środa, 24 września 2014

Photokina! Photokina!

          To wyjątkowe święto fotografii. Zwłaszcza, że zdarza się raz na dwa lata. Co prawda nie wszyscy o tym wiedzą i raz, w 2002 roku, w pewnym magazynie komputerowym, artykuł o cyfrowych nowościach tamtej Photokiny zaczął się passusem: „Po dwuletniej przerwie spowodowanej wydarzeniami z 11 września…”.

          Co prawda w obecnym pędzie nie ma szans żeby producenci czekali do jesieni lat parzystych na prezentację swoich najnowszych osiągnięć. Ba, nie są w stanie poczekać i roku. Stąd coraz większa rola targów CES/PMA, IFA, CP+…, pozwalających szybko zaprezentować szerokiej „rzeczywistej” publiczności swoje nowości. Niemniej Photokina to nadal Photokina, więc zbiera ona sporo baaardzo ciekawych produktów. Tak było oczywiście i w tym roku. Co ważnego i ciekawego wyłapałem?

Źródło: Canon.
               Alfabetycznie, na początku wypada Canon, a więc i jego 7D Mark II – dla wielu najważniejszy produkt całych targów. „Długo oczekiwany” to oczywiście eufemizm, ale z drugiej strony wyczytane gdzieś, że „canonierzy przez 5 lat umierali z tęsknoty za następcą 7D”, to ostra przesada. Bo 5 lat temu to pokazano 7D, następcy można było oczekiwać – powiedzmy – w 2011 roku, a o „umieraniu” można mówić dopiero po Photokinie 2012, kiedy to 7D II się nie pojawił. Tak czy inaczej, warto było czekać. Canon pokazał bowiem poważną, szybką i nowoczesną lustrzankę, z seriami 10 klatek/s, wszystkimi krzyżowymi polami AF (65 sztuk) pokrywającymi znaczny obszar kadru, migawką o trwałości 200 tysięcy cykli itd., itd. Ale zaraz, przecież poprzednik był świetnym aparatem i swoimi parametrami nawet dziś nie ma czego się wstydzić. Tak, tyle że matryca zdecydowanie nie trzymała tego wysokiego poziomu. Czy użyta teraz 20 Mpx, popychana przez dwa procesory Digic VI da się lubić? No i czy Nikon po takim wyzwaniu, pokaże D400? Zobaczymy.
Źródło: Canon.
               Z ciekawych nowości Canona jest jeszcze PowerShot G7X. Podoba mi się on znacznie bardziej niż grzmotowate G1/X. Wyraźnie szczuplejszy niż one, z jaśniejszym zoomem i wyposażony w mniejszą matrycę 1”, wyraźnie stara się nawiązać walkę z Sony RX100 III. Sony góruje wizjerem, którego w Canonie brak, ale ten ma dotykowy, odchylany do góry ekran (aż do pozycji „selfie” włącznie).


Źródło: Fujifilm.
          Fuji prezentuje dwie ciekawe nowości: oryginalną portretówkę oraz kolejną wersję kompakta X100, tym razem z oznaczeniem „T”. Portretowy Fujinon XF 56 mm f/1.2 R APD, to obecnie najjaśniejszy na świecie obiektyw z autofokusem, dedykowany do matryc APSC. Ciekawsze jest jednak oznaczenie APD, mówiące o wbudowaniu weń filtra apodyzacyjnego. Pozwala on cudownie oddawać nieostrości, czego przykładem jest minoltowski obiektyw 135 mm STF. Inna sprawa, czy Fuji dorówna temu wzorcowi...
Źródło: Fujifilm.
  Natomiast X100T ma unowocześniony, hybrydowy wizjer, tym razem z elektronicznym dalmierzem – czyli tak jak w Leice, ale plamka z „duchami” generowana jest cyfrowo, a nie na drodze optycznej. Wreszcie zastąpiono niewygodną obrotową dźwigienkę pod prawy kciuk, normalnym pokrętłem. Dodano też opcjonalną, elektroniczną migawkę z krótkimi czasami sięgającymi 1/32000 s! Dzięki temu Fuji pokonało Nikony serii 1, dysponujące „tylko” 1/16000 s.
          A już po staremu, informacje prasowe Fujifilm Polska to masakra stylistyczna i tłumaczeniowa.

               
Źródło: Nikon.
               Żółty gigant, znaczy Nikon, zaskoczył mnie dwa razy. Najpierw pozytywnie, potem niemiło. A chodzi o jeden i ten sam produkt, Nikona D750. Przecieki mówiły o następcy Nikona D700, więc się ucieszyłem, ale już oficjalnie ogłoszony aparat okazał się Nikonem D610 z pewnymi dodatkami z D810, no może i więcej. Bo na pewno nie jest to szybki, reporterski „baby D4s”. Serie maks. 6,5 klatki/s i najkrótszy czas 1/4000 s mówią same za siebie. Choć autofokus podciągnięto wyżej niż w D810 i D4s, gdyż pracuje już od oświetlenia -3 EV, zachowując wszystkie dotychczasowe pozytywy w postaci 51 pól ostrości i Group Area AF. Jedna jego cecha pozostaje jednak po staremu: brak bocznych, krzyżowych pól AF. Canon potrafi, a Nikon nie? Aha, matryca liczy 24 Mpx i nie pozbawiono jej filtra dolnoprzepustowego. Ekran odchyla się do góry (nowość w pełnej klatce Nikona), co bardzo ucieszy filmowców, ale fotografujących tylko połowicznie. Wart zauważenia jest też AF-S Nikkor 20 mm f/1,8G ED. To, obok staruszki Sigmy o tych samych parametrach, najszerszy tak jasny obiektyw do pełnoklatkowych lustrzanek. Na zdjęciu widzimy obie nikonowskie nowości.

Źródło: Olympus.
               Olympus dwa tygodnie przed Photokiną pokazał światu PENa E-PL7, czyli E-PL6 z dodatkiem unowocześnień, głównie z Olympusa E-M10. Ale nie liczmy na wbudowany flesz, czy wizjer elektroniczny. Pojawiło się 81 punktów autofokusa, procesor TruePic VII, 3-osiowa stabilizacja, Wi-Fi, a nowy mechanizm obracania ekranu pozwala wygodniej robić selfies. Mnie to już nie ruszyło, w odróżnieniu od „press release’a” tego aparatu, a właściwie tego, co Olympus zamiast niego dostarcza. Są to wynurzenia blogerki modowej na temat kolorów obudowy, nowych filtrów artystycznych i właśnie komfortu przy selfies. Uff!
Źródło: Olympus.
Znacznie milszym zaskoczeniem jest dla mnie jasny, długi zoom 40-150 mm f/2,8. Spodziewałem się 100 mm „na górze”, a tu mamy odpowiednik małoobrazkowych 300 mm. Super! Dzięki takiemu wyciągnięciu najdłuższej ogniskowej, w linii pozostaje miejsce dla przyszłego 40-100 mm – oczywiście f/2. Zoom 40-150 mm f/2,8  należy do olympusowskiej klasy Pro, jest pyło- i kroploszczelny, a potrafi ostrzyć już od 70 cm. Połowa z jego 16 soczewek to wyrafinowane ED, SED, HD lub co najmniej asferyczne.

Źródło: Panasonic.
               Z kolei Panasonic, w najnowszym kompakcie serii LX wyskoczył z matryc wielkości paznokcia niemowlaka, stąd zamiast spodziewanego LX8, mamy LX100 z 1-calowym przetwornikiem. Obiektyw nie jest już tak jasny jak u poprzednika, ale i na f/1,7-2,8 nie ma co narzekać. Podobnie jak na zakres zooma (małoobrazkowe) 24-75 mm, byle tylko jakością obrazu wypadał on lepiej niż w LX7. Matryca formalnie liczy 16 Mpx, ale z powodu znanej z wielu Panasoniców „wieloformatowości” (Multi Aspect), w praktyce wykorzystywanych jest ok. 12,5 Mpx. Filmy 4K? Jasne! Wbudowany flesz? Brak! Co prawda jest stopka na lampę zewnętrzną, ale to już nie to samo.
               Zgodnie z przewidywaniami, pojawił się bezlusterkowy Lumix GM5 będący rozwinięciem mikroskopijnego GM1. Oczywiście dodano wizjer, ale Panasonic nie zdecydował się na stabilizowaną matrycę i filmowanie w 4K. Wizjer umieszczono powyżej ekranu, nie korzystając z pomysłu na wysuwanie go z obudowy do góry (vide Sony RX100 III). GM5 nie jest już więc tak zgrabny jak GM1, a na dokładkę zabrakło miejsca na wbudowaną lampę. Jakiś pomór fleszy u Panasonica, czy co?
               Na zdjęciach: Panasoniki LX100 (to ten srebrny) i GM5. Bardzo podobne wzornictwo, a w obu nowo wprowadzony wizjer wygonił lampę błyskową.

Źródło: Ricoh.
               Pentax (/Ricoh) podczas samej Photokiny z niczym nowym, gotowym nie wystąpił, jednak dwa tygodnie przed targami pojawił się ciekawy Pentax K-S1. Ciekawy po pierwsze z powodu nowej, 20-megapikselowej matrycy bez filtra AA, po drugie z kilku diod świecących zdobiących z przodu uchwyt aparatu. I to właśnie owe zielone LEDy plus z tuzin kolorów obudowy oraz trochę kosmiczne sterowanie, wzbudziły najwięcej kontrowersji. Ale czy każda lustrzanka musi być śmiertelnie poważna? Mi najbardziej podoba się ten niebieski K-S1.


Źródło: Samsung.
               Najciekawszą premierą tegorocznej Photokiny jest według mnie Samsung NX1. Zapowiadany nieoficjalnie od dawna jako killer dla wszystkich aparatów APSC, ale w realu prezentuje się jeszcze poważniej. Duży (ale dość lekki), uszczelniony, lustrzankopodobny korpus, z 28-megapikselową matrycą w środku i wsparciem „fazowego” autofokusa kryjącego 90 % kadru. Plus 15 klatek/s przy AF-C, filmy 4K, dotykowy, odchylany ekran… Na papierze aparat prezentuje się wspaniale, mam nadzieję, że w praktyce nie będzie inaczej. Pokazany zawczasu zoom 16-50 mm f/2-2,8 został teraz uzupełniony o optykę 50-150 mm f/2,8. Oba obiektywy są oczywiście stabilizowane i uszczelnione, a telezoom z wyjątkowo niedużym minimalnym dystansem ostrości 0,6 m. Na zdjęciu: Samsung NX1 z jednocześnie zaprezentowanym długim zoomem 50-150 mm f/2.8 S ED OIS.

Źródło: Sigma.
          Sigma? Biednie. Spodziewaliśmy się wysypu jasnych stałek, a otrzymaliśmy tylko trzy zoomy. Znacznie ciekawsza od spacerowego 18-300 mm f/3,5-6,3 OS, jest para długich, stabilizowanych zoomów 150-600 mm f/5-6,3. Jeden z nich został zakwalifikowany do rodziny S (Sport), a drugi do C (Contemporary). Pierwszy ma metalową obudowę, uszczelnienia, odporne powłoki na skrajnych soczewkach, wszystkich soczewek są aż dwa tuziny, w tym sporo ze szlachetnego szkła. Drugi, w każdym z tych aspektów prezentuje się skromniej. Na zdjęciu: Sigma S 150-600 mm f/5-6.3 DG OS HSM – to ta „poważniejsza” wersja obiektywu.

Źródło: Sony.
               Sony jak zwykle chodzi swoimi drogami. Bezkorpusowe QX10 i QX100 uznałem za ciekawostkę przyrodniczą i wybryk konstruktorów, którym nudziło się w pracy, a szef ich nie dopilnował. Ale teraz Sony pokazało taki aparat, QX1, z wymienną optyką! Ani to małe, ani wygodne w obsłudze, ani w ogóle. Albo ja czegoś nie chwytam. Ale jeśli będzie się sprzedawało, to chwała marketingowcom Sony. Z poważnych nowości, pojawił się szerokokątny zoom do pełnoklatkowych bezlusterkowców, Zeiss 16-35 mm f/4 OSS. Wysyp optyki do A7/R/S planowany jest na początek przyszłego roku, czyli pewnie na targi CES.
Na zdjęciu: Sony QX1 przymocowany do smartfona. „Bezkorpusowiec”, czy może „bezekranowiec” albo „bezsterowaniowiec”? Ale flesz jednak w niego wbudowali.

Źródło: Tamron.
        Tamron pokazał superszerokiego, a na dokładkę stabilizowanego zooma 15-30 mm f/2,8. Z pewnością będzie tańszy od konkurencyjnego, wspaniałego Nikkora 14-24 mm, a może i niewiele gorszy?


Źródło: Cosina.
            No i jeszcze Voigtlander i jego obiektyw 10,5 mm f/0,95, oczywiście z ręcznym ustawianiem ostrości. Ogniskowa pachnie rybim okiem, ale to tylko pozór, bo ten obiektyw przeznaczony jest do aparatów z matrycą Micro 4/3. Jeśli chodzi o kąt widzenia, jest to odpowiednik małoobrazkowej „dwudziestki”. A „przeliczając na głębię ostrości małego obrazka” superwysoką jasność f/0,95, otrzymujemy f/1,9. Aż prosi się o test porównawczy z nowym Nikkorem 20 mm f/1,8.


               Dobra, to wszystko było. A czego mi zabrakło? Już o tym wcześniej napomknąłem, stałoogniskowych obiektywów Sigmy. Może 24 mm f/1,4 lub poprawione, wciągnięte do rodziny A 85 mm f/1,4. Jasne 100 mm albo 135 mm też by się przydało. Sporo plotkowało się o pełnoklatkowym zoomie 24-70 mm f/2, ale jakoś nie wierzę w niego. Choć gdyby dwa lata temu ktoś mi szepnął na ucho o APSowym zoomie 18-35/1,8 bijącym jakością obrazu stałki, też bym nie uwierzył. A właśnie, Sigmo, gdzie 35-100 mm f/1,8? 
          Czekałem też na następcę Panasonica GX7, z wbudowanym autofokusem z GH4. Poczekam jeszcze. Podobnie jak na boczne krzyżowe pola AF w Nikonach. A, zapomniałbym o pełnoklatkowym Canonie z matrycą 40, czy też 50 Mpx. Nie to, że nie mogę się doczekać, ale ciekaw jestem w której serii umieszczą ten aparat – jako następcę 1Dx, czy może 5D Mk III?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz