środa, 10 lipca 2019

TEST: Sony FE 12-24 mm f/4. „Lekko to już było”? Nieprawda!


     Na test tego superszerokiego zooma Sony ostrzyłem sobie zęby od czasu jego premiery. Powód był jeden: jak oni to zrobili?! Gdy Sony wypuściło ten obiektyw, byłem już szczęśliwym (naprawdę!) posiadaczem analogicznej Sigmy Art. Mocowanie co prawda canonowskie, ale identyczny zakres ogniskowych, takie samo światło, tyle że… obiektyw był dwukrotnie cięższy od Sony. Dwukrotnie! Rozumiem, że nieduża odległość bagnet – matryca ułatwiła konstruktorom szkła Sony zadanie, z pewnością w Sigmie użyto więcej metalu, ale żeby aż tak? Gdzie tkwi haczyk? Czym Sony zapłaciło za taką oszczędność? Bo przecież niemożliwe, żeby zrobiło obiektyw tak lekki, a przy tym tak dobry jak Sigma. Naprawdę niemożliwe? Sprawdzam!

     Pod względem gabarytów Sony również prezentuje się zachęcająco. Średnica to 8,5 cm, a długość 11,5 cm – na obu wymiarach Sigma jest o 2 cm większa. To może chociaż Sony dobije nas ceną? Nie, tym razem nie. SEL1224G (bo tak się on oficjalnie nazywa) kupuje się obecnie za ciut ponad 7000 zł, podczas gdy za Sigmę trzeba zapłacić 6500 zł. Nieduża różnica, szczególnie w przypadku gdy szkło Sony okaże się obiektywem równie dobrym jak Sigma – TU mój jej test. A przecież na pewno nie wypadnie lepiej. Niby jak, takie chuchro przeciwko Sigmie Art?

     Konstrukcja optyczna zooma Sony wygląda bogato. Wśród 17 soczewek znajdziemy jedną ze szkła Super ED, trzy ED i cztery asferyczne. Przysłona ma tylko siedem listków. Ogniskowanie oczywiście odbywa się wewnętrznie. Zoomowanie próbowano zaprojektować tak zgrabnie jak w Sigmie, czyli by przód obiektywu wysuwał się do przodu przy krótszych ogniskowych, a chował w głębi zintegrowanej osłony przeciwsłonecznej przy dłuższych. Dzięki temu osłona optymalnie osłania przednie soczewki dla różnych kątów widzenia. Niestety w Sony nie wygląda to tak ładnie, gdyż po początkowym chowaniu się wraz z wydłużaniem zooma, mniej więcej od 18 mm przód znowu zaczyna trochę wyjeżdżać do przodu. Ot, niby drobiazg, ale to ułatwia łapanie bocznego światła. W końcu przednia soczewka jest mocno wypukła – choć nie tak jak bardzo jak w Sigmie. Tyle teoria, ważniejsze co pokaże praktyka, czyli zdjęcia pod światło, kiedy to wsparciem będą przeciwodblaskowe warstwy Nano AR.

Źródło: Sony
     Za ustawianie ostrości (ręczne i automatyczne) odpowiada piezoelektryczny Direct Drive SSM. Napęd jest cichutki – bardzo trudno usłyszeć jego brzęczenie oraz szybki. Może akurat w takim obiektywie nie jest to bardzo istotnie, niemniej cieszy.

     Obudowa prezentuje się skromnie i jednostajnie: plastik, plastik… nic się nie dzieje. Nuda! Trochę gumy na pierścieniach ogniskowej i ostrości to mniej niż koń, krowa i droga na Ostrołękę. Skali ostrości brak, choć możemy wyświetlić ją sobie w wizjerze / na ekranie. A co jest? Uszczelnienia i definiowalny przycisk po lewej. Dobre i to. Szczególnie, że wszystko to bardzo wygodnie się obsługuje. Pierścienie łatwo od siebie odróżnić i to pomimo że mają niemal identyczne pokrycie.

     Pierścień ostrości obraca się leciutko (ale nie za lekko), a ten od ogniskowej wyraźnie ciężej, ale bardzo płynnie i z równym oporem. Skala ogniskowych nie zajmuje nawet 1/4 obwodu obiektywu, ale przy tak niedużym zakresie zmiany kąta widzenia nie utrudnia to precyzyjnego dobrania ogniskowej. Zwłaszcza, że statyczny opór pierścienia jest tylko symbolicznie większy od dynamicznego. Co oznacza, że łatwo dokonać drobnej korekty kąta widzenia.
     Jednak ważniejsze, że ten zoom został całkiem nieźle dopasowany do niedużych aparatów Sony. Nie to, że jest malutki i leciutki, skądże! Ale jest na tyle mały i lekki, że da się bezboleśnie używać, i nawet nie przychodzą do głowy myśli w rodzaju: przypiąć ten uchwyt pionowy,  czy nie?

     Minimalna odległość ogniskowania wynosi 28 cm, a wtedy płaszczyzna ostrości znajduje się mniej więcej 14 cm od przedniej krawędzi osłony przeciwsłonecznej. Dość dużo, a więc obiektyw nie przeszkadza światłu dotrzeć do fotografowanego obiektu. Ale już cień aparatu, obiektywu i fotografa widoczny na zdjęciu to normalka. Przy tak szerokim kącie widzenia trzeba się pod tym względem strasznie pilnować. Albo fotografować tylko pod światło.

     No właśnie, szeroki kąt. Sony 12-24/4G to obecnie najszersze firmowe szkło FE. 12 mm nawet w momencie premiery nie było rekordem na skalę światową, gdyż istniał już canonowski zoom EF 11-24 mm f/4. Niedawno został on zrzucony z tronu przez Laowę 10-18 mm f/4.5-5.6, zresztą przeznaczoną właśnie do małoobrazkowych bezlustrowców Sony. Tak czy inaczej testowany zoom Sony widzi świat rewelacyjnie szeroko. 122° po przekątnej – robi wrażenie. Ale wspomniana Laowa deklaruje o 8° więcej, a to – szczególnie dla użytkowników zoomów UWA – ogromna różnica.

     Ok, już wiadomo że Sony widzi szeroko, ale czy to co widać nadaje się do tworzenia wysokiej klasy zdjęć? Sprawdzałem to korzystając z Sony A7R III posiadającego matrycę 42 Mpx, czyli maksimum tego, czym aktualnie dysponuje Sony.

     Rozdzielczość / szczegółowość obrazu. Dobrze jest! A nawet prawie bardzo dobrze. Podam wyniki „studyjnej” rozdzielczości, jednak traktujcie je jako orientacyjne, gdyż tak krótkie obiektywy wymagają fotografowania tablic testowych z bardzo małych odległości. A przy nich korekcja optyczna może nie być tak dobra jak przy dużych dystansach ostrości. Może, nie może, ale i tak cyferki pochodzące z tego testu wyglądają obiecująco. Jedna jedyna gorzej wyglądająca wartość, to 3600 lph w rogu kadru przy 12 mm i otwartej przysłonie. Wówczas środek prezentuje aż 4200 lph, więc różnica jest dobrze widoczna. Jednak już użycie f/5.6 przywraca wysoki standard: 4400 / 4200 lph (środek / róg). Identycznie wygląda rozdzielczość dla przysłony f/8, lecz już przy f/11 widać negatywny wpływ dyfrakcji. Słaby, ale jednak: 4200 / 4000 lph. Znacznie gorzej wygląda to dla f/16 (4000 / 3600 lph), a maksymalne dostępne w tym zoomie przymknięcie f/22 to już tragedia, ze spadkiem o dalszych kilkaset linii na wysokości kadru. Unikać! Zresztą podobnie jak f/16, ale f/11 uważam jeszcze za użyteczny otwór przysłony.
     Dłuższe ogniskowe nie wykazują już żadnej wpadki i pokazały identyczne wyniki: 4400 / 4200 lph przy otwartej przysłonie, 4400 / 4300 lph dla f/5.6, piękne 4400 / 4400 lph dla f/8, ale przy dalszym przymykaniu toczka w toczkę powtarzają się rozdzielczości znane z ogniskowej 12 mm.

     Tyle studyjna „teoria”, lecz ważniejsze – w każdym razie dla mnie – co widać na zdjęciach plenerowych. Poprzednie dwa akapity napisałem po obejrzeniu zdjęć tablic testowych, a przed spojrzeniem na zdjęcia plenerowe. Teraz jestem już po ich ocenie. I dobrze, że wcześniej asekurowałem się wspominając o potencjalnych rozbieżnościach pomiędzy teorią, a praktyką wynikających z niedużych odległości fotografowania w studiu. Bo okazuje się, że plener wychodzi superszerokokątnemu zoomowi Sony wyraźnie odmiennie. Przeważnie na plus. Po pierwsze nie ma mowy o dużej różnicy szczegółowości obrazu pomiędzy środkiem, a brzegiem kadru przy najkrótszej ogniskowej i otwartej przysłonie. Przy dużych dystansach ostrości na brzegi nie można w żadnym razie narzekać. One wyglądają świetnie już od f/4. Zresztą centrum klatki też. Bez większych obaw możemy fotografować pełną dziurą, a choć sam zalecałbym lekkie przymknięcie (wystarczy o działkę) dla poprawy kontrastu. Inna sprawa, że w dole zooma szaleje boczna aberracja chromatyczna. Stopień przymknięcia przysłony nie wpływa na nią, ale wbudowana w aparat funkcja jej korekcji usuwa ją bez problemu. Oczywiście jeśli ową funkcję aktywujemy. Jeśli nie, pozostaje poprosić o pomoc jej siostrę pracującą w wywoływarce RAWów.
     Środek zakresu zooma wypadł pod względem szczegółowości podobnie jak w studio, choć nie identycznie. Otwarta przysłona oznacza bowiem lekkie mydełko, więc i w tym wypadku warto przymknąć przysłonę. Nawet lekko, i tu wystarczy jedna działka. W warunkach plenerowych środek kadru nie wykazuje spadku szczegółowości aż do f/11 włącznie, a i przy f/16 nie ma co narzekać. Ciekawe, że na obrzeżach klatki efekty działania dyfrakcji są bardziej widoczne. Dlatego niniejszym odwołuję pełną przydatność przysłony f/11 dla średnich ogniskowych. Boczna aberracja chromatyczna jest wyraźnie słabsza niż przy 12 mm, ale aktywację jej korekcji nadal uważam za konieczną.
     Za to dłuższe ogniskowe wypadły znacząco inaczej niż w studiu. Cały kadr dla otwartej przysłony wygląda miękko i niewyraźnie, ale gorzej że wraz z przymykaniem przysłony szczegółowość poprawia się baaardzo pooowooooli. Użycie f/5.6 zmienia sytuację na plus tylko troszkę, dla f/8 jest już przyzwoicie, a zaryzykuję stwierdzenie, że f/11 prezentuje się jeszcze ciut lepiej. Zresztą obejrzycie zdjęcia, które publikuję dalej i sami oceńcie. Dla równowagi, znikła boczna aberracja chromatyczna.

Ogniskowa 12 mm, f/8. Przy takich parametrach boczna aberracja chromatyczna
bywa bardzo dobrze widoczna. Ale nie musi tak być, czego dowodem to zdjęcie.
Korekcja aberracji wyłączona. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     W sumie okazuje się, że najszerszy kąt widzenia wypada naprawdę bardzo dobrze, a najwęższy wyraźnie słabiej. I za słabo, jak na mój gust. Ale ten sam mój gust mówi mi, że gdy się projektuje zoom UWA, to optymalizowanie go pod kątem najszerszego spojrzenia jest znacznie lepszym pomysłem niż dla najwęższego. Obiektyw 12-24 mm kupuje się przede wszystkim dla tych dwunastu milimetrów, a nie dwudziestu czterech. Podobnie cieszę się, gdy konstruktorzy telezoomów stawiają sobie za zadanie prawidłowe skorygowanie ich dla najdłuższych ogniskowych. To oczywiście niełatwe zadanie, ale jak najbardziej celowe. Dlatego jakoś nie bardzo mam za złe obiektywowi SEL1224G tego niedociągnięcia przy 24 mm. Co oczywiście nie znaczy, że się z niego cieszę.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 12 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 17 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 24 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Dobra, szczegółowość zdjęć mamy za sobą, idziemy dalej. Winietowanie – to zoom UWA, więc mogą pojawić się kłopoty. Mogą, ale nie muszą. Ściemnienie obrzeży kadru oczywiście występuje, lecz nie jest ono bardzo silne, a w środku i górze zakresu zooma raczej łagodne. Przy tym pamiętajmy, że w optyce szerokokątnej wyraźnie objawia się winietowanie naturalne, wynikające wprost z teorii optyki. Dopiero na to nakłada się winietowanie będące niedopracowaniem konstrukcji szkła. Ta „nakładka” w zoomie Sony jest niezbyt ciężka. Czasem bardzo słabo widoczna na zdjęciach, ale bywa i wyraźna. Realny problem występuje praktycznie tylko w samym dole zakresu ogniskowych, gdzie zdecydowanie zalecam skorzystanie z korekcji winietowania wbudowanej w aparat. Jasne, winietowanie można usuwać przy wywoływaniu RAWów, ale to nie zawsze wygląda prosto. Na problem trafiamy w firmowej wywoływarce Sony Imaging Edge, której brakuje trybu automatycznego działającego w oparciu o profil obiektywu. Całe szczęście inne programy nie wykazują takich braków.

Ogniskowa 12 mm. Górny rząd w wyłączoną, dolny z włączoną korekcją winietowania.

Ogniskowa 24 mm. Górny rząd w wyłączoną, dolny z włączoną korekcją winietowania.

     Dystorsja? No, jest, czego należało się spodziewać. Na zdjęciach tablicy testowej „beczka” dla 12 mm jest bardzo efektowna, ale już na prawdziwych zdjęciach nie przeraża. Owszem, jest tam, nawet nie taka mała, ale bez tragedii. Korekcja aparatu (albo wywoływarki) załatwia problem. Tradycyjnie, przy wydłużaniu ogniskowej dystorsja ewoluuje z beczkowatej w poduszkowatą, ale ta nawet dla 24 mm jest zbyt intensywna. 

Ogniskowa 12 mm. Lewe zdjęcie z wyłączoną, prawe z włączoną korekcją dystorsji.

Ogniskowa 24 mm. Lewe zdjęcie z wyłączoną, prawe z włączoną korekcją dystorsji.

     Bardzo mi się spodobała praca tego zooma pod światło. Żadnego spadku kontrastu, żadnych plam światła, a jedynie pojedyncze ostre bliki. Do tego w niewielkiej liczbie i występujące dopiero po znacznym przymknięciu przysłony. A i to nie zawsze. Jak na obiektyw z dużą liczbą soczewek, w tym mocno wypukłą przednią, to wynik bardzo dobry. Brawo!

Ogniskowa 12 mm, f/16.

Ogniskowa 12 mm, f/11.

Ogniskowa 14 mm, f/6.3.

Ogniskowa 23 mm, f/5.6.

     Na koniec zostawiłem wygląd nieostrości. No, tę kwestię konstruktorzy potraktowali po macoszemu. Choć oficjalnie pewnie określili to zgrabniej, może „przyznaniem jej niewysokiego priorytetu”? Jak zwał tak zwał, ale obraz poza strefą ostrości nie wygląda ładnie. Nie żeby jakoś strasznie paskudnie, ale płasko, cyfrowo i kompaktowo. Bez charakteru. Nawet nie mogę napisać o nerwowych, czy też denerwujących nieostrościach. One są po prostu nijakie i bezpłciowe.

     Poniżej publikuję zestaw zdjęć wykonanych podczas testu, na których możecie sobie obejrzeć te nieostrości. Choć oczywiście nie tylko je.
     Wszystkie te zdjęcia to nieruszane JPEGi, wykonane przy czułości ISO 100 i w domyślnych ustawieniach Sony A7R III. Z drobnymi wyjątkami: wyłączone odszumianie i korekcje wad optyki. Wszelkie odstępstwa od tych zasad deklaruję w podpisach.

Ogniskowa 17 mm, f/4.

Ogniskowa 24 mm, f/5.

Ogniskowa 12 mm, f/6.3.

Ogniskowa 17 mm, f/4. Włączona korekcja winietowania.

Ogniskowa 24 mm, f/5.6.

Ogniskowa 17 mm, f/5.6, korekcja +1 EV. Trochę przycięte z dołu.

Ogniskowa 24 mm, f/4. Światła i cienie wyciągnięte z RAWa.

Ogniskowa 24 mm, f/5.6, korekcja -1 EV.
Przykadrowane z lewej i z dołu.

Ogniskowa 12 mm, f/4, korekcja +1 EV.

Da się ogniskową 16 mm polować na dzikiego zwierza? Oczywiście,
byle nie pod światło. Tu nawet wspaniała matryca Sony nie dała rady.
Ile było możliwe, wyciągnąłem z RAWa. Ogniskowa 16 mm, f/4. 

Ogniskowa 16 mm, f/8.

Ogniskowa 12 mm, f/4, korekcja -0,7 EV. Cienie wyciągnięte
z RAWa, lekko ciachnąłem od góry.

Ogniskowa 12 mm, f/4.

Ogniskowa 12 mm, f/8. Ustawiony minimalny dystans ostrości.

Ogniskowa 16 mm, f/4. Prostowane (celowałem
nieco w górę) i rozciągane.

Ogniskowa 12 mm, f/4.

Ogniskowa 24 mm, f/4.

Ogniskowa 12 mm, f/5.6.

Ogniskowa 12 mm, f/4.

Ogniskowa 12 mm, f/9, korekcja -0,7 EV. Minimalna odległość fotografowania
 - ostrość ustawiona na koniec lufy (to to okrągłe po prawej). Troszkę przyciąłem z prawej.

Ogniskowa 24 mm, f/7.1. Okolice minimalnego dystansu ostrości.
Wysokie światła wyciągane z RAWa.

     No, dobrze wyszło! Znaczy to szkło temu Sony. Bałem się, że miniaturyzacja w połączeniu ze (stosunkowo) niską ceną poskutkują taką sobie jakością obrazu. A tu właściwie nie mam do czego się przyczepić! Chyba najbardziej do tych nieostrości. Choć akurat obiektywy bardzo szerokokątne często służą do oddawania ostro wszystkiego co widać w kadrze. Co nie znaczy, że tej wady nie należy wypunktować. Podobnie jak zalet. Niby powinienem marudzić na miękkie 24 mm, ale bardziej cieszę się z prawidłowo skorygowanego dołu zooma. Winietowanie i dystorsja bez rewelacji, ale opanowane w granicach rozsądku. Czyli dobrze, biorąc pod uwagę że to zoom UWA. Pod światło wspaniale, ale dla równowagi razi boczna aberracja chromatyczna. W każdym razie może razić, dlatego warto mieć na stałe włączoną jej korekcję. Obu pozostałych wad zresztą też.
     Cieszę się z dobrego wyniku tego zooma i stąd nabieram ciekawości jak działają bezpośredni konkurenci. Pierwszy, to wspomniana wcześniej Laowa 10-18 mm. Drugim konkurentem ma być zoom Sigmy. Podobno już za chwileczkę, już za momencik objawi się kilka jej obiektywów projektowanych dla bezlusterkowców. Czyli już nie lustrzankowe konstrukcje z doczepionym przedłużającym tubusem, a natywne szkła FE. Między nimi ma być właśnie zoom 12-24 mm, ale nie o świetle f/4, a f/2.8. Na pewno będzie wielki i ciężki, a czy równie dobry jak zoom Sony, to się okaże.


Podoba mi się:
+ (stosunkowo) nieduże gabaryty i masa
+ szczegółowość obrazu dla 12 mm
+ praca pod ostre światło

Nie podoba mi się:
- wygląd nieostrości
- szczegółowość zdjęć dla 24 mm przy mocniej otwartej przysłonie


Zajrzyjcie też tu:

3 komentarze:

  1. Skoro tak duzo tu o konstrukcji tego obiektywu to moze wyjasni mi Pan tak ogolnie, jak konstruktorzy sobie radza z zasysaniem powietrza do wewnatrz obiektywow. One przeciez zazwyczaj pracuja podobnie do pompki rowerowej i zasysaja powietrze do wewnatrz. Inaczej by sie wiekszosc obiektywow nie nadawala do zmiany ogniskowej ani do ostrzenia obrazu. No wiec razem z powietrzem zasysaja wilgoc, kurz i inne raczej dla konstrukcji szkodliwe substancje. Czy jest na to jakis patent? Jakies filtry albo cus?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że nigdy nie rozkminiałem tematu konstrukcji uszczelnień przeciwko kurzowi. Zresztą nie kojarzę, by producenci chwalili się technologiami w tym zakresie. Ja bym to zrobił z pomocą "szczoteczek" (takich jak pod drzwiami), ale myślę że to zbyt skomplikowane. Przy okazji podpytam. Najlepiej w jakimś serwisie.

      Usuń
  2. Dziekuje,ja nie mam znajomosci w serwisie optyki. Rozkrecalem sporo starych obiektywow, ale tam nie bylo zadnych uszczelnien. Czasami soczewki byly nieco zakurzone, dokladniej mowiac byla na nich taka jakby mgla. Dalo sie to wyczyscic. Nowoczesnych obiektywow, po obejrzeniu paru opisow na lens rentals nie mam odwagi rozkrecac. To jest juz wyzsza szkola jazdy.

    OdpowiedzUsuń