Na koniec cyklu testów wakacyjnego sprzętu fotograficznego,
chciałbym zaprezentować optycznego rekordzistę. To APSowy zoom o wyjątkowo
szerokim zakresie ogniskowych, sięgającym od (odpowiednika małoobrazkowych) 24
mm, czyli przyzwoicie szerokiego kąta, aż do 450 mm, czyli porządnego tele. To
jedyny taki wymienny obiektyw na rynku. Nadal jedyny, pomimo że od jego
premiery minęło już dwa i pół roku. Przed wami Tamron 16-300mm F/3.5-6.3 Di II
VC PZD Macro!
Tak uniwersalnego zooma nie ma ani w ofercie dla małego
obrazka, ani dla Mikro 4/3. W pierwszym przypadku możemy znaleźć 24-240 mm
(Sony FE) albo 28-300 mm kilku producentów, z różnymi mocowaniami. W drugim
wybór jest mniejszy i obejmuje trzy zoomy, wszystko odpowiedniki 28-280 (300)
mm. Ciekawsze zakresy kątów widzenia znajdziemy dopiero w optyce kompaktów.
We wstępie podałem „małoobrazkowy” zakres ogniskowych tego
Tamrona: 24-450 mm, bazując na najpowszechniejszym przeliczniku ogniskowych
1,5. W teście korzystałem jednak z zooma ca. 26-480 mm – jak pewnie się domyślacie,
z powodu użycia lustrzanki Canona, konkretnie 1300D, (crop 1,6) jako
platformy testowej. A w oficjalnych źródłach Tamrona znajdujemy jeszcze inny
zakres: 25 (czasem 24,8) – 465 mm. Wiecie dlaczego? Jeśli tak, świetnie, jeśli
nie, to dowiecie się z artykułu, który niedługo opublikuję. Dla formalności
dodam jeszcze, że rzeczywisty zakres ogniskowych tego zooma, zmierzony przez
dpreview, to 16,1 – 286,5 mm. Czyli góra jest troszkę krótsza niż obiecuje
producent, ale ważniejsze że dół właściwie nie jest węższy od oficjalnie
deklarowanego. Nieco gorzej ze światłem, a konkretnie z transmisją, wynoszącą
T/3.9-7.3. To oznacza, że obiektyw w dole zakresu ogniskowych wpuszcza o 0,3 EV
mniej światła, a na górze niemal 0,5 EV mniej niż obiecuje jego maksymalny otwór względny. Ten dość szybko zmniejsza się przy
wydłużaniu ogniskowej: f/4 pojawia się przy 26 mm, f/5.6 przy 77 mm, a f/6.3
przy 133 mm.
Tym razem zamiast dwóch zdjęć prezentujących zakres kątów
widzenia, zamieszczam film. 18,8-krotna zmiana ogniskowych to fajna
sprawa. To zresztą obecnie rekordowa krotność w lustrzankowej optyce.
Obiektyw zawiera 16 soczewek, w tym asferyczne,
o niskiej dyspersji i ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła. Ogniskowanie
oczywiście ma wewnętrzne, choć zoomowanie rzecz jasna, już nie. I to bardzo
nie, gdyż przy przejściu z 16 na 300 mm wydłuża się z katalogowej długości 10
cm, aż o 8 cm. Wysuwa dwuczłonowo, zachowując bardzo przyzwoitą sztywność
całości.
Źródło: Tamron |
Producent chwali się uszczelnieniem zooma, ale w swoich materiałach pokazuje wyłącznie uszczelkę przy bagnecie (metalowym rzecz jasna). Mam nadzieję, że uszczelnione zostały też wysuwające się do przodu człony oraz pierścienie ogniskowej i ostrzenia.
Z przodu zooma znajdziemy gwint na filtry 67 mm, a wokół niego dobrze trzymający bagnet tulipanowej osłony przeciwsłonecznej.
Z mechanizmów wewnętrznych wspomnę piezoelektryczny napęd
autofokusa: cichy i dość szybki. Tu jednak bez szaleństw, choć oczekiwanie na
zogniskowanie obiektywu wyczuwa się właściwie wyłącznie gdy napęd musi przejechać
przez cała skalę odległości. A jest przez co podróżować, gdyż minimalny dystans
ostrzenia to zaledwie 39 cm. Oznacza to odległość obiektu 21 cm od przodu
osłony przeciwsłonecznej gdy korzystamy z ogniskowej 16 mm i 13 cm gdy z 300
mm. To 39 cm minimalnej odległości w połączeniu z ogniskową 300 mm stanowi
obietnicę superwysokiej maksymalnej dostępnej skali odwzorowania. Nic z tego!
Ten Tamron, tak jak i wiele innych superzoomów, wykazuje się potężnym focus breathingiem, stąd wyciąga
zaledwie 1:2,9. To jednak w sumie niezły wynik jak na tak uniwersalny
obiektyw.
Tamron 16-300 jest zwarty, zgrabny i dość lekki. Waży ciut ponad
pół kilograma, ma średnicę 7,5 cm (z osłoną niemal 9 cm), długość 10 cm (z
osłoną o 4 cm więcej). Nie bardzo wiem dlaczego, ale formą najbardziej
przypomina mi szkło z zupełnie innej bajki: Sigmę 18-35/1.8.
Pierścień ostrzenia ma dobrze dobrany, nie za mały, płynny
opór. Mechanizm ręcznego ogniskowania charakteryzuje się sporym, dwuipółkrotnym
przełożeniem pomiędzy pierścieniem a skalą odległości, dzięki czemu można
precyzyjnie ustawiać ostrość ręcznie. Oczywiście mamy full-time-manual.
Opór pierścienia zooma podoba mi się znacznie mniej. Jasne,
nie bardzo mogę się czepiać, bo zdaję sobie sprawę, że mechanika zoomowania w
TAKIM obiektywie jest bardzo skomplikowana. Sam opór nie jest może nawet za
duży – mi przeszkadzało to, że jest nierówny. Pierścień dość lekko obraca się
dla zakresu 16-35 mm, potem znacznie ciężej do 50 mm, potem znowu lżej do 70,
następnie znowu ciężko do 200 mm, a na końcu znowu lekko. Różnice narastają gdy
celujemy, choćby tylko trochę, w górę.
Kolejnym mechanizmem wewnątrz zooma jest system stabilizacji
VC. W przypadku niektórych swych obiektywów Tamron chwali się skutecznością stabilizacji,
ale tu nie. I słusznie, bo nie bardzo ma czym. Test wykonany dla ogniskowej 200
mm wykazał skuteczność na poziomie 2,5-3 działek czasu, a dla 35 mm zaledwie
2-2,5 działki. Czyli wyniki od akceptowalnego do dobrego.
Dodam przy okazji, że z mocowaniem Sony A, ten zoom pozbawiony jest systemu stabilizacji. Pozostałe dostępne bagnety, to Canon i Nikon.
Dodam przy okazji, że z mocowaniem Sony A, ten zoom pozbawiony jest systemu stabilizacji. Pozostałe dostępne bagnety, to Canon i Nikon.
Czas na wyniki testów. Rozdzielczość, czy lepiej:
szczegółowość obrazu, wypada całkiem nieźle. Przed testem przewidywałem
problemy z brzegami kadru dla najszerszego kąta widzenia, ale moje obawy
okazały się płonne. Niby przy f/3.5 te rejony nie błyszczą, lecz już użycie f/4
bardzo poprawia wyniki, a dla f/5.6 cały kadr prezentuje się bardzo dobrze.
Przy czym jego centrum, nawet dla otwartej przysłony nie można nic zarzucić. Nieco
węższy szeroki kąt oraz ogniskowe standardowe oznaczają poprawę brzegów dla
otwartej przysłony, optimum szczegółowości dla f/5.6, ale równocześnie przy f/8
zaczyna być już widać leciutki „dyfrakcyjny” spadek ostrości obrazu. Jednak
wyraźnie gorzej rzecz prezentuje się dopiero przy f/11. Niestety, wejście w
zakres tele to początek kłopotów, sygnalizowanych przesunięciem do f/8
przysłony pozwalającej osiągnąć najwyższą szczegółowość. Okolice 70 mm to także pogorszenie sytuacji na brzegach przy otwartej przysłonie, a dla 100 mm zaczyna
wyłazić boczna aberracja chromatyczna. Nie jest tu ona jeszcze istotnym
problemem, lecz już przy 200 mm owszem, a na dokładkę brzegi przestają cieszyć
oko szczegółami bez względu na stopień przymknięcia obiektywu. 300 mm oznacza
potężną aberrację chromatyczną, a maksimum szczegółowości przesuwa się do f/11.
Przy czym to maksimum, szczególnie na obrzeżach klatki, ma niewiele wspólnego z
wysoką rozdzielczością.
Pamiętajmy jednak, że obiektyw testowałem na korpusie
Canona, który nie ma w zwyczaju usuwać aberracji chromatycznej ze zdjęć
wykonywanych z pomocą niefirmowej optyki. Gdy Tamrona 16-300 mm użylibyśmy na
Nikonie, sytuacja z pewnością byłaby lepsza, choć nie wiadomo o ile. Do
wycinków ze zdjęć wykonanych przy 300 mm dołączam jeden uzyskany po usunięciu
aberracji chromatycznej podczas wywoływania RAWa. Barwne obwódki znikły, lecz
ostrość nie tylko nie poprawiła się, a wręcz pogorszyła.
Kadr
do testu rozdzielczości dla ogniskowej 16 mm. Wycinki obok. |
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 16 mm.
Środek
kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
|
Kadr do testu rozdzielczości
dla ogniskowej 24 mm.
Wycinki obok. |
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 24 mm.
Środek kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
|
Kadr do testu rozdzielczości
dla ogniskowej 37 mm.
Wycinki obok.
|
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 37 mm.
Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
|
Kadr do testu rozdzielczości
dla ogniskowej 55 mm.
Wycinki obok.
|
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 55 mm.
Środek kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
|
Kadr do testu rozdzielczości
dla ogniskowej 70 mm.
Wycinki obok.
|
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 70 mm.
Środek kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu rozdzielczości
dla ogniskowej 124 mm.
Wycinki obok. |
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 124 mm.
Środek kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu rozdzielczości
dla ogniskowej 183 mm.
Wycinki obok.
|
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 183 mm.
Środek kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu rozdzielczości
dla ogniskowej 300 mm.
Wycinki obok.
|
Wycinki do testu rozdzielczości dla ogniskowej 300 mm.
Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kolejną
potencjalną piętą achillesową superzoomów jest winietowanie. Ale tu znowu miła
niespodzianka, gdyż ściemnienie rogów kadru wcale tak bardzo nie przeszkadza.
Przyznaję, dla 16 mm i przysłony f/3.5 jest ono dość silne i ostro ściemnia
naroża, lecz przymykaniem przysłony możemy łatwo zapobiec problemom. Szeroko
pojmowany środek zakresu ogniskowych jest praktycznie wolny od winietowania, a
ponownie pojawia się ono powyżej 100 mm. Tu ma ono jednak na tyle łagodny
charakter, że trudno je dostrzec.
Winietowanie dla ogniskowej 16 mm i trzech wybranych otworów przysłony. |
Solidna "beczka" przy najkrótszej ogniskowej - normalka w superzoomach. |
Trochę inaczej, a przy tym nietypowo, wygląda dystorsja. W
samym dole zooma oczywiście króluje silna „beczka”, która tradycyjnie, wraz z
wydłużaniem ogniskowej przechodzi w dystorsję poduszkowatą. Lecz tu znane
reguły przestają obowiązywać, gdyż ta beczka wcale nie robi się coraz
silniejsza, a osiąga maksimum gdzieś w okolicach ogniskowych standardowych. A potem
stopniowo słabnie.
O aberracji chromatycznej już wspominałem, a uzupełnię
jeszcze, że przy szerokich kątach widzenia jest ona dość słaba, niemniej można
ją zauważyć.
Ogniskowa 16 mm, f/11. Wycinek obok. |
Brzeg kadru przy najkrótszej ogniskowej pokazuje trochę bocznej aberracji chromatycznej. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Największa dostępna skala odwzorowania to 1:2,9. |
Przy zdjęciach pod ostre światło obiektyw zachowuje się przyzwoicie. W dole zakresu ogniskowych potrafi wówczas stracić trochę kontrastu, bywa że wyprodukuje pojedyncze bliki. Jednak przy średnich i długich ogniskowych problemów już nie sprawia.
Ogniskowa 16 mm, f/6.3. |
Ogniskowa 124 mm, f/5.6. |
Nieostrości? Ładne, wręcz podejrzanie ładne. Raz na jakiś
czas, potrafią nieprzewidzianie wyskoczyć pierścionki w miejscu nieostrych
jasnych punktów, ale to pojedyncze wypadki. Ich okrągłość nie budzi zastrzeżeń, choć przysłona jest zaledwie 7-listkowa. Wedle zapewnień producenta ma ona tworzyć okrągły otwór aż do przymknięcia o 2 działki.
Ogniskowa 48 mm f/5. |
Ogniskowa 120 mm f/5.6. |
Ogniskowa 16 mm, f/3,5. |
Ogniskowa 117 mm, f/5.6. |
Ogniskowa 133 mm, f/6.3. |
Ogniskowa 37 mm, f/4.5. |
Ogniskowa 26 mm, f/5.6. |
Podoba wam się ten obiektyw? Mi przypadł do gustu bardziej
niż się tego spodziewałem. Ale też zawiódł mnie wcale nie tam, gdzie
typowałem wpadki. Podejrzanie dobrze, choć oczywiście daleko od ideału, wygląda
jakość zdjęć przy 16 mm – a tu właśnie przewidywałem jakościowy dołek tego
Tamrona. Wpadka z silną aberracją chromatyczną dla 300 mm zaskoczyła mnie, bo
dla tej ogniskowej obstawiałem wyłącznie spadek szczegółowości. Poniżej
spodziewanego poziomu wypadła też skuteczność stabilizacji. Ale reszta parametrów
jakościowych nie budzi wątpliwości – tak ma prawo pracować współczesny
superzoom. Jasne, wolelibyśmy mniejszą „beczkę” przy 16 mm i „brzytwę” dla góry
zakresu ogniskowych, ale cóż, cudów nie ma. W każdym razie w superzoomach,
zwłaszcza tych rekordowych jeśli chodzi o zakres kątów widzenia. Cena też nie
jest cudowna, choć jej nie mogę się czepiać. Tego Tamrona można kupić już za
ok. 2200 zł, co plasuje go w klasie cenowej „firmowych” zoomów 18-200 mm.
Biorąc pod uwagę, że dysponuje on dodatkowymi 100 mm na górze i – chyba nawet
cenniejszymi – 2 mm na dole, suma jest jak najbardziej do zaakceptowania.
Podoba mi się:
+ zakres ogniskowych, zwłaszcza wyjątkowe w tej klasie 16 mm
+ skromne gabaryty i masa
Nie podoba mi się:
- potężna aberracja chromatyczna przy 300 mm
- skuteczność stabilizacji
Zajrzyj też tu:
Dzień dobry, mam pytanie, co będzie lepszym wyborem w takim razie, np Nikon D5300 plus ten obiektyw czy np Lumix FZ1000 lub 1000 II?
