
Kadr do oceny szumów i szczegółowości obrazu dla poszczególnych czułości. Wycinki poniżej. |
A jak tam matryca? 24 miliony pikseli wsparte procesorem
Digic 8 powinny dawać sobie radę. Lecz jakoś słabo im to idzie. Maksymalna
szczegółowość obrazu okazała się domeną w zasadzie tylko natywnej czułości ISO
100. Liczyłem, że aż do ISO 400 włącznie najdrobniejsze detale będą oddawane równie
dobrze. Jednak nie, przy niektórych motywach już dla ISO 200 sprawy mają się
ciut gorzej. Szkoda też, że zmiana ISO 400 → ISO 800 powoduje pojawienie się
szumów. Przyznaję, w całym teście korzystałem z osłabionej, a nie standardowej
intensywności odszumiania, lecz liczyłem, że efekty z ISO 800 zobaczę dopiero
przy ISO 1600. Rzadka sytuacja, by w przypadku matrycy APSC już przy ISO 800
optymalnym poziomem odszumiania był standardowy. Przy nim sytuacja się
poprawia, ale ja bym proponował raczej samodzielne przygotowanie obrazu, czyli
korzystanie z RAWów. Tę metodę zdecydowanie polecam przy fotografowaniu z
użyciem ISO 1600 i ISO 3200, czy czym dla tej drugiej wartości szczerze
odradzam oglądanie JPEGów. ISO 6400? Tak, pod warunkiem, że RAWa zmniejszymy do
6 mln pikseli, precyzyjnie odszumimy i z czuciem wyostrzymy.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
EOS M50 jest pierwszym Canonem, w którym zastosowano nową
wersję plików RAW, CR3. Ich szczególną cechą jest opcja zmniejszenia wagi
plików poprzez zastosowanie stratnej kompresji. Zresztą i w swej standardowej wersji
pliki CR3 są kompresowane, choć oczywiście bezstratnie. Użycie C-RAW pozwala
urwać jeszcze ok. 1/3 ze standardowych 20-40 MB. Straty na jakości obrazu nie
wyglądają na duże. Dostrzec je można praktycznie wyłącznie przy wyciąganiu
szczegółów z głębokich cieni, a usterka polega na pojawieniu się regularnych
wzorków / mozaiki w silnych szumach chrominancji. Jeśli więc nie planujemy
głębokiej obróbki RAWów, bez obaw korzystajmy z formatu C-RAW. Jednak jeśli
zapisujemy RAWy także jako koło ratunkowe umożliwiające wybrnięcie z poważnych
błędów naświetlania, polecałbym omijanie tej stratnej kompresji.
Czułość ISO 6400. Jak bardzo trzeba, to można. Byle nie przy pełnej rozdzielczości. |
Przy okazji dodam, że zmniejszenie RAWów do C-RAW niewiele pomaga przy
fotografowaniu seriami. Problemem Canona M50 jest nieduży bufor, stąd serie
RAWów bądź par RAW+JPEG liczyć mogą jedynie duże kilka zdjęć. Całe szczęście
aparat nie leni się z zapisywaniem tych zdjęć na kartę. Pomimo, że pracuje
tylko w UHS-I, zapis odbywa się szybciutko i to nawet gdy karta nie posiada
rekordowo wysokich parametrów prędkościowych.
Jeśli chcemy istotnie wydłużyć serie, musimy ograniczyć się
do samych JPEGów, których EOS M50 potrafi zapisać bez zadyszki około
czterdziestu. Tych najcięższych, czyli o pełnej rozdzielczości i słabszej kompresji. Aparat strzela 10 klatek/s przy blokadzie ostrości (AFS albo
manual), ponad 7 klatek/s w AFC bez priorytetu ostrości oraz… no, znacznie mniej gdy włączymy ten priorytet. W zależności od sytuacji, bywa
to 5 klatek/s, bywają 2 klatki/s lecz czasem i dwie sekundy na klatkę. Jednak
szczerze mówiąc, jak tam bym sobie ten priorytet odpuścił, bo i bez niego Canon
świetnie daje sobie radę.
Bardzo niskie słońce tuż przed zachodem. Zdjęcie w takich warunkach może wyjść blado, ale jeśli aparat wyczuje bluesa, to bardzo naturalnie. |
Przy fotografowaniu w świetle naturalnym do automatycznego balansu bieli zasadniczo nie mam uwag. Wykazuje on jednak swoistą niepewność w ciepłym świetle. Coś jakby brak wiary, że kadr może być aż tak pomarańczowy. Czasem EOS
M50 się przemoże i odda barwy prawidłowo, ale czasem zdjęcie wychodzi blado.
Lewe zdjęcie wykonałem z użyciem AWB w opcji zachowywania atmosfery, prawe z preferencją czystych bieli. Ale bieli jakoś tam niewiele... |
Inna para kaloszy to światło sztuczne, kiedy to przy
żarówkach i świetlówkach kompaktowych jest równie źle – równie pomarańczowo.
Tyle oficjalny test. Ale już plener pokazuje, że ten AWB w świetle żarowym
wcale nie działa źle. A w mieszanym dzienno-żarowym bardzo dobrze dobiera
kompromis. Cały czas piszę o podstawowym AWB, czyli trybie "z preferencją
atmosfery". Bo jest też drugi, z preferencją bieli. Czyli teoretycznie mający
precyzyjniej oddawać barwy. Jednak w praktyce oznacza to jedynie obniżenie
nasycenia barw, a w świetle mieszanym brzydkie niebieskości w obszarach z
przewagą oświetlenia dziennego.
Gniazda akumulatora i karty pamięci znajdują się pod wspólną klapką. Do tego usytuowaną bardzo blisko gniazda statywu. |
Na koniec słówko o najboleśniejszym dla mnie minusie Canona
M50: prądożerności. Według danych katalogowych akumulator powinien starczać na
235 zdjęć, ale mi podczas testu akumulator zdychał regularnie po 140-160
zdjęciach. Słabiutko! A zaznaczę, że w ogóle nie korzystałem z prądożernych
dodatków bezprzewodowej łączności WiFi i Bluetooth.
Tradycyjnie dodaję jeszcze kilka zdjęć plenerowych wykonanych EOSem M50. Wszystkie to JPEGi wprost z aparatu, chyba że podpis mówi co innego.
Zoom 18-150 mm, ogniskowa 66 mm, ISO 400, korekcja +1/3 EV. |
Zoom 11-22 mm, ogniskowa 11 mm, ISO 1600. |
Zoom 11-22 mm, ogniskowa 11 mm, ISO 800. |
Zoom 11-22 mm, ogniskowa 11 mm, ISO 1600. |
Zoom 18-150 mm, ogniskowa 56 mm, ISO 100. |
Zoom 18-150 mm, ogniskowa 30 mm, ISO 400. Obcięte z dołu i z góry. |
Zoom 18-150 mm, ogniskowa 24 mm, ISO 3200. |
Zoom 18-150 mm, ogniskowa 15 mm, ISO 100. |
Zoom 18-150 mm, ogniskowa 132 mm, ISO 160. |
Ale wiecie, ten aparat mi się spodobał. Gdybym miał w
kieszeni ze dwa zapasowe akumulatory, pilnował się z dokładnym celowaniem polem
ostrości, pamiętałbym żeby wyłączać korekcję ekspozycji, fotografowałbym zupełnie
bezstresowo. Przy tym nie musząc wcześniej jakoś szczególnie się wykosztowywać,
bo Canon EOS M50 jest do kupienia za 2500 zł.
No dobrze, ale jak to wszystko może się przełożyć na możliwości
przyszłego, pełnoklatkowego bezlusterkowego Canona? Podstawa jest niezła.
Wiadomo, że obsługa będzie wygodniejsza, chyba że konstruktorzy postanowią
pokonać w miniaturyzacji Sony A7. Bardzo liczę na ekran na pełnym przegubie, z
równie dobrze jak w M50 zaimplementowanym sterowaniem dotykowym. Pojemniejszy
bufor to oczywistość. Wysoka sprawność Dual Pixel powoduje, że Canon nie musi
się martwić o detekcję fazy wbudowaną w matrycę. No właśnie, to będzie całkiem
nowy przetwornik, nowy procesor, czy może zostanie wykorzystane coś co już znamy? Nie pogardziłbym efektami takimi jak z Canona 5D
Mark IV, czy 6D Mark II. Byle tylko ten aparat nie powtórzył po EOSie M50
prądożerności. A jeśli już, to żeby zmieściła się w nim klasyczna "nerka"
gromadząca kilkanaście watogodzin energii.
I wcale nie żądam, by ten przyszły bezlusterkowiec pokonał w
boju konstrukcje Sony i – wirtualnego na razie – Nikona. Ma być po prostu
przyzwoitą, rozwojową konstrukcją – pisałem już o tej idei na blogu (LINK).
Tak więc, czekamy. A jeśli komuś pełna klatka niepotrzebna,
a skromny wybór optyki nie przeszkadza, polecam Canona M50.
Podoba mi się:
+ w pełni obrotowy, dotykowy ekran
+ Dual Pixel
- prądożerność
- obraz przy podwyższonych czułościach
- niedobór optyki
Zajrzyjcie także tu:
TEST: Canon EOS 200D – pomysł na maleństwo
TEST: Canon EF-S 10-18 mm f/4.5-5.6 IS STM – miła niespodzianka!
TEST: Nikon D3400. Lustrzanka na początek.
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3 C. Superzoom po odchudzaniu.
TEST: Sony α6500: się ulepszamy, się cenimy i…
TEST: Stare, ale jare – rekordowo szerokie szkiełko APSC
TEST: Sigma 50-100 mm f/1.8: jasno – jaśniej – Sigma
TEST: Canon 1300D – lustrzanka bez zadęcia i zobowiązań
TEST: Tamron 16-300, czyli superzoom nie do pobicia
TEST: Fujifilm X-T10 – skromnie i klasycznie
TEST: Sony A7 Mk II. Troszkę po nowemu
TEST: Tokina AT-X 11-20 PRO DX F2.8. Jasno i szeroko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz