środa, 16 września 2020

Sony A7C – krok w bok. Zasadniczo.

     Gdy szmat czasu wstecz Canon pokazał swego małoobrazkowego bezlustrowca dla ludu, czyli EOSa RP, innym takie pomysły jeszcze nie postały w głowach. Oni walczyli wówczas o pozycje na wyższych półkach. Dopiero teraz rozsypał się worek – no, woreczek – z budżetowymi ;-) modelami. Objawił się Nikon Z5, po nim Lumix S5, a skoro Panasonic zadziałał, to i Sony musiało. 
     Gdy przed napisaniem artykułu przyjrzałem się co na jego temat napisali i nakręcili ci, którzy mieli już okazję nim się pobawić, wywnioskowałem że to jakieś dziwadło. Że koncepcja jaką Sony przygotowało na model z niżej półki, jakby nie zdążyła wyewoluować do końca. Zamiast motyla ukazała się poczwarka, czy lepiej: jakaś sklejanka pomysłów i koncepcji. Przyszedł mi nawet na myśl prototyp praczłowieka, który nie wszedł do masowej produkcji (Tytus, Romek i A’Tomek, księga X – to ta z mielolotem). Wyczytałem, że elementy nowe i pomysłowe połączono z koncepcjami znanymi z „niższych” modeli, a kontynuację świeżych trendów osłabiono kastracją w innych miejscach. Czekałem aż ktoś wymyśli (i wyartykułuje), że C pochodzi od castration, jednak do tego nie doszło. W każdym razie ja nie trafiłem na taką koncepcję. Oj, poznęcali się dziennikarze, blogerzy i vlogerzy nad tym A7C… Ale jeśli uważacie, że w tym wstępie zawarte jest podsumowanie najnowszej premiery Sony, to się grubo mylicie. Moje podsumowanie brzmi bowiem: ten aparat mi się podoba! A skoro podsumowałem, to najwyższa pora coś o nim napisać. Tym razem od siebie. 

Sony A7C to obecnie najmniejszy i najlżejszy cyfrowy mały
obrazek z wymienną optyką

    Wewnątrz siedzi 24-megapikselowa, stabilizowana matryca, ta sama co w A7 III. To cieszy, ale procesor Bionz X też pochodzi z tego aparatu; nie wzięto Bionza XR z nowszego A7S III. Inna sprawa, że przecież A7 III wypada bardzo dobrze pod względem jakości obrazka, więc nie ma co marudzić.  
     Filmowanie bez szału, w każdym razie jak na moje pojęcie o tym sposobie rejestracji obrazu: oversamplowane 4K bez cropa przy maks. 30 klatkach/s, bez 10-bit. 
     Poziom zaawansowania i sprawności autofokusa prezentuje się lepiej. „Najbliżej mu do A9 II i A7S III” – to od Krzyśka Szablistego z Sony. Czyli powinno być bardzo dobrze, choć owo „najbliżej” świadczy, że coś tam obcięto. Śledzenie oka, twarzy, zwierząt itp. oczywiście jest obecne, więc może chodzi o umiejętności autofokusa przy szybkich seriach? Co ciekawe, A7C pod względem zdjęć seryjnych prezentuje się równie dobrze jak obaj wymienieni poprzednicy. Przy C-AF mamy 10 klatek/s, z ograniczeniem do 8 klatek/s jeśli chcemy obraz śledzić na żywo na ekranie / w wizjerze, czyli wartości których trudno się czepiać. Bufor też nie ucierpiał, potrafi połknąć ponad 100 RAWów. 


     No właśnie, ekran i wizjer. Ten drugi funkcjonuje na zasadzie odhaczenia w zaletach aparatu. Wizjer? Tak. Sztuk: jeden. Rozdzielczość OK – 2,36 mln punktów, da się ustawić odświeżanie 120 Hz, ale rozmiary i powiększenie już nie cieszą. O tym jak jest źle, świadczy opinia z DPReview: powiększenie zaledwie 0,59×, a okularnicy mają problem z jednoczesnym zobaczeniem wszystkich brzegów kadru. A przecież takie kłopoty pojawiają się wyłącznie w wizjerach o bardzo dużych powiększeniach. Czyli w A7C nie dość, że mamy „tunel”, to jeszcze z bliskim punktem ocznym. Sam nie miałem okazji zajrzeć do tego wizjera, ale dwóch autorów recenzji porównało jego jakość do mocno zminiaturyzowanych wizjerów Cyber-shotów serii RX100. 
     Trochę słabo to więc wygląda, niemniej rozumiem że taka była droga do stworzenia jak najniższego korpusu aparatu, formą nawiązującego do bezlustrowców APSC Sony. Wizjer znajdujemy więc w lewym górnym rogu tylnej ścianki, która to lokalizacja tradycyjnie zbiera przekleństwa od lewoocznych fotografów. Prawooczni zazwyczaj cieszą się, gdyż nie muszą wciskać nosa w ekran. Ten niestety ma funkcjonalność dotykową ograniczoną do ustawiania położenia pola ostrości. No, po prawdzie to można na nim zdziałać ciut więcej, ale tak czy inaczej dotykowość prezentuje poziom dawnych Sony. To duży minus, bo już przecież liczyliśmy że przez ekran będzie można obsługiwać więcej funkcji, w tym choćby menu. Jednak nie, a na dokładkę menu też zorganizowano po staremu, a nie w formie znanej z A7S III. 


     To może coś nowego na pocieszenie? Proszę: ekran umocowano na bocznym przegubie, czyli zgodnie ze świeżą tendencją w Sony. Przy pierwszym takim aparacie, czyli kompakcie ZV-1, pomyślałem że to tylko wybryk. Drugi, czyli A7S III, przyjąłem z miłym zaskoczeniem, a teraz trzeci taki Sony uspokoił mnie, że to nie tylko „na chwilę”. Bardzo mi pasuje ta konstrukcja i funkcjonalność ekranu. Obecnie Sony tłumaczy się i nieomal usprawiedliwia, że robi tak głównie pod kątem vlogerów, lecz liczę, że to rozwiązanie zagości w kolejnych modelach. 

     Z takim umieszczeniem ekranu połączono zupełną nowość, sposób rozmieszczenie gniazd po lewej stronie aparatu. Wiadomo, że ekran na pełnym przegubie lubi gryźć się z wystającymi podczas filmowania kablami do słuchawek, mikrofonu, zasilania i czego tam jeszcze. W A7C konstruktorzy sprytnie umieścili te trzy gniazda na samej górze i na samym dole bocznej ścianki. Dzięki temu odchylony ekran nie koliduje z… no, dobrze, kabel zasilający jednak przeszkadza. 

      A pomiędzy tymi gniazdami pusto? Nie, to miejsce wykorzystano na umieszczenie slotu karty pamięci (UHS-II). Tak, po lewej! Sony chyba nie jest w tym względzie pionierem, gdyż kojarzę takie rozwiązanie z zamierzchłej historii cyfrówek, z jakiegoś kompakta Sanyo. Gniazdo karty jest tylko jedno, co nie dziwi biorąc po uwagę pozycjonowanie tego modelu. Jednak gdy przyjrzycie się zdjęciu, zobaczycie że tam jest miejsce i na drugie gniazdo. Co mogłoby świadczyć o planach rozwoju tej formy pełnoklatkowców Sony. Oby! 

     A dlaczego slot karty wepchnięto po lewej? Bo po prawej nie było miejsca, całe wnętrze uchwytu zajmuje akumulator. Spokojnie, nie chodzi o to, że grip został tak zmniejszony by zmieścić jedynie NP-FW50. Nie, on jest naprawdę spory, a wypełnia go NP-FZ100. A jego z kolei wypełnia tyle energii, że starcza jej na wykonanie circa 700 zdjęć. Brawo, tu Sony nie przyoszczędziło i mimo ograniczenia rozmiarów sprzętu zapewniło przyzwoity zapas prądu. 


     I tak doszliśmy do zewnętrza aparatu. Grip rzeczywiście jest spory, głębszy niż w konkurencyjnym rozmiarowo A6600. Niektórzy i tak narzekają, że trochę za niski, ale coś za coś. Chcemy mieć nieduży aparat, to na wyższy grip nie zasługujemy. I nie podejrzewam, by do A7C zaprojektowano podwyższający uchwyt dodatkowy. 

     Korpus jest w dużej mierze magnezowy i został on uszczelniony. Plus ciekawostka: A7C jest chyba pierwszą pełną klatką Sony, która obok czarnej ma też (częściowo) szarą-srebrzystą wersję kolorystyczną. Mocno zresztą promowaną. To plusy. Minusy wynikają z zamierzonej miniaturyzacji aparatu. Wbudowany flesz? Brak, ale tego należało się spodziewać i niezbyt boli. Gorzej, że zabrakło przedniego pokrętła sterującego, mikrojoystika, a liczba definiowalnych przycisków została bardzo ograniczona. Kwestie mikrojoystika i klawiszy Fn rozumiem, ale pokrętła będzie brakować. Sytuację próbuje ratować dedykowane pokrętło korekcji ekspozycji, ale to trochę mało. Może Sony wróciłoby do pomysłu na klikalne pokrętła? Było przecież pionierem tego rozwiązania, pozwalającego pomnożyć przez dwa liczbę obsługiwanych funkcji, a teraz odpuściło temat. Inni korzystają z niego, więc może i Sony by sobie o nim przypomniało? 


     Nieco oszczędnościowo potraktowano migawkę, ograniczając jej najkrótszy czas naświetlania do 1/4000 s. Jeśli nie ma z tego żadnych zysków poza finansowymi, to szkoda. Jeśli jednak poskutkowało to wyciszeniem pracy i zmniejszeniem wstrząsów, byłoby świetnie. To zupełnie nowa konstrukcja, czyli szanse są. Choć jednocześnie Sony wcale się tym nie chwali, więc może nic nie poprawili pod tym względem? Dodam, że brak krótszych czasów ekspozycji trochę łagodzi migawka elektroniczna sięgająca zakresem 1/8000 s. Nieduży zysk, ale niewart pogardzenia. Jednak wolałbym zobaczyć w specyfikacji 1/16000 s, a może nawet 1/32000 s. Ale cóż, w małym obrazku takie czasy to rzadkość. Nie to co w APSC lub Micro 4/3… 


     Fajny z tego A7C mieszaniec, prawda? Gdy już poanalizowałem i poprzemyśliwałem sobie co o nim sądzić, uznałem że stanowi on naśladownictwo panasonicowych Lumixów GX 7/8/9. Co oznacza kompaktopodobną formę, przy wnętrzu zbliżonym do tego z „jednocyfrowej” serii G, czyli modeli G1/2/3….7. Bo już G9 to trochę inna bajka. W przypadku Lumixów forma też wymusiła pewną miniaturyzację. Szczególnie w GX9, bo wcześniejszy GX8 to niezła cegłówka. 
     W przypadku Sony priorytety ustawiono nieco inaczej niż u Panasa, ale uważam że sensownie. Ograniczeniu – w porównaniu do podstawowych modeli serii 7 – podlega przede wszystkim wizjer oraz wygoda sterowania. Już w mniejszym stopniu zaszkodzić może matryca obsługiwania nienajnowszym procesorem oraz pojedynczy slot kart pamięci. Z kolei plusy przyznaję za nieoszczędzanie na akumulatorze oraz w pełni ruchomy ekran. Choć to drugie nie każdy uzna za zaletę. 

     W idei aparatu widzę jeszcze kompromis klasyfikacyjny: to zarówno niższa, jak i boczna odnoga linii A7. Boczna, gdyż forma aparatu i ekran są wartością dodaną, czymś nieobecnym w gałęzi głównej. Z kolei marny wizjer, pojedynczy slot SD oraz elektroniczne bebechy pochodzące z liczącego ponad dwa lata A7 III, świadczą o budżetowości. Choć przyznaję, teraz trudno to zauważyć biorąc pod uwagę ceny obu modeli. Tyle, że w przypadku A7 III, 8000 zł to ugnieciona przez lata cena rynkowa, a 9700 zł za A7C jest sumą wyznaczoną przez pojedyncze, pionierskie sklepy, które wystawiły aparat w przedsprzedaży. Ta cena oczywiście będzie stopniowo spadać, a już teraz zauważyłem oferty z cashbackiem 1000 zł przy jednoczesnym zakupie obiektywu. Nie trzeba więc będzie długo czekać, by A7C stała się tańsza od A7III. No, chyba że niedługo objawi się A7 IV i wówczas cena „trójki” wyraźnie się obniży. A może i nie, jeśli Sony zasunie wysoką cenę „czwórki”. Zobaczymy! 

     I jeszcze jedno. Przez ostatnie miesiące spodziewałem się, że Sony pokaże model A5. Czyli aparat naprawdę tani i naprawdę okrojony. Tak się nie stało, co daje firmie spore możliwości manewrowania. Jako te tanie może nadal oferować poprzednie modele z linii A7, zachowując sobie otwartą drogę dla A5, czy wręcz A3. Problem pojawiłby się, gdyby konkurencja wyceniła bardzo tanio swoje „piątki”. Jednak tak nie stało się w przypadku Panasonica, gdyż jego S5 kosztuje tyle samo co A7C. Nikon oferuje swego Z5 za 7500 zł, co jest znacznie groźniejszym dla Sony ruchem, szczególnie że ta cena też będzie spadała. Groźniejszym, ale tak nie do końca, bo Sony A7 II nadal jest do kupienia za 4000-4500 zł. A jeśli ktoś żąda w małym obrazku czegoś naprawdę budżetowego, to za mniej niż 3000 zł znajdzie staruszka A7. Widać więc, że premiery A5 i A3 mogą (muszą?) jeszcze poczekać. Może i dobrze, bo po co mnożyć byty ponad miarę?

7 komentarzy:

  1. To ciekawe jak firma Sony, jeszcze jakis czas temu kojarzona raczej z Walkmanem i telewizorami pokazuje wielkim firmom fotograficznym jak sie robi aparaty fotograficzne. Moj syn przeszedl 2 lata temu z Canona na Sony, mialem okazje sie pobawic jego Sony i jedno jedyne co mi sie nie podobalo to trzymanie tych cudow. Nie mam jakichs specjalnie grubych paluchow, ale jakos mi sie nie mieszcza miedzy uchwytem a obiektywem, ciasno tam jak dla mnie. Canony trzyma mi sie duzo lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też ergonomia bezlustrowych Sony średnio pasuje, ale da się przyzwyczaić. A jeśli traktujemy aparat wyłącznie jako narzędzie, to w ogóle nie ma tematu. Inna sprawa, że to trochę kwestia przyzwyczajenia. Kolega, wieloletni nikoniarz opowiadał mi wczoraj, że po tygodniu kontraktu z EOSem R6 miał trudne chwile przy powrocie do własnego Nikona. Mimo że wcześniej Canonów zupełnie nie trawił.

      Sony sporo przechwyciło od nieboszczki Minolty i przez kilka lat bazowało na tych podstawach. Ważniejsze, że nie poprzestało na tym i później, już całkiem swoimi siłami stworzyło przodujący system.

      Usuń
    2. A Olympus pomimo bardzo dobrych od dziesiatkow lat aparatow i obiektywow padl. Warto sie zastanowic dlaczego.

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o Olympusa, to przerost formy nad treścią i wybujałe aspiracje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Forma była OK, ale postępu w technice już nie było. Ściana. I żonglowanie ciekawszymi ficzerami, by jakoś rozdzielić je pomiędzy kilka modeli, które mają się sprzedawać. Plus mastodonty w rodzaju E-M1X zrobione tylko by się pokazać. Para w gwizdek.
      Liczę, że nowy właściciel przytnie kilka gałązek i uratuje system.

      Usuń
  3. Podobny pomysł miało wcześniej Fuji ze swoim średnioformatowym aparatem. Szkoda że Sony nie poszło podobnie, eliminując jedynie w 7ce element zwany pryzmatem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby Sony miało już w ofercie zewnętrzny wizjer, może by się pokusiło o "zgilotynowanie" siódemki.

      Usuń