W moim cyklu testów wakacyjnego sprzętu fotograficznego, powinna teraz nastąpić przerwa w kompaktach, bo na celowniku miałem fajnego,
rzadko testowanego superzooma. I okazało się dlaczego mało kto się nim zajmuje:
dystrybutor nie ma i nie zamierza mieć egzemplarza testowego. Bywa. Na mój test
(już innego) superzooma będziecie musieli poczekać do początku sierpnia, a
tymczasem… zgadliście, kolejny kompakt. Po Nikonie P900 z długaśnym zoomem LINK
i zoptymalizowanym rozmiarowo-ogniskowo Canonie G3X LINK,
najwyższy czas na typowego kieszonkowca. Wybrałem Panasonica TZ100.
To stosunkowo nowa konstrukcja, ogłoszona na początku roku.
Nowa nie tylko konstrukcja, ale i sama koncepcja aparatu. Wcześniej Panasonic
miał w ofercie tylko jeden aparat z jednocalową matrycą: duży (wręcz
przewymiarowany) i uniwersalny FZ1000. Jako drugi postanowił stworzyć coś na
przeciwnym krańcu gamy kompaktów. Ale owe przeciwieństwa dotyczą niemal
wyłącznie gabarytów i parametrów obiektywu, bo przetwornik oraz gama funkcji
prezentują się bardzo podobnie.
I w tym tkwi mój problem z Lumixem TZ100. W maleńki aparacik
wciśnięto bowiem potężne możliwości i mnóstwo trybów, a to wszystko wymaga
rozbudowanego sterowania. Tylko jak je zorganizować? OK, jest ekran dotykowy, jest
programowalny pierścień przy obiektywie, jest z dziesięć definiowalnych
przycisków (połowa na dotykowym ekranie), jest TouchPad AF, jest podręczne menu
z możliwością samodzielnego skomponowania go… ale to wszystko jakoś tu nie
pasuje. Takie to ściśnięte, mikre i wymagające obsługi samymi koniuszkami
palców. Dziwię się tym swoim odczuciom, gdyż z równie maleńkim Lumixem GM5
współpracowało mi się wspaniale.
I jest jeszcze jeden drobiazg, który mi nie
podpasował. Dosłownie drobiazg, wręcz maleństwo: wizjer elektroniczny.
Umieszczono go tam gdzie trzeba, czyli w lewym górnym rogu tylnej ścianki
(wiem, lewooczni będą marudzili), jednak powiększenie ma skromniutkie i
wyświetla obraz sekwencyjnie (po kolei, oddzielnie trzy barwy). Mimo to, świat
przezeń widziany prezentuje się lepiej niż w bardzo podobnym maleństwie z Panasonica
GM5, ale… jakoś niechętnie z tego wizjera korzystałem. Zawsze to właśnie
wizjer, a nie ekran są moim podstawowym narzędziem do kadrowania, jednak w tym
wypadku był nim ekran. Ekran duży (3-calowy), świetnie prezentujący obraz i
chyba właśnie to jest przyczyną takiego podejścia. Do wizjera zaglądałem prawie
wyłącznie podczas fotografowania w ostrym świetle oraz gdy bardzo chciałem odciąć
się od otoczenia i skupić na fotografowanym obiekcie. Żeby jednak nikt nie miał
wątpliwości: współpraca z TZ100 i cała jego obsługa jest jak najbardziej do
ogarnięcia, nawet gdy korzysta się z dużej liczby funkcji do których
potrzebujemy szybkiego dostępu. I obiektywnie rzecz biorąc, nie bardzo mam
podstawy do marudzenia.
Malutką lampkę można odchylić palcami do góry by błyskała w sufit. |
No dobra, a co ten TZ100 potrafi? Ba, łatwiej byłoby napisać
czego nie potrafi. Z funkcji i trybów działania ma on na pokładzie wszystko to,
co tylko Panasonic wymyślił. Nie będę pisał o rzeczach oczywistych, a jedynie o
tych najciekawszych. Filmowanie oczywiście w 4K – to przecież Panasonic. Ja
jednak podczas testu chętniej korzystałem z FHD, gdyż podobnie jak w FZ1000,
TZ100 przy 4K korzysta wyłącznie z centralnej części matrycy obejmującej ok. 8
mln fotokomórek. Wówczas oczywiście z szerokiego kąta nici; pozostaje z niego
tyle, ile widzi obiektyw 37 mm. Rejestrację filmów 4K obudowano kilkoma
ciekawymi trybami fotografowania wykorzystującymi fakt, że aparat umie wykonać
w sekundzie 30 ujęć 8 Mpx. Mamy więc 4K Photo, czyli wybieranie najlepszej
klatki z serii, czy raczej krótkiego filmiku. Jest też 4K Live Cropping: aparat
tworzy 20- albo 40-sekundowy film FHD będący panoramicznym przejściem albo
najazdem / odjazdem w ramach filmu 4K nagrywanego nieruchomym aparatem. No i prawie Lytro, czyli funkcja Post Focus:
ponad sekundowy filmik 4K, w którym do poszczególnych klatek ostrość ustawiana
jest kolejnymi z 49 pól ostrości. Każda klatka zapisywana jest jako oddzielne
ujęcie, a my możemy je na różny sposób przeglądać (np. powiększając lub dodając
Focus Peaking) i wybierać do docelowego zapisania.
