czwartek, 28 września 2023

TEST: Canon RF 85/1.2 DS – i cóż że za ciężki?

     Formalnie: Canon RF 85mm F1.2L USM DS. Powszechnie kojarzony jako wielki, ciężki i głośny, bo to pierwsze wymieniane w testach wady tego obiektywu. A, i że z powodu gabarytów i masy nijak nie pasuje do bezluster Canona obecnych na rynku w momencie jego rynkowej premiery, a więc w październiku 2019 roku. Czyli EOSów R i RP. Liczyłem, że uda mi się przetestować to szkło na Canonie R5, ale wypożyczalnia Canona akurat nie miała go na składzie. Cóż było robić, sparowałem go z „zupełnie niepasującym”, ale za to posiadanym EOSem RP. I od tamtego momentu aż do teraz nie wiem o co chodzi z tym niezgraniem.

     Jasne, obiektyw waży 1,2 kg, ma 12 cm długości (z osłoną p. słon. znacznie więcej), lecz w towarzystwie Canona RP wyglądał i używał się wygodniej niż, przykładowo, 400/2.8 z EOSem R3. A o tej parze nikt przecież nie mówi, że niedopasowana. Dobra, jeśli testowanym zestawem fotografowałem trzymając go tylko prawą dłonią, było ciężko. Ale czy z 400/2.8 plus R3 byłoby łatwiej? Zapewniam, że nie. Jednak, gdy tylko pracujemy tak jak pani w szkole uczyła, czyli opierając zestaw na lewej dłoni, jest świetnie.


     Jeśli już miałbym na coś narzekać, to nie na głośny (podobno, bo mi nie wadził) autofokus, ale na prędkość jego działania. Niby USM, niby wewnętrzne ogniskowanie, ale każdy trochę dłuższy przelot AF już trwał dobrze zauważalną chwilę. Ustawiania ostrości w żadnym razie nie da się nazwać błyskawicznym. Przyczyną jest ostrzenie za pomocą dość ciężkiego zestawu soczewek – fotografując wyraźnie czułem przesuwanie się środka ciężkości obiektywu.

     O jego masie już wspominałem, tu tylko uzupełnię, że mogłaby ona być jeszcze większa. To, gdyby choć część obudowy wykonać z metalu. OK, kawałek – a właściwie kilkumilimetrowej długości kawałeczek z mocowaniem bagnetowym – jest metalowy, ale calutka reszta to plastik.
     Jeśli chodzi o wzornictwo, to króluje wręcz ascetyczna prostota, ale to norma w canonowskich eLkach, szczególnie tych krótkich. Gdyby nie czerwony paseczek, obiektyw nazwałbym ponurym i smutnym.
     Z paseczkiem, czy bez niego, ergonomia jest taka sama, czyli bez zarzutu. Gumowany pierścień ostrości wcale nie jest szeroki, ani też wyraźnie ząbkowany, ale świetnie trafiał pod palce. Właściwie to pod palec, bo bardzo wygodnie obracało mi się go samym kciukiem. Jeszcze węższy, ale już mocniej moletowany (i łatwo odróżnialny) jest plastikowy pierścień funkcyjny umieszczony blisko przodu obiektywu. Pierścień pracuje z kliknięciami wyłączalnymi tylko serwisowo.

     Obiektyw jest uszczelniany, a zewnętrzne powierzchnie skrajnych soczewek pokryto powłokami fluorowymi, utrudniającymi osadzanie się pyłu i wody oraz ułatwiającymi ewentualne ich czyszczenie. A jest co czyścić, gdyż przednia soczewka jest naprawdę duża, ma 7 cm średnicy. Dodam przy okazji, że umieszczony przed nią gwint mocowania filtrów ma średnicę 82 mm.


     Soczewek oficjalnie jest 13, ale mi przy liczeniu cały czas wychodzi, że 14. To pewnie z powodu jednego bardzo nietypowego, stąd pewnie formalnie nie liczonego, elementu optycznego BR (Blue Spectrum Refractive). Jest to soczewka / element optyczny o obniżonej dyspersji, czyli słabo rozszczepiająca wiązkę światła. Dodatkowo jest wykonana z materiału o dyspersji anomalnej, czyli załamuje światło o poszczególnych barwach w różnym stopniu, w specjalnie dobrany sposób. Tak to wygląda ogólnie, a w przypadku canonowskiego RF 85 mm f/1.2 soczewki tej użyto dla specyficznego poprowadzenia światła niebieskiego, tak by nie powodowało ono powstania barwnych obwódek. Z rysunków w materiałach Canona wygląda to tak jakby soczewka BR wyjątkowo mocno załamywała je. Znaczy, światło niebieskie, a nie obwódki. Dzięki temu promienie niebieskie skupiane są tam gdzie i pozostałe. Analogiczne rozwiązanie Nikona to – użyta w kilku modelach obiektywów – soczewka wykonana ze szkła nazwanego SR (Short-wavelength Refractive).

     W efekcie wyjątkowo dobrze koryguje się osiową (podłużną) aberrację chromatyczną będącą zmorą superjasnych obiektywów. Oczywiście pomogła w tym także pojedyncza soczewka UD – to w testowanym tu obiektywie. Canon chwali się również skutecznym skorygowaniem aberracji sferycznej.

      Pierwszym canonowskim szkłem zawierającym element BR było lustrzankowe EF 35 mm f/1.4L II, pokazane w 2015 roku jako odpowiedź na genialną analogiczną Sigmę ART. W 2019 roku objawił się właśnie RF 85/1.2 DS oraz jego dwujajowy bliźniak nienoszący oznaczenia DS.


     No właśnie, co to za DS? Pierwsze wyjaśnienie widać już na zdjęciu w nagłówku artykułu. Napis Defocus Smoothing na obudowie obiektywu sugeruje gładkie i miękkie oddawanie nieostrości. I tak rzeczywiście jest. Od strony technicznej rzecz zorganizowano jak w podobnym obiektywie Fuji 56/1.2 APD, za pomocą stopniowo ściemniających się ku brzegom warstwom–filtrom nałożonym na niektóre soczewki. W przypadku Canona na dwie – jedną przed przysłoną, drugą za nią. Konkretnie, to chyba na przednią powierzchnię trzeciej i tylną siódmej – tak w każdym razie wywnioskowałem z niezbyt precyzyjnych oficjalnych rysunków. Dodam w tym miejscu, że wspomniany wcześniej bliźniak opisywanej tu osiemdziesiątkipiątki różni się wyłącznie brakiem owych filtrów.
     Ściemnienie tych soczewek obejmuje tylko nieznaczny obszar przy ich obrzeżach, stąd efekt zmiękczenia nieostrości występuje jedynie gdy przysłona jest otwarta, bądź słabo przymknięta. Według tego co widzę na własnych zdjęciach, a potwierdzają opinie w Internecie, tak do f/2.8 włącznie.
     Jak pewnie się domyślacie lub pamiętacie z opisów i testów wspomnianego Fuji 56 mm APD, podobnej Minolty / Sony 135 mm STF, czy Laowy 105 mm STF, obecność filtrów, bądź optycznego elementu apodyzacyjnego wyraźnie zmniejsza ilość światła przechodzącą przez obiektyw. Oficjalne informacje mówią o spadku jasności o ok. 4/3 EV w porównaniu z obiektywem non-DS/APD. Spadku samej jasności, bo „geometrycznie” otwór przysłony pozostaje bez zmian, więc głębia ostrości nie ulega powiększeniu.

To nie nieostrość. Tak wyglądają przyciemnione na brzegach soczewki.

     Zmniejszoną jasność dobrze czułem podczas fotografowania, a już po teście, podczas grzebania w źródłach wyjaśniło się dlaczego. Na swoich europejskich stronach internetowych Canon postawił sprawę uczciwie. Realna jasność obiektywu, czyli transmisja światła jest jeszcze o pół działki mniejsza niż by sugerował „oficjalny” spadek maksymalnego otworu względnego o 4/3 EV. Transmisja wynosi zaledwie T2.2, czyli aż o 1,8 EV mniej od teoretycznego f/1.2. Nic dziwnego, że w gorszych warunkach brakowało mi światła. Zadowoleni mogą być tylko fotografujący otwartą przysłoną w pełnym słońcu. Z „prawdziwym” f/1.2 migawka żadnego canonowskiego bezlustra nie miałaby wówczas szans, ale T2.2 z pomocą 1/8000 s lub czułości ISO 50 może rzecz ogarnąć.

     Brak stabilizacji był w testach tego obiektywu wymieniany jako wada tylko do czasu pojawienia się Canonów ze stabilizowaną matrycą. I przyznaję, fotografując EOSem RP musiałem skrupulatnie przestrzegać reguły odwrotności ogniskowej, gdyż nawet nieznaczne jej przekroczenie skutkowało istotnym udziałem ujęć ruszonych.

     Jakość zdjęć

     Szczegółowości obrazu początkowo nawet nie zamierzałem sprawdzać, bo i po co? Raz, że obiektyw jest powszechnie chwalony za ostrość od brzegu do brzegu, już od pełnej dziury. Co (dwa) jest oczywiste gdy weźmiemy pod uwagę cenę obiektywu plasującą się na poziomie 15-16 patoli. Trzy, z testu na 26-megapikselowym EOSie RP nic przecież nie wyniknie. O, gdybym fotografował na 45 mln pikseli EOSa R5, może bym w rogach klatki próbował wypatrzyć jakąś niedoskonałość.
     Jednak, tak bardziej na wszelki wypadek, zrobiłem w plenerze zdjęcia pod kątem szczegółowości. I dobrze się stało, bo dzięki nim czar prysł. Spokojnie, prysł tylko troszeczkę, na tyle by aureola świętości nieco się przekrzywiła, ale w sumie to nic strasznego się nie stało.
     „Całkiem święty” obiektyw Canona pozostał jedynie w okolicach centrum kadru, gdzie szczegółowość obrazu rzeczywiście zachwyca, także przy otwartej przysłonie. Obrzeża klatki już tak cudownie nie wyglądają, choć ocena „prawie bardzo dobrze” nadal pasuje. Bo jedynie przy otwartej albo leciutko przymkniętej przysłonie możemy dopatrzyć się zmiękczenia obrazu i nieznacznego spadku jego szczegółowości. Pewna, niewielka poprawa następuje przy f/2, a wyraźniejsza przy f/2.8. Optimum jakości napotykamy przy f/4-f/8, a przy f/11 pojawiają się już ślady dyfrakcyjnego zmiękczenia. Słabiutkie ślady, nie zniechęcające do korzystania z tego otworu przysłony. To w odróżnieniu od maksymalnego dostępnego przymknięcia, czyli f/16. Jego proszę raczej unikać, chyba że walczymy o każdy milimetr głębi ostrości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu. Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Aberracji chromatycznej nie napotkałem. Zdawałem sobie sprawę, że jej poprzecznej odmiany nie zobaczę – nie w szkle tej klasy, jednak na podłużną trochę liczyłem. Nie to, że źle życzyłem testowanemu obiektywowi, lecz superjasne konstrukcje z zasady ją wykazują. Od tej zasady zdarzają się pojedyncze wyjątki, a Canon RF 85/1.2 DS okazał się kolejnym. W teście na Photozone (czyli Optical Limits) napisali, że takim idealnym ideałem to on w tym względzie nie jest. Jednak na publikowanych tam zdjęciach nie udało mi się wypatrzyć podłużnej AC, a nawet jeżdżenie po nich próbnikiem kolorów nie wykazało ani śladu nadmiaru purpury na przednim planie, ani zieleni na dalekim. Nie wiem czego się oni czepiają.

Zdjęcie (przysłona f/1.2) na którym miałem szansę odnaleźć podłużną aberrację
chromatyczną. Jeśli mam być szczery, to jakieś ślady jej śladów zobaczyłem, ale nie
obyło się bez powiększania zdjęcia do 200-300%. Czyli nie ma o czym mówić.

     Dystorsja? Niemierzalna. Znaczy, ja nawet nie próbowałem odszukać ją, zmierzyć i wyrazić liczbowo, lecz znaleźli się odważni, którzy zaryzykowali. Między nimi wspomniana chwilę temu Fotożona, która zadeklarowała „beczkę” o wartości 0,00803%. Coś podejrzewam, że jest to wartość mniejsza od błędu pomiaru…


     Winietowanie – obiektywnie patrząc, to bez rewelacji. Jednak biorąc pod uwagę aktualne trendy odpuszczania przez konstruktorów kwestii optycznej korekcji winietowania oraz fakt, że testowane szkło jest naprawdę jasne, wynik osiąga zupełnie przyzwoity. Zresztą zobaczcie jak wyglądają JPEGi wykonane przy wyłączonej cyfrowej korekcji winietowania w aparacie.

Winietowanie dla niemal całego zakresu przysłon. Przymykanie przysłony niewiele daje,
a w każdym razie działa bardzo powoli. Dopiero przy f/4 widać jakąś tam poprawę
w stosunku do pełnej dziury, a i przy f/11 daleko jest do ideału.

Otwarta przysłona, studyjne zdjęcie testowe ze środkiem klatki naświetlonym
tak by uzyskać poziomy 185, 185, 185. To taki mój standard.

     Pod światło – w zasadzie nie testowałem. Znaczy, zdarzało mi się wykonać zdjęcia plenerowe z bocznym światłem słonecznym, kładącym się na przedniej soczewce, a nawet wpadającym sporo w głąb obiektywu. Wszystko bez negatywnych efektów ubocznych. Dodam, że wypożyczony egzemplarz canonowskiego szkła otrzymałem bez osłony przeciwsłonecznej, która oczywiście znajduje się w fabrycznym zestawie. Ale równie oczywiście normą jest, że testowe sztuki nie tylko Canona, ale i Nikona, Sony, Tamrona itd. bardzo często „gubią” swoje osłony.
     Na sam koniec testu zrobiłem jedno „złośliwe” zdjęcie świecącej w obiektyw latarki. Póki umieszczałem ją na obrzeżach kadru, obiektyw w żaden sposób nie reagował. Wystarczyło jednak by znalazła się ona w obszarze, powiedzmy, centralnej połowy powierzchni klatki, a bliki ochoczo wyskakiwały. Ale nigdy nie więcej niż kilka, i nie towarzyszył temu spadek kontrastu. Poniżej widzicie zdjęcie wykonane przy przysłonie f/5.6. Słabsze przymknięcie oznaczało bliki o miększych konturach, ale w podobnej liczbie i jasności.


     Na koniec kwestia zasadnicza tego obiektywu, plastyka nieostrości. To właśnie dla niej ludzie są gotowi zapłacić za to szkło ogromne sumy. Natomiast ja przede wszystkim dla poznania tej właśnie plastyki postanowiłem to szkiełko przetestować. Reszta aspektów była mniej istotna. 
     Podobnie jak i inni testujący założyłem, że obiektyw jest w tej konkurencji świetny, a sukcesem będzie wykonanie zdjęcia na którym coś w nieostrościach nie zagra. Tym innym udało się takie zdjęcia zrobić, więc przecież i ja potrafię. Trochę chore, prawda? Zamiast cieszyć się wspaniałym boke, szukamy dziur w całym. Przyznaję się, i ja je znalazłem, ale bardzo cieszę się, że w całościowej ocenie są one nieistotne gdyż toną w powodzi pięknych, miękkich, gładkich nieostrości. Wiem, „miękkie i gładkie” to nie to co niektóre tygrysy lubią najbardziej. Tu nie natrafią na swirly, bąbelki, czy inne „boke z charakterem”. Mamy za to spokój, brak nerwowości i zachowywanie kształtów nieostrych obiektów. Zresztą popatrzcie sami na zdjęcia publikowane poniżej. W większości są to nietknięte JPEGi wprost z aparatu wykonane przy czułości ISO 100, w standardowym trybie barw EOSa RP, przy wyłączonych cyfrowych korekcjach optycznych i otwartej przysłonie. Ewentualne odstępstwa deklaruję w podpisach.

Kadr do zaprezentowania wyglądu nieostrych jasnych punktów. Wycinki poniżej.

