Premiera tego aparatu była jedną z najmniej spodziewanych w
ostatnim roku. Model A6000 został, po dwóch latach obecności na rynku, z
początkiem 2016 roku zastąpiony wyraźnie unowocześnionym A6300. Objawienia się jego
następcy należało się więc spodziewać mniej więcej po kolejnych dwóch latach, a więc na początku bądź wiosną 2018. Jednak Sony
zaskoczyło wszystkich, prezentując A6500 już jesienią 2016, czyli zaledwie pół
roku po premierze A6300. Skąd ten pomysł?
Większy niż u poprzednika uchwyt oraz drugi definiowalny przycisk
obok spustu, to jedyne, a przy tym zdecydowanie pozytywne zmiany
w formie aparatu.
|
Za co płacimy te dwa tysiące na przejściu z α6000 na α6300 i
kolejne dwa przechodząc na α6500? No, trochę tych unowocześnień jest. Nikt nie
zarzuci Sony, że płacimy jedynie za wyższą cyferkę w nazwie. Czym chwali się i
jak działa najstarszy z tych aparatów, możecie przeczytać w moim teście – LINK.
Poziom jego następcy dość dobrze odzwierciedla postęp i zmienione w ciągu dwóch
lat wymagania rynku. W α6300 dwukrotnie zwiększono liczbę pól autofokusa z
detekcją fazy, podwyższono rozdzielczość i częstość odświeżania wizjera,
ograniczono prądożerność, dodano możliwość zasilania przez USB, uszczelniono
korpus oraz wprowadzono filmowanie 4K (z gniazdem mikrofonu i „płaskimi”
profilami). Co ciekawe, niemal niezmieniona pozostała forma zewnętrzna i
obsługa funkcji aparatu.
Klawisz start / stop filmowania tradycyjnie na samym rogu korpusu. Jednych ta lokalizacja wkurza, inni nie rozumieją dlaczego. |
Czegóż więcej trzeba? Niektórzy narzekali na brak mikrodżojstika
do zmiany położenia pola AF, inni na brak gniazda słuchawek, jeszcze inni na stratną
kompresję RAWów. Bo do nieobecności trybów edycji wykonanych JPEGów i
wywoływania RAWów wszyscy się już chyba przyzwyczaili. Przyznam, że sam
narzekałbym chyba tylko na to sterowanie autofokusem z pomocą nawigatora
pełniącego też funkcję tylnego pokrętła.
Ekran dotykowy - jest, sztuk jeden. Do poprawy. |
Stąd bardzo ucieszyłem się, gdy tylko przeczytałem dane
techniczne α6500. Nie, mikrodżojstika nadal nie ma, ale ekran stał się dotykowy.
To była rewolucja w Sony, które wcześniej wyznawało zasadę: jeśli jest
wbudowany wizjer, ekran nie jest obsługiwany dotykowo. Teraz to się zmieniło
chyba na stałe, bo α9 też posiada touch-screena. Jednak nie jest to „pełen
dotyk”, gdyż w ten sposób możemy obsługiwać (prawie) wyłącznie autofokus. A
szkoda, bo moje doświadczenia z – między innymi – Canonami i Panasonicami, pokazują,
że w wielu sytuacjach dotykowe nawigowanie po funkcjach i ustawieniach jest o
wiele wygodniejsze niż klawiszowanie.
Rolę drugiego pokrętła pełni obrotowy nawigator. Uważam, że aparacie tej klasy powinny się znaleźć klasyczne dwa pokrętła, przednie i tylne. Albo jedno, wciskane pokrętło obsługujące dwie funkcje. Z pomysłu korzysta Panasonic i Fuji, więc może Sony też by spróbowało? Zwłaszcza, że już kiedyś, zresztą jako pionier, stosowało w cyfrówkach to rozwiązanie.
Tak zaprojektowana mechanika ekranu może mocno przeszkadzać gdy aparat stoi na statywie. |
W α6500 touch-screen działa zarówno gdy obraz oglądamy na
ekranie, jak i – jako Touch Pad – gdy korzystamy z wizjera. O ile w tym
pierwszym przypadku sterowanie autofokusem pracuje tak jak trzeba, to już Touch
Pad nie. Wspominane najczęściej w publikowanych testach leniwe ciągnięcie się pola
AF za palcem, to tylko drobny pikuś. Mi przeszkadzało znacznie mniej niż niepewność,
czy Touch Pad zareaguje na pierwsze dotknięcie, a jeśli tak, to z jakim
opóźnieniem. A gdy – już po szczęśliwym uruchomieniu – raz, drugi i dziesiąty
zdarzyły się nieoczekiwane braki reakcji na ruch palca na ekranie, straciłem
wiarę w system i już do końca testowania przesuwałem pole AF nawigatorem. Później,
podczas pisania artykułu, próbowałem jeszcze Touch Pada rozruszać, głównie by
się upewnić, że na pewno to on nie działa tak jak trzeba, a nie ja. Jednak nic
się nie zmieniło. Szkoda!
Dotykowo można też powiększyć odtwarzane zdjęcie, lecz tu
brakuje smartfonowej regulacji stopnia powiększenia dwoma palcami. Trzeba w tym
celu obracać tylne kółko, co niweczy sens dotykowej obsługi. Podsumowując:
początek tej dotykowej obsługi jakiś jest, ale rzecz wymaga dopracowania,
zarówno pod względem idei, jak i sprawności technicznej.
Pociągnę moje narzekania dalej, wchodząc na kwestię
stabilizacji obrazu. Ważnej w α6500, bo aparat zdecydowanie należy do tych
trzęsących się. Dlatego ustabilizowanie jego matrycy staje się istotnym
unowocześnieniem w stosunku do poprzednika. Rzecz rozwiązano na modłę odmienną
od tej znanej choćby z Sony α7 II. Tam, gdy do aparatu dołączymy obiektyw OSS,
to zajmuje się on drganiami kątowymi
wokół osi pionowej i poprzecznej, natomiast aparat drganiami liniowymi wzdłuż
tych osi oraz kątowymi wokół osi zgodnej z osią obiektywu. Natomiast użycie
optyki bez OSS zuboża system „o dwa stopnie swobody”. W przypadku α6500 sam aparat
wykrywa wszystkie te 5 kierunków drgań i ruchami matrycy niweluje ich skutki.
Robi tak zarówno przy filmowaniu, jak i fotografowaniu, także przy korzystaniu
z absolutnie niefirmowych obiektywów, co bardzo cieszy. Dodanie obiektywu ze
stabilizacją poprawia jej skuteczność (podejrzewam, że głównie przy długich
ogniskowych), gdyż to jego ruchomy człon optyczny zajmuje się redukcją rozmazań
wynikających z dwóch drgań kątowych. W sumie, od strony technicznej, wygląda to
tak jak u Panasonica.
Skuteczność działania
sprawdziłem z użyciem firmowego zooma E 18-200 mm f/3.5-6.3 OSS LE (jego test
wkrótce) dla ogniskowej 80 mm oraz niestabilizowanego Sony FE 28 mm f/2.
Wspólne działania aparatu i obiektywu poskutkowały efektywnością na poziomie 3
działek czasu, czyli taką sobie. Tak, pamiętam, w teście zooma Sony FE 24-240
mm f/3.5-6.3, napisałem że na skuteczność 3-3,5 działki nie narzekam. Ale to
było dwa lata temu, zanim pojawiły się aparaty i obiektywy zapewniające
skuteczność na poziomie 5 działek czasu. Stąd AD 2017 3 działki wynik już zaledwie
akceptowalny. A skuteczność 2,5 działki ze stałką 28/2, czyli wyłącznie z
użyciem stabilizacji matrycy, to już wstyd. Dodam, że te wyniki uzyskałem przy włączonej
„elektronicznej pierwszej kurtynie” migawki, więc obie stabilizacje miały
ułatwione zadanie. Na wszelki wypadek, by nie okazało się, że α6500 tylko w
moich rękach tak marnie stabilizuje obraz, przyjrzałem się kilku już
opublikowanym jego testom. Tam wypada on jednak równie słabo. Nie mam pojęcia z
jakiego sufitu Sony wzięło deklaracje o 5-działkowej skuteczności systemu…
α6500 ma też opcję migawki całkiem elektronicznej. Rzecz
cieszy, bo pozwala na całkiem bezgłośne fotografowanie, ale też smuci, bo nie
do końca wykorzystano ten tryb działania. Najkrótszy czas, który
potrafi odmierzyć migawka szczelinowa to 1/4000 s. Obecność migawki
elektronicznej jest więc obietnicą pojawienia się 1/16000 s, a może nawet
1/32000 s. Niestety, takie rzeczy to tylko w α9. 1/4000 s jak była najkrótszym
czasem α6000 i α6300, tak pozostaje i w α6500, również z migawką elektroniczną.
Wizjer, stopka akcesoriów, wbudowany flesz, dwa pokrętła. I wszystko mieści się na szerokości niezbyt dużego aparatu. |
By przerwać narzekania, napiszę o innych unowocześnieniach
matrycy. Jej rozdzielczość to po staremu 24 Mpx, ale konstrukcja została nieco
zmieniona, czego skutkiem jest większa powierzchnia światłoczuła każdej komórki.
Nowy jest też procesor aparatu, a spraw które potrafi on ogarnąć lepiej niż
poprzednik jest kilka. Po pierwsze, poprawie ma ulec jakość obrazu przy
wysokich czułościach. Po drugie, przyśpieszona została obróbka sygnału z przetwornika
obrazu. To, w połączeniu z powiększonym buforem, ma zapewniać wręcz rekordowe
możliwości rejestracji zdjęć seryjnych. Dane techniczne mówią o seriach
liczących 233 najcięższe JPEGi albo 107 RAWów! Jakieś pytania? Żeby za bardzo
nie męczyć aparatu, sprawdziłem tylko te RAWy. I rzeczywiście, Sony nie
skłamało: seria liczyła 105 klatek. Trzeba jednak trochę czekać, aż zdjęcia
zostaną zapisane na kartę pamięci, bo poskąpiono gniazda UHS-II. Jest UHS-I, do
tego tylko jedno, a nie dwa, jak można by oczekiwać po najwyższym modelu w
serii. Ile tego czekania? Przy użyciu SanDiska z teoretycznym zapisem 90 MB/s, dokładnie
dwie minuty. W tym czasie możemy dalej fotografować oraz zmieniać (z pewnymi
wyjątkami) ustawienia aparatu z użyciem dedykowanych przycisków i podręcznego
menu. Jedynie dostęp do głównego menu jest wówczas całkiem odcięty.
Gniazdo kart pamięci. Nie dość, że tylko jedno, nie dość, że UHS-I, to jeszcze umieszczone w komorze akumulatora. Trochę wstyd. |
Miłym nowym dodatkiem jest umieszczony w lewym górnym rogu
wizjera licznik informujący ile jeszcze zdjęć pozostało niezapisanych. Szkoda
tylko, że w trybie fotografowania pozostaje on widoczny jedynie przez
pierwszych kilka sekund zapisu na kartę, a potem można go zobaczyć wyłącznie
wchodząc w tryb odtwarzania. Jest to jednak problemem wyłącznie przy
rejestracji bardzo długich serii zdjęć.
Długość serii to jedno, a odziedziczona po α6300 ich
częstość to drugie. Mamy bowiem możliwość strzelania aż 11 klatek/s,
ewentualnie 8 klatek/s z podglądem aktualnego kadru. Osobiście wolałem jednak pracować
wyższą częstością, gdyż przy 8 klatkach/s migotanie (ciemne pasy) obrazu
przeszkadzało mi bardziej niż opóźnienie w śledzeniu kadru.
Biorąc pod uwagę te parametry zdjęć seryjnych, a stąd
pomysły na reporterskie stosowanie aparatu, Sony deklaruje planowaną trwałość
migawki na 200 tysięcy cykli. Czyli 100 tysięcy zdjęć w trybie klasycznym albo
200 tysięcy z „elektroniczną pierwszą kurtyną”. Z tym, że nie oznacza to
gwarancji producenta na migawkę, a jedynie informację o wynikach jej testów na
trwałość.
Cały system AF aparatu został skopiowany z α6300 i
współpracują w nim ze sobą autofokus „kontrastowy” z „fazowym” korzystającym z ponad
400 pól. Co bardzo ważne, obejmują one niemal cały kadr. A co jeszcze
ważniejsze, ciągły AF działa – i to skutecznie – nawet przy wspomnianych 11
klatkach/s. Już Sony α6000 sprawował się pod tym względem bardzo dobrze – link
do testu na początku artykułu, a na potrzeby α6300 (i α6500) dopracowano
drobiazgi. Ostrość szybciej „przykleja się” do fotografowanego, poruszającego
się obiektu, no a super wysoką skuteczność i precyzję ostrzenia uzyskujemy nie
dla 6 klatek/s, a dla 8 klatek/s. A przy 11 klatkach/s jest tylko troszeczkę
gorzej. Różnica na niekorzyść jest na tyle niewielka, że ze względu na
wspomniane wcześniej niedogodności przy obserwowaniu kadru, z AF-C wolałbym
używać 11 klatek/s.
Korpus jest magnezowy i uszczelniony - tak samo jak u poprzednika. |
Jeśli przeczytaliście mój test Sony α6000, zauważyliście, że
moim zachwytom nad AF-C towarzyszyło zdziwienie dotyczące niepewności działania
AF-S. Przyjąłem za oczywistość, że dwa modele i trzy lata później pojedynczy
autofokus będzie błyszczał. Ta oczywistość okazała się jedynie oczywistą
oczywistością. O ile jednak tam problem polegał przede wszystkim na
nieumiejętności złapania ostrości na ewidentnie łatwym motywie, o tyle z α6500
bywało, że po wciśnięciu spustu, aparat zamiast startować z ostrzeniem, zamierał.
Czekał pół sekundy, bywało że dłużej, a w tym czasie obiekt zwiewał z kadru. Rzecz
istotna, że problem pojawiał się także przy solidnym oświetleniu. Zdecydowanie
nie był to notoryczny bojkot moich poleceń, ale zachowanie więcej niż jedynie
okazjonalne, choć i takie jest według mnie zupełnie niedopuszczalne.
A jak tam z jakością obrazu? Już przed-poprzednik wypadał
świetnie pod tym względem, a w najnowszym modelu mamy ten nowy procesor,
efektami pracy którego podobno ma być poprawa jakości obrazu przy wyższych
czułościach. No, że jest wiele lepiej, nie powiedziałbym. „Oficjalna, studyjna”
rozdzielczość obrazu wynosi 3000 lph na JPEGu prosto z aparatu. RAW wywołany w
Image Data Converter wykazał identyczną wartość, ale warunkiem było całkowite
wyłączenie odszumiania. Tryb odszumiania Auto tej wywoływarki, już przy natywnej czułości
ISO 100 działał bardzo agresywnie. Zupełnie niepotrzebnie, rzecz jasna. Już
lepiej działał Adobe Camera Raw, gdyż zdjęcia z niego uzyskane pokazują 3100
lph, przy wyraźnie słabszej (niż z IDC) morze.
Kadr do testu działania matrycy przy poszczególnych czułościach. Wycinki poniżej. |
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Pełna szczegółowość obrazu utrzymuje się do ISO 400
włącznie, choć dla ISO 800 jej spadek nie jest duży. Stąd właśnie tę czułość
uważam za bezpieczną granicę stosowania na wszelkie okazje. Przy ISO 1600 już
pojawiają się szumy – w każdym razie na JPEGach, które w całym teście
naświetlałem przy obniżonej do Low
redukcji szumów. Szumy jeszcze słabe, w formie dość monochromatycznego, ostrego
ziarna na „gładkich” obszarach klatki. Rzecz nadal do zaakceptowania. Jednak
ISO 3200 już nie – tu należy korzystać z RAWów. Leniwi mogą ułatwić sobie
życie, przy statycznych motywach używając wieloklatkowej redukcji szumów. Ona
także przy ISO 6400 daje całkiem przyzwoite efekty, choć ziarno jest wówczas
wyraźne. Jak już wspominałem w którymś teście Sony, ta wieloklatkowa redukcja w
poszczególnych aparatach nie działa identycznie, czy nawet podobnie. W
niektórych upiera się całkowicie usuwać szumy kosztem szczegółów, w innych
pracuje kompromisowo pozostawiając trochę jednych i drugich. Tak właśnie to
wygląda w α6500, i dobrze jest.
Kadr do testu działania wieloklatkowej redukcji szumów. Wycinki poniżej. |
Dolny rząd to wycinki ze zdjęć wykonanych klasycznie, górny - z wieloklatkową redukcją szumów. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Czułość ISO 6400 jest maksymalną praktycznie dopuszczalną do
użycia w tym aparacie, biorąc pod uwagę także RAWy. ISO 12800 nadaje się tylko
do rozdzielczości ekranowej. To, co ważne: nawet przy tym wzmocnieniu sygnału,
kolorom na zdjęciach nic nie można zarzucić.
Sony α6500 naświetla obficie. Nie prześwietla, ale wyraźnie próbuje realizować ETTR. |
Na ekranie strasznie widać ślady palców – to kolejny
argument za nie korzystaniem z dotykowej obsługi autofokusa. Zresztą nawet i
bez tych śladów, w silnym świetle słonecznym obraz na ekranie jest słabo
widoczny i wymaga włączania trybu Sunny
Weather. Praca w jego towarzystwie to czysta przyjemność także w słabszym
świetle, choć znacznie trudniej ocenić efekty uzyskane na zdjęciu. No i aparat
żre więcej prądu. No właśnie, jak to jest w przypadku α6500? Po bardzo złych w
tym względzie doświadczeniach z α6000 oraz informacji w danych katalogowych, że
tu wydajność akumulatora wygląda identycznie, przed testem nie byłem najlepszej
myśli. Co prawda nie posunąłem się do wyłączania aparatu po każdym zdjęciu, ani
nie ustawiłem króciutkiego czasu do usypiania, lecz jedynie aktywowałem tryb
samolotowy. Dzięki temu miałem chociaż pewność, że żadne WiFi i inne NFC nie
będą podjadały mi prądu potrzebnego do poważnych zadań. I wiecie co, wcale nie
było źle. Akumulator wytrzymywał dobre kilka godzin fotografowania, co jest
dobrym wynikiem jak na bezlusterkowca używanego testowo, czyli z regularnym
przeglądaniem wykonanych zdjęć, grzebaniem w menu itd. Nie mam pojęcia,
dlaczego tej poprawy nie uwzględniają oficjalne dane techniczne. Podobnie
zresztą było w przypadku porównania α7 II z α7: teoretycznie powinno być równie
źle, w rzeczywistości wystąpiła wyraźna poprawa wydajności. Podejrzewam, że
Sony coś dopracowało w obu konstrukcjach, ale procedura testów CIPA tego nie
zauważyła. Dobrze jednak, że poprawa widoczna jest podczas fotografowania.
Barwy bez zarzutu nawet przy wysokich czułościach |
Zapas funkcji fotograficznych i trybów działania wygląda tak
jak i w pozostałych współczesnych bezlusterkowcach Sony. Nie będę tych funkcji
wyliczał, choć oczywiście o wielu z nich wspominam w tekście i w opisach zdjęć.
Tak czy inaczej, funkcji jest mnóstwo, więcej niż wystarczająco dużo, a co
ważniejsze uzupełniono je dopracowanym systemem konfiguracji pod kątem
specyficznych wymagań użytkownika. W trzech słowach: customizacja bez zarzutu. 10
definiowalnych przycisków, tuzin komórek w podręcznym menu, do których sami
wybieramy funkcje plus sporo pozycji w menu głównym pozwalających to wszystko
połączyć w spójny system. Co mnie jednak stale w Sony denerwuje, to zbyt częste
traktowanie wyborów użytkownika jako błędnych. Czasem są to nieaktywne,
wyszarzone pozycje w menu, czasem pojawiające się na ekranie informacje o
niemożności aktywacji jakiejś funkcji. Wiem, to już kolejny raz, ale zaapeluję do
Sony o zmianę tego podejścia. Pozwólcie włączać te funkcje, jednocześnie
informując o dokonanych zmianach w innych ustawieniach.
Gdybyście mi nie uwierzyli, że nowości wśród funkcji brak i
w celach poszukiwawczych zajrzycie do menu, napotkacie nieco inną jego formę.
Pojawiły się kolory wyróżniające podstawowych 6 zakładek. Po drugie doszły
nazwy poszczególnych ekranów i wyraźniejsze oznaczenie na którym ekranie danej
zakładki się znajdujemy. Dla mnie te zmiany są zupełnie nieistotne, wręcz nie
zauważyłbym ich, gdyby nie zostały pochwalone przez niektórych testujących.
Grunt, że komuś pomagają.
Przy sodówkach AWB nie
miał szans, ale w każdym innym sztucznym świetle daje radę. Także przy
świetlówkach kompaktowych i zwykłych żarówkach. Sony α6500 może nie oddaje
wówczas barw idealnie, lecz na piątkę z minusem zasługuje. Minus należy się za
lekki zielony zafarb przy świetlówkach i ciut za ciepłe kolory przy świetle
żarówkowym. Tak czy inaczej, to wyniki plasujące pod tym względem aparat w
pierwszych pięciu procentach cyfrówek na rynku.
Dynamika bez zarzutu, zresztą Sony w swych materiałach
wspomina o poprawie jakości obrazu w tej dziedzinie, w porównaniu z α6300. W
wielu trudnych sytuacjach wystarczy praca na RAWem, czasem warto wspomóc się
funkcją DRO. A jeśli wystarczy nam sam JPEG, spróbować można HDRa. Jednak – tak
jak i w innych modelach Sony – włączeniu którejkolwiek z tych funkcji musi
towarzyszyć zdecydowana korekcja ekspozycji na minus. Inaczej aparat zrobi nas
na szaro, czyli jasno i niekontrastowo. Mi z reguły najbardziej pasowało -1 EV,
dające optymalne i naturalne odwzorowanie rzeczywistości na zdjęciu.
Gęste głębokie cienie, jasne wysokie światła, a matryca bez problemu ogarnęła scenę. |
Filozofia działania DRO: przepalone światła mam w nosie, grunt żeby rozjaśnić cienie. |
W tym wypadku DRO było bez szans, więc użyłem HDRa wspartego korekcją -1,7 EV. |
Grzechem byłoby nie wspomnieć o filmowaniu, bo to przecież w
tym celu α6500 jest bardzo często kupowany. Jednym zdaniem: mamy tu dokładnie
ten sam zestaw funkcji, parametrów i możliwości, co w α6300. Czyli: 8-bitowy XAVC
S 4K maks. 100mb/s, 25p z oversamplingiem rzędu 1,6 albo z cropem przy 30p, Full
HD również w AVCHD albo MP4 maks. 100 Mb/s; profile obrazu z S-Logami włącznie,
wyjście czystego sygnału HDMI itd. itd. Filmowanie to zupełnie nie moja
działka, więc wszystkich zainteresowanych odsyłam do testu, który na
videodslr.pl popełnił Amadeusz Andrzejewski LINK.
