środa, 24 lutego 2021

TEST: Tamron SP 35 mm F/1.4 Di USD. Miał być wzorcem…

     Gdy przeglądałem aktualną ofertę obiektywów Tamrona, zaciekawił mnie fakt niemal zupełnej rezygnacji z wbudowywania w nie systemu stabilizacji obrazu VC. Jeszcze nie tak dawno Vibration Correction był w Tamronach powszechny, a niestabilizowane szkła były wyjątkami. Od mniej więcej trzech lat proporcje odwróciły się i wśród premier to optyka VC jest rzadkością. Wymyśliłem dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Pierwszą jest spora liczba nowo prezentowanych obiektywów do bezlustrowców Sony. One w większości mają stabilizowane matryce, stąd stabilizacja optyczna nie jest konieczna. Drugą przyczyną jest tamronowska koncepcja wypuszczania optyki… hm… oszczędnościowej. Czyli nie f/2.8, a f/2.8-4, nie 16-35 mm, a 17-28 mm itp. Dzięki temu ograniczeniu ulegają gabaryty, ciężar i cena szkieł, a przy tym łatwiej uzyskać wysoką jakość obrazu. Nie muszę dodawać, że pozbawienie ich systemów stabilizacji optycznej też w tym pomaga. Jednocześnie – sądząc po opiniach w Internecie – takie „przycięte” obiektywy cieszą się uznaniem i popularnością. Czyli pomysł okazał się trafiony.

     Wśród Tamronów znalazłem jeden niestabilizowany, który nie łapie się do żadnej z tych kategorii. Nie jest on ani „ściemniony”, ani „przycięty”, ani „bezlusterkowy”. To klasyczna trzydziestkapiątka ef-jeden-cztery dostępna z lustrzankowymi mocowaniami Canona i Nikona. Wyróżnia się ona też, nietypową, bo skromną i krótką nazwą. Tamronowskie obiektywy od dawien dawna ociekały mnóstwem dodatkowych symboli, a tu mamy tylko SP, Di i USD. Aż podejrzane, prawda? Wyjaśnienie tych wyjątkowości kryje się w informacji prasowej. Tamron zafundował sobie to szkło na 40. urodziny serii SP, który to skrót przez lata rozszyfrowywałem (zresztą nie tylko ja) jako Super Performance, gdy w rzeczywistości chodzi o Superior Performance. A jak urodziny, to szalejemy! Nie wiem czy zauważyliście, ale to pierwszy w historii tak jasny obiektyw Tamrona. Po drugie, zaprojektowany został on tak, by być wzorcem jakościowym pod każdym względem. Po trzecie, wcale nie okazuje się kosmicznie drogi. Znaczy, już się nie okazuje, bo gdy startował z cenę sugerowaną – jak kojarzę – 4700 zł, nie wróżono mu powodzenia. Bo choć oryginały Nikona i Canona były znacznie droższe, to świetna i o ugruntowanej pozycji na rynku Sigma 35/1.4 ART kosztowała wówczas ponad tysiąc złotych mniej. Jednak po półtora roku od premiery sklepowej Tamron zjechał do 3200-3300 zł, podczas gdy Sigma prawie nie staniała. Tak więc, biorąc pod uwagę egzemplarze pochodzące z polskiej dystrybucji, obiektywy kosztują teraz tyle samo.

     Nie mogłem więc sobie nie zadać pytania: czy ten Tamron rzeczywiście błyszczy tak mocno, by można go było nazywać wzorcową trzydziestkąpiątką? Uznałem, że wypadałoby na to pytanie odpowiedzieć, więc go przetestowałem, a was zapraszam teraz do przeczytania co z tego testu wynikło.

wtorek, 9 lutego 2021

Royal Photographic Society otwiera archiwa

     Perełka, a wręcz garść pereł! Królewskie Towarzystwo Fotograficzne udostępniło skany numerów swojego czasopisma. Wszystkich numerów poza najnowszymi, czyli tymi z ostatnich trzech lat. Oznacza to możliwość zajrzenia w bliższą i dalszą historię fotografii. Ba, nawet prehistorię, gdyż The Journal of the Photographic Society of London (tak brzmiał pełny początkowy tytuł) zaczął być wydawany w roku 1853. To u nas były czasy pierwszej lampy naftowej i otwarcia przez Wedla fabryki czekolady. A fotograficznie w Wielkiej Brytanii? Żył jeszcze William Fox Talbot, emocje wzbudzał świeżo wynaleziony proces kolodionowy (czyli mokra płyta), a ważący 9 funtów aparat chwalono za „extreme lighteness and portability”.  

     Ale tak jak jak i dziś, na spotkania klubowe przynosiło się własny sprzęt, by pochwalić się przed kolegami. Na zebraniu Towarzystwa 21 kwietnia 1853 roku zaprezentowanych zostało 14 aparatów. Panowie Clark i Elliott pokazali aparaty składane (po polsku: field camera J), trzech dżentelmenów aparaty z kompletną ciemnią wewnątrz nich, a czterech innych modele zawierające kasety na większą liczbę arkuszy papieru fotograficznego. W przypadku jednego z aparatów nawet pięćdziesięciu (!), a gdy przewodniczący zebrania (wice-prezes Photographic Society, Sir William J. Newton) zapytał czy dobrze usłyszał liczbę możliwych do wykonania zdjęć, odpowiedziano że może być ich nawet więcej niż 50,  ograniczeniem jest wyłącznie długość dnia. To były czasy!

     Publikuję ten artykuł po przejrzeniu ledwie trzech najstarszych – fascynujących! – numerów pisma. Kolejne z pewnością są równie ciekawe, więc zapraszam was do czytania i oglądania. Ale uprzedzam, że jeśli liczycie na zdjęcia, to nie szukajcie ich w numerach wcześniejszych niż z końcówki XIX wieku. LINK DO ARCHIWUM