W górnym rzędzie mamy wycinki zdjęcia przy otwartej przysłonie, w dolnym przy f/2.5.
"Kocich oczu" można się było spodziewać, choć liczyłem że przy otwartej przysłonie
pojawią się tylko blisko rogów klatki. Na ciemniejszych krążkach (lewe dolne zdjęcie)
można zauważyć cebulowate boke. Nieciekawe zjawisko, ale nie trafiłem na nie na
innych zdjęciach. Widać też początki zamiany jasnych kółek na wielokąty. Przysłona
f/2.5 oznacza przymknięcie o dwie działki, więc zjawisko to ma prawo już się pojawić.
I to pomimo, że listki przysłony (jest ich 9) są od wewnątrz zaokrąglone.


Tu winietowanie już trochę mi przeszkadza.

Przyciąłem do kwadratu. Jakoś ostatnio leży mi ten format.

Otwarta przysłona. Dalej dwa warianty z przymkniętą.

Przysłona f/3.5.

Przysłona f/6.3.

Czułość ISO 3200.


Późny wieczór, światła ulicy. Czułość ISO 6400, korekcja -1 EV.
Zdjęcie z RAWa, lekko rozjaśnione najgłębsze cienie.

Czułość ISO 1600, z RAWa, trochę rozjaśnione i przycięte z prawej.

Czułość ISO 6400, przysłona f/2.

Czułość ISO 6400.

Lewe zdjęcie z naturalnym winietowaniem, prawe z usuniętym cyfrowo.
Nie jestem fanem winiety, ale w tym wypadku bardzo mi ona pasuje.
Czułość ISO 800, z RAWa, lekko rozjaśnione głębokie cienie.

Czułość ISO 6400.


Przysłona f/5.6, lekko przycięte z prawej strony.

Przysłona f/2.0.

Czułość ISO 1600.

Tu planowałem odkryć brzydkie nieostrości. Nic a tego nie wyszło,
powiększone liście wyglądają tak jak w rzeczywistości. Przysłona f/8.
Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

No, wreszcie! Na powiększeniu zobaczycie zbyt ostre
i o nierównej jasności jasne krążki w listkach po lewej
stronie. Rozeta kościoła też jakoś nerwowo rozostrzona.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Przysłona f/16.

Przysłona f/4.

Przysłona f/7.1.

Czułość ISO 1600.

Przysłona f/2.5. Troszkę podciągnięty kontrast.

Czułość ISO 400, przysłona f/11.

Czułość ISO 6400, korekcja ekspozycji +1/3 EV.

Czułość ISO 6400, korekcja ekspozycji +1/3 EV.

Czułość ISO 6400.

Czułość ISO 6400.

Otwarta przysłona.

Przysłona f/4.

W takich sytuacjach i odległościach nawet
przysłona f/1.2 nie odseparuje obiektu od tła.

Czułość ISO 400, przysłona f/3.2, lekko podciągnięty kontrast.
No, i kwadrat.

Przysłona f/6.3. Lekko przycięte z lewej. 

     To piękny, wspaniały obiektyw! Zdjęcia nim wykonywane cieszą oko zarówno od strony technicznej (rozdzielczość, brak wad optycznych), jak i plastycznej. Wiadomo, trzeba za to zapłacić, i to naprawdę sporo. A później jeszcze nosić tego kloca! – tak mówią niektórzy, ale mi w żadnej mierze to nie przeszkadzało. Powtórzę: pomimo połączenia go z malutkim EOSem RP. Któryś większy Canon bardziej przydałby mi się z powodu stabilizowanej matrycy, a nie potencjalnie lepszej ergonomii zestawu. Bo maksymalny otwór względny f/1.2 to jedno, a transmisja T2.2 drugie. Czasem było mi za ciemno.
     Obiektyw oczywiście szczerze polecam, a wszystkim zainteresowanym radzę śledzić promocje i cashbacki. Wcześniej pisałem o cenie 15-16 tysięcy złotych, ale gdy dobrze poszukać / wyczekać, to da się zaoszczędzić dobrych kilka tysięcy. Wczoraj rzuciła mi się w oczy promocja w Fotoformie, gdzie cena obiektywu czasowo spadła z 16500 zł do 12000 zł. Jasne, to nadal ogromna suma, niemniej trochę łatwiejsza do przełknięcia.


Podoba mi się:
+ jakość ostrości
+ jakość nieostrości
Nie podoba mi się:
- transmisja T2.2
- niezbyt szybki autofokus



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz