sobota, 2 września 2023

TEST: Nikkor Z DX 18-140 mm – szkiełko w sam raz

     W sam raz na wakacje, rzecz jasna, ale też w sam raz pasujące do niedużych nikonowskich bezluster APS-C. Planowałem na czas testu skojarzyć je z retro-Nikonem Z fc, ale uznałem że to byłoby wręcz profanacją. Tak klasycznie zaprojektowany aparat łączyć ze spacerzoomem?! Nie wypada!
     Choć jak sobie przypominam, pierwszy wśród moich znajomych nabywca superzooma (pionierskiego Tamrona 28-200 mm na początku lat 90-tych) połączył go z – jeszcze bardziej klasycznym – Nikonem FM. Inna sprawa, że ów znajomy uprawiał spacery w pionie, znaczy wspinał się. Kupił więc pancernego Nikona FM, a do niego właśnie tego Tamrona, bo „przecież nie będę zmieniał szkieł gdy siedzę w ścianie”. Coś w tym jest, ale teraz ja sam, choć nikonowskiego zooma 18-140 mm niby też testowałem w górach (Beskid Niski i okolice), to jednak uznałem, że Nikon Z50 będzie dla niego lepszym towarzystwem.

Nikkor Z DX 18-140mm f/3.5-6.3 VR – mały, lekki, zgrabny, prościutki
     Te cztery przymiotniki zupełnie wyczerpująco opisują ten obiektyw. To full-plastic lens (z bagnetem włącznie), z ciut ponad 30 dag masy oraz zaledwie 9 cm długości. Wydłuża się wraz z ustawianą ogniskową o 5 cm, ma średnicę troszkę ponad 7 cm, i korzysta z filtrów 62 mm. Na obudowie nie znajdziemy żadnych przełączników, czy przycisków ułatwiających obsługę.


     Żeby was tak szybko nie zniechęcać, dodam od razu, że ten Nikkor jest jednak uszczelniony (choć przy połączeniu z aparatem akurat nie), ma w swej konstrukcji dwie soczewki asferyczne i dwie niskodyspersyjne ED, oraz jest stabilizowany. To ostatnie zresztą nie powinno dziwić skoro APSowe Nikony Z nie dysponują stabilizowanymi matrycami. Stąd obecność w Nikkorach Z DX systemu VR jest nie tyle zaletą, co obowiązkiem.


     Minimalna odległość ostrzenia to 18 cm, obowiązujące jednak tylko przy najkrótszej ogniskowej. Niektóre materiały Nikona deklarują jednak „20 cm liczone od przedniej soczewki obiektywu” – szczególnie to drugie nie jest prawdą. Wraz z wydłużaniem ogniskowej najmniejszy dystans ostrości rośnie, osiągając przy 140 mm 40 cm. Ale że jednocześnie kąt widzenia szybko maleje, to właśnie w samej górze zooma uzyskujemy największą możliwą skalę odwzorowania wynoszącą nieco ponad 1:3. Przekładając to na język praktyczny: szerokością kadru obejmujemy odcinek 67 mm, czyli tyle ile w małym obrazku przy skali odwzorowania ca. 1:1,9. Dobry wynik!

Maksymalna skala odwzorowania dla ogniskowej 140 mm.

Maksymalna skala odwzorowania dla ogniskowej 70 mm.

Maksymalna skala odwzorowania dla ogniskowej 18 mm.
I właśnie to ujęcie grzyba najbardziej mi się podoba.

     Stabilizacja oficjalnie ma skuteczność 5 działek czasu. Ucieszyłem się więc gdy test wykonany dla ogniskowej 140 mm wykazał skuteczność na poziomie aż 4,5 działki. „Aż” w stosunku do deklarowanych 5 działek, bo zazwyczaj praktyka wypada gorzej od oficjalnych deklaracji co najmniej o działkę. Ale tak w ogóle to wynik jest tylko więcej niż dobry. Mina mi zrzedła gdy test dla 22 mm pokazał lichutką skuteczność rzędu 2-3 działek czasu. Nie uwierzyłem i powtórzyłem zdjęcia, lecz to nic nie pomogło – wyszło identycznie. Wygląda to słabo, co jednak nie oznacza że system VR nic w tym wypadku nie daje. Owszem, pomaga, pozwalając – mi w każdym razie – uzyskiwać dla tej ogniskowej, czyli małoobrazkowych 33 mm, 90% nieruszonych zdjęć przy czasie 1/4 s. Tyle, że dla małoobrazkowych 210 mm uzyskujemy 100% przy 1/13 s, a przy 1/6 nadal ponad połowę. Przyznam, że dotychczas nie spotkałem się z tak dużą różnicą skuteczności stabilizacji pomiędzy szerokim kątem a tele.


     Dwa słowa o ergonomii tego obiektywu. Gumowany, szeroki pierścień ogniskowych łatwo trafia pod palce. Pełen zakres zooma obejmuje ciut ponad ćwiartkę pełnego obrotu, więc nie ma problemu z szybką, istotną zmianą kąta widzenia. Nieco gorzej sprawa się ma z drobnymi korektami, gdyż pierścień stawia spory opór statyczny, szczególnie przy najdłuższych ogniskowych. Przyznam jednak, że problem zauważałem właściwie tylko podczas filmowania, przy próbach płynnej, powolnej zmiany ogniskowej. Podczas fotografowania zjawisko odnotowywałem, lecz nie wadziło mi ono jakoś szczególnie.


     Pierścień ostrości jest wąziutki, ale łatwo wyczuwalny. Stawia płynny opór lekko rosnący przy szybszym obracaniu. Podoba mi się to! Na życzenie można mu przypisać jedną z kilku funkcji – zmianę otworu przysłony, czułości matrycy, itd.

System uszczelnień obiektywu.

     Jak już wspomniałem na obudowie obiektywu brak jakichkolwiek innych elementów sterujących – suwaczków, klawiszy, czy blokad. Przełączanie AF↔MF, wyłączanie stabilizacji, pamięć pomiaru światła, czy blokada ostrości – to wszystko obsługujemy z aparatu. Nie ma nawet blokady wysuwu przedniego członu obiektywu, choć to akurat jest w pełni usprawiedliwione uproszczenie konstrukcji. Podczas dwóch tygodni testowania obiektyw zawsze podróżował pyszczkiem w dół i w ogóle nie wykazywał chęci wysuwania się. Miłe!

Zakres kątów widzenia Nikkora Z 18-140 mm.

     Autofokus napędzany silnikiem krokowym pracuje bezgłośnie i szybko. To podczas fotografowania, bo przy filmowaniu już tak pięknie nie ma. Tyle, że nie jest to wina obiektywu, a Nikona Z50 który podczas rejestracji wideo lubi sobie chwilę przemyśleć kwestię ostrzenia.


     Zanim przejdę do kwestii jakości obrazu wspomnę o cenie testowanego szkła. Plasuje się ona w tych samych okolicach, gdzie napotykamy bezpośrednią konkurencję, czyli superzoomy Canona i Sony przeznaczone do ich APSowych bezlustrowców. Są to rejony 2500-3000 zł, a jeśli trafi się jakiś cashback, można oszczędzić nieduże kilkaset złotych. Jedynym konkurentem wybijającym się na odmienność jest analogiczny obiektyw Fuji, który wymaga zapłacenia aż o tysiąc złoty więcej.

Jakość zdjęć

     Szczegółowość obrazu miło mnie zaskoczyła, gdyż Nikkor praktycznie nie wykazał wad typowych dla superzoomów. Mam na myśli słabą jakość brzegów kadru dla najszerszego kąta, szczególnie przy otwartej przysłonie oraz wyraźny ogólny spadek szczegółowości przy długich ogniskowych. OK, jeśli mam być uczciwy, to tej drugiej negatywnej cechy można by się dopatrzyć, ale zdecydowanie nie na poziomie spodziewanym w superzoomie nijak nie pretendującym do pozycjonowania choćby na średniej półce.
     Poniżej prezentuję wycinki obrazujące poziom szczegółowości, ale trochę nietypowo, bo w kolejności od najdłuższej do najkrótszej ogniskowej, tak jak w dalszym opisie zdjęć.

Kadr do testu szczegółowości obrazu. Wycinki poniżej: na górze
brzeg klatki, na dole okolice jej środka.

Ogniskowa 140 mm. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 100 mm. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 70 mm. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 50 mm. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 35 mm. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 23 mm. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 18 mm. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Lekki spadek szczegółowości przy ogniskowych powyżej 70 mm może być widoczny. Jednak jeśli miałbym się czepiać, to tylko najdłuższej ogniskowej. Sytuacja dla pełnej dziury f/6.3 nie zmienia się i przy f/8, przy f/11 ciut poprawiają się brzegi klatki, lecz środek już się pogarsza – ta przysłona oznacza już przecież osiągnięcie limitu dyfrakcyjnego. Tyle formalne testy, a jeśli chcemy by zdjęcia lepiej wyglądały, posłużmy się funkcją Unsharp Mask, bądź jakimś „inteligentnym” poprawianiem szczegółów. W dalszej części artykułu podrzucę przykłady.

     Ogniskowa 100 mm ogólnie prezentuje zauważalnie lepszy poziom, a przy tym f/11 trochę niespodziewanie dobrze sprawdza się na całej powierzchni klatki.

     Ogniskowa 70 mm wygląda już bardzo ładnie. Środek klatki osiąga maksimum szczegółowości już przy f/5.6, a brzeg przy f/8. Użycie przysłony f/5.6, czyli jej symboliczne wręcz przymknięcie w stosunku do maksymalnego otworu (o niecałe 0,2 działki), wyraźnie pomaga całej klatce, więc warto z tego ustawienia korzystać.

     Natomiast gdy schodzimy dalej w dół zakresu ogniskowych, trafiamy na dołek jakościowy. Spadek szczegółowości zdjęć jest dobrze widoczny dla „środka dołka”, czyli ogniskowej 35 mm, a sprawdzone przeze mnie jego „brzegi” (ogniskowe 23 mm i 50 mm) budzą znacznie mniejsze zastrzeżenia. Przy 35 mm rażą brzegi kadru dla otwartej przysłony f/4.2, a i przymknięcie do f/5.6 jeszcze nie ratuje sytuacji. Środek klatki też trochę podupada, ale przy słabych obrzeżach i tak wygląda nieźle. Użycie f/8 załatwia problem, choć brzegi poprawiają się jeszcze przy f/11. Tu jednak środek już trochę traci, rzecz jasna z powodu dyfrakcji.
     Skraje „dołka”, dla osiągnięcia maksimum szczegółowości wymagają przymknięcia przysłony już tylko o półtorej działki, czyli z f/3.5 do f/5.6 w przypadku ogniskowej 23 mm oraz z f/4.8 do f/8 przy 50 mm.

     Najkrótsza ogniskowa wygląda wręcz podejrzanie dobrze. Zarówno środek, jak i brzegi kadru prezentują się bardzo ładnie już od pełnej dziury, aż do f/8 włącznie. To bardzo miła niespodzianka, bo o ile w centrum klatki mogłem się spodziewać takiego zachowania, to na brzegach absolutnie nie.

     Pomyślałem, że testowany zoom odbije sobie tę doskonałość gdzie indziej, choćby w poziomie poprzecznej aberracji chromatycznej. Ale nie, i w tej dziedzinie nie mam do czego się przyczepić. Na niekorygowanych zdjęciach wykonywanych przy ogniskowych 18-30 mm co prawda widać nieco poprzecznej AC, ale to nie jest coś czym należy się przejmować. W znacznej części przypadków także jeśli tej wady nie usuniemy cyfrowo. Obiektyw nieco „rehabilituje się” w samej górze zooma, gdzie tej aberracji też trochę występuje. Statystycznie rzecz biorąc, napotykałem ją na zdjęciach wykonywanych przy ogniskowej 140 mm wręcz częściej niż przy 18 mm.
     Powtórzę: mowa o niekorygowanej AC. Od czasu gdy Nikon z 15 lat temu wprowadził superskuteczną automatyczną korekcję tej wady, nie musimy się jej obawiać.

Skorygowana automatycznie "beczka" dla ogniskowej 18 mm.
Na zdjęciu poniżej dystorsja nietknięta korekcją.


     Dystorsja została przez konstruktorów tego Nikkora opanowana w sposób obecnie klasyczny, czyli przez wyszarzenie w menu pozycji korekcja dystorsji. Jak każdy fotograf wie, oznacza to dystorsję tak silną, że wstyd pokazywać ją w formie niekorygowanej cyfrowo. Ja obejrzałem ją sobie, ale nic nadzwyczajnego nie zobaczyłem. Rybiego oka nie ma, niemniej beczka przy najszerszym kącie widzenia jest naprawdę silna. Tyle, że korygowana jest ona automatycznie i skutecznie, więc o realne efekty zdjęciowe nie musimy się martwić.
     Pozostałe ogniskowe też wykazują dystorsję („beczka” do ok. 30 mm, a wyżej „poduszka”), ale zdecydowanie słabszą niż przy 18 mm.

     Winietowanie – w przypadku tej wady obrazu Nikon, w odróżnieniu od innych producentów, nie korzysta z funkcji automatycznej korekcji. Pisząc automatycznej, myślę o automatycznym doborze stopnia korekcji do intensywności i charakteru ściemnienia obrzeży kadru. W menu aparatów Nikona możemy jedynie wybrać poziom korekcji, ale to nie oznacza, że przy każdej ogniskowej i przysłonie efekt poprawy będzie identyczny. Przeważnie jest jednak tak, że ustawienie maksymalnego High nie grozi zbytnim rozjaśnieniem naroży zdjęcia. Zazwyczaj taka korekta jest w miarę prawidłowa, a jeśli już to zbyt słaba. W przypadku testowanego zooma dotyczy to najszerszego kąta widzenia i mocno otwartej przysłony. Jeśli zależy nam na precyzyjnej korekcie winietowania, zróbmy to ręcznie podczas edycji zdjęcia. Ręcznie w nikonowskim sofcie, bo inne zasadniczo proponują korekty automatyczne. A gdyby zależało nam na sensownie wyglądających JPEGach prosto z aparatu, aktywujmy w nim korekcję na poziomie High.

     Dobra, a jakie to winietowanie w ogóle jest? Silnym, dość ostrym i wyraźnie widocznym można je nazwać wyłącznie dla najkrótszej ogniskowej oraz otwartej albo ledwo przymkniętej przysłony. Dla 18 mm użycie f/5.6 powoduje znaczne osłabienie intensywności winietowania w aspekcie jego odbioru. Bo technicznie, to ono jeszcze istnieje, tyle że mało przeszkadza.
     Zdjęcia poniżej prezentują nieskorygowane winietowanie dla 18 mm i przysłon f/3.5, f/4, f/5.6.




     Analogicznie sprawy się mają przy wydłużaniu ogniskowej. Winietowanie dla otwartej przysłony staje się wówczas trochę słabsze, ale też znacznie łagodniej, płynniej ściemnia kadr przy jego rogach. Stąd przeszkadza o niebo mniej niż w samym dole zooma. Niemniej istnieje, a zaradzić mu można przymknięciem przysłony o działkę, dwie albo wspomnianą korekcją winietowania. Ale to wyłącznie gdy żądamy zupełnie równej jasności klatki. W innych wypadkach winietowanie dla średnich i długich ogniskowych tego Nikkora produkuje całkiem elegancką „ramkę”. Sam zasadniczo nie jestem fanem winiety, ale przyznam że w tym przypadku zupełnie mnie ona nie raziła.

     Pod światło Nikkor Z 18-140 pracuje bardzo ładnie i bez wpadek. Podczas testu pomęczyłem go złośliwie raz i drugi, ale on nie pękł. Blików nie wyprodukował, kontrastu nie stracił, smug światła nie pokazał. Brawo!

Ogniskowa 18 mm, przysłona f/9.

Ogniskowa 18 mm, przysłona f/3.5.

     Kultura nieostrości? No, tu bez rewelacji. Niby to tylko superzoom, więc na świetne wyniki mało kto liczy. Jednak dwa lata temu zachwyciłem się efektami uzyskiwanymi przez Nikkora Z 24-200 mm, stąd wiem że i w tej klasie optyki da się coś sensownego uzyskać. Tym razem nie, choć o tragedii też nie można mówić. No dobrze, jest tragiczne jeśli zwracamy uwagę tylko na wygląd nieostrych jasnych punktów. Mają one paskudną, cebulowatą strukturę i wyraźne jasne obwódki. Słabo!
     To jeśli nieostrości oglądamy w dużym powiększeniu. Jeśli w mniejszym, może przeszkadzać pewna ich nerwowość, brak miękkości. To jednak bardziej kwestia gustu. Szczególnie, że wspomniana nerwowość objawia się przede wszystkim w drobniutkich szczegółach. Jeśli takich brak, obraz wygląda znacznie przyjemniej.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/5.6. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Poniżej prezentuję kilkanaście zdjęć wybranych z zestawu testowego. Wszystkie one, jeśli nie zaznaczyłem inaczej, są JPEGami wprost z aparatu, wykonanymi przy czułości ISO 100, w standardowym trybie barw i z wyłączonymi korekcjami cyfrowymi, z wyjątkiem obowiązkowej korekcji dystorsji.

Kadr do testu korekcji dyfrakcji. Ogniskowa 18 mm, przysłona f/16.
Wycinki poniżej.

Lewy wycinek pochodzi ze zdjęcia w korekcją wyłączoną, prawy z włączoną.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 140 mm, przysłona f/11, czułość ISO 800, okolice minimalnej odległości
ogniskowania. Oryginalny obraz był dość miękki (lewy wycinek) ale jego wygląd
zauważalnie się poprawił po użyciu funkcji Lens Sharpness w DxO Photolab.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Ogniskowa 64 mm, przysłona f/5.

Ogniskowa 18 mm, przysłona f/5.6, czułość ISO 1600.
W ciasnych wnętrzach 18 mm daje dla APSC trochę
za wąski kąt widzenia.

Ogniskowa 24 mm, przysłona f/3.8.

Ogniskowa 47 mm, przysłona f/10, czułość ISO 2500.

Ogniskowa 38 mm, przysłona f/4.2, czułość ISO 3200.

Ogniskowa 76 mm, przysłona f/5.3.

Ogniskowa 37 mm, przysłona f/4.2.

Ogniskowa 125 mm, przysłona f/6.3, czułość ISO 500.

Ogniskowa 46 mm, przysłona f/10, z RAWa - zmniejszyłem kontrast.

Ogniskowa 56 mm, przysłona f/5.

Ogniskowa 64 mm, przysłona f/5.

Ogniskowa 29 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 51 mm, przysłona f/4.8.

     W sumie Nikkor Z DX 18-140 mm wypadł całkiem nieźle, po prostu przyzwoicie. Jasne, wolałbym nie trafić na „dołek” szczegółowości przy 35 mm, ani na ciut za miękkie najdłuższe ogniskowe. Ale już nie mam co narzekać na dystorsję, czy winietowanie, skoro da się je łatwo cyfrowo zlikwidować. Już bardziej marudziłbym z powodu takiej sobie plastyki nieostrości, ale powstrzymam się, bo w przypadku tego typu optyki wręcz nie wypada. O, ale powetuję to sobie wspominając o nierówno działającej stabilizacji obrazu. Za to głośno pochwalę Nikkora z bardzo dobre zachowanie się pod światło, znikomą ilość aberracji chromatycznej i niewiele większe niż znikome rozmiary i masę. Ergonomia ogólnie bez zarzutu, choć filmujących uprzedzam o charakterze oporu pierścienia zooma utrudniającym płynną zmianę ogniskowej. Wszystkim natomiast przypomnę o braku jakichkolwiek przycisków i suwaczków na obudowie obiektywu, co wymaga sterowania wszystkim z aparatu. Ceny się nie czepiam, bo choć wolałbym widzieć ją niższą, to niby dlaczego Nikkor miałby być tańszy od konkurencji? Ogólnie więc: polecam!


Podoba mi się:
+ niewielkość obiektywu
+ przyzwoita szczegółowość obrazu (z wyjątkami)
+ praca pod światło
Nie podoba mi się:
- niedostatek elementów sterujących na obudowie
- niestabilna stabilizacja
- plastyka nieostrości znacznie poniżej poziomu Nikkora Z 24-200 mm


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz