poniedziałek, 28 września 2020

TEST: Canon RF 600 mm f/11 IS STM – nie taki diabeł straszny…

     …jakim go namalowałem w dyskusji pod artykułem napisanym tuż po premierze canonowskich superciemnych supertele RF 600/11 i 800/11. Jeśli nie chce wam się tam zaglądać, streszczę: póki światła dużo, nie będzie problemów, a jeśli ciut mniej, to zakres zastosowań gwałtownie spada. Producent rzecz jasna o tym nie informuje, a potencjalni chętni na tanie supertele często nie zdają sobie sprawy co znaczy połączenie ogniskowych 600 / 800 mm i jasności (ciemności) f/11. To rodzi u mnie pewność, że wkrótce pojawi się spore grono byłych, krótkotrwałych użytkowników wieszających psy na tych obiektywach. Może warto by ich ostrzec, czy lepiej: uświadomić? 

     Stąd prosta droga do pomysłu przetestowania któregoś z nich. Obiektywów, znaczy, nie użytkowników. Przetestowania by pokazać co się nimi da fotografować, a czego lepiej unikać. A może, ale to tkwiło wyłącznie głęboko w mojej podświadomości, by zorientować się że zupełnie nie mam racji, i współcześnie kombinacja supertele i światła f/11 jest w pełni użyteczna w każdych warunkach. Plus oczywiście sprawdzić jak obiektywy wypadają pod względem jakości tworzonych zdjęć. Wiecie, rozdzielczość, winietowanie, aberracje itd. Takie tam technikalia, które może też kogoś zainteresują.

     Było mi właściwie wszystko jedno, który z tele-bliźniaków przetestuję. Trafiła mi się „sześćsetka”, do tego na króciutko, gdyż wcisnąłem się Canonowi między jakieś dwa długoterminowe wypożyczenia. Tak więc 600 mm – niestety! – w towarzystwie klasycznego EOSa R, a nie któregoś z najnowszych Canonów R5 / R6. Nie dało się, na razie kolejka do ich przetestowania jest zwarta i dłuższa niż stąd do wnętrzności, jak mawiał pewien CK chirurg. Grünstein, czy jakoś tak.

     Jest jak jest, czas napisać co też ten obiektyw potrafi. A czego nie. Zapraszam!

środa, 16 września 2020

Sony A7C – krok w bok. Zasadniczo.

     Gdy szmat czasu wstecz Canon pokazał swego małoobrazkowego bezlustrowca dla ludu, czyli EOSa RP, innym takie pomysły jeszcze nie postały w głowach. Oni walczyli wówczas o pozycje na wyższych półkach. Dopiero teraz rozsypał się worek – no, woreczek – z budżetowymi ;-) modelami. Objawił się Nikon Z5, po nim Lumix S5, a skoro Panasonic zadziałał, to i Sony musiało. 
     Gdy przed napisaniem artykułu przyjrzałem się co na jego temat napisali i nakręcili ci, którzy mieli już okazję nim się pobawić, wywnioskowałem że to jakieś dziwadło. Że koncepcja jaką Sony przygotowało na model z niżej półki, jakby nie zdążyła wyewoluować do końca. Zamiast motyla ukazała się poczwarka, czy lepiej: jakaś sklejanka pomysłów i koncepcji. Przyszedł mi nawet na myśl prototyp praczłowieka, który nie wszedł do masowej produkcji (Tytus, Romek i A’Tomek, księga X – to ta z mielolotem). Wyczytałem, że elementy nowe i pomysłowe połączono z koncepcjami znanymi z „niższych” modeli, a kontynuację świeżych trendów osłabiono kastracją w innych miejscach. Czekałem aż ktoś wymyśli (i wyartykułuje), że C pochodzi od castration, jednak do tego nie doszło. W każdym razie ja nie trafiłem na taką koncepcję. Oj, poznęcali się dziennikarze, blogerzy i vlogerzy nad tym A7C… Ale jeśli uważacie, że w tym wstępie zawarte jest podsumowanie najnowszej premiery Sony, to się grubo mylicie. Moje podsumowanie brzmi bowiem: ten aparat mi się podoba! A skoro podsumowałem, to najwyższa pora coś o nim napisać. Tym razem od siebie. 

czwartek, 3 września 2020

Panasonic Lumix S5 – przyjaźniejszy, prostszy, tańszy. Tańszy?!


     Taki normalny po prostu. Planując i projektując Lumixy S1, S1R, a potem S1H, Panasonic chciał, czy nawet bardziej musiał, wybić się i pokazać, że i on umie w pełną klatkę. Pokazał, a pod wieloma względami wybił się. Teraz może więc wypuścić zwykły, porządny aparat, bez wodotrysków i cudów-wianków. Mały obrazek dla szarego, ale wymagającego fotoamatora. Takiego, który może nie potrzebuje dużo, ale wie czego chce.
     Poczytałem od wczoraj trochę o tym najnowszym Lumiksie, a im dłużej czytałem i im głębiej wnikałem we – wcale nie tak bardzo skomplikowane – szczegóły jego budowy, idei i możliwości, tym bardziej mi się on podobał. Aż na koniec uznałem go za konstrukcję fajniejszą niż wszystkie trzy – niewątpliwie lepsze i poważniejsze – wcześniejsze.