Drugą kwestią wyróżniającą Panasonica TZ100 wśród podobnych
konstrukcji konkurencji, jest autofokus. Jak pewnie wiecie z moich
wcześniejszych testów aparatów Panasonica, jestem fanem jego systemu
ogniskowania DFD (Depth From Defocus) opartego wyłącznie na detekcji kontrastu,
a mimo to szczycącego się wysoką sprawnością, także w trybie ciągłym. TZ100 nie
jest wyjątkiem, jego ostrzenie sprawuje się bardzo dobrze, choć nie tak
wspaniale jak w Lumiksie FZ1000. Nieco więcej czasu zajmuje mu „przyklejenie
się” do poruszającego się szybko obiektu i z rzadka zdarza mu się zgubić go na
jedną klatkę serii. Na prezentowanym niżej filmie, jest to trzecia klatka. Ciekawe jednak, że podczas testu nie zdarzyło się, by w
takich sytuacjach ostrość została z tyłu, a zawsze wyprzedzała obiekt. Można by
powiedzieć, że ten autofokus jest za szybki. Ważnym wsparciem jest TouchPad AF,
czyli dotykowe wybieranie położenia pola AF na ekranie, podczas obserwacji
kadru w wizjerze.
Wspomniałem o seriach zdjęć, więc pociągnę temat. 10
klatek/s przy AFS i 6 klatek/s przy AFC, to bardzo dobry wynik. Z TZ100 możemy
wydobyć jeszcze więcej, bo aż 50 klatek/s, lecz tu z ograniczeniami: tylko AFS,
tylko JPEGi i tylko 5 Mpx. Maksymalna długość serii to 60 zdjęć, czyli ponad
sekunda ciągłego strzelania. Jeśli potrzebujemy RAWów, to jednym ciągiem możemy ich naświetlić
15. Z kolei najcięższych JPEGów aż czterokrotnie więcej. W obu wypadkach
opróżnienie bufora trwa ok. 8 s, ale w tym czasie możemy dalej fotografować i
zmieniać ustawienia aparatu. Podany czas uzyskałem na karcie Toshiby UHS-II z
deklarowaną maksymalną prędkością zapisu 240 MB/s. Z ciekawości sprawdziłem o
ile gorszy czas uzyskam na SanDisku „90 MB/s”. Tia, gorszy! Przy RAWach
praktycznie nic się nie zmieniło, ale JPEGi znikały z bufora w 6 s. To kolejny
przykład, świadczący o tym, że jeśli aparat nie obsługuje „podwójnego” złącza, to
karta UHS-II może okazać się wolniejsza niż „zwykła”.
Funkcja, jak ją nazywam, inteligentnego kontrastu, po ustawieniu niskiej intensywności działania zajmuje się zarówno światłami, jak i cieniami, a przy wyższych wzmacnia działania w cieniach. |
Jeszcze raz "inteligentny kontrast", który przy tym motywie mocno rozjaśnił cienie, nie zapominając jednak o światłach. Chwała Panasonicowi, bo nie każdy tego typu system działa tak rozsądnie. |
Przeglądając gamę możliwości aparatu, można zauważyć, że
choć ma on wbudowane Wi-Fi, to brakuje NFC. Szkoda też, że nie ma GPSu. Za to
nie brakuje obróbki RAWów. Z funkcji przydatnych podczas fotografowania,
znajdziemy sporo trybów barw, efektów cyfrowych i innych tego typu dodatków potrafiących urozmaicić zdjęcia. Mi jednak bardziej zaimponowały aż 4 schowki
dla ustawień balansu bieli według wzorca. Cztery! W takim kompakciku! Z
bardziej wyrafinowanych wspomagaczy, znalazłem „inteligentne” funkcje redukcji
kontrastu, podwyższania szczegółowości zdjęć oraz bezśladowego przedłużania
zooma optycznego 2-krotnym cyfrowym. A wspomożeniem centralnej migawki
kończącej się na 1/2000 s, jest aktywowana na życzenie migawka elektroniczna,
potrafiąca odmierzyć nawet 1/16000 s. Podczas testu nie przydawała mi się ona
zbyt często, bo obiektyw Lumixa do jasnych nie należy. Niemniej potrzebna jest
ona bez dwóch zdań, gdyż przy silnym słońcu nie dałoby rady pracować otwartą
przysłoną. Bo – uzupełnię – szarego filtra brak. Zresztą i przysłoną nie możemy
w zbyt szerokim zakresie regulować ilości wpadającego światła, gdyż jej zakres
kończy się na f/8. Podobnie rzecz się miała w FZ1000. Jasne, rozumiem: obawa
przed dyfrakcją na przysłonie. Ale twórcy jednocalowej konkurencji nie obawiali
się dostarczyć użytkownikom mniejszych otworów: f/11 w rodzinach Sony RX10/100
i f/16 w optyce do Nikonów 1. Powszechnie uważa się, że przy tej wielkości
matrycach głębia ostrości jest potężna. Jednak wystarczy tej dużej głębi
naprawdę wymagać, a okazuje się, że f/8 wcale jej nie zapewnia.
Napisałem, że obiektyw Lumixa TZ100 nie jest zbyt jasny. To
jednak wcale nie dziwi, a aparatu nie sposób za to ganić. Skoro bowiem chcemy
mieć 10-krotny zoom w kieszonkowym aparacie ze sporą (jak na kompakt) matrycą,
to trzeba zapłacić światłem optyki. Ono zmienia się od f/2.8 przy (odpowiedniku
małoobrazkowych) 25 mm do f/5.9 przy 250 mm. Zmienia się dość szybko: f/4 zaczyna
obowiązywać już w okolicach 50 mm, a f/5.6 widzimy przy ok. 120 mm. Szukając
wad tworzonego przez obiektyw obrazu, z trudnością dostrzeżemy winietowanie.
Słabiutkie pojawia się wyłącznie w samym dole zakresu ogniskowych i znika po przymknięciu
przysłony mniejszym niż o działkę. O dystorsję też nie musimy się martwić.
Trochę więcej uwagi powinniśmy poświecić zdjęciom pod światło, gdyż przy nich
obiektyw potrafi czasem pojechać w dół z kontrastem lub wyprodukować pojedynczy
blik. Aberracja chromatyczna? Też bez strachu, choć z pewnością, podobnie jak
dystorsja i winietowanie, ona też usuwana jest cyfrowo przez aparat. Czyli co,
jest pięknie? No, nie do końca. Problemem okazuje się ostrość obrazu. Jej
obniżenie nie zawsze zauważamy, są ogniskowe i miejsca kadru, do których nie
możemy się przyczepić, ale są też takie ich kombinacje, które rażą. Na dwie z
nich zwrócę uwagę: brzegi klatki przy najszerszym kącie oraz cały obraz przy
najdłuższych ogniskowych. W pierwszym przypadku sprawy mają się marnie
szczególnie przy otwartej przysłonie, a jej przymykania nieostrość brzegów
niezbyt się boi. Przymknięcie o działkę prawie nie robi na niej wrażenia, a
więcej ustępuje dopiero przy f/5.6. Mocniej przymykać nie warto, bo już widać
ślady działania dyfrakcji. Zresztą i środek klatki nie osiąga optimum ostrości
przy f/2.8, a dopiero po lekkim przymknięciu – optymalne to ok. 2/3-1 działki. Drugiego
niedostatku szczegółowości, czyli tego przy 200-250 mm, nie załatwimy
przymykaniem przysłony, bo tam mamy otwór f/5.9. Wygląd zdjęcia trochę
możemy poprawić delikatnym, wykonanym z czuciem, wyostrzeniem. Ale tu
ostrożnie, bo już lekkie przesadzenie z dawką Unsharp Maska zabije plastykę
obrazu. Sprawy mają się pod tym względem nie tak źle jak w testowanym
poprzednio Canonie G3X, ale tendencja jest podobna.
Kadr do prezentacji szczegółowości obrazu przy ogniskowej 25 mm i trzech przymknięciach przysłony. Wycinki poniżej. |
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa ok. 40 mm, otwarta przysłona f/4.5. Wycinki po prawej. |
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa ok. 150 mm, otwarta przysłona f/5.8. Wycinki poniżej. |
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 250 mm, otwarta przysłona f/5.9. Wycinki po prawej. |
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Plastyka obrazu - ogniskowa ok. 50 mm. |
Plastyka obrazu - ogniskowa 25 mm. |
Na koniec oceny obiektywu zostawiłem rodzynek: stabilizację
obrazu. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek, w jakimkolwiek obiektywie bądź aparacie
działała ona tak wspaniale! 5-działkowa skuteczność – to mówi samo za siebie. Tłumacząc
na polski: przy fotografowaniu ogniskową 250 mm, dla 1/8 s (32-krotnie za długa
ekspozycja) uzyskiwałem 90% nieporuszonych zdjęć. Bomba! Inna sprawa, że ta
stabilizacja jest Panasonicowi TZ100 bardzo potrzebna. Jest on niewielkim
aparatem, więc jego podatność na poruszenia jest spora. Najlepiej świadczą o
tym marne wyniki tego samego testu, uzyskane przy wyłączonej stabilizacji.
Przedłużenie naświetlania zaledwie o działkę poza „zasadę odwrotności
ogniskowej” skutkuje spadkiem udziału nieporuszonych zdjęć do zaledwie 60%.
Dalsze dwukrotne wydłużenie powoduje, że ujęć z mocnymi rozmazaniami jest aż
40%. A to już jeden z najgorszych wyników w moich testach. Co oznacza, że
skuteczna stabilizacja tego Lumixa jest nie tylko jego ogromną zaletą, ale też
obowiązkiem.
Pod światło - ogniskowa 25 mm. |
Przejdę do spraw związanych z matrycą i jej działaniem. 20
mln pikseli i lustrzankowa proporcja boków kadru 3:2 to aktualny standard w przetwornikach
rozmiaru 1 cala. Natywna czułość ISO 125 plasuje się w środku zakresu z jakiego
korzysta konkurencja. Jednak już nietypowo zachowuje się „sztuczna”, obniżona
czułość ISO 80. Napotykanym w innych cyfrówkach skutkiem jej użycia
jest wzrost szczegółowości obrazu, ale na tyle nieznaczny, że nie wart strat
wynikłych z obniżenia dynamiki. W Lumiksie TZ100 jest trochę lepiej:
zyski są na tyle wyraźne, że warto czasem rozważyć użycie ISO 80, bardzo
uważając jednak na światła obrazu, gdzie łatwiej będzie o przepalenia.
Kadr do testu szczegółowości przy poszczególnych czułościach matrycy. Wycinki po prawej. |
Wycinki z JPEGów odszumianych na poziomie -3. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Zachowania wysokich czułości już nie odbiegają od standardów.
Wysoką szczegółowość obraz zachowuje do ISO 200 włącznie, przy ISO 400 widać
zauważalny jej spadek, a jeszcze wyraźniejszy przy ISO 800. Niemniej aż do tego
momentu da się korzystać z JPEGów, najlepiej zmniejszając odszumianie z
domyślnego poziomu 0 na -3, choć -4 i -2 też może być. Ale już ISO 1600 to
czułość, przy której naprawdę warto korzystać z RAWów. ISO 3200 nie nadaje
się do wykorzystania pełnej rozdzielczości matrycy, a ISO 6400 od biedy tylko
przy powiększaniu zdjęcia do pełnego ekranu. Ale nawet przy takim zastosowaniu
trzeba trochę popracować nad plikiem w kwestii odszumienia / wyostrzenia. ISO
12800 nie nadaje się już do niczego, z powodu zdecydowanego obniżenia nasycenia
barw. To różnica w stosunku do zachowania Lumixa FZ1000, który tej przypadłości
nie wykazywał. Zresztą w TZ100 można też zauważyć mniejsze niż tam różnice w szumach i szczegółowości pomiędzy poszczególnymi poziomami odszumiania.
Widać, że oba aparaty, choć korzystają z tego samego przetwornika, to inaczej
opracowują pochodzący z niego sygnał. Świadczy o tym także nieco inne działanie
automatycznego balansu bieli w sztucznym świetle. FZ1000, zwłaszcza przy
zwykłych żarówkach, był pod tym względem ideałem, natomiast TZ100 w takich
sytuacjach daje więcej ciepłego zafarbu. Nadal jest to jednak efekt „miłego,
domowego oświetlenia”, a nie „paskudna, żółto-brązowa dominanta”.
Inteligentna rozdzielczość. Wycinki po prawej. |
A, i kwestia która bardzo mnie ucieszyła: do testu
otrzymałem aparat z firmwarem 1.0. Wcześniej narzekałem, że Panasonic Polska często
zaopatruje dziennikarzy w testowe egzemplarze cyfrówek z niefinalnym
oprogramowaniem, co mocno utrudnia interpretację efektów zdjęciowych. Teraz
sytuacja wyraźnie się poprawiła, bo ostatnie nowości które trafiają do testów są
już egzemplarzami z docelowym oprogramowaniem.
Po całej trzytygodniowej zabawie Lumixem TZ100, podobnie jak po teście Canona G3X, mam mieszane
odczucia. Ale mieszane w zupełnie inny sposób. Tamten aparat mi się podobał, ale
nie działał tak jak się tego po nim spodziewałem. Tu z kolei aparat jakoś mi nie
leży, nie polubiłem go, ale pracuje wyśmienicie. Obraz z matrycy trzyma poziom,
trochę gorzej z obiektywem (cóż, koszty miniaturyzacji), ale są filmy 4K (plus
ich otoczenie). Mamy też mnóstwo różnorodnych funkcji fotograficznych dla mniej
i bardziej zaawansowanych użytkowników, świetny autofokus i genialną stabilizację
obrazu. Tylko cena trochę wysoka, bo oscylująca w okolicach 3000 zł. Ale
przyznać należy, że nie bardzo jest do czego tę cenę odnosić (poza zarobkami),
gdyż Panasonic TZ100 nie ma obecnie żadnej konkurencji. Inne tej wielkości
aparaty mają albo mniejsze sensory albo mniej wyciągnięte zoomy. Jako rodzynek
na rynku, Lumix wykorzystuje sytuację i się ceni. A że właśnie mamy sezon
wyjazdowo-wakacyjny, więc z pewnością znajdzie wielu nabywców. Jeśli tylko
potrzebujecie superzooma do kieszeni, szczerze zachęcam, przyjrzyjcie się temu
kompakcikowi!
+ AFC
+ stabilizacja!
Nie podoba mi się:
- mikre elementy sterujące
- obiektyw nie zawsze daje radę
Zajrzyj też tu:
Dzień dobry, mam TZ100 i waham się, czy nie zamienić go na FZ1000.
OdpowiedzUsuńCzy mógłby mi Pan doradzić, czy jest to sensowne?
Pozdrawiam serdecznie, podziwiając jednocześnie poziom testów .
Janek.
I jeszcze uwaga do wizjera:u mnie pracuje bardzo dobrze, nie zauważyłem problemów, obraz czysty, dokładny, kolory też.
OdpowiedzUsuńWitam ponownie, czy to prawda, że firmware 1.2 ma jakieś wady?
OdpowiedzUsuńTa strona chyba już nie jest przez Pana odwiedzana...
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, jakoś mi się odhaczyło informowanie o nowych postach w dyskusji pod tym artykułem.
OdpowiedzUsuńFZ1000 to zupełnie inna klasa wagowa. Ale jeśli potrzebne 400 mm,to oczywiście FZ1000 jest dobrym pomysłem, szczególnie że obiektyw nie jest miniaturyzowany. Wyjściem pośrednim jest zamiana TZ100 na TZ200. Gabaryty się nie zmieniły, ale zoom znacząco wydłużył. Test tego aparatu jest na blogu.
A, jeśli TZ100 wystarcza, to proszę nie zmieniać go na żaden inny sprzęt. Lepsze jest wrogiem dobrego.
O firmware 1.2 do którego aparatu chodzi?
Na DPReview był taki post i dyskusja. Ale skoro działa dobrze, to nie ma się czym przejmować.
UsuńNa początku mój TZ100 miał problemy na szerokim kącie, prawa strona była nieostra, rozmyta. Serwis poradził sobie z tym problemem - "regulacja położenia przetwornika obrazu".
Do TZ100
OdpowiedzUsuńZależy mi głównie na zbliżeniu i jakości obrazu, wizjer niezbędny!
OdpowiedzUsuńCzyli pozostaje na placu boju TZ200 lub "wielki" FZ1000.
Nie miałem pojęcia o jakichkolwiek problemach. A jak zacząłem googlać, to wyskoczył mi wyłącznie ten wątek na dpreview. Nic więcej nie wynalazłem. Myślę, że to jednostkowe problemy z instalacją.
OdpowiedzUsuńJeśli potrzebny mały aparat, brać TZ200.
Dziękuję, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńProblem zoomu rozwiązany, dokupiłem Panasonica FZ72, a TZ100 zostaje.
OdpowiedzUsuńDobrego wypoczynku!
Też dobre rozwiązanie. Pozdrawiam!
Usuń