On, oczywiście J,
testował wyłącznie możliwości filmowe aparatu.
Poniżej prezentuję zestaw zdjęć wykonanych podczas testu Sony α6500. Wszystko to JPEGi wprost z aparatu, niektóre poziome kadry przycięte po bokach.
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 6400, 1/40 s, f/2.8, -1 EV.
|
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 200, 1/250 s, f/2.8.
|
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 1600, 1/25 s, f/2, -1 EV.
|
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 1600, 1/125 s, f/2.8.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 18 mm, ISO 100, 1/200
s, f/3.5, -1 EV.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 74 mm, ISO 100, 1/30
s, f/5.6.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 91 mm, ISO 100, 1/250
s, f/6.6, -0,7 EV.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 34 mm, ISO 100, 1/15
s, f/5.6.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 18 mm, ISO 100, 1/500
s, f/5.6.
|
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 1600, 1/100 s, f/2.
|
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 400, 1/25 s, f/2, AWB.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 94 mm, ISO 100, 1/80
s, f/6.3, +0,3 EV.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 157 mm, ISO 100, 1/100
s, f/6.3.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 67 mm, ISO 100, 1/125
s, f/5.6.
|
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 100, 1/100 s, f/8.
|
Obiektyw Sony FE 28 mm f/2.
ISO 100, 1/125 s, f/5.6.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 18 mm, ISO 100, 1/60
s, f/8, -0,7 EV.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 89 mm, ISO 100, 1/20
s, f/6.3, +0,7 EV.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 40 mm, ISO 100, 1/500
s, f/5.6.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 92 mm, ISO 100, 1/100
s, f/6.3.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 138 mm, ISO 100, 1/50
s, f/6.3.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 200 mm, ISO 100, 1/200
s, f/6.3.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 67 mm, ISO 100, 1/400
s, f/5.6.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 129 mm, ISO 100, 1/320
s, f/6.3.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 31 mm, ISO 100, 1/125
s, f/11.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 18 mm, ISO 100, 1/640
s, f/5.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 69 mm, ISO 100, 1/640
s, f/5.6.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 18 mm, ISO 100, 1/2000
s, f/3.5.
|
Zoom Sony E 18-200 mm f/3.5-6.3.
Ogniskowa 18 mm, ISO 100, 1/8
s, f/6.3.
|
Po całym teście mam ambiwalentne
odczucia. Bo z jednej strony aparat został świetnie podciągnięty do celów
reporterskich, o czym świadczą wspaniałe parametry zdjęć seryjnych i ciągłego
autofokusa. Z drugiej, pojedynczy AF nadal potrafi zawieść, podobnie jak Touch
Pad. No i dlaczego mamy tylko jedno gniazdo na kartę pamięci, do tego UHS-I, a
nie UHS-II? I USB 2.0, a nie 3.0? Po co te ograniczenia? Chyba, że… choć nie,
to mało prawdopodobne: może Sony planuje wypuścić typowo reporterski α6900 –
taki klon α9, ale w APSC? Dziwne by to było posunięcie, ale kto wie…
Jednak tych kilka braków, czy też „braków”, które przed chwilą
wymieniłem, to wszystko, do czego poważnie przyczepiłbym w się w α6500. Reszta
prezentuje się więcej niż fajnie, często świetnie. Zakres funkcji, ich
kombinacji i indywidualizacji, ogół ergonomii, sprawność działania, jakość
obrazu… długo można by wymieniać. Przy tych wszystkich pozytywach, cena 6500 zł
wcale nie wydaje się taka wysoka. Jasne, do niskich nie należy, krzywić się
mamy prawo, lecz topowe modele APSowej konkurencji są zauważalnie droższe. Zresztą
te Micro 4/3 też.
Przyznam jednak, że α6500 nie zdobył mojego serca. To
pewnie przez ten S-AF, tak sobie działającą stabilizację matrycy i mało sprawny
Touch Pad. Gdybym chciał coś wybrać z oferty APSów Sony, wziąłbym α6300. To
kolejny w historii mojego bloga przypadek, gdy po teście nowszego modelu sprzętu,
decydowałbym się na wybór poprzedniego. Jednak tym, którzy widzą zastosowania
dla nowości α6500 w porównaniu z α6300, szczerze mogę polecić jego zakup.
+ zakres możliwości
+ szybkość działania
+ C-AF
Nie podoba mi się:
- zawahania S-AF
- skuteczność stabilizacji (zwłaszcza w stosunku do obietnic)
Zajrzyj też tu:
TEST: Canon 1300D – lustrzanka bez zadęcia i zobowiązań
TEST: Canon EOS 760D - Mały, lekki, sympatyczny
TEST: Panasonic Lumix GX7 Uwertura, ale do czego?
TEST: Sony A77 Mk II Kolejna solidna „siódemka”? Nie tylko.
TEST: Sony A7 Mk II Troszkę po nowemu
TEST: Olympus OM-D E-M5 Mark II Skok na megapiksele
Olympus E-M10 II – co nowego, co fajnego? Wrażenia ze współpracy.
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!
TEST: Sony A6000 W oczekiwaniu na…
TEST: Fujifilm X-T10 – skromnie i klasycznie
Zajrzyj też tu:
TEST: Canon 1300D – lustrzanka bez zadęcia i zobowiązań
TEST: Canon EOS 760D - Mały, lekki, sympatyczny
TEST: Panasonic Lumix GX7 Uwertura, ale do czego?
TEST: Sony A77 Mk II Kolejna solidna „siódemka”? Nie tylko.
TEST: Sony A7 Mk II Troszkę po nowemu
TEST: Olympus OM-D E-M5 Mark II Skok na megapiksele
Olympus E-M10 II – co nowego, co fajnego? Wrażenia ze współpracy.
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!
TEST: Sony A6000 W oczekiwaniu na…
TEST: Fujifilm X-T10 – skromnie i klasycznie
Bardzo ciekawy teścik. Przyjemność czytać. Czy te zdjęcia to właśnie czeskie morze na Sardynce? Bardzo ładne zdjęcia, a szczególnie absurdalny pan z wiesłem (Kto najlepiej gra na wieśle? Otóż ja gram całkiem nieźle- cytat) z niebieskim Piaggio.
OdpowiedzUsuńDzięki. Tak, wszystkie zdjęcia tu oraz w teście Olympusa 12-100, to Sardynka.
UsuńA gdy fociłem pana z wiesłem, ubzdurałem sobie, że już wiem kto okradł Geralta.
Miecz. Na plecach. Dlaczego masz na plecach miecz? – Bo wiosło mi ukradli. (cytat)
Trójkołowców - firmowych, ale też samoróbek wszelakich - na Sardynii dostatek. Zwłaszcza w interiorze. A od pełnoletnich Pand aż trudno tam się opędzić.
Tam byłem, Tony Halik, jeszcze przed erą Fotodinozy.
OdpowiedzUsuń...cóż, to nie Śląsk, ale też tam ładnie. (cytat)
UsuńBędę musiał jeszcze się wybrać. Tym razem nie w środkową część, gdzie teraz byłem, ale na północ.
Fajnie się czyta Pana artykuły :-)
OdpowiedzUsuńDo tekstu jednak (zdarza się nawet najlepszym) wkradł się pewien błąd - przy wieloklatkowej redukcji szumów Pan napisał, że górny rząd zdjęć wykonano klasycznie, zaś dolny z odszumianiem, podczas gdy ewidentnie jest na odwrót.
Dzięki za uznanie! I za zauważenie błędu. Już poprawione.
Usuń