W poprzednim felietonie obiecałem opowiedzieć historię o (przysłowiowym)
wujku Józku, który ma za zadanie
wziąć się za obróbkę RAWów i oczywiście sknocić ją koncertowo. Obiecałem, więc
opowiadam. Historia prawdziwa, sprzed kilku lat.
Mój kolega brał ślub.
Ponieważ obraca się w branży foto, nie miał kłopotów ze znalezieniem
odpowiedniej ekipy zdjęciowej. Pojawiło się dwóch gości z trzema fullfrejmowymi
Canonami i na oko dziesięcioma kilogramami obiektywów, wśród których połowa
miała czerwony pasek serii L. Uprzedzeni, że chodzi o jakość, a nie ilość,
ograniczyli liczbę oddanych zdjęć do „zaledwie” 500. Efektom ich pracy niewiele
można było zarzucić, a z dostarczonego zestawu dało się wybrać setkę bardzo
przyzwoitych ujęć. I wszyscy byliby szczęśliwi, gdyby nie wujek.
Bo kilka dni po
zawodowcach, albumik z wykonanymi przez siebie zdjęciami przyniósł wujek panny
młodej. I szczęki wszystkim opadły, gdyż praca profesjonalistów w porównaniu z
jego dwudziestoma zdjęciami wydała się niewiele warta. To nie był zbiór fotek,
a REPORTAŻ, ułożony ze świetnych, cudownie obrobionych kadrów. Problem tkwił
też w tym, że właściwie nikt nie widział, żeby ów wujek fotografował. Ten, przyciśnięty
do muru zeznał, że nic w tym dziwnego, gdyż podczas ślubu i całonocnego wesela
wykonał on zaledwie 50 (pięćdziesiąt!) ujęć. Zapytany czym zrobił tak wspaniałe
zdjęcia, odpowiedział że EOSem 10D, z 28 mm f/1.8 w roli standardu i 85 mm
f/1,8 jako portretówką. Na marginesie dodam, że już wówczas, kilka lat temu ten
aparat był zabytkiem.
Ale to dopiero
początek – choć już pouczający – całej historii, która miała przecież dotyczyć
RAWów.
W efekcie pracy wujka
młodzi postanowili, że będą się chwalili przede wszystkim jego zdjęciami, a cała
robota zawodowców w zasadzie poszła na półkę. Ale wynikł problem, bo wujka nie
było podczas sesji plenerowej, a tam powstało jedno świetne ujęcie, które
młodzi chcieli dołączyć do zestawu. Istotą problemu było, że to zdjęcie zdecydowanie różniło się wujkowych, przede wszystkim
kolorystycznie. Wujek powiedział, że to żaden kłopot: dajcie mi RAWa, a ja
zrobię co trzeba. I tu zaczęły się schody, bo fotograf stanął okoniem. Oddać
RAWa? Nie ma mowy! Tłumaczą mu po co i na co, że po obróbce wykasują RAWa z
kompa. I że oczywiście nie chcą DOSTAĆ go, a KUPIĆ. Padały trzycyfrowe sumy,
ale fotograf był nieugięty. Młody postanowił jeszcze raz spróbować, tym razem osobiście
i pojechał do fotografa, wziąwszy ze sobą zdjęcia wujka. Początek rozmowy nie wróżył
pozytywnego zakończenia, ale w końcu fotograf wziął do ręki albumik. Przejrzał
zdjęcia raz, przejrzał drugi, pokiwał głową i wymruczał: jak to dobrze, że tacy
ludzie nie pchają się do zawodowej fotografii. Potem pogrzebał w kompie i skopiował
RAWa na gwizdek. Wręczając go młodemu, poprosił o przekazanie pozdrowień
wujkowi. O kasie nie było mowy.
Morał? Nie kpijmy z wujków Józków,
bo mogą nas niemile J
zaskoczyć. Wielki Fotograf z Dużym Aparatem może okazać się karzełkiem, gdy
porównamy efekty jego pracy z tym co potrafi stworzyć amator. No i warto
pamiętać, że reportaż ślubny to jedna z wielu dziedzin fotografii, w której
sprzęt ma znaczenie drugoplanowe. Jeśli tylko znajduje się w dobrych rękach i
przykładany jest do czułego oka.
To nie przypowieść o wujku Józku, tylko o całym przemyśle ślubnym w Polsce. Bogate miernoty z canonami i koneksjami to 99% tego biznesu. Wykształceni siedzą na bezrobociu. Prawie nikt o nich nie słyszał, a co gorsze, nikt nie chce usłyszeć. Gust na polskim ślubie jest niemile widziany.
OdpowiedzUsuńPoprzedni komentarz pasuje do artykułu jak pięść do nosa. Wujek Józek nie siedzi na bezrobociu i nie ma wykształcenia foto. Zarabia na czymś innym i ma po prostu talent. Kto zabrania wykształconemu fotografowi z dobrym gustem robić piękne zdjęcia ślubne? Ten super gość nie ma klientów? A te bogate miernoty z canonami i koneksjami mają? Znaczy ktoś perfidnie przekupuje klientów, żeby brali słabych i drogich fotografów na ślub. Weź się chłopie (lub babo) ogarnij i odpuść sobie teorie spiskowe.
OdpowiedzUsuń