wtorek, 26 stycznia 2021

THE ONE. W Sony numerki się pomyliły?

     Widać ugryzienie EOSem R5 mocno zabolało Sony, skoro zdecydowało się na ruch taki jak dziś. Dwie osobne linie wyrafinowanych bezlustrowców, filmujących A7S i wysokorozdzielczych A7R, są już passe. Teraz rządzić ma jeden aparat – The One. Po polsku: A1, formalnie Alpha 1. Sony wrzuciło do niego wszystko co miało najlepszego, a nawet więcej. Choć to zdecydowanie ewolucja, a nie rewolucja. Tę widać w numeracji. W Sony od dawien dawna wyższy numer oznaczał bardziej zaawansowany model, a tu taka odmiana! Racja, był Sony R1, z tym że on nie miał „rodzeństwa”. Jeśli szukam głębiej w historii, to dopiero w połowie lat 70-tych ubiegłego wieku trafiam na XE-1 „wyższe” od XE-5. Były takie Sony? Skądże, mam na myśli Minolty! W ten sposób Sony swoim nowym flagowcem wraca do głęboookich korzeni. OK, a co z pniem i gałęziami – one są przecież znacznie ważniejsze. Racja, już piszę.

poniedziałek, 25 stycznia 2021

TEST… nie, tylko teścik: Sony A7C. Nie każdy znajdzie w nim coś dla siebie.

     Gdy wypożyczałem aparat do niedawnego testu Samyanga 14 mm f/2.8 FE, Sony proponowało mi model postawiony wysoko w hierarchii, ale ja uparłem się właśnie na A7C. Wybrałem „gorsze” oczywiście po to, by sprawdzić jak naprawdę rzeczy się mają z tym chyba najbardziej kontrowersyjnym ostatnimi czasy bezlustrowcem Sony. Marudzenia nad nim ciągną się od samej premiery jesienią zeszłego roku: że nieergonomiczny, że drogi, że wizjer do luftu…

     Sam też wypowiedziałem się wówczas w temacie, jednak mój artykuł bazował wyłącznie na oficjalnych danych oraz wstępnych ocenach osób, które już miały do czynienia z A7C. Zauważyłem wtedy świeże powiewy w konstrukcji, wyraziłem wątpliwości co do kilku rozwiązań, lecz całościowo oceniłem aparat pozytywnie. Teraz miałem okazję używać go ze trzy tygodnie, więc dowiedziałem się o nim znacznie więcej.

     Więcej dobrego, czy więcej złego? Nie umiem tego jednoznacznie ocenić. Pewne potencjalne wady pogłębiły się, inne okazały się nieistotne. Niektóre ewidentne pozytywy przestały błyszczeć, z kolei inne uwypukliły się. Dobra, wystarczy tego podsumowania, to przecież początek artykułu, a nie koniec. Czas na konkrety.

poniedziałek, 18 stycznia 2021

K2 zdobyte!... w cieniu Sony.

    Gratulacje chłopaki! Podziwiam za kawał solidnej alpinistycznej roboty, za wprowadzenie na tak trudny szczyt aż 10 ludzi i udane zejście wszystkich do „trójki” po 20 godzinach od startu. 
     Szacun także za ukłon w stronę następców, którym umożliwiliście dokonanie pierwszego „prawdziwego” zimowego zdobycia K2, czyli bez tlenu. Lub jeszcze bardziej stylowo, na przykład w klapkach i z piwem w ręku.
     Inna sprawa, że tak bezczelnego lokowania produktu dawno nie widziałem ☺

czwartek, 14 stycznia 2021

TEST: Samyang AF 14 mm F2.8 FE

     Samyang od kilku lat kroczy drogą wbijania się z trzeciej do drugiej ligi producentów obiektywów. Wbijania się bardzo skutecznego. Z początku był kojarzony głównie z tanimi szkłami supertele, w rodzaju 500 mm f/8, potem pojawiły się rybie oka pod APS-C i Micro 4/3, a następnie już normalniejsze, choć nadal krótkoogniskowe, jasne stałki. No dobrze, zdarzyło się 100 mm i 135 mm, ale one okazały się jednorazowymi wybrykami, bo później Samyang nie wyskoczył ponad 85 mm. 

     Tyle, że wszystko to były obiektywy bardzo mechaniczne, bez jakiejkolwiek komunikacji z aparatem. Żadnych elektrycznych styków, żadnych popychaczy przysłony, tylko goły bagnet. Wreszcie z pięć lat temu Samyang wszedł w zaawansowaniu o poziom wyżej, i to w dwóch aspektach. Po pierwsze pojawiło się pełne połączenie z aparatem, zarówno elektroniczne, jak i mechaniczne. Czyli styki dla przekazywania danych w jedną i drugą stronę oraz do sterowania przysłoną, ewentualnie dźwigienka / popychacz, jeśli przysłona miała być przymykana mechanicznie. Po drugie, autofokus, czym Samyang różni się od trochę później startującej Laowy. Ona nadal tkwi w manualach, a przy tym stara się prezentować szkła wyjątkowe, bądź wręcz rekordowe pod względem kombinacji parametrów – ogniskowa, jasność, skala odwzorowania itd. Samyang działa nieco bardziej konserwatywnie, a przy tym nie waha się wypuszczać obiektywów jakich na rynku jest zatrzęsienie. Przykładem choćby ostatni 35 mm f/1.8 oraz spory wybór portretówek 85/1.4. 

     Właśnie, to kolejna cecha jego oferty: mnóstwo wersji pozornie podobnych szkieł. Tych czternastek lub osiemdziesiątekpiątek jest tyle, że czasem trudno się połapać która jest która. Ale bez paniki! Trochę poczytamy i pooglądamy zdjęcia obiektywów, i orientujemy się która wersja to manual focus, która premium manual focus, która auto focus i do jakich aparatów da się je podłączyć. Przy tym każde mocowanie często oznacza nieco inną nazwę obiektywu, co niesamowicie zwiększa liczbę modeli Samyanga w sprzedaży. Gdy zajrzałem na Ceneo, znalazłem tam około setki Nikkorów, tyle samo szkieł Canona, dwa razy tyle Sigm, a Samyangów… ponad 400! A samych jego czternastek w różnych odmianach, wersjach i mocowaniach, aż 40! Robi wrażenie, prawda?

     Tyle przydługiego wstępu, przechodzę do testu. Trochę mi głupio, bo uświadomiłem sobie, że do tej pory nie miałem na warsztacie żadnego Samyanga. Znaczy, na blogu, bo dawno temu dla Foto testowałem APSowe rybie oko 8 mm, nota bene bardzo udane. Teraz wymyśliłem sobie przestrzelanie jakiejś mocno szerokiej, ale jednak rektalinearnej, stałki. Zresztą jasne, że stałki, bo do zoomów Samyang jeszcze nie dojrzał. Padło na 14 mm f/2.8 z mocowaniem Sony FE.