…i pod wodę, siup!
Na oko, to prosty
bezlusterkowiec dla mniej zaawansowanych użytkowników. Płaski, plastikowy
korpus, skromna liczba przycisków sterujących i zupełny brak pokręteł,
nieruchomy ekran i brak wizjera. Ale to pozory, bo AW1 ma rękawie trzy asy:
wodoszczelność, wstrząsoodporność i możliwość fotografowania na 10-stopniowym
mrozie. Wśród aparatów z wymienną optyką to zestaw atutów wręcz pionierski. Bo nie
o samą umiejętność nurkowania przecież chodzi (wszyscy pamiętamy Nikonosy!), lecz właśnie o
połączenie jej z wytrzymałością na upadki. Coś takiego zdarza się po raz
pierwszy w historii fotografii.
Zdecydowanie
niepozorny
Bezcennym doświadczeniem
było obserwowanie wyrazu twarzy osób widzących moje basenowe poczynania z AW1. Grymas
niemal fizycznego bólu na twarzy jednego z obserwujących jak cenny Nikon
zanurza się w błękitnej toni, mogłem porównać tylko do powszechnego jęku
widowni na „Misiu”, kiedy próba uzupełnienia wodą z kranu nadpitej butelki
wódki, kończy się buchnięciem do niej rdzawej cieczy.
Źródło: Nikon. |
Na razie Nikon do AW1 proponuje tylko dwa obiektywy potrafiące nurkować bez szkody dla siebie i aparatu: stałkę 10 mm f/2,8 (odpowiednik 27 mm) oraz standardowy zoom 11-27,5 mm f/3,5-5,6 (30-74 mm).
Przyznam, że i ja sam byłem
trochę nieufny i test wodny wykonałem na samym końcu zabawy aparatem. No i nie
przeprowadziłem testu wytrzymałościowego. Uwierzyłem bowiem pewnemu serwisantowi
sprzętu foto, który powiedział mi, że nie bardzo wierzy w tę wodoszczelność I wstrząsoodporność. Z jego doświadczeń
wynika, że aparaty są wodoszczelne ALBO
wstrząsoodporne, tzn. nie przepuszczają wody tylko do czasu pierwszego
solidniejszego uderzenia. Później, zanim je zanurzymy, oddajmy do
serwisu do sprawdzenia, czy nadal jest to bezpieczna czynność.
Filmowanie pod wodą to fajna zabawa. Jeśli się pływa bez maski, małe są szanse na kadrowanie z użyciem ekranu – trzeba celować na czuja. Przydaje się tu szeroki kąt widzenia obiektywu, a jedyne obecnie podwodne obiektywy do Nikona AW1, to zoom zaczynający się od 11 mm czy stałka 10 mm – małoobrazkowe 30 i 27 mm. Trochę brakuje czegoś szerszego, ale wiadomo, to dopiero początki serii. Drugim problemem związanym z filmowaniem, już nie tylko pod wodą, jest trudność z wyznaczeniem przyszłego kadru na ekranie. Ma on proporcje boków 3:2 i jedynie drobne znaczniki do filmowego kadru 16:9. Żadnych czarnych pasków na dole i na górze, a tylko te trudne do dostrzeżenia kreseczki. Przydałoby się to jakoś poprawić. Przy okazji: zdjęcia wykonujemy wyłącznie w formacie 3:2. O jakichś tam 4:3, czy też 1:1 nie ma mowy.
Tak czy inaczej, AW1 zdał
test podwodny, czy też okołowodny bez trudu. Producent dopuszcza zanurzenie do
15 m, co jest bardzo dobrą wartością, choć Nikonosy bezboleśnie zanurzały się
do 50 m, a Nikonos RS nawet do 100 m. Z Nikonem AW1 nie nurkowałem głęboko,
choć miałem zamiar zejść na kilka metrów. Jednak woda na Costa del Sol okazała
się bałtycko zimna, a mętna znacznie bardziej niż w Dębkach i Dąbkach, co zdecydowanie odwiodło mnie od
tych planów. Skończyło się głębokim na 2,5 m basenem. Nikon nie przeciekł, choć
bąbelki wydostające się z okolic bagnetu przyśpieszały bicie mojego serca. Nie
miał problemów z ustawianiem pod wodą ostrości i balansu bieli. Po początkowych
eksperymentach z różnorakimi trybami WB, przełączyłem się na automatyczny, gdyż
w nim AW1 radził sobie zupełnie dobrze. Jedynym niedociągnięciem, była
sekundowa, słaba, pomarańczowa dominanta na filmie natychmiast po wynurzeniu. Jeśli
więc nie nurkujemy głębiej, mało przydatne okazują się dodatkowe „podwodne” tryby
balansu bieli, w tym łatwo dostępna regulacja odcienia zieleń-błękit.
Ekran jest piętą achillesową Nikona AW1. Przy każdym silniejszym oświetleniu
obserwacja kadru sprawia problemy, a w ostrym słońcu po prostu nic na nim nie
widać. Domyślać się należy, że powodem jest zastosowanie dodatkowej warstwy
zwiększającej wytrzymałość ekranu. Z pewnością jej zastosowanie było potrzebne,
ale efekt uboczny zdecydowanie nie cieszy – delikatnie mówiąc. W rozpaczliwych
sytuacjach pomóc może aktywacja trybu Outdoor Display, czyli połączenie trybu
wyświetlania obrazu z podwyższonym kontrastem oraz włączenia jasności „Hi”
ekranu (czyli ponad standardowym zakresem -2 - +2). Wykonuje się to z użyciem
ciekawej funkcji sterowania Nikonem AW1: przechylaniem aparatu na prawo albo na
lewo, po wciśnięciu odpowiedniego klawisza na tylnej ściance. W ten sposób
możemy zmieniać tryby pracy Nikona oraz właśnie mocno rozjaśnić obraz na
ekranie. Pozwoli to w miarę komfortowo kadrować w silnym świetle, ale nie liczmy
wtedy na możliwość oceny jasności lub kontrastu sceny, choćby dla decyzji o
użyciu korekcji ekspozycji.
Na tylnej ściance widzimy
tylko przyciski, co nie dziwi. To przecież aparat podwodny, a uszczelnienie
pokręteł to już wyższa szkoła jazdy. Obsługi Nikona AW1 samymi klawiszami nie
można nazwać sprawną i komfortową, także za sprawą nieobecności choćby jednego
definiowalnego przycisku, czy podręcznego menu. Na dodatek, liczba klawiszy
dedykowanych konkretnym funkcjom, nie jest duża. Ratunkiem okazuje się skromna
liczna trybów działania, dzięki czemu znalezienie tego potrzebnego, nie wymaga
długotrwałego przeszukiwania menu.
Aparat, choć kształtem raczej zbliżony do cegły, wcale nie wykazuje trudności z
trzymaniem go w dłoni. Jakoś brak wyraźnego gripa wcale mi nie przeszkadzał. To
znaczy gdy brałem go do ręki dla oceny łatwości trzymania, rewelacji nie było,
ale podczas normalnego użytkowania, nie czułem jakiegokolwiek dyskomfortu. Ani
obaw, że aparat wyślizgnie mi się z ręki. Tym razem Nikon pozuje do zdjęcia z
superzoomem 10-100 mm, czyli „po małoobrazkowemu” 27-270 mm. Bardzo lubię ten
obiektyw.
Każda z klapek (akumulatora / karty i gniazd), wymaga dla otwarcia przesunięcia dwóch rygielków i to w odpowiedniej kolejności. Rzecz bardzo pożądana w aparacie podwodnym. Za to już położenie gniazda statywu zdecydowanie nie zapewnia płytce statywowej dużej powierzchni przylegania.
Nie
tylko pod wodą bryluje
Bo to przecież Nikon serii
1, której istotną cechą od samego początku jest szybkość działania. Mnie
najbardziej fascynuje sprawność autofokusa, kontrastowego z dodatkiem detekcji
fazy. Jak na razie, analogicznym rozwiązaniom innych producentów daleko do
poziomu Nikona. Chodzi przede wszystkim o sprawność ciągłego autofokusa, ale
też o szybkość i precyzję działania w trybie AF-S. Efektów Nikony 1 nie muszą
wstydzić się nawet przed lustrzankami. Zwłaszcza, że ich ciągły autofokus sprawdza
się także przy – to kolejny atut – superszybkich zdjęciach seryjnych. Bo który
z aparatów, nawet wliczając profesjonalne lustrzanki, potrafi strzelać 15 RAWów
(albo RAW+JPEG) o pełnej rozdzielczości na sekundę? To oczywiście przy
jednoczesnym działaniu AF-C, bo jeśli wystarczy nam ustawienie ostrości tylko
na początku serii, to mamy do dyspozycji także 30 i 60 klatek/s. Tak, również z
RAWami, choć naświetlić jednym ciągiem możemy wówczas „zaledwie” 20 zdjęć. Przy
niższych częstościach serie wydłużają się: do ok. 30 zdjęć przy 15 klatkach/s i
ok. 60 przy 5 klatkach/s – cały czas mowa o RAWach. A przy samych JPEGach i 5
klatkach/s serie liczyć mogą nawet 100 ujęć.
Autofokus wykazuje jednak
pewne niedociągnięcie w trybie automatycznego wyboru pola AF, bądź śledzenia
zmieniającego położenie w kadrze obiektu (Subject tracking). Potrafi wówczas
dokonać złego wyboru zauważając tło, a nie bliski główny obiekt. Przy śledzeniu
wskazanego obiektu zdarza mu się skusić na podobny, leżący w innej odległości.
Na dokładkę, przy seriach wykonywanych w trybie AF-S, nie działa blokada
ostrości dla całej serii. Jeśli więc poruszający w kadrze obiekt usunie się z pola
widzenia czujnika AF, to ten zacznie ostrzyć na tło. Bywa więc, że przy całym
wyrafinowaniu autofokusa Nikona AW1, czasami warto przełączyć się na tryb
ręczny. To chyba jedyny aspekt działania systemu AF Nikonów 1, w którym Nikon
D4/s okazuje się wyraźnie lepszy. Ale wada, co?
To jeszcze nie wszystkie zalety,
gdyż – znowu w odróżnieniu od "szybkich" reporterskich lustrzanek – Nikon AW1 potrafi działać
cicho. I to nie „prawie niesłyszalnie”, a wręcz absolutnie cicho, bez
jakiegokolwiek szmeru. Ta superdyskrecja jest skutkiem braku mechanicznej
migawki, która w aparatach reporterskich (na spółkę z lustrem) nieźle hałasuje.
Miłym dodatkiem do bezgłośności jest najkrótszy czas naświetlania 1/16000 s. Poza Nikonami 1, nie ma obecnie w sklepach innych
aparatów z wymienną optyką umiejących tak bardzo skracać ekspozycję. Choć już niedługo pojawi się Fuji X-T1 z dodaną elektroniczną migawką, przebijający Nikona swą 1/32000 s. Jak istotne to ułatwienie przy fotografowaniu mocno
otwartymi obiektywami, nie muszę chyba pisać. Co jest szczególnie istotne, gdy
weźmiemy pod uwagę z natury dużą głebię ostrości aparatów z matrycami rozmiaru
1 cala oraz natywną ich czułość na wysokim poziomie ISO 160. Ale ta
elektroniczna migawka dokłada też łyżkę dziegciu: najkrótszy czas
synchronizacji błysku wynosi aż 1/60 s. O dopalaniu cieni w ostrym świetle
możemy więc zapomnieć.
Standardowy obiektyw 18,5 mm, przy otwartej przysłonie f/1,8. Głębia ostrości nawet na zdjęciach z aparatów z matrycą 1” potrafi być nieduża, a w AW1 korzystanie z otwartej przysłony ułatwione jest przez dostęp do bardzo krótkich czasów naświetlania. Tu 1/10000 s.
Co
ciekawego w funkcjach?
Oczywiście jest „firmowy”
automatyczny wybór najlepszego ujęcia oraz tryb ruchomego zdjęcia (Motion
Snapshot) – połączenie kilkusekundowego niemego filmu ze zdjęciem i podkładem
muzycznym. Są, ale już nie promowane jak dawniej i umieszczone tak, by nie
przeszkadzać w użyciu funkcji bardziej potrzebnych. Ale też nie ma problemów z ich znalezieniem.
Z istotniejszych,
wyrafinowanych ciekawych funkcji wymieniłbym GPS, połączony z kompasem i
głębokościomierzem. Wartym zauważenia drobiażdżkiem jest wybór trybu
stabilizacji obrazu Normal / Active (do drgań rąk / drgań pojazdu z którego
fotografujemy) w menu aparatu. W lustrzankowej optyce Nikona przełączanie
następuje na obiektywie, przy czym niewiele obiektywów dysponuje trybem Active.
A w stabilizowanej optyce do Nikonów 1 jest on obecny zawsze.
Analogicznie jak wspomniana
wcześniej korekcja odcienia zieleń-błękit dla zdjęć podwodnych, dostępna jest
wyłącznie w programie tematycznym, tak i najpełniejszą wersję redukcji
kontrastu Active D-Lighting znajdziemy wyłącznie w pełnej automatyce. To tu
mamy dostęp do 5 poziomów jego intensywności, a na dokładkę działa on skutecznie
i obliczalnie. Bo w PASM nie dość, że trafiamy wyłącznie na opcje Off / On, to
ADL działa mało efektywnie, a często zupełnie niepotrzebnie rozjaśnia fragmenty kadru, które tego nie wymagają.
Niemniej, jeśli już pracujemy w PASM
(czyli trybie „kreatywnym”), to możliwości dopasowania pracy aparatu do
własnych potrzeb mamy wystarczającą ilość. Wystarczającą, ale z pewnością nie
dużą, tak jak w innych Nikonach 1, czy też Coolpixach P3xx wyposażonych w
bardzo sensownie okrojone menu. Jest tam niewiele pozycji, w tym zaledwie 15 funkcji w menu fotografowania i 5 w menu funkcji przetwarzania
zdjęć. Bardzo mi się taki styl projektowania cyfrówek podoba. I to pomimo iż
cenię sobie baaardzo rozbudowane menu Pentaxów z możliwością dobrania różnych
poziomów odszumiania dla poszczególnych czułości, czy też swobodną regulację
deklarowanej rozdzielczości zdjęć w Olympusach (np. ustawiamy 236 dpi, a co!). We wspomnianych Nikonach
niczego mi nie brakuje, a nie muszę przekopywać się przez dziesiątki
funkcji. Ale też konstruktorzy Nikona AW1 nie pozbawili nas choćby pełnego,
znanego z lustrzanek, zestawu opcji trybów barw Picture Control, czy też
balansu bieli z regulacjami odcienia. Choć już regulacja szumów ISO ma tylko
dwie pozycje: Off i On. O ubóstwie, czy też prostocie, tego aparatu świadczy
też na przykład nieobecność autobraketingu.
Próba ratowania przepalonego nieba z pomocą funkcji Active D-Lighting. Pierwsze zdjęcie wykonane bez żadnych wpomagaczy, drugie w automatyce przysłony z włączonym ADL. Jednak efekt był zdecydowanie niesatysfakcjonujący, z powodu minimalnego tylko ściemnienia przepalonych obszarów, przy jednoczesnym, zupełnie niepotrzebnym rozjaśnieniu miejsc średnio ciemnych. Udałem się więc po pomoc to pełnej automatyki, gdzie wszedłem w tryb redukcji kontrastu, podciągnąłem suwaczek jej intensywności do samej góry i voila! To ostatnie zdjęcie pokazuje, że dobrze zaprojektowana pełna automatyka czasami może się przydać bardziej niż tryb „ręczny”. Jeśli więc trafiamy na motyw o wysokiej rozpiętości tonalnej, to w AW1 najlepiej przejdźmy do pełnej automatyki. Choć to niestety usuwa nam dostęp do niektórych funkcji, choćby ręcznego wyboru położenia pola AF, czułości, trybu barw, czy też balansu bieli.
Matryco,
co potrafisz?
Czy matryca rozmiaru 1 cala w ogóle może się czymś pochwalić? To podstawowe pytanie, na które przez dobre
dwa lata od premiery pierwszych Nikonów 1 powszechnie odpowiadano: nie warto
sobie czymś takim zawracać głowy. I nie zawracano, tzn. mało komu chciało się choćby
wziąć do ręki którykolwiek z aparatów tej serii, nie mówiąc już o jakimś
testowaniu. Ale tak jak „mały obrazek” ostatnimi czasy awansował na „pełną
klatkę”, a format 4/3 cala ze śmiesznego maleństwa na pełnoprawny i ogólnie
uznawany system, tak i aparaty jednocalowe wychodzą z szufladki „Ciekawostka
technologiczna”. Z tym że zasługa to nie tyle Nikona, co raczej innych
producentów, którzy zaczęli korzystać z przetworników tej wielkości, a przede
wszystkim Sony i trzech kolejnych wcieleń jego kompaktowego RX100.
Kliknij by otworzyć w pełnej rozdzielczości. |
Pierwsze Nikony 1 korzystały
z matrycy 10Mpx, co wydawało się bardzo rozsądną rozdzielczością jak dla tego
rozmiaru, a jej osiągi były nieco tylko gorsze od ówczesnych przetworników 4/3
cala. Najnowsze korzystają już z trzeciej wersji matrycy (18 Mpx), ale AW1 wyposażony
jest w drugą – 14 Mpx. Ja tam się nie cieszę z tego wzrostu rozdzielczości, ale
cóż, konkurenci dysponują obecnie już 16-20 mln pikseli, więc nie można za
bardzo zostawać w tyle.
Kilknij by otworzyć w pełnej rozdzielczości |
Przejście przez wszystkie czułości dla JPEGów, przy wyłączonej redukcji szumów ISO. Szczegóły o wysokim kontraście są dobrze zachowywane właściwie aż do ISO 3200 włącznie. Tyle, że w innych aspektach sprawy mają się równie dobrze aż do ISO 400, no powiedzmy ISO 800. Tu już wyraźniej występują szumy, przede wszystkim chrominancji. Przejście na ISO 1600 oznacza już dobrze zauważalny spadek jakości, choć jeśli nie powiększamy zbytnio zdjęć, to i tej czułości możemy swobodnie używać.
Z pewnością Nikon AW1 nie
musi wstydzić się rozdzielczości obrazu przy natywnej czułości ISO 160. 2500
lph w przypadku JPEGów i aż 3000 lph dla RAWów, uzyskane z użyciem stałki 18,5
mm f/1,8 (czyli standardu). Problemem są jednak szumy chrominancji na
„gładkich” obszarach – zdecydowanie słabe, ale jednak nie powinno ich tam być
wcale. Włączona redukcja szumów ISO usuwa je, ale trochę szczegółów też wtedy znika
– to ja już wolę nie odszumiać. Ale optimum to oczywiście łatwe do odszumienia
RAWy, wręcz zachwycające szczegółowością.
Kliknij by otworzyć w pełnej rozdzielczości. |
ISO 160. Lewy wycinek pochodzi ze zdjęcia z wyłączoną redukcją szumów ISO, prawy z włączoną. Na lewym widać troszeczkę więcej szczegółów, ale też nieco szumów chrominancji. Przyznać należy, że dla natywnej czułości to trochę wstyd.
Jak aparat pracuje przy wysokich
czułościach, można wywnioskować z jego danych katalogowych. Wartość najwyższej
czułości z zasady ustala dział marketingu, co oznacza, że jej używanie możemy
sobie odpuścić. Warto natomiast przyjrzeć się podstawowej górnej granicy
zakresu ISO Auto, bo przy jej ustalaniu więcej do powiedzenia mają
konstruktorzy aparatu, więc z reguły okazuje się ona najwyższą w pełni użyteczną
czułością. Tak też jest w przypadku Nikona AW1. Owe ISO 800 sprawdza się dobrze w
przypadku JPEGów, a RAWy można dla tej
czułości swobodnie „kształtować” dawkowaniem redukcji szumów chrominancji i
luminancji. Oraz wyostrzenia rzecz jasna. Natomiast ISO 1600 to już domena
RAWów – tu JPEGi nie mają nic do gadania. ISO 3200? JPEGów lepiej nie
powiększać bardziej niż na pełen ekran komputera, bo widać wyraźny spadek
szczegółowości. Ale gdy się na warsztat weźmie RAWa, to naprawdę da radę coś z
niego ulepić. Widać już lekki spadek nasycenia barw, ale nie jest to istotny
problem. Takim staje się przy maksymalnej ISO 6400, co w połączeniu z wyraźną
utratą szczegółów, oznacza: zapomnij o mnie!
Kliknij by otworzyć w pełnej rozdzielczości. |
ISO 3200, hm… JPEG nie zachwyca, lecz z RAWa można sporo wyciągnąć. Przy pierwszej próbie nie mogłem sobie poradzić z szumami chrominancji, aż wpadłem na pomysł, by wyłączyć redukcję winietowania J. Wówczas okazało się, że tych szumów wcale nie jest tak dużo, podobnie jak szumów luminancji, a całe zdjęcie naprawdę broni się. Przyznam, że przed testem nie liczyłem na tak dobre wyniki tej 1-calowej matrycy.
Dynamiką Nikon AW1 nie
błyszczy, ale gdy jesteśmy tego świadomi, dokładnie naświetlamy zdjęcia, a gdy
trzeba używamy Active D-Lighting oraz RAWów, większość scen o wysokiej
rozpiętości tonalnej jest do ogarnięcia. W praktyce największym problemem
okazało się dokładne naświetlanie, gdyż pomiar światła tego Nikona czasami lubi
sobie poszaleć. Prześwietlania zdarzało się regularnie, więc korzystanie z
korekcji -0,3 EV albo częściej -0,7 EV było na porządku dziennym. A korekcja na
plus nie przydała się podczas testu ani razu.
Automatycznemu balansowi
bieli można niemal całkowicie zaufać, nawet gdy fotografujemy w trudnym
świetle. Podoba mi się jego działanie przy tradycyjnych żarówkach, kiedy to
ładnie wstrzeliwuje się w temperaturę barwową, ale nie daje technicznie
czystych kolorów. Pozostają one lekko maźnięte ciepłym odcieniem, choć nie tak
silnym, który Nikon nazywa „zachowaniem ciepłych kolorów”. Gorzej sprawy
się mają w świetle żarówek energooszczędnych, zwłaszcza że Nikon na ekranie
prezentuje żółto-zieloną dominantę nieco słabszą, niż okazuje się po
odtworzeniu zdjęcia na komputerze. I to może sprawić pewien kłopot, jeśli nie
zapisujemy RAWów.
Zgrabny,
sprawny, sympatyczny aparacik…
…ale ta łyżka dziegciu w
postaci źle funkcjonującego ekranu, zdecydowanie obniża jego funkcjonalność. Jednak
poza tym znaczącym minusem, nie mam do Nikona AW1 istotniejszych uwag. No, może
tylko życzyłbym sobie dokładniejszego naświetlania oraz obecności pełnej regulacji kontrastu także w „kreatywnym”
trybie fotografowania. Reszta to już same plusy: od sprawności autofokusa
(zwłaszcza AF-C) począwszy, poprzez superszybkie zdjęcia seryjne, sensownie
pomyślany, choć zdecydowanie skromny, zestaw funkcji. Lecz właśnie dzięki temu
nie mamy w czym grzebać, więc brak pokręteł sterujących i definiowalnych
przycisków nie bardzo utrudnia życie. Do tych zwykłych, fotograficznych plusów
dochodzi jeszcze przebój w postaci zdolności fotografowania pod wodą,
wytrzymałości na upadki i mrozoodporności. W tej dziedzinie Nikon 1 AW1 jest
niekwestionowanym królem.
Podoba
mi się:
+ jedyny
na rynku cyfrowy „nurek” z wymienną optyką
+
szybkość działania (w tym świetny AF-C)
Nie
podoba mi się:
- ekran!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz