piątek, 29 grudnia 2017

TEST: Canon EF-S 10-18 mm f/4.5-5.6 IS STM – miła niespodzianka!

     Dla kogo jak dla kogo ta niespodzianka. Wstyd mi, bo sam „zauważyłem” ten obiektyw dopiero gdy znajomy zaczął przy mnie piać hymny pochwalne na jego cześć. Wcześniej jedynie zanotowałem obecność na rynku takiego szkła i odłożyłem je na półkę niepamięci. Co więcej, gdy ktoś mnie pytał o budżetowy lustrzankowy zestaw do zdjęć krajobrazu lub wnętrz, co i raz zalecałem zakup używanej, nieprodukowanej już Sigmy 10-20 mm f/4-5.6. Bo jaki jeszcze superszerokokątny zoom można kupić za mniej niż 1000 zł? Okazało się, że można, i to nie używany, a nowy. Właśnie ten Canon 10-18 mm, który stoi sobie na sklepowych półkach w towarzystwie ceny 900 zł.

Na niektórych plastikowy bagnet działa odstraszająco.
     Stoi i czeka na chętnych, ale wielu z nich bierze go do ręki, przymierza i zaczyna się wahać. Bo to straszny plastik-fantastik jest. Stabilizacja, owszem. Wewnętrzne ogniskowanie – jest. Silnik STM, racja. Ba, nawet są dwie soczewki asferyczne i jedna niskodyspersyjna UD. Ale ten zoom jest lekki, „brzmi”, plastikowo, no i plama na honorze: ma plastikowy bagnet! Więc ludzie wybrzydzają. Że nietrwały, że się połamie, że wytrze… Wielu wolałoby poświęcić stabilizację, byleby mieć w konstrukcji więcej metalu. Ale ja nie narzekam, bo uważam że są obiektywy i obiektywy. W tym wypadku postawiono na niską cenę oraz – mam nadzieję – co najmniej przyzwoitą jakość obrazu. Choć kilka elementów konstrukcji wymienionych wcześniej, wyraźnie świadczy, że konstruktorzy i dział księgowości Canona tnąc koszty wcale nie pojechali po bandzie. W końcu zamiast STM mogli wrzucić zwykły mikrosilnik oraz wprowadzić typowe dla tanich zoomów ustawianie ostrości za pomocą obracającego się przedniego członu.

Dwie soczewki asferyczne (jaśniejsza zieleń) i jedna ze
szkła UD (ciemnozielona) to nie wszystkie atrakcje tego
zooma. Canon chwali się też wyrafinowaną kinematyką
zoomowania za pomocą czterech członów optycznych.
     Ale nie, zachowali się przyzwoicie, a dzięki temu ostrzenie jest szybciutkie i bezgłośnie. Przód nie obraca się, więc nie ma problemów z użyciem filtrów połówkowych i polaryzacyjnych oraz zastosowaniem profilowanej osłony przeciwsłonecznej. Niestety, owej EW-73C nie dostajemy w komplecie z obiektywem. Trzeba kupić ją oddzielnie, a oryginalna kosztuje stówkę. Sporo, szczególnie w odniesieniu do ceny samego szkła. Całe szczęście osłony producentów niezależnych można kupić trzykrotnie taniej. Przy okazji szukania w Internecie jej oznaczenia, trafiłem na pomysł uzyskania skuteczniejszej, głębszej osłony przeciwsłonecznej. Zamiast EW-73C trzeba kupić EW-73B (zamiennik kosztuje dosłownie kilka złotych) i ostrym nożem albo mikroszlifierką lekko skorygować kształt bocznych „płatków” tulipana. Zyskiem jest lepsza ochrona przed światłem padającym z góry, gdyż w EW-73B górny i dolny płatek są dłuższe niż w EW-73C. Dłuższe, ale wcale nie za długie.

Mocowanie filtrów ma sensowny rozmiar. Poza tym zoom jest
niemal "kwadratowy": ma długość 72 mm i średnicę 75 mm.
Jego masa to 240 g. Niedużo.
     Oceniając wygodę obsługi tego zooma nie mogę się do niczego przyczepić. Oczywiście, wolałbym ponarzekać na brak skali odległości, ale przypominam sobie cenę obiektywu… Pierścień ostrości obraca się z bezpłciowym oporem, ale jednak z oporem. Nie jest to absolutny luz jak najprostszych zoomach. Za to pierścień ogniskowych prezentuje znacznie wyższy komfort obsługi. Niby czuć, że w środku plastik na plastiku i plastikiem pogania. Ale też opór przy obrocie jest nieduży, płynny i równiutki w całym zakresie ogniskowych. Nie ma najmniejszych problemów z precyzyjną, drobną korektą kąta widzenia. Przyznać jednak muszę, że uzyskanie tego wszystkiego nie było skomplikowanym zadaniem. To przecież zoom o krotności zaledwie 1,8. Dzięki temu, przedni człon porusza się osiowo w zakresie zaledwie czterech milimetrów. Ciut wysuwa się dla skrajnych ogniskowych, a chowa najgłębiej w obudowie przy 14 mm.

Komfort obsługi pierścieni na poziomie znacznie wyższym niż obiecuje
cena obiektywu. Przełączniki autofokusa i stabilizacji są umieszczone
sensownie i nie da rady ich pomylić. Mogłyby tylko by trochę bardziej
wypukłe lub kanciaste. Łatwiej byłoby je odnajdować fotografując
w rękawiczkach. 
     Stabilizacja obiektywu ma oficjalnie skuteczność 4 działek czasu. W moim teście wartość ta praktycznie potwierdziła się. Praktycznie, gdyż owe cztery działki stabilizacja zapewniała przy tych rozsądnych czasach naświetlania. Gdy przy ogniskowej 18 mm próbowałem z ręki naświetlać 1 s, czy 2 s, system Image Stabilization teoretycznie nie miał szans uzyskać sensowych rezultatów. Ale i tak „produkował” skuteczność 3 działek. Wynik całkiem do rzeczy. Te jedno- i dwusekundowe ekspozycje brzmią trochę od czapy, ale i takich trzeba użyć przy krótkich ogniskowych i procedurze testowej wymagającej przekroczenia zasady odwrotności ogniskowej o 6 działek. Jedna ważna uwaga: testowym korpusem był EOS 200D. To lekki aparat, a do tego dość mocno trzepiący lustrem i dający wyjątkowo dużo poruszonych zdjęć, gdy bez stabilizacji fotografowałem pozornie „bezpiecznymi” czasami. Stąd jeśli go mamy, bądź chcemy kupić, zadbajmy też o stabilizowaną optykę.

Minimalna odległość fotografowania to 22 cm od płaszczyzny matrycy, czyli ok. 10 cm
licząc od przodu obiektywu. Niedużo, lecz na wysoką skalę odwzorowania nie liczmy -
to przecież szeroki kąt. 
     Teraz najważniejsze: zdjęcia jak wysokiej jakości da się wyciągnąć z zooma o tak niskiej cenie? Czy zachwyty mojego znajomego są w pełni uzasadnione, czy może nie całkiem? Gorszego scenariusza nie przewidywałem i tu nie byłem w błędzie. Ale co do zachwytów…
     Tych nie potwierdzam, ale ogólnie rzecz biorąc, nie jest źle. Pierwsza ważna sprawa: szczegółowość obrazu przy otwartej przysłonie nie woła o pomstę do nieba. A to istotna różnica na plus w stosunku do części tanich zoomów szerokokątnych. Nie to, żeby od razu rewelacja, o nie!, ale z pełnej dziury da się korzystać. Zwłaszcza przy dłuższych ogniskowych. Przy krótkich i średnich już mniej, ale tu „bolą” tylko najbliższe okolice rogów klatki. Wolałbym, by przymykanie przysłony mocniej pomagało, ale na to nie bardzo możemy liczyć. Jest lepiej, dla całego zakresu ogniskowych i dla całej powierzchni kadru widać poprawę sytuacji, ale tylko nieznaczną. Jednak jest jeden stały parametr: przysłona f/8, przy której uzyskujemy maksimum szczegółowości dla każdej ogniskowej i w każdym punkcie kadru. Działka mocniej, czyli f/11 już skutkuje „dyfrakcyjnym” spadkiem rozdzielczości. Niedużym i zdecydowanie do przełknięcia jeśli trzeba powiększyć głębię ostrości.

Kadr do oceny szczegółowości obrazu przy ogniskowej 10 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru na górze, brzeg na dole. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do oceny szczegółowości obrazu przy ogniskowej 13 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do oceny szczegółowości obrazu przy ogniskowej
18 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Dystorsja to wyłącznie wyraźna „beczka” w dole zooma, słabnąca wraz z wydłużaniem ogniskowej aż do zera przy 18 mm. W miarę sensownie likwidowała ją funkcja korekcji wbudowana w testowego EOSa 200D.

Ogniskowa 10 mm. Dystorsję beczkowatą widać bardzo dobrze.

Ogniskowa 18 mm. Dystorsji brak.

Ogniskowa 10 mm - dystorsja bez korekcji i skorygowana przez EOSa 200D.

     Równie widoczne jest winietowanie. Ono nie ogranicza obszaru swego występowania do krótkich ogniskowych, a rozciąga się na cały ich zakres. I przy otwartej przysłonie jest silne – może nie bardzo, ale jednak. Choć trochę oszukuję pisząc, że winietowanie jest dobrze widoczne. Widać je wyraźnie, gdy porównamy zdjęcia wykonane przy przysłonie otwartej i przymkniętej o działkę albo dwie. Ale patrząc na wiele zdjęć wykonanych pełną dziurą, ściemnienie peryferii kadru wręcz może umknąć obserwacji. To stąd, że winietowanie jest bardzo łagodne, czyli spadek jasności obrazu w kierunku naroży klatki odbywa się płynnie.
     Przysłona f/8 znowu okazuje się złotym środkiem w klasycznej metodzie usuwania winietowania. Metoda nieklasyczna, to korekcja wbudowana w canonowskie lustrzanki. Jest ona równie skuteczna.

Ogniskowa 10 mm, otwarta przysłona. Zdjęcie po lewej wykonałem bez, a po prawej
z włączoną korekcją winietowania. Identyczny efekt uzyskujemy bez korekcji, jeśli
przysłonę przymkniemy do f/8. No, teoretycznie to do f/11, ale już przy f/8
ściemnienie rogów kadru jest praktycznie niezauważalne.

Ogniskowa 18 mm, bez korekcji winietowania.

     Owo cyfrowe poprawianie obrazu jest jedyną metodą pozbycia się bocznej aberracji chromatycznej. Występuje ona w sporej dawce w całym zakresie ogniskowych i przysłon. Korekcja EOSa 200D działała skutecznie i bezśladowo.

Ogniskowa 10 mm, f/8. Kadr do oceny bocznej aberracji
chromatycznej i skuteczności jej usuwania przez aparat.
Wycinki poniżej.

Lewy wycinek pochodzi ze zdjęcia wykonanego bez włączonego usuwania AC, prawy
z włączonym. Jaśniejsze niebo na lewym to wyłącznie sprawka chmur i wiatru.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 

     Co tam jeszcze może przeszkadzać? Bliki przy zdjęciach pod ostre światło. Jednak pod tym względem EF-S 10-18 mm pracuje dość specyficznie. Niestraszne mu boczne światło spoza kadru, nie boi się też sytuacji gdy słońce umieścimy w rogu klatki. Natomiast bardzo nie lubi, gdy świeci mu ono prosto w mordkę. O, wówczas potrafi stworzyć jeden, a gdy jest bardzo niezadowolony, to i kilka wyraźnych blików. Jednak stosunkowo łatwo temu problemowi zaradzić. Może nie zawsze całkowicie, ale często w znacznym stopniu. Wystarczy nieznaczna zmiana kierunku fotografowania.

Ogniskowa 10 mm, przysłona f/4.5. Słońce w kadrze albo schowane za budynkiem. Widać,
że obiektyw przy zdjęciach pod światło nie ma problemów z zachowaniem kontrastu.

Ogniskowa 10 mm - ciut w prawo, ciut w lewo, raz blik jest, raz nie ma.

Ogniskowa 10 mm, przysłona f/8. Gdy się mocno
pokombinuje, to można zdobyć nawet taką kolekcję
odblasków. Ale to sytuacja zupełnie wyjątkowa.
     
     Na koniec dorzucam  jeszcze kilka zdjęć wykonanych podczas testu. Jeśli nie napisałem inaczej, wszystko to JPEGi prosto z aparatu, wykonane przy czułości ISO 100, bez korekcji wad optycznych.

Zakres kątów widzenia jest raczej skromny. Normalka w zoomach UWA.

Ogniskowa 10 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 10 mm, przysłona otwarta i przymknięta do f/11.
Przy ustawionych niedużych dystansach ostrości nie ma szans
na głębię ostrości sięgającą nieskończoności.

Ogniskowa 10 mm, przysłona f/5.6. Niebo wyciągnięte z przepalenia z użyciem RAWa.

Ogniskowa 18 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 18 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 18 mm, przysłona f/5.6.
Niebo wyciągane RAWem.

Ogniskowa 10 mm, przysłona f/4.5. Niebo... wiadomo.

     Rewelacji jakościowej więc nie ma, lecz rewelacja w konkurencji value for money jak najbardziej tak. Canonowi udało się zaprojektować i wyprodukować tani, całkiem przyzwoity zoom UWA i chwała mu za to. Na początku artykułu wspomniałem o dwóch zastosowaniach takiego szkła: do zdjęć wnętrz i krajobrazów. Jest jeszcze jedno, trochę pokrewne. Mam na myśli uzupełnianie od dołu podróżniczo-spacerowych superzoomów. One niemal zawsze zaczynają się od 18 mm, co w przypadku Canona oznacza niezbyt szerokie „małoobrazkowe” 29 mm. Na górską wycieczkę może wystarczy, ale gdy wpadniemy do jakiegoś miasta i zacznie się fotografowanie architektury… No właśnie. Jeśli komuś potrzebna wyższa jasność, wspomoże się którymś z Samyangów: 10 mm f/2.8, czy – mniej prawdopodobne – pełnoklatkowym 14 mm f/2.8. Jednak to obiektywy droższe, większe i cięższe. Ja bym brał to 10-18…


Podoba mi się: 
+ cena
+ rozsądna jakoś obrazu
+ cichutki, szybki autofokus

Nie podoba mi się:

12 komentarzy:

  1. bardzo fascynujące te alektroniczne korelacje obrazu. Bo skoro Photoshop, profesjonalny w końcu, to dlaczego nie Canon. Na autofocusa też profesjonaliści najpierw wybrzydzali ale potem zmniejszyła im się liczba nideostrzonych zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. W niektórych systemach jest to już zresztą codzienność, czy się tego chce czy nie (profile geometrii oraz ab. chr. są zaszywane w rawach i żeby ich nie nałożyć na zdjęcie trzeba się naprawdę postarać) i jakoś nikomu to nie przeszkadza.

      [dygresja nieco na boku]
      To mnie zresztą wkurza u niezależnych producentów optyki manualnej, którzy bardzo rzadko dodają do swoich szkieł chip i styki elektroniczne. Dla nich zgodność systemowa kończy się na bagnecie. A bez tego styku trudno mówić o sprofilowaniu szkła i wygodnej korekcie wad obrazu podczas wywoływania rawa. Nawet jeżeli optycznie taka konstrukcja jest fajna, to dla mnie pozostaje zawsze w jakimś stopniu ułomna. A szkoda, bo bardzo chciałbym nabyć np. Laowę 7,5mm/2 choć wiem, że na ten brak będę w tym szkle zawsze narzekał.

      Usuń
    2. A do tej Laowy nie ma jeszcze profilu w wywoływarkach? Wiadomo, trzeba by go "przywołać" ręcznie, ale lepsze to niż nic.
      W lustrzankach jeszcze da radę jakoś ominąć korekcje wad optyki, ewentualnie wybrać których użyć. Ale w m4/3 nie ma już dużych szans. No, chyba że ktoś lubi dcraw...

      Usuń
    3. Capture One umożliwia wyłączenie korygowania obrazu w oparciu o profile zaszyte w RAW. Chyba nawet domyślnie jest to wyłączone - ale tu już nie mam pewności. Co ciekawe, obserwuję na grupach dyskusyjnych, że ludkowie najbardziej narzekający na jakość aparatów i optyki w m43 to w dużej mierze użytkownicy C1 :)

      Usuń
    4. W m43 też to jest możliwe? Pytam, bo nie robię w C1. ACR pozwala na takie numery w przypadku każdego aparatu, pod warunkiem, że to nie m43 :-)

      Usuń
    5. Tak twierdzi Photozone.de, (w testach szkieł m43 zawsze pokazują dwie tablice dla dysorsji – tę normalną i tę "prawdziwą"; można się dowiedzieć bardzo ciekawych rzeczy), a im raczej wierzę.

      Usuń
    6. Też lubię Fotożonę. Ale wcześniej jakoś nie doczytałem, że ich obrazki nieskorygowanej dystorsji i winietowania pochodzą z C1.

      Usuń
  2. Też byłem zaskoczony, jak dużo pozytywnych uwag zbiera to maleństwo w zagranicznych recenzjach. Wygląda na raj dla pejzażystów-amatorów z ograniczonym budżetem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tradycyjnie, zamówiłem już osłonę przeciwsłoneczną do tego obiektywu. Sam obiektyw też kiedyś kupię, klamka zapadła. Potem będzie Samyang 8mm f/3.5 UMC CSll, chyba że urodzi się inny pomysł 😉. Może coś co zastąpi oba szkiełka 🤔
    Pozdrawiam Tomasz, Moje Livigno

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten Samyang to też świetnie szkło. Równie podejrzanie świetne jak C 10-18.

      Usuń
  4. Szkoda, że nie wspomniałeś nic o filmownaiu tym obiektywem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filmowanie to zupełnie nie moja działka, tego tematu właściwie nie tykam w testach. No, chyba że coś przypadkiem zauważę :-)

      Usuń