OdpowiedzUsuńDzień dobry, ten obiektyw obserwuję z ciekawością, bo minęło tyle lat, a on nie znajduje naśladowcy. Startując od 18 mm zoomy APSC doszły już do 400 mm (zresztą też zrobił to Tamron), ale od 16 mm żaden producent ma ani sztuki w ofercie. Nikt nie odważył się nawet na 16-100 mm, nie mówiąc o 16-200. Dlatego ten Tamron cały czas jest wyjątkowy… tyle że po zbliżeniu się ogniskową do 300 mm raczej słabo nadaje się do fotografowania. Niedawno odkurzyłem RAWy z mojego testu i przepuściłem je przez nowoczesną „inteligentną” wywoływarkę DxO PhotoLab. Jednak niewiele ciekawego z tego wyszło, choć przyznaję, efekty są ciut lepsze niż to co pokazałem w artykule. Sam jednak nie zdecydowałbym się teraz kupić tego obiektywu. Dodatkowym obecnie powodem tej decyzji, jest fakt nieuaktualnienia jego firmware’u dla współpracy z bezlustrami. Znaczy, ani w przypadku Nikona, ani Canona, ani Sony nie można (i nie będzie można) tego zooma dołączyć przez adapter do bezlusterkowców. Czyli pozostają lustrzanki – D5300 jest niezłym wyborem.
UsuńPanas FZ1000 / 1000 II jest propozycją o tyle ciekawszą, że jego 400 mm daje efekty lepsze niż 16-300 Tamrona. Lumix ma też jaśniejszy obiektyw, z f/4 na dłuższym końcu. To niemal półtorej działki jaśniej niż f/6.3 Tamrona, co praktycznie likwiduje różnicę w możliwościach obu matryc przy wyższych czułościach. Tyle, że w przypadku lustrzanki obiektyw zawsze możemy zastąpić innym, a Panas zawsze będzie miał tylko 25-400. Tylko i aż :-) . Sam używałem FZ1000 przez kilka lat jako aparatu domowo-wyjazdowo-wakacyjnego (jeśli akurat niczego nie testowałem :-) ) i byłem z niego bardzo zadowolony. Przy okazji, planuję go teraz sprzedać, więc w razie co, proszę o kontakt ;-)
Tak czułem , że optycznie 16-300 będzie gorszy od fz1000. Znam fz1000 bo go miałem. Jakbym kupował to wersję II, przyzwyczaiłem się do dotyku. Dziękuję za obszerna odpowiedź. Super blog.
OdpowiedzUsuńJasne, dotyk to rzecz do której można się przyzwyczaić. Zresztą poza nim wersja II Panasa nie ma wiele więcej nowego. OK, dwa pokrętła zamiast jednego klikalnego (choć ja zdecydowanie wolę to klikalne), obecność f/11 (przydaje się przy makro), bluetooth... Teraz sprawdziłem o ile więcej kosztuje II i wyszło że w przypadku nówek to 700 zł więcej, a przy używkach koło 1000 zł. Ja bym tyle nie dołożył, ale i nie planuję zamiany ;-) Dzięki za pochwałę.
UsuńNo, ale jednak planuje Pan sprzedać swojego FZ1000. To co w jego miejsce?
OdpowiedzUsuńAkurat potrzebowałem prosty korpus Canona, więc załatwiłem problem systemowo, zastępując FZ1000 EOSem RP + 24-240.
UsuńFajny sprzęt 👍
OdpowiedzUsuńDaje radę. W moim teście obiektyw wypadł nie za dobrze, ale późniejsze opinie w sieci zawierały więcej pozytywów. Podejrzewam, że egzemplarze z początku produkcji (a taki testowałem) były trochę niedorobione, a później się już poprawiło.
UsuńKurcze, sprzęt za kilka tysiaków i nie wypada dobrze w testach, nie wiem co p tym myśleć.
OdpowiedzUsuńMam na myśli sam obiektyw
OdpowiedzUsuńWyrafinowane superzoomy bardzo rzadko wychodzą dobrze w testach. Trzeba zapłacić za ich uniwersalność i akceptowalną cenę / masę / gabaryty. 400/2.8 może być wielki i kosztować kilkadziesiąt tysięcy, ale amatorskie szkło już nie.
UsuńNo tak, racja.
OdpowiedzUsuń