poniedziałek, 13 października 2014

TEST: Nikon 1 AW1

…i pod wodę, siup!

Na oko, to prosty bezlusterkowiec dla mniej zaawansowanych użytkowników. Płaski, plastikowy korpus, skromna liczba przycisków sterujących i zupełny brak pokręteł, nieruchomy ekran i brak wizjera. Ale to pozory, bo AW1 ma rękawie trzy asy: wodoszczelność, wstrząsoodporność i możliwość fotografowania na 10-stopniowym mrozie. Wśród aparatów z wymienną optyką to zestaw atutów wręcz pionierski. Bo nie o samą umiejętność nurkowania przecież chodzi (wszyscy pamiętamy Nikonosy!), lecz właśnie o połączenie jej z wytrzymałością na upadki. Coś takiego zdarza się po raz pierwszy w historii fotografii.



                    Zdecydowanie niepozorny

          Bezcennym doświadczeniem było obserwowanie wyrazu twarzy osób widzących moje basenowe poczynania z AW1. Grymas niemal fizycznego bólu na twarzy jednego z obserwujących jak cenny Nikon zanurza się w błękitnej toni, mogłem porównać tylko do powszechnego jęku widowni na „Misiu”, kiedy próba uzupełnienia wodą z kranu nadpitej butelki wódki, kończy się buchnięciem do niej rdzawej cieczy. 

Źródło: Nikon.
Na razie Nikon do AW1 proponuje tylko dwa obiektywy potrafiące nurkować bez szkody dla siebie i aparatu: stałkę 10 mm f/2,8 (odpowiednik 27 mm) oraz standardowy zoom 11-27,5 mm f/3,5-5,6 (30-74 mm).


          Przyznam, że i ja sam byłem trochę nieufny i test wodny wykonałem na samym końcu zabawy aparatem. No i nie przeprowadziłem testu wytrzymałościowego. Uwierzyłem bowiem pewnemu serwisantowi sprzętu foto, który powiedział mi, że nie bardzo wierzy w tę wodoszczelność I wstrząsoodporność. Z jego doświadczeń wynika, że aparaty są wodoszczelne ALBO wstrząsoodporne, tzn. nie przepuszczają wody tylko do czasu pierwszego solidniejszego uderzenia. Później, zanim je zanurzymy, oddajmy do serwisu do sprawdzenia, czy nadal jest to bezpieczna czynność. 

Filmowanie pod wodą to fajna zabawa. Jeśli się pływa bez maski, małe są szanse na kadrowanie z użyciem ekranu – trzeba celować na czuja. Przydaje się tu szeroki kąt widzenia obiektywu, a jedyne obecnie podwodne obiektywy do Nikona AW1, to zoom zaczynający się od 11 mm czy stałka 10 mm – małoobrazkowe 30 i 27 mm. Trochę brakuje czegoś szerszego, ale wiadomo, to dopiero początki serii. Drugim problemem związanym z filmowaniem, już nie tylko pod wodą, jest trudność z wyznaczeniem przyszłego kadru na ekranie. Ma on proporcje boków 3:2 i jedynie drobne znaczniki do filmowego kadru 16:9. Żadnych czarnych pasków na dole i na górze, a tylko te trudne do dostrzeżenia kreseczki. Przydałoby się to jakoś poprawić. Przy okazji: zdjęcia wykonujemy wyłącznie w formacie 3:2. O jakichś tam 4:3, czy też 1:1 nie ma mowy.

          Tak czy inaczej, AW1 zdał test podwodny, czy też okołowodny bez trudu. Producent dopuszcza zanurzenie do 15 m, co jest bardzo dobrą wartością, choć Nikonosy bezboleśnie zanurzały się do 50 m, a Nikonos RS nawet do 100 m. Z Nikonem AW1 nie nurkowałem głęboko, choć miałem zamiar zejść na kilka metrów. Jednak woda na Costa del Sol okazała się bałtycko zimna, a mętna znacznie bardziej niż w Dębkach i Dąbkach, co zdecydowanie odwiodło mnie od tych planów. Skończyło się głębokim na 2,5 m basenem. Nikon nie przeciekł, choć bąbelki wydostające się z okolic bagnetu przyśpieszały bicie mojego serca. Nie miał problemów z ustawianiem pod wodą ostrości i balansu bieli. Po początkowych eksperymentach z różnorakimi trybami WB, przełączyłem się na automatyczny, gdyż w nim AW1 radził sobie zupełnie dobrze. Jedynym niedociągnięciem, była sekundowa, słaba, pomarańczowa dominanta na filmie natychmiast po wynurzeniu. Jeśli więc nie nurkujemy głębiej, mało przydatne okazują się dodatkowe „podwodne” tryby balansu bieli, w tym łatwo dostępna regulacja odcienia zieleń-błękit. 


Ekran jest piętą achillesową Nikona AW1. Przy każdym silniejszym oświetleniu obserwacja kadru sprawia problemy, a w ostrym słońcu po prostu nic na nim nie widać. Domyślać się należy, że powodem jest zastosowanie dodatkowej warstwy zwiększającej wytrzymałość ekranu. Z pewnością jej zastosowanie było potrzebne, ale efekt uboczny zdecydowanie nie cieszy – delikatnie mówiąc. W rozpaczliwych sytuacjach pomóc może aktywacja trybu Outdoor Display, czyli połączenie trybu wyświetlania obrazu z podwyższonym kontrastem oraz włączenia jasności „Hi” ekranu (czyli ponad standardowym zakresem -2 - +2). Wykonuje się to z użyciem ciekawej funkcji sterowania Nikonem AW1: przechylaniem aparatu na prawo albo na lewo, po wciśnięciu odpowiedniego klawisza na tylnej ściance. W ten sposób możemy zmieniać tryby pracy Nikona oraz właśnie mocno rozjaśnić obraz na ekranie. Pozwoli to w miarę komfortowo kadrować w silnym świetle, ale nie liczmy wtedy na możliwość oceny jasności lub kontrastu sceny, choćby dla decyzji o użyciu korekcji ekspozycji.

          Na tylnej ściance widzimy tylko przyciski, co nie dziwi. To przecież aparat podwodny, a uszczelnienie pokręteł to już wyższa szkoła jazdy. Obsługi Nikona AW1 samymi klawiszami nie można nazwać sprawną i komfortową, także za sprawą nieobecności choćby jednego definiowalnego przycisku, czy podręcznego menu. Na dodatek, liczba klawiszy dedykowanych konkretnym funkcjom, nie jest duża. Ratunkiem okazuje się skromna liczna trybów działania, dzięki czemu znalezienie tego potrzebnego, nie wymaga długotrwałego przeszukiwania menu.


Aparat, choć kształtem raczej zbliżony do cegły, wcale nie wykazuje trudności z trzymaniem go w dłoni. Jakoś brak wyraźnego gripa wcale mi nie przeszkadzał. To znaczy gdy brałem go do ręki dla oceny łatwości trzymania, rewelacji nie było, ale podczas normalnego użytkowania, nie czułem jakiegokolwiek dyskomfortu. Ani obaw, że aparat wyślizgnie mi się z ręki. Tym razem Nikon pozuje do zdjęcia z superzoomem 10-100 mm, czyli „po małoobrazkowemu” 27-270 mm. Bardzo lubię ten obiektyw.



Każda z klapek (akumulatora / karty i gniazd), wymaga dla otwarcia przesunięcia dwóch rygielków i to w odpowiedniej kolejności. Rzecz bardzo pożądana w aparacie podwodnym. Za to już położenie gniazda statywu zdecydowanie nie zapewnia płytce statywowej dużej powierzchni przylegania.


                    Nie tylko pod wodą bryluje

          Bo to przecież Nikon serii 1, której istotną cechą od samego początku jest szybkość działania. Mnie najbardziej fascynuje sprawność autofokusa, kontrastowego z dodatkiem detekcji fazy. Jak na razie, analogicznym rozwiązaniom innych producentów daleko do poziomu Nikona. Chodzi przede wszystkim o sprawność ciągłego autofokusa, ale też o szybkość i precyzję działania w trybie AF-S. Efektów Nikony 1 nie muszą wstydzić się nawet przed lustrzankami. Zwłaszcza, że ich ciągły autofokus sprawdza się także przy – to kolejny atut – superszybkich zdjęciach seryjnych. Bo który z aparatów, nawet wliczając profesjonalne lustrzanki, potrafi strzelać 15 RAWów (albo RAW+JPEG) o pełnej rozdzielczości na sekundę? To oczywiście przy jednoczesnym działaniu AF-C, bo jeśli wystarczy nam ustawienie ostrości tylko na początku serii, to mamy do dyspozycji także 30 i 60 klatek/s. Tak, również z RAWami, choć naświetlić jednym ciągiem możemy wówczas „zaledwie” 20 zdjęć. Przy niższych częstościach serie wydłużają się: do ok. 30 zdjęć przy 15 klatkach/s i ok. 60 przy 5 klatkach/s – cały czas mowa o RAWach. A przy samych JPEGach i 5 klatkach/s serie liczyć mogą nawet 100 ujęć.

Wbudowana lampa jest malutka, ale przy zdjęciach z błyskiem większym problemem jest wyjątkowo długi najkrótszy czas synchronizacji wynoszący 1/60 s. Flesz można w razie potrzeby odchylić o 90° do góry dla odbicia światła od sufitu.


          Autofokus wykazuje jednak pewne niedociągnięcie w trybie automatycznego wyboru pola AF, bądź śledzenia zmieniającego położenie w kadrze obiektu (Subject tracking). Potrafi wówczas dokonać złego wyboru zauważając tło, a nie bliski główny obiekt. Przy śledzeniu wskazanego obiektu zdarza mu się skusić na podobny, leżący w innej odległości. Na dokładkę, przy seriach wykonywanych w trybie AF-S, nie działa blokada ostrości dla całej serii. Jeśli więc poruszający w kadrze obiekt usunie się z pola widzenia czujnika AF, to ten zacznie ostrzyć na tło. Bywa więc, że przy całym wyrafinowaniu autofokusa Nikona AW1, czasami warto przełączyć się na tryb ręczny. To chyba jedyny aspekt działania systemu AF Nikonów 1, w którym Nikon D4/s okazuje się wyraźnie lepszy. Ale wada, co?

Czułość ISO 800 w zupełności wystarczała, by dla przysłony f/1,8 dało się tu fotografować czasem 1/320 s. W manualu, bo światła tak zmieniały swój układ i barwę, że automatyka naświetlania wariowała. Po dobrym kwadransie pokazu, Nikon poddał się przy próbie ustawienia ostrości. Z początku rozeźliłem się na niego, lecz po chwili skonstatowałem, że w takich warunkach nawet wysokiej klasy lustrzanka mogłaby mieć problemy. A ja się czepiam amatorskiego bezlusterkowca… Zwłaszcza że była to pierwsza porażka autofokusa po kilku dniach testu.



          To jeszcze nie wszystkie zalety, gdyż – znowu w odróżnieniu od "szybkich" reporterskich lustrzanek – Nikon AW1 potrafi działać cicho. I to nie „prawie niesłyszalnie”, a wręcz absolutnie cicho, bez jakiegokolwiek szmeru. Ta superdyskrecja jest skutkiem braku mechanicznej migawki, która w aparatach reporterskich (na spółkę z lustrem) nieźle hałasuje. Miłym dodatkiem do bezgłośności jest najkrótszy czas naświetlania 1/16000 s. Poza Nikonami 1, nie ma obecnie w sklepach innych aparatów z wymienną optyką umiejących tak bardzo skracać ekspozycję. Choć już niedługo pojawi się Fuji X-T1 z dodaną elektroniczną migawką, przebijający Nikona swą 1/32000 s. Jak istotne to ułatwienie przy fotografowaniu mocno otwartymi obiektywami, nie muszę chyba pisać. Co jest szczególnie istotne, gdy weźmiemy pod uwagę z natury dużą głebię ostrości aparatów z matrycami rozmiaru 1 cala oraz natywną ich czułość na wysokim poziomie ISO 160. Ale ta elektroniczna migawka dokłada też łyżkę dziegciu: najkrótszy czas synchronizacji błysku wynosi aż 1/60 s. O dopalaniu cieni w ostrym świetle możemy więc zapomnieć.





Standardowy obiektyw 18,5 mm, przy otwartej przysłonie f/1,8. Głębia ostrości nawet na zdjęciach z aparatów z matrycą 1” potrafi być nieduża, a w AW1 korzystanie z otwartej przysłony ułatwione jest przez dostęp do bardzo krótkich czasów naświetlania. Tu 1/10000 s.



                    Co ciekawego w funkcjach?

          Oczywiście jest „firmowy” automatyczny wybór najlepszego ujęcia oraz tryb ruchomego zdjęcia (Motion Snapshot) – połączenie kilkusekundowego niemego filmu ze zdjęciem i podkładem muzycznym. Są, ale już nie promowane jak dawniej i umieszczone tak, by nie przeszkadzać w użyciu funkcji bardziej potrzebnych. Ale też  nie ma problemów z ich znalezieniem.
          Z istotniejszych, wyrafinowanych ciekawych funkcji wymieniłbym GPS, połączony z kompasem i głębokościomierzem. Wartym zauważenia drobiażdżkiem jest wybór trybu stabilizacji obrazu Normal / Active (do drgań rąk / drgań pojazdu z którego fotografujemy) w menu aparatu. W lustrzankowej optyce Nikona przełączanie następuje na obiektywie, przy czym niewiele obiektywów dysponuje trybem Active. A w stabilizowanej optyce do Nikonów 1 jest on obecny zawsze.



Nawet tak jasne motywy Nikon AW1 lubi prześwietlać. Niby wystarczy ściemnić JPEGa by uzyskać zupełnie przyzwoity efekt, skoro jednak miałem RAWa, to wolałem nad nim popracować przy pomocy Adobe Camera Raw. Ekspozycja -0,7 EV, dość mocno ruszyłem suwak odzyskiwania świateł, a na koniec trochę podciągnąłem Clarity i Vibrance oraz ciut ociepliłem zdjęcie.






          Analogicznie jak wspomniana wcześniej korekcja odcienia zieleń-błękit dla zdjęć podwodnych, dostępna jest wyłącznie w programie tematycznym, tak i najpełniejszą wersję redukcji kontrastu Active D-Lighting znajdziemy wyłącznie w pełnej automatyce. To tu mamy dostęp do 5 poziomów jego intensywności, a na dokładkę działa on skutecznie i obliczalnie. Bo w PASM nie dość, że trafiamy wyłącznie na opcje Off / On, to ADL działa mało efektywnie, a często zupełnie niepotrzebnie rozjaśnia fragmenty kadru, które tego nie wymagają.
          Niemniej, jeśli już pracujemy w PASM (czyli trybie „kreatywnym”), to możliwości dopasowania pracy aparatu do własnych potrzeb mamy wystarczającą ilość. Wystarczającą, ale z pewnością nie dużą, tak jak w innych Nikonach 1, czy też Coolpixach P3xx wyposażonych w bardzo sensownie okrojone menu. Jest tam niewiele pozycji, w tym zaledwie 15 funkcji w menu fotografowania i 5 w menu funkcji przetwarzania zdjęć. Bardzo mi się taki styl projektowania cyfrówek podoba. I to pomimo iż cenię sobie baaardzo rozbudowane menu Pentaxów z możliwością dobrania różnych poziomów odszumiania dla poszczególnych czułości, czy też swobodną regulację deklarowanej rozdzielczości zdjęć w Olympusach (np. ustawiamy 236 dpi, a co!). We wspomnianych Nikonach niczego mi nie brakuje, a nie muszę przekopywać się przez dziesiątki funkcji. Ale też konstruktorzy Nikona AW1 nie pozbawili nas choćby pełnego, znanego z lustrzanek, zestawu opcji trybów barw Picture Control, czy też balansu bieli z regulacjami odcienia. Choć już regulacja szumów ISO ma tylko dwie pozycje: Off i On. O ubóstwie, czy też prostocie, tego aparatu świadczy też na przykład nieobecność autobraketingu.

Próba ratowania przepalonego nieba z pomocą funkcji Active D-Lighting. Pierwsze zdjęcie wykonane bez żadnych wpomagaczy, drugie w automatyce przysłony z włączonym ADL. Jednak efekt był zdecydowanie niesatysfakcjonujący, z powodu minimalnego tylko ściemnienia przepalonych obszarów, przy jednoczesnym, zupełnie niepotrzebnym rozjaśnieniu miejsc średnio ciemnych. Udałem się więc po pomoc to pełnej automatyki, gdzie wszedłem w tryb redukcji kontrastu, podciągnąłem suwaczek jej intensywności do samej góry i voila! To ostatnie zdjęcie pokazuje, że dobrze zaprojektowana pełna automatyka czasami może się przydać bardziej niż tryb „ręczny”. Jeśli więc trafiamy na motyw o wysokiej rozpiętości tonalnej, to w AW1 najlepiej przejdźmy do pełnej automatyki. Choć to niestety usuwa nam dostęp do niektórych funkcji, choćby ręcznego wyboru położenia pola AF, czułości, trybu barw, czy też balansu bieli.


                    Matryco, co potrafisz?

          Czy matryca rozmiaru 1 cala w ogóle może się czymś pochwalić? To podstawowe pytanie, na które przez dobre dwa lata od premiery pierwszych Nikonów 1 powszechnie odpowiadano: nie warto sobie czymś takim zawracać głowy. I nie zawracano, tzn. mało komu chciało się choćby wziąć do ręki którykolwiek z aparatów tej serii, nie mówiąc już o jakimś testowaniu. Ale tak jak „mały obrazek” ostatnimi czasy awansował na „pełną klatkę”, a format 4/3 cala ze śmiesznego maleństwa na pełnoprawny i ogólnie uznawany system, tak i aparaty jednocalowe wychodzą z szufladki „Ciekawostka technologiczna”. Z tym że zasługa to nie tyle Nikona, co raczej innych producentów, którzy zaczęli korzystać z przetworników tej wielkości, a przede wszystkim Sony i trzech kolejnych wcieleń jego kompaktowego RX100.

Kliknij by otworzyć w pełnej rozdzielczości.











Czułość ISO 800, czyli już spora jak dla matrycy 1”, a nadal najlepiej używać jej z wyłączonym odszumianiem. Ten efekt widać na prawym wycinku, gdzie szumów chrominancji trochę jest, ale szczegółowości nie można się czepiać. To w odróżnieniu od lewego wycinka, pochodzącego ze zdjęcia wykonanego z domyślnym „Normalnym” poziomem redukcji szumów ISO.

        Pierwsze Nikony 1 korzystały z matrycy 10Mpx, co wydawało się bardzo rozsądną rozdzielczością jak dla tego rozmiaru, a jej osiągi były nieco tylko gorsze od ówczesnych przetworników 4/3 cala. Najnowsze korzystają już z trzeciej wersji matrycy (18 Mpx), ale AW1 wyposażony jest w drugą – 14 Mpx. Ja tam się nie cieszę z tego wzrostu rozdzielczości, ale cóż, konkurenci dysponują obecnie już 16-20 mln pikseli, więc nie można za bardzo zostawać w tyle.



Kilknij by otworzyć
w pełnej rozdzielczości

Przejście przez wszystkie czułości dla JPEGów, przy wyłączonej redukcji szumów ISO. Szczegóły o wysokim kontraście są dobrze zachowywane właściwie aż do ISO 3200 włącznie. Tyle, że w innych  aspektach sprawy mają się równie dobrze aż do ISO 400, no powiedzmy ISO 800. Tu już wyraźniej występują szumy, przede wszystkim chrominancji. Przejście na ISO 1600 oznacza już dobrze zauważalny spadek jakości, choć jeśli nie powiększamy zbytnio zdjęć, to i tej czułości możemy swobodnie używać.


          Z pewnością Nikon AW1 nie musi wstydzić się rozdzielczości obrazu przy natywnej czułości ISO 160. 2500 lph w przypadku JPEGów i aż 3000 lph dla RAWów, uzyskane z użyciem stałki 18,5 mm f/1,8 (czyli standardu). Problemem są jednak szumy chrominancji na „gładkich” obszarach – zdecydowanie słabe, ale jednak nie powinno ich tam być wcale. Włączona redukcja szumów ISO usuwa je, ale trochę szczegółów też wtedy znika – to ja już wolę nie odszumiać. Ale optimum to oczywiście łatwe do odszumienia RAWy, wręcz zachwycające szczegółowością. 

Kliknij by otworzyć w pełnej rozdzielczości.
ISO 160. Lewy wycinek pochodzi ze zdjęcia z wyłączoną redukcją szumów ISO, prawy z włączoną. Na lewym widać troszeczkę więcej szczegółów, ale też nieco szumów chrominancji. Przyznać należy, że dla natywnej czułości to trochę wstyd.


          Jak aparat pracuje przy wysokich czułościach, można wywnioskować z jego danych katalogowych. Wartość najwyższej czułości z zasady ustala dział marketingu, co oznacza, że jej używanie możemy sobie odpuścić. Warto natomiast przyjrzeć się podstawowej górnej granicy zakresu ISO Auto, bo przy jej ustalaniu więcej do powiedzenia mają konstruktorzy aparatu, więc z reguły okazuje się ona najwyższą w pełni użyteczną czułością. Tak też jest w przypadku Nikona AW1. Owe ISO 800 sprawdza się dobrze w przypadku JPEGów, a RAWy można dla tej czułości swobodnie „kształtować” dawkowaniem redukcji szumów chrominancji i luminancji. Oraz wyostrzenia rzecz jasna. Natomiast ISO 1600 to już domena RAWów – tu JPEGi nie mają nic do gadania. ISO 3200? JPEGów lepiej nie powiększać bardziej niż na pełen ekran komputera, bo widać wyraźny spadek szczegółowości. Ale gdy się na warsztat weźmie RAWa, to naprawdę da radę coś z niego ulepić. Widać już lekki spadek nasycenia barw, ale nie jest to istotny problem. Takim staje się przy maksymalnej ISO 6400, co w połączeniu z wyraźną utratą szczegółów, oznacza: zapomnij o mnie!


Kliknij by otworzyć w pełnej rozdzielczości.














ISO 3200, hm… JPEG nie zachwyca, lecz z RAWa można sporo wyciągnąć. Przy pierwszej próbie nie mogłem sobie poradzić z szumami chrominancji, aż wpadłem na pomysł, by wyłączyć redukcję winietowania J. Wówczas okazało się, że tych szumów wcale nie jest tak dużo, podobnie jak szumów luminancji, a całe zdjęcie naprawdę broni się. Przyznam, że przed testem nie liczyłem na tak dobre wyniki tej 1-calowej matrycy.

          Dynamiką Nikon AW1 nie błyszczy, ale gdy jesteśmy tego świadomi, dokładnie naświetlamy zdjęcia, a gdy trzeba używamy Active D-Lighting oraz RAWów, większość scen o wysokiej rozpiętości tonalnej jest do ogarnięcia. W praktyce największym problemem okazało się dokładne naświetlanie, gdyż pomiar światła tego Nikona czasami lubi sobie poszaleć. Prześwietlania zdarzało się regularnie, więc korzystanie z korekcji -0,3 EV albo częściej -0,7 EV było na porządku dziennym. A korekcja na plus nie przydała się podczas testu ani razu.



Czarny kot na jasnych skałach – dynamika matrycy 1” może nie jest rewelacyjna, ale i w takich sytuacjach daje radę.





          Automatycznemu balansowi bieli można niemal całkowicie zaufać, nawet gdy fotografujemy w trudnym świetle. Podoba mi się jego działanie przy tradycyjnych żarówkach, kiedy to ładnie wstrzeliwuje się w temperaturę barwową, ale nie daje technicznie czystych kolorów. Pozostają one lekko maźnięte ciepłym odcieniem, choć nie tak silnym, który Nikon nazywa „zachowaniem ciepłych kolorów”. Gorzej sprawy się mają w świetle żarówek energooszczędnych, zwłaszcza że Nikon na ekranie prezentuje żółto-zieloną dominantę nieco słabszą, niż okazuje się po odtworzeniu zdjęcia na komputerze. I to może sprawić pewien kłopot, jeśli nie zapisujemy RAWów.


                    Zgrabny, sprawny, sympatyczny aparacik…

                    …ale ta łyżka dziegciu w postaci źle funkcjonującego ekranu, zdecydowanie obniża jego funkcjonalność. Jednak poza tym znaczącym minusem, nie mam do Nikona AW1 istotniejszych uwag. No, może tylko życzyłbym sobie dokładniejszego naświetlania oraz obecności pełnej regulacji kontrastu także w „kreatywnym” trybie fotografowania. Reszta to już same plusy: od sprawności autofokusa (zwłaszcza AF-C) począwszy, poprzez superszybkie zdjęcia seryjne, sensownie pomyślany, choć zdecydowanie skromny, zestaw funkcji. Lecz właśnie dzięki temu nie mamy w czym grzebać, więc brak pokręteł sterujących i definiowalnych przycisków nie bardzo utrudnia życie. Do tych zwykłych, fotograficznych plusów dochodzi jeszcze przebój w postaci zdolności fotografowania pod wodą, wytrzymałości na upadki i mrozoodporności. W tej dziedzinie Nikon 1 AW1 jest niekwestionowanym królem.


Podoba mi się:
+ jedyny na rynku cyfrowy „nurek” z wymienną optyką
+ szybkość działania (w tym świetny AF-C)

Nie podoba mi się:
- ekran!!!                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz