piątek, 1 października 2021

TEST: Tamron 28-200 mm f/2.8-5.6 – prawie go polubiłem

     Na definitywny koniec lata podrzucam jeszcze jeden test wakacyjnego szkła. Tym razem Tamrona, formalnie oznaczanego 28-200 mm F2.8-5.6 Di III RXD (Model A071). To niby klasyczna tamronowska klasyka, ale z jednym wyjątkiem: wyjątkowo dużą jasnością przy najkrótszej ogniskowej. Wszystkie dotychczasowe superzoomy, niezależnie od producenta zaczynały się i zaczynają od f/4, a w najlepszym razie od f/3.5. W tym wypadku pierwszy raz pojawia się bardzo zachęcające f/2.8. Cóż, skoro dawno temu Tamron wyprodukował pierwszy na świecie superzoom, więc wypada by w tej klasie szkieł co jakiś czas pokazał coś nowatorskiego. Tym razem padło na rekordowo duży maksymalny otwór względny. Czy możemy liczyć na jeszcze coś?

     Przeglądając dane katalogowe trudno dopatrzyć się innych rekordów. Dopiero gdy porównałem parametry Tamrona i poprzednio testowanego Nikkora Z 24-200 mm, zorientowałem się że Tamron jest równie mały i lekki. Nikkora schwaliłem za niewielkie gabaryty i ciężar, więc i Tamrona powinienem, szczególnie z powodu wyższej jego jasności. Tyle, że o ile u tamtego było czuć że to maleństwo, a tu jakoś nie bardzo. Może to kwestia sparowania z niewielkim testowym korpusem Sony A7C? Może chodzi o jakąś taką ogólną toporność Tamrona? Nie wiem. Jednak o tym że jest mały i lekki dowiedziałem się nie podczas pierwszego kontaktu, a dopiero z jego danych technicznych.

     Napisałem „toporność”, ale teraz, poza trochę za ciężko chodzącym pierścieniem zooma, nie bardzo wiem jak ją uzasadnić. To nie jest dawna Tokina, która swoim wyglądem mówiła: jestem niezgrabna, jestem ciężka, jestem pancerna. Tamron niczym takim nie pachnie, a jeśli miałbym mu coś wytknąć, to jedynie mało kształtną, nieco pękatą osłonę przeciwsłoneczną. Aż głupio o czymś takim pisać!

     Sam korpus obiektywu to typowy dla Tamronów klasyczny, równiutki walec. Mamy zwężenie przy bagnecie, potem wąski pierścień ostrości, dalej szeroki pierścień zooma, a z przodu dwuczłonowo wysuwający się przód. Metalu w tym wszystkim niedużo. Znajdujemy go tylko w bagnecie oraz w przedniej części pierścienia ogniskowych, z którego wysuwa się przód zooma. Widać to miejsce wymagało specjalnej troski o wytrzymałość lub trwałość.

     Rozmiary liczbowo
     Wspomniałem o skromnych wymiarach obiektywu, więc wypadałoby je skonkretyzować. Jego długość to 117 mm, maksymalna średnica wynosi 74 mm, stosujemy filtry o średnicy gwintu 67 mm. Ten rozmiar Tamron przyjmuje ostatnio jako „wzorcowy”, starając się by jak najwięcej jego szkieł mogło z niego skorzystać. Wśród nich są obecnie zarówno krótkie stałki f/2.8, które pewnie mogłyby mieć mniejsze mocowanie filtrów, ale też zoomy o tej samej jasności, w których wcale nie dziwiłyby gwinty filtrów 72 mm lub 77 mm. Są to bezlustrowe, małoobrazkowe obiektywy 28-75 mm, 17-28 mm i 70-180 mm.

     Masa zooma wynosi niecałe 580 g. Wszystkie te wartości wyglądają niemal identycznie jak w Nikkorze. A przecież miały prawo być większe, bo w końcu Tamron jest wyraźnie jaśniejszy, szczególnie w dole zakresu ogniskowych. Racja, jednak testowany tu zoom jest konstrukcyjnie skromniejszy od Nikkora. Po pierwsze z powodu startu ogniskowych od 28 mm, a nie 24 mm. To niby tylko 4 mm, ale owo rozszerzenie kąta widzenia mocno komplikuje i utrudnia zaprojektowanie superzooma o sensownej jakości. I gabarytach, rzecz jasna. Drugim obszarem, w którym Tamron ułatwił sobie zadanie, jest stabilizacja optyczna, a konkretnie jej brak.. Nikkor ją posiada, a Tamron pominął. Po zbilansowaniu tych kwestii jestem gotów wręcz odwrócić zagadnienie: dlaczego ten Tamron nie okazał się mniejszy i lżejszy od Nikkora? Myślę, że chodzi o to f/2.8 w dole zooma oraz chęć zapewnienia wysokiej jakości obrazka przy tak wysokiej, jak na superzooma, jasności. No, zobaczymy.

     Otwór przysłony – największy i najmniejszy
     Podczas testu szybko zorientowałem się, że duży maksymalny otwór względny oznacza nie tylko to wyraźnie deklarowane f/2.8. W zoomach często zdarza się ładnie wyglądająca duża pełna dziura w samym dole zakresu, która jednak leci na łeb na szyję już po lekkim ruszeniu pierścienia ogniskowych. Tu tak się nie dzieje, gdyż f/4 napotykamy dopiero przy ogniskowej 67 mm, a f/5.6 przy 152 mm. To naprawdę jasny superzoom!
     Mocniej zdziwiłem się, że przy ogniskowej 28 mm przysłonę mogę przymknąć zaledwie do f/16. Zdziwienie ustąpiło, gdy zorientowałem się, że gdyby konstruktorzy pozwolili na użycie f/22, to dla 200 mm mielibyśmy dostęp do przysłony o dwie działki mniejszej, czyli f/45. A to uznano za zbyt duże ustępstwo na rzecz Pani Dyfrakcji.
     Oprócz mechanizmu przysłony, we wnętrzu tego zooma znajdują się też soczewki. Całkiem sporo, bo 18, choć to i tak o jedną mniej niż w Nikkorze. Tamron jest jednak bogatszy w „szlachetne” soczewki: asferyczne i niskodyspersyjne. Schemat jego optyki widzicie poniżej.



     Jak działa autofokus?
     Ustawianie ostrości, zarówno automatyczne, jak i ręczne, obsługiwane jest przez silnik RXD. To tamronowski skrót od Rapid eXtra-silent stepping Drive. Jest on szybki bez dwóch zdań, a przy tym naprawdę cichy, wręcz bezgłośny. Tamron chwali się tą cechą swojego szkła i wcale mu się nie dziwię.

     Już nie przechwałką, a dumną deklaracją, jest odnośnik przy danych technicznych informujący o opracowaniu napędu ostrości przy wykorzystaniu protokołów transmisji danych otrzymanych od Sony. Czyli nie mamy do czynienia z żadną inżynierią odwrotną, a legalnym dopracowaniem autofokusa na podstawie informacji legalnie pozyskanych od „posiadacza” bagnetu E. Zresztą chodzi nie tylko o autofokus, ale też o możliwość korygowania przez aparat wad optycznych obiektywu. Dopowiem na wszelki wypadek, że na razie Tamron nie ma w ofercie obiektywów z innymi bezlustrowymi, pełnoklatkowymi mocowaniami.

     OK, czyli z autofokusem nie powinno być problemów. Nie powinno, ale niestety są. A w każdym razie bywają. Objawiają się w błędach ostrzenia, może nie bardzo częstych, ale z pewnością za częstych. Potknięcia Tamrona przy jego współpracy z testowym korpusem Sony A7C, dzielą się na dwie grupy: błędy grube i błędy drobniutkie. Pierwsze widzimy wyraźnie natychmiast po potwierdzeniu (totalnie błędnego) ustawienia ostrości i – jeśli mamy taką możliwość – ostrzymy jeszcze raz. Drugie widać tylko dopiero po uważnym przyjrzeniu się zdjęciu powiększonemu do 100%, jeśli w ogóle. Często nie obędzie się bez porównania kilku ujęć wykonanych jedno po drugim. Na pierwszy rzut oka wszystkie są w porządku, ale dokładna inspekcja wykazuje że któremuś z nich ciut brakuje ostrości. Rzecz pewnie jest do naprawienia poprzez aktualizację firmware’u, nie powinno się więc skreślać obiektywu jako takiego. Co nie zmienia faktu, że jest to zachowanie bardzo denerwujące, które mocno zniechęciło mnie do tego szkła. U Tamrona koniecznie powinni zająć się tą sprawą.


     Dwa słowa o ergonomii
     Zasadniczo nie będą to miłe słowa. Niby wiadomo, to amatorskie szkło, niemniej pewne niedociągnięcia wynikają z ideologii Tamrona, a nie z pozycjonowania zooma 28-200 mm. Chodzi mi o zupełny brak przełączników na korpusie obiektywu. AF/MF? Nie ma. Przycisk funkcyjny! Zapomnijcie! Limiter odległości? Ha, ha! Wiem, z tym limiterem to przesadziłem, ale takich suwaczków i przycisków Tamron poskąpił niemal wszystkim swoim konstrukcjom pod bagnet Sony. Wyjątkiem jest zoom 150-500 mm dysponujący nimi wszystkimi, lecz pozostałe, nawet te wyrafinowane szkła nie dysponują żadnym z nich.

     Oczywiście, jeśli chcemy by szklanka była do połowy pełna, możemy chwalić testowany superzoom za dorównywanie ergonomią wypasionym tamronowskim zoomom f/2.8. Co nie zmienia faktu, że przycisku funkcyjnego brak, a autofokus musimy wyłączać z poziomu aparatu.

Uszczelnienia to obecnie element obowiązkowy nawet w amatorskich obiektywach.

     Nie podoba mi się też obsługa pierścienia ogniskowych. On stawia po prostu zbyt duży opór. Opór – przyznaję – płynny, oraz – racja! – wcale nie rosnący na początku ruchu, co umożliwia leciutką zmianę kąta widzenia. Ten Tamron okazał się jednak ciekawym przypadkiem obiektywu, który przy testowym obmacywaniu zaprezentował się pod względem ergonomii lepiej niż podczas normalnego użytkowania. Zazwyczaj bywa odwrotnie: fotografuję bez większych kłopotów, a dopiero szczegółowa analiza przy biurku skutkuje wynajdowaniem niedostatków.

     A, jeden plus tego dużego oporu zooma: przód obiektywu wcale nie wysuwa się podczas noszenia sprzętu w pozycji obiektywem w dół. Niemniej suwaczka blokady wysuwu nie brakuje. Uszczelnień pogodowych też, a schemat ich rozmieszczenia widzicie na rysunku poniżej.

     Maksymalna skala odwzorowania
     Minimalny dystans ustawiania ostrości tego Tamrona zmienia się od 19 cm dla ogniskowej 28 mm do 80 cm przy 200 mm. Z pewnością przy 80 cm ogniskowa jest krótsza niż oficjalne 200 mm – odpowiada za to efekt oddychania obiektywu (focus breathing). Niemniej u Tamrona w wyścigu pomiędzy wzrostem realnej ogniskowej i najmniejszej odległości ostrzenia wygrywa ogniskowa, więc maksymalną skalę odwzorowania napotkamy dla 200 mm. Tamron deklaruje wartość tu 1:3,8, mi wyszła nawet wyższa, 1:3,4. To oczywiście żadne makro, ale – jak to zwykle piszę w swoich testach – do „kwiatków i motylków” wystarczy.


     Stabilizacja obrazu
     Jaka stabilizacja?! Przecież swojemu 28-200 mm Tamron nie zaaplikował systemu stabilizacji optycznej VC (Vibration Compensation), co z pewnością ułatwiło zaprojektowanie tego szkła. Uznałem jednak za stosowne sprawdzić, jak przy współpracy z tamronowskim superzoomem radzi sobie system stabilizacji matrycy Sony A7C. Wyszło, że zasadniczo całkiem przyzwoicie. Test przeprowadziłem dla dwóch ogniskowych: 35 mm i 135 mm. Dla tej dłuższej skuteczność stabilizacji to 4 działki czasu, co oznacza dobry wynik. Dla 35 mm sprawy mają się nieco gorzej, gdyż skuteczność waha się między 3, a 4 działkami. Tak czy inaczej, to lepiej niż „akceptowalnie”.

     Przetłumaczmy te formalne wyniki na język praktyki. Przy 135 mm mogłem fotografować czasem 1/8 s mając 90% szans na wykonanie zupełnie nieruszonego zdjęcia. Przy 35 mm był to czas 1/2 s. Wydłużenie czasu naświetlania o kolejną działkę skutkowało zmniejszeniem udziału całkowicie ostrych ujęć do ok. 50% przy 135 mm i ok. 30% przy 35 mm. Co oznacza, że wykonanie w takich warunkach 3-4 zdjęć właściwie gwarantuje, że jedno będzie OK. Jeszcze dłuższe czasy? Nie próbujcie, bo to oznacza katastrofę.


     Jakość zdjęć

     Przyznaję, od początku testu bałem się kosztów, które obiektyw poniósł – bo przecież musiał ponieść! – z powodu swej superjasności f/2.8. Od razu uspokajam, moje obawy okazały się płonne, a w każdym razie Tamron 28-200 mm wyszedł z testowych opresji w miarę bez szwanku.

     Szczegółowość obrazu
     W tym aspekcie jakości rzuca się w oczy płaska charakterystyka Tamrona. Mam na myśli bardzo niewielkie zmiany szczegółowości zarówno przy zmianie wartości przysłony, zmianie ogniskowej, jak też analizowanego obszaru kadru (środek / brzegi). Racja, otwarta przysłona oznacza symboliczny spadek szczegółowości w porównaniu z przymknięciem o działkę. Czasem widać to w całym kadrze, czasem tylko na brzegach. Ale jest to pogorszenie jakości naprawdę bardzo niewielkie, stąd pełna dziura jest w pełni użyteczna, i to w calutkim zakresie ogniskowych.

     Obiektywowi należą się za te wyniki gromkie brawa. Powód jest oczywisty: to przecież superzoom, na dokładkę rekordowo jasny, a na deser wcale nie bardzo kosztowny. Można zaprojektować porządnie takie szkło? Można!

     Jeszcze istotna uwaga, czy raczej wniosek. Podejrzewać należy, że obiektyw został zaprojektowany pod kątem udanej współpracy z matrycami o rozdzielczościach znacznie większych niż w Sony A7C. 24 Mpx okazały się kaszką z mleczkiem dla Tamrona, a może inaczej: to matryca była ograniczeniem dla obiektywu, a nie że obiektyw nie dał się wykazać matrycy. Spodziewać się należy, że i przy 40 Mpx superzoom Tamrona da sobie radę, choć wówczas nie liczyłbym już na tak płaską charakterystykę jego szczegółowości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 28 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 35 mm.
Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej
70 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w górnym rzędzie, brzeg w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej
135 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 200 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w górnym rzędzie, brzeg w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Na powyższych wycinkach, poza szczegółowością, możecie ocenić także poziom intensywności poprzecznej aberracji chromatycznej. Jej korekcja była wyłączona, stąd zdjęcia prezentują czysty efekt pracy obiektywu. Wada jest widoczna szczególnie przy krótkich ogniskowych oraz – tu już nieco słabiej – przy najdłuższych. W sumie tylko w dole zooma może komuś przeszkadzać, szczególnie przy mocno przymkniętej przysłonie. Jednak wystarczy włączyć w aparacie (lub w wołarce RAWów) korekcję AC, i problem z głowy.


     Winietowanie
     Tu już nie ma tak łatwo. Ściemnienie naroży kadru przy otwartej przysłonie obiektywu jest silne i dość ostre, a jednocześnie słabo poddaje się automatycznej korekcji aparatu. Albo inaczej: niepełna korekcja została dobrana celowo, gdyż całkowita wymagałaby zbyt silnego rozjaśniania rogów klatki. To mogłoby skutkować wyłażeniem w tych rejonach szumów, co uznano za większe zło. Tyle teoria, czyli wnioski wynikłe z obejrzenia studyjnych zdjęć średnio szarego motywu, wykonanych z wyłączoną i włączoną korekcją winietowania.

Ogniskowa 28, otwarta przysłona. Po lewej widać zdjęcia z wyłączoną,
a po prawej z włączoną korekcją winietowania.

     Praktyka w zasadzie i częściowo potwierdza się tylko przy fotografowaniu krótkimi i średnimi ogniskowymi. Winietowanie, jeśli niekorygowane, jest wówczas rzeczywiście wyraźne (choć nie tak straszne jak „w studio”), ale trochę chętniej znika ze zdjęć po włączeniu korekcji. Natomiast długie ogniskowe – tak od 100 mm mniej więcej – w plenerze nie sprawiają kłopotów, nawet bez korekcji.

Ogniskowa 49 mm, otwarta przysłona f/3.5.
Wyłączona korekcja winietowania.

Ogniskowa 97 mm, otwarta przysłona f/4.5.
Wyłączona korekcja winietowania.

     Ja tu ględzę o programowej korekcji, a co z klasyczną metodą usuwania winietowania, czyli przymykaniem przysłony? Ono pomaga, ale podobnie jak korekcja cyfrowa, w górze zooma pomaga bardzo, a w dole słabiutko. W sumie ja bym korekcję włączał na stałe, a jeśli mała głębia ostrości nie byłaby priorytetem, dodatkowo wspomagał się zmniejszaniem otworu obiektywu.

     Z tego opisu widzicie, że problem ściemniania naroży kadru może być istotny. Stąd w tym aspekcie nie mogę ocenić zooma Tamrona zbyt wysoko.


     Dystorsja
     Ciekawostka: z pewnością wszyscy spodziewali się silnej „beczki” przy 28 mm, a potem ewolucji w „poduszkę” rosnącą aż do 200 mm. Nic z tego, u Tamrona wymyślili to sobie inaczej. Beczka w samym dole zooma wcale nie jest silna, choć niewątpliwie zauważalna. Przy tym lekko wąsowata, ale to mało istotne. Jednak już dla 35 mm widzimy wyraźną dystorsję poduszkowatą, która narasta, i narasta… Przy 50-100 mm jest naprawdę solidna. Choć określenia „silna” bym nie użył. Potem jednak słabnie, przy 200 mm pozostaje już tylko nieznaczna.
     W tym wypadku nie ma się jednak czym przejmować. Aktywujemy korekcję dystorsji, i problem z głowy.

Dystorsja przy ogniskowej 28 mm.

Dystorsja przy ogniskowej 35 mm.

Dystorsja przy ogniskowej 50 mm.

Dystorsja przy ogniskowej 100 mm.

Dystorsja przy ogniskowej 200 mm.


     Pod światło
     Tu nad korekcją, a konkretnie automatycznym usuwaniem ze zdjęć blików, dopiero się pracuje. W którymś ze smartfonów chyba już taką funkcję zaimplementowano. Jednak w Prawdziwych Aparatach i Obiektywach nadal muszą wystarczać powłoki przeciwodblaskowe. W superzoomie Tamrona one po części wystarczają a po części nie. Wystarczają w aspekcie blikowania. Znaczy takich efektów nie uświadczymy na zdjęciach. Brawo! Jednak obiektyw czasem szwankuje w kwestii utrzymywania wysokiego kontrastu, gdy mu złośliwie poświecimy na wprost. Racja, w sytuacji jaką widzicie poniżej niewiele obiektywów by sobie dobrze poradziło, ale i tak Tamron powinien wypaść trochę lepiej.

     Zdjęcia widoczne poniżej wykonałem przy ogniskowej 39 mm. Lewe  wykonałem chowając słońce tuż za krawędzią dachu. Przy drugim zrobiłem krok w tył odsłaniając je. Oba zdjęcia wykonałem w manualu, dla tej samej przysłony (f/4.5 czyli przymknięcie o działkę) i czasu ekspozycji. Rozświetlenie prawego ujęcia wynika więc wyłącznie z rozproszenia światła wewnątrz obiektywu.


        Po wcześniejszym, złośliwym z mojej strony, przykładzie złego zachowania się Tamrona pod światło, teraz (poniżej) pokazuję jak to wygląda najczęściej. Widzicie? Nie, nie widzicie, bo nie ma co oglądać. Ani blików, ani smug, ani plam światła, a kontrast w porządku. Póki nie będziecie tego superzooma męczyli, będzie pracował tak jak przy tym zdjęciu.


     Nieostrości
     Jeszcze kilka miesięcy temu wyniki Tamrona wychwalałbym pod niebiosa. No, w każdym razie nie wywlekałbym drobnych niedociągnięć, czy raczej okazjonalnych drobnych potknięć. Jednak testowany poprzednio Nikkor Z 24-200 mm namieszał, pokazując że i superzoom może osiągać w tej konkurencji dobre wyniki. Tak więc nie ma przebacz, Nikkor stał się wyznacznikiem wysokiej klasy, i do niego odnoszę wyniki pracy Tamrona.

     Na znaczącej większości zdjęć nie mogę się przyczepić do wyglądu nieostrości. Zdarzają się jednak i takie, gdzie poza strefą ostrości robi się nieco nerwowo. Choć czasem też wesoło, wręcz bąbelkowo (soap bubble bokeh). W sumie, to w porównaniu z Nikkorem znacznie więcej jest jedynie bałaganu w gałęziach i trawie na tylnym planie. Reszta plasuje się na przyzwoitym poziomie. Poniżej wrzucę kilka takich „nieładnych” ujęć, a dalej, w galerii zdjęć z testu pojawi się więcej takich bez zarzutów.

Ogniskowa 76 mm, otwarta przysłona f/4. Co mi tu nie pasuje? Cebulowate boke.

Ogniskowa 200 mm, otwarta przysłona 200 mm.
Ta roślinka z tyłu wygląda jakby była nieumiejętnie rozmazana.

Ogniskowa 200 mm, otwarta przysłona f/5.6. Zamiast łodyg widzimy rząd kółeczek.

Ogniskowa 169 mm, otwarta przysłona f/5.6.
Na tylnym planie sporo rozdwojonych linii, ale przód wygląda dość gładko.

Ogniskowa 134 mm, otwarta przysłona f/5.
No, z tymi bąbelkami to może przesadziłem, ale tylko trochę.

     Czas na zapowiadany zestaw zdjęć wybranych spośród wykonanych podczas testu Tamrona 28-200 mm. Zdjęcia prezentowane poniżej to JPEGi prosto z aparatu, wykonane przy czułości ISO 100 w standardowym trybie barw, z wyłączonymi korekcjami wad obiektywu. Ewentualne odstępstwa deklaruję w podpisach.

Ogniskowa 200 mm, otwarta przysłona f/5.6, czułość ISO 1600. Kolejne zdjęcie
potwierdzające, że nieostrościom przedniego planu niewiele można zarzucić.

Ogniskowa 128 mm, otwarta przysłona f/5, czułość ISO 400.

Ogniskowa 58 mm, otwarta przysłona f/4.5.

Ogniskowa 55 mm, otwarta przysłona f/4.

Ogniskowa 118 mm, otwarta przysłona f/5, czułość ISO 400.

Ogniskowa 144 mm, otwarta przysłona f/5.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/8, DRO.

Ogniskowa 31 mm, przysłona f/16. Cienie wyciągnięte
z RAWa, tam też włączony tryb Jesienne liście 😉

Ogniskowa 123 mm, otwarta przysłona f/5.

Piknik na skraju drogi. Ogniskowa 31 mm, otwarta przysłona f/3.2.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/16, DRO.

Ogniskowa 66 mm, otwarta przysłona f/4.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/4.5.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/5.6, kontrast zmniejszony
przy wołaniu RAWa.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/9, czułość ISO 800, DRO.
Poprzeczna aberracja chromatyczna mocno wali po oczach.

Ogniskowa 28 mm, otwarta przysłona f/2.8.

Ogniskowa 105 mm, przysłona f/25.

Ogniskowa 200 mm, otwarta przysłona f/5.6.

     Po teście Tamrona 28-200 mm powinienem być z niego zadowolony, bo to naprawdę przyzwoite szkło. Wypadałoby się cieszyć, że powstał kolejny superzoom, który od strony jakości zdjęć nie bardzo ma się czego wstydzić. Zwłaszcza, że dostaliśmy jeszcze dokładkę w postaci większego niż zwykle maksymalnego otworu względnego. To dlaczego się nie cieszę? Bo przeszkadzały mi drobiazgi, przede wszystkim wpadki autofokusa. Przydałoby się też słabsze winietowanie w dole zooma, a jeśli nie, to chociaż pełniejsza jego korekcja. Brakowało mi też dodatkowych przełączników na obudowie obiektywu. Można by tłumaczyć Tamrona, że w spacerzoomie i tak mało kto by z nich korzystał. To wyjaśnienie bym zaakceptował, gdyby ubóstwo elementów sterujących było cechą wyłącznie tego obiektywu. Ale nie, to kwestia aktualnej filozofii Tamrona stosowanej także w szkłach dla znacznie bardziej wymagających użytkowników.

     OK, kończę marudzenie, bo muszę napisać o ewidentnych plusach tamronowskiego 28-200 mm. Najjaśniejszą jego zaletą jest poziom szczegółowości zdjęć. Bałem się że dół zooma przy otwartej przysłonie będzie mało używalny, ale bardzo miło się rozczarowałem. Zresztą w cały zakresie ogniskowych pełna dziura wypada naprawdę dobrze, tylko minimalnie gorzej niż przy przymkniętej przysłonie. Powtórzę to co napisałem wcześniej: tak do wygląda na zdjęciach robionych aparatem 24 Mpx, przy >40 Mpx sprawy mogą wyglądać inaczej. Czyli, nie owijając w bawełnę, gorzej. Choć mam na myśli raczej tylko powiększenie się różnicy szczegółowości między centrum kadru, a jego brzegami.

     Dystorsja została rozsądnie opanowana, czyli jej część została „przerzucona” z beczki przy najkrótszej ogniskowej na poduszkę przy średnich. Stąd w żadnym wypadku nie następuje konieczność korygowania potężnych zniekształceń. Z aberracją chromatyczną też nie ma problemów, no poza tym, że trzeba włączyć jej korekcję. Nieostrości prezentują się nieźle, a jak na superzooma, wręcz ładnie. W każdym razie patrząc na zagadnienie statystycznie.

     Cena… no właśnie, jak ocenić sumę 3000 zł, którą trzeba wyłożyć na Tamrona? Z jednej strony, to najtańszy superzoom do małoobrazkowych bezlustrowców. Sony FE 24-240 mm wymaga zapłacenia 3200 zł, Nikkor Z 24-200 mm 3700 zł, a Canon za swego RF 24-240 mm żąda aż 4500 zł. Odstęp od ceny Canona wygląda dobrze, ale już niemal zrównanie się z Sony nie bardzo. Szczególnie że Tamron ma na dole 28 mm, a nie 24 mm, brak mu wbudowanej stabilizacji, no i pochodzi od producenta niezależnego. Ratuje go lepsze światło, a po teście wiemy że również wysoka szczegółowość obrazu. Która podoba mi się bardziej niż ta, którą produkują konkurenci.

     Z trzeciej strony, takie porównanie ma sens tylko wówczas, gdy ktoś wybiera cały system. Bo jeśli jest już posiadaczem Canona R, czy Nikona Z, jest skazany na rodzime konstrukcje. Tamron występuje wyłącznie z mocowaniem FE, więc tylko w tym systemie jest jakiś wybór. A on okazuje się trudny, gdyż zoom Sony, choć pod względem jakości zdjęć wypada trochę gorzej, to jednak ma swoje zalety (link do jego testu znajdziecie pod artykułem). Przyznam, że gdybym miał sam decydować który z nich kupić, miałbym zagwozdkę. Byłaby ona mniejsza w aktualnym stanie działania autofokusa, bo wówczas celowałbym w superzooma Sony. Problem byłby większy w sytuacji po wypuszczeniu hipotetycznego firmware’u powodującego że AF będzie działał tak jak trzeba. Wówczas – według mnie dopiero wówczas – Tamron 28-200 mm będzie superzoomem w pełni godnym polecenia.


Podoba mi się:
+ szczegółowość zdjęć
+ wyższa niż u konkurentów jasność
+ nieduże wymiary i masa

Nie podoba mi się:
- kulejący autofokus
- nieco za duże winietowanie w dole zooma


Zajrzyjcie też tu:
TEST: Nikkor Z 24-200 mm f/4-6.3 VR. No, nareszcie!
TEST: Canon RF 24-240 mm f/4-6.3 IS USM. Wakacje? Czyli test superzooma jak znalazł!
TEST: Superzoom wagi ciężkiej, czyli Sony FE 24-240 mm f/3,5-6,3
TEST: Olympus M.Zuiko ED 12-200 mm f/3.5-6.3 – miłe szkło, ale… nie dla każdego
TEST: Sony E 18-200 f/3.5-6.3 OSS LE
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3 C. Superzoom po odchudzaniu.
TEST: Olympus M.Zuiko Digital ED 12-100 mm f/4 IS PRO. Mistrz!
TEST: M.Zuiko 14-150 II, czyli olympusowski superzoom po nowemu
TEST: Tamron 16-300. Superzoom nie do pobicia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz