piątek, 21 września 2018

TEST: Sony A7 III. W górę!


     Na drugą połowę września planowałem publikację testu zupełnie innego aparatu. No, może nie tak zupełnie innego, bo też marki Sony. Ale gdy sobie pewne rzeczy przemyślałem, uznałem że tamten może jeszcze trochę poczekać, a A7 III ma zdecydowane pierwszeństwo. I muszę się mocno śpieszyć, żeby artykuł o nim nie okazał się musztardą podaną do deseru. Albo wręcz zupełnie po obiedzie. W czym rzecz, wyjaśnię za dwie chwile.


     "A siedem" – przez dobrych kilka lat synonim pełnoklatkowego bezlusterkowca. Niby była też Leica, której Typ 240 formalnie był pierwszym aparatem tej klasy, i to pokazanym aż rok przed Sony. Ale z kolei "Leica" jest synonimem niszy rynkowej, stąd oczywiste było, że "Sony żondzi". I rządziło, aż tego lata skończyła się pięcioletnia kadencja jego władzy absolutnej. Canon i Nikon nareszcie zaprezentowały swoje eRki i Zetki, więc jest szansa na przewietrzenie rynku. Choć to nie tak szybko, gdyż konkurenci dopiero raczkują, podczas gdy Sony zdążyło stworzyć niemal kompletny system i porządnie okopać się na dobrze wybranych pozycjach.

     Dziś już nikt nie twierdzi, że "szkieł brak, a dwa (drogie i prądożerne) aparaty na krzyż to wstyd, a nie system". W linii firmowej optyki rzeczywiście można jeszcze dopatrzyć się luk, ale one praktycznie znikają gdy dołączy się optykę Zeissa. Oraz Sigmy, rzecz jasna.
     A aparaty? Tu system Sony luk nie wykazuje. Obok podstawowej serii A7 jest wysokorozdzielcza A7R, wysokoczuła A7s oraz reporterska A9. Czegoś brakuje? Nie, zwłaszcza, że wszystkie serie są stopniowo rozwijane. Jedynie najnowsza z nich, czyli 9 ma tylko jednego przedstawiciela, eska dwóch, a eRka oraz podstawowa występuje już w trzeciej odmianie. Ona też przeszła największą ewolucję od stosunkowo prostego pierwszego modelu z 2013 roku, poprzez A7 II (2014 – TU mój test), aż do tegorocznego A7 III, którego dotyczy ten artykuł. W procesie ewolucji aparatu matryca zyskała stabilizację, wizjer mnóstwo dodatkowych pikseli, detekcja fazy na matrycy jeszcze więcej punktów, ekran sterowanie dotykowe, filmowanie weszło w 4K, serie zdjęć na poziom 10 klatek/s… długo by można wyliczać. A, skoczyła też – choć nie tak znacząco – startowa cena, z poziomu 1700 dolarów w przypadku dwóch pierwszych wersji, do 2000 dolarów dla A7 III. W Polsce te dwa tysiące zielonych obecnie przekłada się na niemal dziesięć tysięcy złotych. Dużo, jak za podstawowy model. Wyrafinowany, racja, ale jednak.

     I tu dochodzę do wyjaśnienia mojego pośpiechu z testem Sony A7 III. Przyszła mi do głowy potencjalna koncepcja Sony, jak można by zneutralizować zagrożenie ze strony Canona i Nikona. Po prostu wypuścić produkt, którego oni nie mają w ofercie. A przy okazji rozszerzyć swoją. Pod tę ideę podpadają trwające od roku wyprzedaże modeli A7 i A7 II oraz mocne podciągnięcie w górę A7 III. W ten sposób poniżej niego spokojnie znajdzie się miejsce na mniej wyrafinowany, prostszy, no i oczywiście znacznie tańszy Sony A5. Czegoś takiego konkurenci nie są w stanie obecnie zaproponować, więc Sony odzyska inicjatywę. Wszyscy spodziewają się rychłej premiery A7s III oraz następcy APSowego A6500, ale osobiście podejrzewam, że wkrótce pojawi się też pełna klatka dla ludu. Może nie przed Photokiną (wczoraj, zgodnie z przeciekami objawił się tylko kompaktowy 24 mm f/1.4 GM), ani nie 25 września (pierwszy dzień Photokiny), ale za kilka tygodni, gdy już opadnie potargowe podniecenie. I Sony będzie mieć całą uwagę fotograficznego światka skierowaną tylko na siebie, co zresztą już praktykowało w przypadku A6500 i A7 II.
     Pojawi się, czy nie pojawi, uznałem że wypada przetestować podstawowy aktualnie model przed taką potencjalną premierą.

     Zacznę od podstawowych faktów oraz najważniejszych danych technicznych. Matryca to nadal, jeszcze od czasów pierwowzoru, 24 megapiksele, lecz na tym podobieństwa się kończą. Mamy teraz do czynienia z architekturą BSI, co powinno poprawić jakość obrazu przy wyższych czułościach. Pięcioosiowa stabilizacja matrycy została troszkę poprawiona w porównaniu z A7 II i teraz ma zapewniać skuteczność na poziomie 5 działek czasu. Sensorów autofokusa fazowego jest niemal 700 i pokrywają one 93% powierzchni kadru. Do tego dochodzi ponad 400 punktów autofokusa kontrastowego. Zresztą system automatycznego ustawiania ostrości został chyba w całości skopiowany z reporterskiego A9. Łącznie z chwalonymi trybami Lock-On i Eye AF działającym także w AF-C. Częstość serii zdjęć podskoczyła z 5 do 10 klatek/s – to bardzo istotna poprawa. Obok elektronicznej pierwszej kurtyny migawki pojawiła się migawka elektroniczna, choć jej najkrótszy czas to 1/8000 s, czyli taki sam jak migawki szczelinowej. Są dwa sloty kart pamięci, hurra! Ale tylko jeden prezentuje standard UHS-II. Aparat zasilany jest akumulatorem znanym już z modeli A7R II i A9, czyli o pojemności znacznie większej niż staruszek NP-FW50. Ekran ma ciut mniejszą niż dawniej rozdzielczość, lecz zyskał możliwość obsługi dotykowej. Tradycyjnie dla Sony w dość ograniczonym zakresie. Na tylnej ściance pojawił się mikrojoystik do zmiany położenia pól autofokusa. Aż 12 przyciskom można przyporządkować obsługę wybranej funkcji, ale to jeszcze nic. Funkcji tych jest 22… strony! Tak, w menu ich zestaw zajmuje aż tyle miejsca, a funkcji jest w sumie około 80. Do tego dochodzi MyMenu, 12-pozycyjne komponowalne podręczne menu Fn oraz dwa zestawy wybranych kompletnych ustawień aparatu.

     Filmować możemy w rozdzielczości 4K (formalnie "tylko" UHD), przy czym jest to rozdzielczość resamplowana z całej szerokości matrycy, czyli z 6K. Są płaskie profile barw z HLD włącznie, bitrate 100 Mb/s, nawet 120 klatek/s w Full HD z możliwością zapisu od razu w zwolnionym tempie, zebra, kody czasowe, gniazda słuchawek i zewnętrznego mikrofonu, a przez złącze HDMI możemy wypuścić surowy sygnał na zewnętrzną nagrywarkę. Wymieniłem to wszystko od razu, gdyż trybem wideo już więcej w teście się nie zajmę. Przez dwa tygodnie posiadania aparatu w dłoniach coś tam jednak dla siebie pofilmowałem i widzę, że sprawy mają się całkiem nieźle. Rozdzielczość obrazu w 4K prezentuje się bardzo dobrze, rolling shutter zostało w dużej mierze opanowane (ale bez rewelacji), ciągły autofokus działa przyzwoicie, lecz nic więcej.

     Tyle o parametrach; czas napisać jak się Sony A7 III używa. W sumie nieźle, aparat oceniam pod tym względem zdecydowanie na plus, ale też mam się do czego przyczepić. Zwłaszcza, że zauważam niedoróbki powtarzające się od dawna. Zacznę jednak od zalet. Po pierwsze: nieprawdopodobne możliwości customizacji! Raz, chodzi o te nawet najdrobniejsze duperele, które można sobie wyciągnąć pod wybrany klawisz. Dwa, że to wszystko nie zostało przekomplikowane i da się ogarnąć. Choć, racja, nad początkowym ustawieniem aparatu pod siebie można spędzić sporo czasu. A jeśli to pierwsze spotkanie z Sony, owe "sporo" staje się zgrabnym eufemizmem. Grunt, że cała obsługa prezentuje się spójnie i logicznie.

     Uchwyt odziedziczony po A7 II mocno wystaje do przodu, więc gwarantuje pewny chwyt. W zasadzie, bo sprawy mają się tak dobrze jedynie gdy korzystamy z niezbyt ciężkiej optyki. Tak, powiedzmy, do pół kilograma. Przy cięższych czujemy, że uchwyt, nie, nie jest za płytki, lecz za niski. Póki pracujemy niezbyt jasną stałką, czy nawet zoomem 24-70 mm f/4, wszystko jest w porządku, lecz już przy 24-70/2.8 GM czujemy, że mały palec prawej dłoni wiszący bezczynnie pod uchwytem jednak by się przydał. Uważam, że dodatkowy uchwyt podwyższający aparat jest w takich konfiguracjach sprzętu niezbędny. Niestety, VG-C3EM jest wyższy niż poprzednik pasujący do Sony A7 II, a to w jeszcze większym niż dawniej stopniu zbliża całość gabarytami do małoobrazkowej lustrzanki. Widzę jednak dwa usprawiedliwienia owego gripa. Pierwszym jest konieczność prawidłowego umieszczenia mikrojoysticka – dla mnie elementu obowiązkowego. Drugi, to konieczność upchnięcia w dodatkowym uchwycie większego niż dawniej akumulatora. Większego niż NP-FW50, ale i pojemniejszego, co jest ogromną zaletą. 


     Mimo rozmiarów ciut mniejszych niż klasycznych "nerek" używanych w lustrzankach, akumulator NP-FZ100 ma pojemność aż 2280 mAh. Żaden inny w miarę firmowy akumulator tego typu nie przekroczył 2000 mAh. A tu mamy ponad 16 Wh energii, co pozwala na naprawdę długie działanie aparatu. Oficjalnie, czyli przy pomiarach zgodnych ze standardem CIPA, A7 III powinien wykonać 710 zdjęć. Szacuję, że to wynik który da się osiągać regularnie, a nie tylko fotografując oszczędnościowo. Podczas testu kilkukrotnie i powtarzalnie zużyłem ćwiartkę energii podczas 2-3 godzin fotografowania, wykonując 200-300 zdjęć. Myślę, że cały dzień pracy i tysiąc zdjęć na jednym naładowaniu są w zasięgu możliwości. Dobrze, że Sony wreszcie rozwiązało problem szybko wyczerpujących się akumulatorów. Trochę szkoda, że mało finezyjną metodą, czyli powiększając akumulator, a nie poprzez ograniczenie zużycia prądu. Ważniejsze, że efekt jest znacznie więcej niż zadowalający.

     Ucieszyłem się z dotykowego ekranu, zwłaszcza że Touch Pad, czyli dotykowe ustawianie pola AF można precyzyjnie dopasować do swoich preferencji. Ale cóż, że mogłem wybierać położenie pola przesuwaniem palca albo dotknięciem oraz pracować tylko jedną ćwiartką ekranu, skoro to wszystko nie działało. Znaczy, w zasadzie działało, ale w kilkunastu procentach przypadków ekran nie reagował na dotyk. Za drugim dotknięciem przeważnie już tak, ale to żadna robota, gdy nie ma pewności, że da się momentalnie ustawić pole AF w żądanym miejscu. W efekcie wolałem używać mikrojoysticka – wolniejszego w działaniu, lecz pewniejszego.

     I jeszcze drobiazgi. Chyba już zaakceptowałem, że gdy chcę wejść w wyszarzoną funkcję, to Sony tylko informuje co mi przeszkadza, zamiast zapytać czy wyrażam zgodę na usunięcie konkretnej przeszkody. Silent shooting wbrew pozorom oznacza jedynie przełączenie na migawkę elektroniczną, a nie pełne wyciszenie aparatu. Sygnały dźwiękowe trzeba wyłączyć oddzielnie. No, a tej elektronicznej migawce brakuje superkrótkich czasów. Niby 1/8000 s migawki szczelinowej to przyzwoita wartość, ale wcale nie tak rzadko ta liczba mrugała mi ostrzegawczo w wizjerze. I to wcale nie w skrajnie silnym oświetleniu. Ot, na przykład wrześniowe, niezbyt późne popołudnie i otwarty obiektyw f/1.8. Oczywiście przy natywnej czułości ISO 100.

Słońce wrześniowego popołudnia plus otwarty obiektyw f/1.8 oznaczają,
że może nie starczyć czasu 1/8000 s.

     Skoro przy migawce jestem: ta szczelinowa jak waliła w A7 i A7 II, tak wali nadal. Kolejne Sony A7 okazują się najbardziej trzęsącymi aparatami z jakimi miałem do czynienia. A7 III przy czasie będącym odwrotnością ogniskowej i przy użyciu elektronicznej pierwszej kurtyny, dawał mi aż 30% ruszonych zdjęć. Jeśli tylko nie stawiamy aparatu na statywie, włączenie stabilizacji uważam więc za obowiązek. Jej skuteczność? Taka sobie: 3 działki, w teście wykonanym przy ogniskowej 60 mm. Zauważyłem też gwałtowny spadek skuteczności przy wydłużeniu ekspozycji poza 1/8 s. Włączona stabilizacja gwarantuje nieporuszone zdjęcia nawet dla 1/15 s, przy 1/8 s ich odsetek wynosi 80%, lecz 1/4 s nie daje już żadnych szans na pozytywne efekty.

      Od zawsze wkurza mnie w cyfrówkach Sony pewna niedoróba. Warunki są takie: włączony natychmiastowy podgląd wykonanego zdjęcia, a wyświetlać ma się ono jako miniaturka otoczona histogramami RGB oraz zestawem parametrów. I gdy dotknięciem spustu przechodzimy z tego szybkiego odtwarzania do trybu podglądu aktualnego kadru, to ten kadr przez pół sekundy jest częściowo przesłaniany przez resztki pozostałe z odtwarzania. Nieraz zdarza się, że kolejne zdjęcie trzeba wykonać natychmiast, a tu połowy kadru nie widać. Sony, zlituj się i usuń wreszcie tego babola!

     Świetnie, znacznie lepiej niż się spodziewałem, prezentują się zdjęcia seryjne. Sony A7 III potrafi wykonać przy 10 klatkach/s, jednym ciągiem, bez zająknięcia aż 40 nieskompresowanych 14-bitowych RAWów, ważących po 48 MB każdy. Równie ważne, że potem w ciągu 10 s umie opróżnić zapełniony bufor. Tak mi wyszło w teście wykonanym z kartą pamięci UHS-II o szybkości zapisu 240 MB/s. Jeśli 40 zdjęć w serii to za mało, skorzystajmy z RAWów skompresowanych, dwukrotnie lżejszych niż te "ciężkie". Dane katalogowe mówią, że aparat potrafi wykonać szybką serię 89 takich zdjęć, lecz mi robić ich aż 125. Sporo! Opróżnienie bufora trwało ciut dłużej niż poprzednio. Natomiast seria najcięższych JPEGów oficjalnie może liczyć aż 163 zdjęcia. Mniej więcej do tej liczby pociągnąłem testową serię, ale bufor i tak nie wykazywał najmniejszej ochoty na zapełnienie się. Tyle, że gdy puściłem spust migawki, to przelanie zdjęć z bufora na kartę trwało trochę ponad pół minuty. A skąd wiedziałem, że bufor nie zapełniał się? To dzięki przydatnemu wskaźnikowi w wizjerze i na ekranie. Jest to pionowy pasek po lewej stronie, pojawiający się wraz z włączeniem trybu zdjęć seryjnych. Gdy bufor stopniowo zapełnia się, paseczek zaczyna się skracać od góry. Dzięki temu możemy oszacować ile jeszcze mamy miejsca w buforze i jak długą serię da się pociągnąć. Oczywiście nie brakuje też informacji o liczbie zdjęć, które pozostały jeszcze w buforze, a która pojawia się po puszczeniu spustu migawki, gdy zdjęcia z bufora przelewane są na kartę pamięci.
     Przy okazji: RAWy można łączyć z JPEGami o dowolnej kompresji. Dawniej były to tylko "średnie" Fine, a teraz można zapisać także znacznie smakowitszą parę RAW + JPEG X.Fine albo oszczędnościowe RAW + JPEG Standard.

     Po lewej stronie aparatu znajdziemy pięć gniazd: mikrofonu, słuchawek, wyjście HDMI oraz dwa USB: 3.1 i 2.0. Przez USB można nie tylko ładować akumulator, ale też zasilać aparat. Nie miałem możliwości sprawdzić ile czasu zajmuje ładowanie przez gniazdo USB 3.1, ale przez USB 2.0 trwa całymi godzinami. W komplecie z aparatem nie dostajemy ładowarki sieciowej, więc warto ją dokupić. Ona ładuje akumulator w 2,5 h. [EDIT: poniewczasie dowiedziałem się, że ta ładowarka kosztuje ponad 400 zł. Ktoś oszalał!] Klapki osłaniające gniazda są sztywne i nie wygląda na to, by zapewniały przyzwoitą ochronę przed pyłem lub deszczem. Niemniej producent deklaruje szczelność A7 III, podobnie jak miało to miejsce w przypadku poprzedników.

     Autofokus… no, myślałem że będzie lepiej. Przyznam, że z Sony A9 miałem niewiele do czynienia, lecz słyszałem bardzo pochlebne opinie o jego systemie automatycznego ostrzenia. Skoro został on skopiowany do A7 III, spodziewałem się że i tu będzie wspaniale. A nie jest. Zasadniczo wszystko gra, ale przy złym oświetleniu zbyt często zdarzały się wpadki trybu AF-S, i to nawet na "oczywistych" motywach. Wpadki, czyli wyraźne nie trafienie, ale potwierdzenie prawidłowej ostrości. I wcale nie dotyczyło to wyłącznie sytuacji gdy fotografowałem przymkniętą przysłoną. Bo nie wiem, czy o tym wiecie, ale bezlusterkowce Sony ustawiają ostrość przy roboczym otworze przysłony. Ma to swoje zalety: podczas kadrowania widzimy głębię ostrości taką jaka pojawi się na zdjęciu oraz unikamy ewentualnego błędu ostrzenia wynikającego z aberracji sferycznej obiektywu (focus shift). Jednak zmniejszenie ilości światła spowodowane przymknięciem przysłony bardzo utrudnia pracę autofokusowi. Przyznam, aż dziwne, że daje on sobie radę tak dobrze w tak trudnych warunkach, które narzucili mu konstruktorzy.

Gdy robiłem to zdjęcie ostrość została ustawiona prawidłowo dopiero za trzecim razem.
A polem AF naprawdę nie celowałem w niebo.

     Jest i drugi problem z autofokusem. Chodzi o niezbyt sprawny tryb AF-C. Co ja się namęczyłem, żeby wykrzesać z A7 III ile się da! Ręczne ustawienie pola ostrości: mniejszego, większego. Lock-On, samo szerokie pole z w pełni automatycznym wykrywaniem poruszającego się motywu. I nic, dla częstości zdjęć 10 lub 8 klatek/s wyniki śledzenia okazywały się bardzo średnie. Ba, w akcie rozpaczy spróbowałem nawet Eye AF – skoro fotografowany model samochodu (filmik poniżej) ma namalowane oczy, to może tu autofokus "chwyci". Nic z tego, i to pomimo, że przy portretach ten tryb ogniskowania sprawia się znakomicie.
     Wyraźnie pomogło dopiero zmniejszenie częstości zdjęć do 6 klatek/s. Tu ciągły autofokus zaczynał działać w sposób akceptowalny. Ale tylko tyle. Szybko, zbyt szybko tracił kontakt ze śledzonym obiektem i wcale nie wynikało to z nieumiejętności odpowiednio szybkiego kręcenia obiektywem. Konkretnie, firmowym zoomem 70-200 mm f/2.8 GM ustawionym na f/2.8 i 200 mm. Na kilkadziesiąt wykonanych serii zdarzyło się raz czy dwa, że dogonił on ostrością samochód po dwóch, trzech ujęciach nieostrych. Czyli napędowi szybkości nie brakuje, a problemem jest zbyt wolna analiza ostrości lub niewystarczająca szybkość przesyłu informacji na linii aparat obiektyw. Szkoda, bo akurat w tym aspekcie działania Sony A7 III spodziewałem się znacznie lepszych wyników.


      Bardzo spodobał mi się obraz wyświetlany w wizjerze podczas strzelania zdjęć seriami. Podgląd aktualnego kadru co prawda nie jest możliwy przy 10 klatkach/s (tryb Hi+), ale przy Hi, czyli 8 klatkach/s już tak. Niby występuje wówczas króciutki zanik obrazu, ale nic a nic nie przeszkadza to w śledzeniu obiektu zdjęcia. Najlepiej świadczy o tym fakt, że o konieczności sprawdzenia jak to jest z tym ściemnianiem wizjera przypomniałem sobie dopiero po wykonaniu kilkunastu serii do testu ciągłego autofokusa. Po prostu fotografując nie doświadczałem jakichkolwiek niedogodności.

     Najwyższy czas na dobre wiadomości, czyli co widać na zdjęciach. No, pod tym względem aparat nie tylko mnie nie zawiódł, ale w pełni zrehabilitował się za opisane wcześniej niedoróbki.
     Wspaniale prezentuje się szczegółowość obrazu. Widać to wyraźnie nie tylko na zdjęciach tablicy testowej (JPEG: 2900 lph, RAW: 3100 lph), ale także na plenerowych. Najwyższy poziom obowiązuje co najmniej do czułości ISO 400. Dla ISO 800 najdrobniejsze szczególiki już wyglądają, czy raczej mogą wyglądać ciut gorzej. Ale nie muszą, bo czasem, zwłaszcza przy wysokim kontraście, nawet ISO 800 trudno odróżnić od ISO 100. Jeśli korzystamy z JPEGów, to dla czułości aż do poziomu ISO 400 wyłączajmy odszumianie. To może jeszcze trochę poprawić szczegółowość. Wzrost czułości w żadnym stopniu nie wpływa na dokładność oddana barw. Nie tylko maksymalnej dla podstawowego zakresu ISO 51200, ale również uzyskiwanym programowo czułościom ISO 102400 i ISO 204800 niewiele można pod tym względem zarzucić. Z szumami już tak dobrze nie ma, choć – ku mojemu wielkiemu zdziwieniu – ISO 51200 jest czułością, którą można wykorzystywać gdy nie planujemy powiększać zdjęć bardziej niż na ekran komputera. Jakieś szumy oczywiście już wówczas widać, szczególnie na dużych, ciemnych, "gładkich" obszarach, niemniej i ten poziom wzmocnienia sygnału nie okazuje się całkiem bezsensowny.

Kadr do testu szumów i szczegółowości obrazu dla poszczególnych czułości matrycy.
Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     A gdy chcemy wykorzystać pełną rozdzielczość, to dla JPEGów maksimum stanowi ISO 3200. Dla ISO 6400 zdecydowanie warto skorzystać z RAWów, szczególnie dla usunięcia wyraźnych szumów chrominancji. Przy JPEGach nie ma dobrego wyjścia, gdyż poziom odszumiania Standard zauważalnie obniża szczegółowość zdjęć, a obniżony Low pozostawia tych szumów za dużo. Wspomnieć warto, że poziom Low jest optymalnym, uniwersalnym ustawieniem odszumiania, jeśli chcemy dobrać je na stałe. Dodam, że Sony sprawiło mi niemiłą niespodziankę pozbawiając A7 III jednej ze swoich sztandarowych funkcji, czyli wieloklatkowej redukcji szumów. Niby nie można jej było użyć korzystając z RAWów lub fotografując poruszające się motywy, ale zawsze była w zanadrzu i mogła się przydać. Zwłaszcza, że w swoich ostatnich wcieleniach potrafi ona naprawdę skutecznie usuwać zaszumienie, zarazem pozostawiając na zdjęciach najdrobniejsze detale.

     Gdy już obejrzałem sobie zdjęcia testowe i wysnułem z nich powyższe wnioski, uświadomiłem sobie że chyba nigdy wcześniej nie trafiłem na cyfrówkę tak dobrze sprawującą się przy wysokich czułościach. Okazuje się, że to nie tylko moje subiektywne (nieobiektywne J) odczucie. Potwierdziły to inne testy na które trafiłem w sieci, a DxO Mark wręcz uznał Sony A7 III za najlepiej pod tym względem sprawującą się małoobrazkową cyfrówkę. Lepiej wypadły u nich tylko średnioformatowe modele Hasselblada i Pentaxa.

     Dynamika? Mniam! Czarny kot na śniegu, widok z ciemnej bramy na oświetloną ostrym słońcem ulicę, słońce w kopalni węgla – A7 III powoduje, że takie straszne sny już nie grożą. Żeby oddać sprawiedliwość, pod tym względem aparat nie jest jakimś objawieniem. Podobny, jeśli nie ciut wyższy, poziom prezentuje też Nikon D850 i Sony A7R III. Niemniej fotografowanie Sony w warunkach tak trudnych jak wspomniane jest niemal przyjemnością. Jasne, matryca nie jest z gumy, trzeba pilnować ekspozycji i histogramów, lecz efekty zdjęciowe wynagradzają te starania. Żeby nie było, nie mam uwag do precyzji pomiaru światła. Nic z tych rzeczy! Po prostu przypominam, że gdy w kadrze mamy i światłość i czarną dziurę, margines błędu naświetlania jest bardzo nieduży.

Lewy kadr to JPEG prosto z aparatu. Korekcja -0.7 EV umożliwiła idealne wycentrowanie
histogramu ekspozycji. Cienie zostały oddane bez braków, w światłach przepalony został
malusieńki kawałek nieba i niewielkie fragmenty krawędzi wieżowca. To naprawdę
genialny wynik! Kadr prawy to leciutko tknięty RAW: troszeczkę odratowałem światła
i lekko rozjaśniłem cienie. I podciągnąłem nasycenie, głównie żeby pomóc cieniom.

     Z rzadka zdarza się jednak, że nawet tak wspaniały przetwornik nie daje rady. Pomóc wówczas może funkcja DRO (Dynamic Range Optimizer). W przypadku Sony A7 III działa ona wyłącznie jako rozjaśniacz cieni i nic a nic nie ściemnia najwyższych świateł. Poza tym wyjątkowo stabilnie – choć całkiem niepotrzebnie – rozjaśnia także te niezbyt ciemne obszary zdjęcia. Owa stabilność powoduje, że włączając DRO nie musimy kombinować jak silnie na minus skorygować ekspozycję. Po prostu ustawiamy -1 EV i mamy pewność, że wszystko będzie dobrze.

Po lewej JPEG wykonany z korekcją -0,7 EV. Aż nieprawdopodobne, że brak w nim
przepaleń i smolistych cieni. Jednak uznałem że te są zbyt ciemne, więc drugie zdjęcie
wsparłem DRO, pamiętając o dodaniu korekcji na minus (razem -1,3 EV).
Pomogłem w ten sposób zarówno najgłębszym cieniom, jak i niebu.

     Drugim wspomagaczem w dziedzinie ściskania histogramu jest funkcja HDR, która – tradycyjnie dla Sony – ma tryb automatycznego oraz ręcznego doboru odstępu pomiędzy trzema ekspozycjami składowymi. Podczas testu wyróbowałem i jego, lecz przy żadnym motywie mi nie podpasował. Był po prostu za silny, czy może raczej zbyt nachalny. Co próba użycia przy trudnym oświetleniowo motywie, to wychodziło "mydło", sztuczność, coś jakby malarstwo zamiast fotografii. Może i dobrze, gdyż Sony A7 III właściwie nie potrzebuje tego wspomagania, a my już wiemy, że po prostu możemy o tej funkcji zapomnieć.

     Dorzucam jeszcze zestaw zdjęć z testu plenerowego Sony A7 III. Jeśli w podpisie nie zostało to skorygowane, są to JPEGi prosto z aparatu, naświetlone przy czułości ISO 100 bez korekcji ekspozycji i innych wspomagaczy. Kilka z nich wymagało usunięcia w Photoshopie ciemnych plamek po pyłkach z koszmarnie zapaskudzonej matrycy. Nie zauważyłem tego przed pierwszą sesją plenerową, stąd konieczność dokonania owej kosmetyki.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 33 mm, otwarta przysłona.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 24 mm,  przysłona f/5.6.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 70 mm, przysłona f/13.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 66 mm, przysłona f/8.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 58 mm, przysłona f/6.3, korekcja -1 EV.
Lekko przycięte z lewej i z góry.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 43 mm, przysłona f/5.6.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 54 mm, przysłona f/5.6.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 36 mm, przysłona f/11.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 43 mm, przysłona f/11.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 36 mm, przysłona f/8.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 70 mm, otwarta przysłona, korekcja -1 EV.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 61 mm, przysłona f/8, korekcja -1 EV.
Zdjęcie przyciąłem po bokach.

Obiektyw 50/1.8, przysłona f/4.

Obiektyw 50/1.8, przysłona f/3.5, korekcja -0,7 EV.

Obiektyw 50/1.8, otwarta przysłona.

Obiektyw 50/1.8, otwarta przysłona. Przycięte po bokach.

Obiektyw 50/1.8, przysłona f/2.8. Czułość ISO 1600.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 70 mm, otwarta przysłona. Czułość ISO 3200.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 70 mm,
otwarta przysłona. Czułość ISO 400.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 37 mm, otwarta przysłona. Czułość ISO 200.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 36 mm, przysłona f/4,
korekcja -0,7 EV. Czułość ISO 6400.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 24 mm,
przysłona f/4. Czułość ISO 12800.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 70 mm, otwarta przysłona, korekcja -1 EV.
Czułość ISO 3200. Wyszło za ciemno, więc wziąłem RAWa i rozjaśniłem o to 1 EV.

Zoom 24-70/2.8 GM, ogniskowa 58 mm, przysłona f/4, korekcja -1 EV, ISO 12800.

     I po teście! Sony A7 III okazało się przykładem cyfrówki, do której można mieć uwagi podczas fotografowania nią, ale gdy obejrzymy wykonane zdjęcia, zapominamy że coś nam się nie podobało. Czasem tylko dlatego, że finalnie uznajemy niedociągnięcia za niewarte wspomnienia drobiazgi. Ale bywa, że jedynym ważnym wówczas zadaniem okazuje się zbieranie szczęki z podłogi. Pamiętam, że coś takiego przeżyłem kilka lat temu podczas testu Hasselblada z serii H4D. W przypadku Sony aż tak silnych wrażeń nie doznałem, ale oglądając zdjęcia po raz pierwszy poczułem się bardzo, ale to bardzo usatysfakcjonowany. Matryca A7 III jest po prostu świetna, a z pewnością dokłada się do tego dopracowane przetwarzanie sygnału z niej pochodzącego. O mniej chlubnej reszcie może nie całkiem zapomniałem, ale tak po prawdzie kole mnie wyłącznie autofokus. Ale tylko troszkę. Może miałem wobec niego zbyt wysokie wymagania? Pozostałe wymienione w artykule minusy aparatu stają się minusikami wymagającymi wręcz mikroskopu dla ich dostrzeżenia. Plusy, poza obrazem, widać jednak dobrze, że wymienię choćby potężne możliwości indywidualizacji aparatu, świetne parametry filmowania, pojemny akumulator, szybkie i długie serie zdjęć.
     Jeśli jesteście zainteresowani tym aparatem, to szczerze polecam wam jego zakup, nawet jeśli po przeczytaniu tego artykułu uważacie, że pod jakimiś względami Sony A7 III zawiódł was. To wspaniały, dopracowany sprzęt, wart każdej złotówki na niego wydanej. Ciekawe tylko, co z tych wspaniałości pozostanie w Sony A5?


Podoba mi się:
+ obrazek!
+ zakres customizacji
+ wydajność akumulatora

Nie podoba mi się:
- niedociągnięcia autofokusa
- działanie ekranu dotykowego

8 komentarzy:

  1. Drobne sprostowanie: A7R też ma trzech przedstawicieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jasne! Dzięki! Zaraz skoryguję. Aż się dziwię, że walnąłem takiego babola. Przecież sam na blogu, z okazji premiery A7R III wyraziłem zdziwienie, że pojawiło się przed A7 III.

      Usuń
  2. Bardzo ładne zdjęcia mr Nieobiektywny. Ten aparacik też mógłbym mieć. Mlask!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uznanie. Zdjęcia takie, a nie inne także trochę dlatego, bo akurat dla klienta tworzyłem kalendarz z architekturą. Musiałem sprawiedliwie podzielić ujęcia między test, a kalendarz. Dobra, przyznaję, niezbyt sprawiedliwie - klient miał prawo pierwokupu :-)

      Usuń
  3. ciekawy test, ale białe litery na czarnym tle to katastrofa. Czytanie tego jest bardzo męczące. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uwagi. Przyznam, że jest to pierwszy protest dotyczący układu kolorów bloga. Wybrałem go, naśladując ulubione DPReview, którego nie potrafię czytać w "jasnej" wersji.

      Usuń
  4. Świetny test i piękne zdjęcia, przymierzałem się do kupna i ten test mnie przekonał, teraz zostało mi tylko czekać na kuriera, dziękuje i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uznanie. A to Sony naprawdę jest świetnym aparatem. Gdybym teraz przesiadał się na Sony, to A7 III byłby sprzętem kupionym bez chwili zastanowienia. Szkła, drugi korpus - tu już musiałbym trochę pomyśleć, wybrać, poustawiać priorytety. Ale ten jeden aparat brałbym na bank.

      Usuń