środa, 28 sierpnia 2019

Po cichutku, w cieniu Canona – oficjalna premiera Panasonica S1H.


Źródło: Panasonic
     „Po cichutku, w cieniu…” – był już taki tytuł na moim blogu. I też dotyczył Panasonica. Tyle, że wówczas w cieniu premier Sony pojawił się Lumix TZ90. Natomiast dzisiejsze premiery Canona „przykryły” wczorajsze, oficjalne już ogłoszenie Lumixa S1H. 
     Pierwsze informacje o nim ukazały się trzy miesiące temu, lecz wówczas konkretów podano mniej niż zagadek. Dziś wiadomo już „wszystko”, w każdym razie teoretycznie, gdyż pełnych testów tego aparatu oczywiście jeszcze brak. Czy aparatu? Racja, raczej kamery, gdyż ten Lumix jest przeznaczony przede wszystkim do filmowania. A w każdym razie pod jego kątem został dopieszczony w stosunku do podstawowego S1.

     Co nie znaczy, że to model zupełnie niefotograficzny. Pozostawiono na przykład całkiem zbędny filmowcom tryb zdjęć wysokiej rozdzielczości. Ale już matrycę „przykryto” filtrem dolnoprzepustowym, co skutecznie zapobiega powstawianiu mory, denerwującej na filmie i trudnej do usunięcia. Matryca ma tę samą co Lumix S1 rozdzielczość 24 Mpx, lecz korzysta z architektury Dual Native ISO, znanej z kamer filmowych, ale też z Lumixa GH5s. Dual Native ISO, czyli dwa oddzielne układy przetwarzania analogowego dla każdego piksela, co pozwala obniżyć szumy albo powiększyć zakres tonalny. Wybór układu przetwarzania może należeć do nas, bądź do automatyki aparatu.

Źródło: Panasonic
     W filmowaniu pojawiła się anonsowana wcześniej rozdzielczość 6K/24p plus kilka innych efektownie prezentujących się parametrów liczbowych. Że wymienię choćby 5,4K/30p przy proporcji boków 3:2, 5,9K/30p przy 16:9, 4K/60p 10-bit przy formacie Super35 albo 30p z całej powierzchni klatki. Bitrate’y sięgają 400 Mb/s, dostępne są płaskie profile barw (V-Log, HLG itd.) oraz wysokie klatkaże HFR z rejestracją dźwięku i autofokusem. I jeszcze jedna, największa liczba, czyli ∞. Ona oczywiście mówi o nieograniczonym czasie rejestracji filmu.

     Nawet nie próbuję opisać tu wszystkich filmowych możliwości Lumixa S1H. Zostawiam to specjalistom, w pierwszej kolejności Amadeuszowi Andrzejewskiemu, który obiecał szybko przetestować aparat i wrzucić materiał na swój kanał YouTube. Gdy tylko się pojawi, nie omieszkam wam go podlinkować. Z ciekawostek branżowych: mój pomysł podpierania się Amadeuszem w kwestiach filmowych zmałpowali Optyczni. W swoich pierwszych wrażeniach dotyczących S1H filmowanie potraktowali po macoszemu (czyli tak jak ja), ale kilkukrotnie zapowiedzieli publikację materiału Amadeusza, w którym to materiale rzecz zostanie potraktowana poważnie i dogłębnie.

Źródło: Panasonic
     Pionierską cechą Lumixa S1H jest wymuszone chłodzenie jego wnętrza, szczególnie matrycy. Rzecz nieobca cyfrowym tylnym ściankom do aparatów wielkoformatowych, tu po raz pierwszy zastosowano ją w małym obrazku. Nie znam jeszcze wyników wpływu hałasu panasonicowego wentylatora na rejestrację dźwięku. Ma on różne opcje działania: ze stałą niską albo wysoką prędkością obrotową, ewentualnie dobieraną automatycznie w zależności od temperatury matrycy. A w razie co można go wyłączyć

     Obok kratek wentylacji widocznej po bokach pogrubionego korpusu, czekała na mnie miła niespodzianka: nietypowo rozwiązane zawiasy ekranu. Z pierwszych, publikowanych wiosną zdjęć wynikało, że po ekstrawagancjach kinematyki ekranów Lumixów S1 i S1R Panasonic wrócił do swojego starego, tradycyjnego, bocznego przegubu. Okazało się, że miałem rację, ale tylko częściowo. Bo rzeczywiście taki przegub w S1H istnieje, ale nie jest on mocowany do korpusu aparatu, a do dodatkowej ścianki z zawiasem na górze, pod wizjerem. Można więc korzystając z tego zawiasu odchylić ekran do góry i mieć go w osi obiektywu albo pracować tylko bocznym, dwuosiowym przegubem, czyli tak jak we wszystkich Lumixach serii G i GH, czyli z ekranem wystającym od aparatu w lewo. Jasne, takie zdublowanie zawiasów powiększa i komplikuje aparat. Jednak w sytuacji gdy i tak doszła wentylacja, te dwa czy trzy milimetry nie grają dużej roli.

     Druga miła niespodzianka, to obecność systemu stabilizacji matrycy. A ja wieszczyłem, że wzorem Lumixa GH5s, S1H będzie niestabilizowany. Pomyliłem się, ale dobrze że jest jak jest. Podejrzewam, że w GH5s brak stabilizacji bardzo ułatwił rozwiązanie kwestii chłodzenia przetwornika, co w S1H nie stanowi problemu z powodu dodania wentylatora.
     Reszta aparatu wygląda podobnie jak w przypadku S1. Co nieco zmieniono tylko w przyciskologii. Wyłącznikiem jest obrotowa dźwigienka wokół spustu migawki, bo na górnej pokrywie musiało znaleźć się miejsce dla wielgachnego, czerwonego przycisku start / stop filmowania. Nie pasuje nam to położenie? To mamy drugie wcielenie przycisku: z przodu aparatu, na dole, pod palcami lewej dłoni.

Źródło: Panasonic
     To tyle teorii, czyli katalogowych faktów dotyczących najnowszego Lumixa. A, jeszcze jeden, cena. Polskiej na razie nie znam, brytyjska to 3600 £. Czyli jak nic S1H będzie droższy od S1R. W sklepach aparat ma się znaleźć we wrześniu. [EDIT 29.08.2019: Panasonic ogłosił dziś przedsprzedaż, Lumixa S1H można w niej przedkupić za 16999 zł i otrzymać solidny rabat na obiektyw.]

     Przy okazji premiery tego Lumixa Panasonic oficjalnie pokazał spodziewany już, standardowy zoom 24-70/2.8. Jego konstrukcja wpisuje się w aktualne trendy tego typu obiektywów: 18 soczewek, w tym 8 „szlachetnych” ED, UHR i asferycznych oraz konkretne rozmiary (długość 140 mm, filtr 82 mm) i masa (>900 g). Z ciekawostek wymienię napęd autofokusa oparty zarówno na silnikach krokowych, jak i liniowych. I jeszcze obietnicę znikomego „oddychania”, czyli zmiany kąta widzenia w zależności od odległości ostrzenia. A, ta może być bardzo nieduża: minimalnie 37 cm. Czyli pewnie tylko kilkanaście centymetrów od przedniego skraju osłony przeciwsłonecznej. Na półki obiektyw ma trafić w październiku.

Źródło: Sony
     Wczoraj Panasonic, dziś wysyp nowości Canona, więc Sony zdecydowało, że nie może być gorsze. Właśnie kończyłem pisać ten tekst gdy „wybuchły” dwa aparaty: α6600 oraz α6100. Widać Sony uparło się wykorzystać wszystkie dostępne numery pomiędzy 6000, a 6900. Przyznam, że już trochę się gubię co który model z tej linii zyskuje, a co traci. Dziś jednak w rozwoju tej linii APSowych bezlustrowców chyba więcej poszło do przodu niż do tyłu. α6600 jest następcą α6500, dostało większy akumulator serii Z (za tym większy uchwyt) oraz sprawniejszy autofokus Real-time Tracking. Coś tam poszerzono w zakresie dotykowej obsługi ekranu, ale chodzi chyba tylko o autofokus, a nie sterowanie funkcjami aparatu (menu itp.). Filmowanie wspierają gniazda mikrofonu i słuchawek. Dla równowagi zabrano wbudowany flesz. A żeby równowagę zakłócić, do gamy obiektywów dodano zooma 16-55 mm f/2.8. Nie za późno?

     Natomiast α6100 to „obcięty” α6400, lecz wcale nie zastępuje on „wiecznego” α6000. Ten bowiem ma być nadal produkowany. W α6100 zmniejszono (w stosunku do α6400) rozdzielczość wizjera, autofokus podciągnięto do aktualnego poziomu Sony, w tym dotykowo-ekranową jego obsługę. Ekran odchyla się tylko do góry, w razie potrzeby aż o 180°. Symbolicznie przycięto funkcjonalność (węższy zakres czułości, brak profili barw), ale reszta pozostała po staremu. W sumie ten ruch to takie trochę canonowskie w stylu odgrzewanie kotleta.

     No właśnie, wspominam o tym Canonie, ale o dzisiejszych jego nowościach nie napiszę ani słowa. To dlatego, że w weekend będę mógł je poznać osobiście i przestrzelać. Spodziewajcie się, że za tydzień zdam raport z tej operacji.

2 komentarze:

  1. Niedlugo beda instalowac w aparatach chlodzenie wodne podobne do tego jakie mozna znalezc w komputerach.

    OdpowiedzUsuń