środa, 27 marca 2024

Sigma i Nikon – wczoraj jasno, dziś ciemno

     Dwie premiery, i dwa – jakże różne – obiektywy. Ale to dobrze, różnorodność jest w cenie. Piszę to z lekkim przekąsem, ciesząc się, że producenci nie poczęstowali nas kolejnym szkłem 50 mm f/1.8 lub czymś równie odkrywczym. Bo choć wczoraj Sigma rzeczywiście zasunęła nam standard, to o jasności o ponad działkę wyższej niż obśmiane przed chwilą f/1.8. Konkretnie, f/1.2. Natomiast Nikon – chyba próbując dorównać Canonowi – zaprezentował dziś superzooma o rekordowej ciemności f/8 na długim końcu. Co oczywiście jeszcze nie znaczy, że to bezsensowny pomysł.

     50 mm f/1.2 DG DN Art jest drugim tak jasnym szkłem Sigmy (pierwszym było 35 mm). Jest też drugim korzystającym z dwóch liniowych silników AF, co bardzo ułatwiło zorganizowanie układu soczewek pływających, pomagającego w uzyskaniu wysokiej jakości obrazu w całym zakresie odległości. Wyróżnia się za to aż trzynastoma listkami przysłony. Trochę spodziewałem się obecności soczewek niskodyspersyjnych, lecz ich nie widać. Czterech elementów asferycznych jednak nie poskąpiono. 


     Szczegółowość zdjęć podobno ma być świetna już od pełnej dziury, a efekt oddychania w pełni poskromiony. Nie zabrakło uszczelnień, ale gabarytów już tak. Obiektyw jest najmniejszym bezlustrowym 50/1.2, licząc niecałe 11 cm długości i 8 cm średnicy. Zresztą najlżejszym też, w każdym razie wśród szkieł AF. Analogiczny Sony jest co prawda tylko ciut cięższy, ale już szkła Nikona i Canona należą do znacznie wyższej klasy wagowej. Cenowej zresztą też, gdyż dla nowej Sigmy zasugerowano cenę zaledwie 6590 złotych. Miłe!



     Za to Nikon wymyślił sobie superzooma sięgającego aż 400 mm. A, że takich ogniskowych w takim obiektywie używa się głównie do dalekich widoków, czasem zwierzaków w plenerze, może samolotów na pokazach, to zafundowanie mu światła f/4-8 wygląda rozsądnie. Pod warunkiem, że pozwoli to znacznie ograniczyć wymiary i masę szkła, a przy tym zapewnić wystarczająco wysoką jakość optyczną już dla pełnej dziury. Zresztą, f/8 dla 400 mm, w porównaniu z f/6.3 dla 200 mm w Nikkorze 24-200 mm nie prezentuje się źle. To przecież tylko 2/3 działki ciemniej, a ogniskowa aż dwukrotnie dłuższa. Z tą różnicą – drobną dla jednych, istotną dla innych – że zaprezentowany dziś obiektyw nie startuje od 24 mm, a od 28 mm.

     W Nikkora Z 28-400mm f/4-8 VR wciśnięto aż cztery soczewki ED i trzy asferyczne, więc jest szansa na przyzwoicie wyglądający obrazek. Stabilizacja (skuteczność 5,5 działki w połączeniu ze stabilizacją matrycy) pomoże przy foceniu nieruchomych motywów, a uszczelnienia pozwolą pracować w deszczu.

Oryginalna, kanciasta osłona przeciwsłoneczna przydaje temu Nikkorowi stylu.

     Obiektyw katalogowo nie jest długi – tylko 14 cm, ale bardzo mocno wydłuża się wraz z ustawianą ogniskową, no i waży ponad 700 gramów. Tu spodziewałem się lepszego wyniku. Cieszy wysoka maksymalna skala odwzorowania z okolic 1:3. Choć uzyskiwana jest ona przy najkrótszej ogniskowej (i obiektu tuż przed przednią soczewką), to dla najdłuższych ogniskowych wcale nie jest ona znacznie niższa. Za to niższa mogłaby być cena tego obiektywu. Sugerowane 7200 zł to mocna przesada. Chyba, że ma tu zadziałać „metoda kozy” z żydowskiego dowcipu: Nikon za dwa miesiące obniży cenę szkła do 6000 zł i wszyscy z radością rzucą się je kupować. Może dlatego ta premiera ma miejsce aż trzy miesiące przed wakacjami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz