środa, 13 maja 2020

Olympusy dwa: E-M5 Mark III kontra E-M1 Mark II – porównanie


     Dwie generacje aparatów. Dwa – obecnie wyraźnie różniące się – poziomy ich pozycjonowania w linii olympusowych bezluster. Dlaczego i po co je ze sobą porównywać? A dlatego, że E-M5 w obecnym, trzecim wcieleniu praktycznie dorównał drugiej „jedynce” w parametrach katalogowych. Po drugie, Olympus aktualnie chętnie wypycha E-M1 II, chcąc zrobić na rynku miejsce dla E-M1 III. A wypycha tradycyjną metodą, czyli znacznie obniżając jego cenę. W efekcie na sklepowych półkach widzimy dwa kosztujące tyle samo modele. Obecnie, czyli na początku maja i uwzględniając tylko sprzęt pochodzący z polskiej dystrybucji, oba kupuje się już za 5200-5400 zł. Grzech więc ich nie porównać.

     Pierwsze wrażenie? Zacznę typowo, od zachwytu nad gabarytami sprzętu Micro 4/3. Na co dzień pracuję głównie małym obrazkiem, więc choć co jakiś czas mam Micro 4/3 w rękach, to regularnie zapominam jak mikroskopijny może być aparat fotograficzny. Stąd równie regularny zachwyt: jak to to może być takie nieduże?! Gdy z polskiego Olympusa odbierałem torbę z przygotowanym sprzętem, aż musiałem się upewnić czy w środku jest wszystko co zamówiłem. Ale było: oba porównywane aparaty, grip do „piątki”, dwie sztuki zooma 12-40 mm f/2.8, dwie sztuki „naleśnika” 14-42 mm f/3.5-5.6 oraz 75 mm f/1.8. Wszystko w torbie, do której za chińskiego boga nie zmieściłby się mój Canon z 24-70/2.8.

     Wrażenie drugie: ten E-M5 Mark III rzeczywiście może uchodzić za wydmuszkę. Czy ja narzekam? Wcale! Daleko mi do utyskiwania forumowicza (chyba z Optycznych), który pod kolejnymi artykułami dotyczącymi Olympusa wypominał plastikową formę E-M5 III i wzdychał do „starej piątki, którą da się gwoździe wbijać”. Żeby aż gwoździe, to bym nie ryzykował, ale co racja to racja: E-M5 II rzeczywiście jest kilkadziesiąt gramów cięższy.

Od lewej: E-M1 II, E-M5 III z gripem, E-M5 III bez gripa. Towarzyszy im firmowy zoom
M.Zuiko  12-40 mm f/2.8. Widzicie ich kształty i wielkość, a dodać jeszcze warto
informacje o tym ile trzeba unieść w dłoni. Sam korpus E-M1 II jest cięższy od E-M5 II
o ok. 40% - niecałe 600 g vs. trochę ponad 400 g. Ale jeśli do "piątki" dołączymy grip,
staje się ona lżejsza od "jedynki" zaledwie o 6%. W podobny sposób szanse wyrównuje
ciężki obiektyw, na przykład taki jak na zdjęciach. Redukuje on różnicę ciężarów
do ok. 20%. Jeśli "piątkę" dodatkowo doposażymy gripem, różnica spada do 4%. 

     Za wydmuszkę z pewnością nie będą uważali najnowszej „piątki” ci, którzy nie mają odniesienia do starszych Olympusów serii E-M1 i E-M5. Szczególnie, że do ciężaru dobrze dopasowana jest jego forma. Wielkość, kształty aparatu, układ i szczegóły sterowania – to wszystko świetnie gra. Aparat trzyma się palcami, a nie dłonią, nie ma konieczności obejmowania go i ściskania – właśnie dzięki niedużej masie. Jeden warunek: obiektyw też nie może być duży i ciężki. Więcej: musi być mały i lekki. Tak jak pokazany na niektórych zdjęciach w artykule naleśnikowaty 14-42 mm f/3.5-5.6 albo któraś ze stałek f/1.8-2. Ale też nie każda. Jeśli mowa o obiektywach 12, 17, 25, 45 mm, to w porządku; bo już z mocno metalowym 75 mm f/1.8, sytuacja się zmienia. Nie ma już mowy o trzymaniu aparatu w palcach, trzeba go już porządnie chwycić. Problem w tym, że nie bardzo jest za co. I to jest istotny minus w porównaniu z E-M1 II. W jego przypadku mocno wystający, wysoki i sensownie wyprofilowany uchwyt pozwala – w zależności od sposobu trzymania – powiesić aparat na palcach albo zaprzeć go na palcach dłoni. Nie ma konieczności ściskania go, co konieczne jest, a także przeszkadza mi w „piątce”.

Olympus E-M5 III z firmowym uchwytem.

     Pomocą w tym względzie może okazać się dodatkowy grip ECG-5. Może, i zasadniczo okazuje się wsparciem, ale też nie do końca. Jest on głęboki, ma własny spust migawki i otaczające go pokrętło, ale został wyprofilowany inaczej niż własny uchwyt „jedynek”. Pomaga komfortowo trzymać w ręku aparat podczas fotografowania ciężkim szkłem, jednak pozwala dobrze odpocząć dłoni gdy nie fotografujemy tylko w pewnych konfiguracjach sprzętu. Nie możemy bowiem swobodnie zawiesić na samych palcach aparatu z podczepionym 12-40 mm f/2.8 albo 75 mm f/1.8, jednak już w towarzystwie naprawdę dużych – jak na Micro 4/3 – szkieł jak najbardziej. Dużych, czyli takich jak 40-150/2.8 albo superzoomy 12-100/4, czy 12-200/3.5-6.3.
     W sumie wygląda to tak, że E-M5 III da się wygodnie trzymać tylko z najcięższymi obiektywami i z najlżejszymi. Tak to w każdym razie czują moje dłonie.

Olympus E-M5 III świetnie dopasowany jest kształtem i wielkością do małych
obiektywów. Tu wystąpił w towarzystwie "składanego", naleśnikowatego
zooma M.Zuiko 14-42 mm f/3.5-5.6.

     Gdy już kończyłem pisać ten artykuł, zauważyłem mnożące się w sieci informacje o braku sztywności korpusu E-M5 III oraz o sygnalizowanych uszkodzeniach mocowania statywowego. Pierwszego z tych zjawisk nie zaobserwowałem, Olympus nijak nie chciał mi się giąć w rękach, choć próbowałem. Jednak z tym mocowaniem statywu rzeczywiście coś jest na rzeczy, choć raczej nie dotyczy to aparatu wyposażonego w jakiś lekki i – przede wszystkim – nieduży obiektyw. Natomiast w towarzystwie większego szkła (ja sprawdzałem z wymienionymi przed chwilą superzoomami) rzecz wygląda znacznie gorzej. Nawet przy lekkim naciśnięciu obiektywu w dół, widać jak mocno zmniejsza się szczelina między nim, a głowicą statywu. Dolna płyta aparatu musi się naprawdę solidnie giąć. I pękać w nieco mniej sprzyjających okolicznościach. Wiadomo, jak się będzie uważało, to nic złego się nie stanie, ale myślę że nowej „piątce” przydałoby się w tym aspekcie więcej solidności.  

"Piątka" po lewej, "jedynka" po prawej. Różnica wielkości ich akumulatorów jest wyraźna.

     W analizach zasilania nowej „piątki” powszechnie biada się nad użyciem w niej akumulatora BLS-50, o którym wszyscy wiedzą, że bardzo marnie radzi sobie z zasilaniem Olympusów linii E-M10. Miałem do czynienia z pierwszymi dwoma jej przedstawicielami i gotów jestem napisać, że słowo „marnie” nie oddaje skali problemu. Pisałem zresztą o tym w swoim artykule dotyczącym E-M10 II. Miło zaskoczył mnie fakt, że E-M5 III potrafi znacznie lepiej współpracować z BLS-50. Nie to że rewelacyjnie, nadal nie ma mowy o starcie do całodziennego fotografowania z jednym akumulatorem. Z dwoma też byłoby to bardzo ryzykowne. Jednak nie zdarzało się, by akumulator zdychał po godzinie – półtorej fotografowania i wykonaniu setki zdjęć.

     Drugim powodem biadania nad zasilaniem E-M5 III, jest nieobecność w ofercie Olympusa gripa zawierającego dwa dodatkowe aku, analogicznego do akcesorium dla E-M5 II. Czyli nie dość, że akumulator jest słabszy niż w „dwójce”, to jeszcze nie można go wspomóc. Dla mnie jest to najistotniejszy objaw zesłania E-M5 III z klasy średniej do niższej. No, może nie zesłania, bo chodzi tu raczej o likwidację klasy średniej i upchnięcie nowej „piątki” w tej niższej. Niemiła jest też niemożność wymiany akumulatora w aparacie bez zdemontowania uchwytu ECG-5. Naprawdę nie dało rady zrobić w nim odpowiedniego wycięcia?
     Żeby jednak podejść do spraw uczciwie, to biorąc pod uwagę unowocześnienia E-M5 III w stosunku do poprzednika i wynikające z tego znaczne zbliżenie się go do E-M1 II, czymś trzeba było go od niego „odsunąć”. I padło na zasilanie. Przyznajcie, mogło być gorzej, prawda? Na pocieszenie, „piątce” dołożono opcję ładowania akumulatora przez port USB. Tego E-M1 II nie potrafi.

"Jedynka" po lewej, "piątka" po prawej. 

     No właśnie, unowocześnienia. Jest ich naprawdę dużo. Wręcz podejrzanie. Wymieniłem je już w artykule opublikowanym zaraz po premierze E-M5 III, ale tu powtórzę tę wyliczankę. W skrócie, gdyż niniejszy artykuł dotyczy porównania najnowszej „piątki” z E-M1 II, a nie E-M5 II.
     Idąc od zewnątrz, uwspółcześniono układ pokręteł. Automatyki mamy już na prawo od wizjera, a po lewej umieszczono historycznie uzasadnioną dźwigienkę wyłącznika z dwoma przyciskami, czyli analogicznie jak w serii E-M1. Za to przednie i tylne pokrętło sterujące pozostawiono „w stylu E-M10”, czyli dość wysokich gałek, co ogólnie rzecz biorąc podoba mi się. Kłopot tylko w tym, że palec za tylnym pokrętłem ma małe, ograniczone elementami na tylnej ściance, pole manewru prawo – lewo. Stąd trudniej szybko przejechać duży zakres ustawień funkcji umieszczonej pod tą gałką. W E-M1 II zakres ten jest dwukrotnie szerszy.
     Kolejny nowy plus, to uszczelnienia trzymające podobno standard IPX1. Tyle, że w oficjalnych materiałach Olympusa nie ma ani słowa na temat spełniania tej normy, a informacja tylko pojawia się okazjonalnie w sieci, np. na DPReview. Tę normę spełniają (podobno) również Olympusy E-M1 III oraz E-M1 X, natomiast nieznana jest Olympusom E-M5 II i E-M1 II.

Olympus E-M5 III.

     Wizjer aparatu to już OLED, a nie LCD. To druga, obok pełniejszej wodoszczelności, przewaga najnowszej „piątki” nad E-M1 II. Przewaga, bo tak twierdzi Olympus i tego OLEDa żądało wielu użytkowników. I niby racja, zgodnie z tym co deklaruje producent, wizjer daje lepszy kontrast i czystsze kolory. Jest tylko jeden problem: one nijak się mają do rzeczywistości. Gdy fotografuję E-M1 II, obraz jest bledszy i mniej wyrazisty, ale za to dokładnie odpowiada temu co widzę drugim okiem poza celownikiem. Oraz temu co później pojawia się na zdjęciu. Sorry, Olympusie, nie podoba mi się to unowocześnienie. „Jedynka” według mnie wypada tu lepiej. Także powiększeniem obrazu: 0,74 × w porównaniu z 0,68× w E-M5 III.

Olympus E-M1 II.

     Klapka po prawej stronie obudowy kryje gniazda kart pamięci: jedno w E-M5 III (UHS-II) i dwa w E-M1 II (UHS-II i UHS-I). Długość serii zdjęć oraz czas zapisu zdjęć nie budzą zastrzeżeń ani w jednym, ani w drugim aparacie. Przy tym oba potrafią czymś zaskoczyć przeciwnika. E-M1 II strzela mechaniczną migawką aż 15 klatek/s, a E-M5 III „tylko” 10. „Jedynka” umie jednym ciągiem wykonać ponad 60 zdjęć przy tych 15 klatkach/s albo ponad 70 przy 10 klatkach/s. A potem przelać je z bufora na kartę UHS-II w 15 s. Ładnie, prawda? Tyle, że nowa „piątka” strzela zdjęcia bez limitu. Niby żadne osiągnięcie, póki nie dopowiem, że chodzi o RAWy. Jakieś pytania?

Pojedyncze gniazdo kart pamięci w "piątce". Jednym wadzi ten niedostatek,
inni nie widzą w tym żadnego problemu ani źródła stresu. 

     Na plus „jedynki” zaliczę znacznie ładniejszy dźwięk migawki oraz wyraźnie krótszy blackout. Tę drugą zaletę doceniałem właściwie tylko przy zdjęciach seryjnych. Przy pojedynczych zauważałem dłuższy blackout „piątki”, ale nie wadził mi on jakoś szczególnie. Z moich obserwacji zdjęć wykonywanych oboma aparatami przy newralgicznych czasach ekspozycji wynikała trzecia przewaga migawki Olympusa E-M1 II: słabsze trzęsienie aparatem. Czy naprawdę tak jest, opiszę dalej, wraz z wynikami testu stabilizacji matryc.
     Obie migawki umieją zrealizować czas 1/8000 s, a do 1/32000 s sięgają ich migawki elektroniczne. Niestety – jak to w Olympusach – migawka elektroniczna nie może być „przedłużeniem” migawki szczelinowej. Czyli brak trybu Auto, w którym poniżej 1/8000 pracuje migawka mechaniczna, a gdy trzeba wejść w czasy krótsze, aktywuje się elektroniczna. To duży kłopot gdy fotografuje się w silnym świetle, i to nie tylko pełną dziurą stałek f/1.2. Przy szkłach f/1.8 migawce szczelinowej też często nie starcza czasów, szczególnie że natywna czułość matryc Olympusów wynosi ISO 200. W efekcie trzeba wachlować migawkami, przełączając się z jednej na drugą. Niewygodne to!

Zdjęcie wykonane "piątką" z użyciem firmowego szkła 75 mm f/1.8,
przy otwartej przysłonie. Kwietniowe słońce świecące przez cienkie
chmury (czyli warunki dalekie od ekstremalnych) wymusiło
ustawienie czasu 1/8000 s. Szkoda, że obu Olympusom brakuje
opcji automatycznego przełączania się na migawkę elektroniczną.

     Wnętrzności obu konkurentów prezentują się bardzo podobnie. Tkwią tam stabilizowane, 20-megapikselowe matryce z trybem Hi-Res (JPEGi 50 Mpx, RAWy 80 Mpx) i 121 polami AF z detekcją fazy. Tym kilku cechom i liczbom chcę poświęcić trochę uwagi.

     Zacznę od stabilizacji. Zdjęcia wykonane na potrzeby sprawdzenia jej skuteczności nijak nie potwierdzają moich wrażeń, że migawka „jedynki” mniej trzęsie aparatem. Wygląda na to, że jedynie pięknie brzmi, ale więcej korzyści z niej nie ma. Korzystałem z niestabilizowanego obiektywu 12-40 mm f/2.8, co oznacza że testowałem skuteczność samej stabilizacji matrycy, a nie Sync IS, czyli współpracujących systemów stabilizacji aparatu i obiektywu. Oba Olympusy nie zawiodły w tym względzie, a wręcz przeciwnie, prezentując wyniki na poziomie 5 działek czasu (test przy ogniskowej 40 mm). Udziały zdjęć ostrych, lekko i mocno poruszonych dla poszczególnych czasów ekspozycji oraz przy stabilizacji włączonej i wyłączonej wyglądają dla obu modeli niemal identycznie. Już bardziej remisowo nie mogło być. Ważniejsze jednak jest co innego. Tak wysoki poziom skuteczności został osiągnięty działaniami IS samej matrycy, bez pomocy optycznej stabilizacji obiektywu. Możemy więc liczyć… przepraszam, jestem pewien, że po dołączeniu któregoś ze stabilizowanych szkieł, wynik będzie jeszcze lepszy. Czytaj: rewelacyjny. Szkoda tylko, że Olympus tak oszczędnie dawkuje takie obiektywy. Ostatnim pokazanym był (prawie 4 lata temu!) genialny superzoom 12-100 mm f/4, a poza nim jest jeszcze tylko 300 mm f/4. Na stabilizowany supertelezoom 150-400 mm f/4,5 TC nadal czekamy.

Ogniskowa 42 mm, czyli małoobrazkowe 84 mm, czas naświetlania
1/4 s. Mamy więc przekroczenie zasady odwrotności ogniskowej
o więcej niż 4 działki czasu. A z serii 15 zdjęć, aż 12 było zupełnie
nie ruszonych. Olympusowska stabilizacja działa naprawdę świetnie!

     W wynikach testu trybu wysokiej rozdzielczości Hi-Res nie spodziewałem się rewelacji, a już na pewno nie znaczącego przyrostu szczegółowości ponad typowy dla Olympusów i Panasoniców poziom ×2.5. Czyli, że szczegółowość zdjęcia przy Hi-Res będzie wyglądała tak, jak z matrycy o dwuipółkrotnie wyższej rozdzielczości. Dla pionierskiego 16-megapikselowego E-M5 II oznaczało to 40 Mpx, a dla 20-megapikselowych matryc obu opisywanych tu modeli, powinno być 50 Mpx.
     Ten spodziewany schemat w pełni się sprawdził w przypadku RAWów. Gdy staranie je obrobimy, nie dostrzeżemy różnicy pomiędzy zdjęciami z obu modeli. Jednak z JPEGami jest inaczej, tu "piątka" wypada zauważalnie lepiej. Ważna uwaga, jeśli o tym nie wiecie: RAWy z obu aparatów mają deklarowaną rozdzielczość 80 Mpx, ale realna szczegółowość obrazu oczywiście temu nie odpowiada. JPEGi prosto z aparatu liczą 50 Mpx i jest to wartość w pełni uzasadniona. 

     Jeśli przypadkiem oglądaliście na DPReview zdjęcia scenki testowej wykonane w Hi-Res, to uspokajam, nie martwcie się.  W porównaniu z Sony A7R IV (60 Mpx) lub Fuji GFX 50 R (średnioformatowe 50 Mpx), Olympus wypada tam blado, czy raczej miękko. Obraz będzie prawdziwszy, jeśli pobierzcie tamtejsze RAWy i sami je wywołacie. Zdjęcia z E-M5 III dużo wówczas zyskają, ale mi po takiej operacji nadal coś nie pasowało, więc porównałem sam, z EOSem 5DsR (50 Mpx). Wyszło, że Olympus naprawdę nie ma czego się wstydzić, praktycznie w pełni dorównuje Canonowi. Jedno ale: Olympus znajduje się wówczas na granicy swoich możliwości. Natomiast zdjęcia Canona można w razie potrzeby jeszcze daaaaleko ciągnąć suwaczkami wyostrzania, przejrzystości, nie tracą one przy tym nic z plastyki.

Wycinki JPEGów Hi-Res z obydwu Olympusów. Prawe, czyli pochodzące z E-M1 II
jest zauważalnie miększe, ale próba wyostrzenia powoduje powstawanie obwódek na
kontrastowych konturach. Więcej nie da się uzyskać. W tej konkurencji E-M5 III wygrywa.
Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Motyw ten sam, choć nieco inaczej skadrowany, a przy tym w interpretacji innej pary
aparatów: Olympusa E-M5 III i Canona 5DsR. Zdjęcia obrobiłem w Capture One, ale
odmiennie od poprzednich. Jako wyjściowe uznałem canonowskie, a olympusowe
starałem się dopasować do niego. Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Drugi aspekt potencjalnej poprawy działania matrycy Olympusa E-M5 III w porównaniu z E-M1 II, to praca przy wysokich czułościach. Wysokich jak na Micro 4/3, więc nie liczcie na moje opinie na temat ISO 12800. Procesor w obu aparatach niby jest ten sam, czyli TruePic VIII, ale może uwspółcześnione algorytmy obróbki sygnału coś zmieniły na plus? Jeśli zmieniły, to troszkę. Nieznaczne troszkę. Widać to właściwie tylko w JPEGach, które w przypadku „jedynki” przy czułości ISO 3200 są już mało użyteczne, a w E-M5 III jeszcze jakoś wyglądają. Nie to, że ta czułość nagle stała się w pełni używalną. Jednak uczyniono niewielki krok w tym kierunku. W RAWach różnicy właściwie nie widać. Znaczy, nie zauważam jednoznacznej przewagi „piątki”. Na pewno coś tam pozmieniano, gdyż aparaty wymagają innego operowania suwaczkami usuwania szumów chrominancji, luminancji i wyostrzania, jednak nie potrafię wskazać zwycięzcy.

Kadr do testu szumów i szczegółowości obrazu dla wysokich czułości. Wycinki poniżej.

Na RAWach różnice w działaniu obu aparatów trudno dostrzec, prezentuję więc wycinki
z JPEGów. Je da się już jakoś rozróżnić, bo przewaga E-M5 III jest nieznaczna.
Kliknij by obejrzeć zdjęcie w pełnej rozdzielczości.

     Ostatnia kwestia, to sprawność ciągłego autofokusa. Olympus E-M5 III to pierwszy model ze średniej, bądź niższej linii, który dostąpił zaszczytu posiadania autofokusa z detekcją fazy. Sprzętowo jego system AF w niczym nie ustępuje temu z „jedynek”, włącznie z E-M1 X i E-M1 III. W sumie nic dziwnego, matryca jest ta sama i zawiera 121 krzyżowych, „fazowych” pól ostrości. Trochę mało tych pól, wolałbym zobaczyć ich ze dwa razy więcej. Ale skoro nawet w Olympusie E-M1 III jest ich 121, więc w najbliższej przyszłości małe szanse na poprawę w tym względzie.
     Software’owo przewaga najnowszej „piątki” nad E-M1 II objawia się umiejętnością śledzenia oka. Jednak nie sprawdziłem jak ta lepszość objawia się praktyce. Nie bardzo miałem możliwość wykonać test według swoich dotychczasowych standardów, nie publikuję więc zdjęć prezentujących sprawność C-AF. Coś tam jednak posprawdzałem, i ogólnie rzecz biorąc rzecz nie wygląda bardzo różowo. Z początku wręcz przeraziłem się, bo ciągły autofokus wcale nie miał ochoty działać. No, „wcale” to może przesada, ale było naprawdę źle. A wiedziałem, że nie powinno, gdyż już staruszek E-M1 potrafił ostrzyć bardzo przyzwoicie. Co zresztą opisałem na blogu. Pogrzebałem w menu szukając ustawień poprawiających działanie C-AF i wynalazłem dwa. Pierwsze, radykalnie zmieniające obraz, to ustawienie czułości ciągłego AF na +2, a nie domyślne 0. Drugą pomocą okazało się przełączenie z migawki mechanicznej na elektroniczną. No, po tych zmianach autofokus „piątki” wreszcie zaczął działać przyzwoicie. Aż tyle i tylko tyle. Żadnych rewelacji, ani też żadnej przewagi w skuteczności nad C-AF Olympusa E-M5 III nad E-M1 II. A właściwie nawet przegrana, gdyż w „jedynce” działa on równie dobrze jak w E-M5 III także z użyciem migawki szczelinowej.

     Pamiętacie, jak zatytułowałem artykuł dotyczący premiery Olympusa E-M5 III? „Mój ci jest!” Tak to wówczas czułem, zresztą nie tylko na podstawie informacji prasowej i danych katalogowych, ale również po obmacaniu aparatu. Czy coś się zmieniło po dłuższym użytkowaniu zestawieniu z „emerytowaną jedynką”? Owszem, tak. Na minus, niestety. W trakcie pisania tego artykułu te minusy zbierały się i zbierały, więc byłem coraz mocniej przekonany, że w podsumowaniu zjadę nową „piątkę” i jednogłośnym zwycięzcą ogłoszę E-M1 II. Gdy jednak przyjrzałem się „zadom i waletom” obu modeli, uznałem że sprawa nie jest tak jednoznaczna.

     Zdecydowanie polecałbym E-M5 III tym wszystkim, którzy planują korzystanie z lekkich obiektywów. Ta kombinacja pozwoli docenić mikroskopijność systemu. Duże szkła wymagają gripa ECG-5, ale nie uważam go za dobrze zaprojektowane (i wycenione) akcesorium. No, i do ceny aparatu wypadałoby doliczyć koszty jednego albo i dwóch zapasowych akumulatorów. Wyraźnie zauważalnymi plusami „piątki” są nieograniczone długością serie RAWów oraz opcjonalne ładowanie aku przez USB. Wizjer OLED? Mi nie pasuje, ale wiem że są tacy, którym bardzo się spodobał. Jest jeszcze jedna przewaga nowszego modelu. Taka przyszłościowa, czy raczej potencjalna: upgrade oprogramowania. Znając politykę Olympusa, będzie on co jakiś czas poprawiał działanie sprzętu oraz rozszerzał jego możliwości nowymi wersjami firmware’u. Tak więc „piątka” będzie coraz lepszym aparatem, co nie grozi już E-M1 II. On występuje dziś w wersji finalnej, wzmocnionej „na do widzenia” softem 3.0. Ale to koniec jego rozwoju; lepszy już nie będzie.
     Co nie znaczy, że ma się czego wstydzić przed E-M5 III. Mi bardziej podoba się jego ergonomia, wizjer, zasilanie, migawka (dźwięk, krótszy blackout). Serie 15 klatek/s nie rajcują mnie, ale wielu doceni ich przewagę nad 10 klatkami/s w „piątce”. Jeśli E-M5 III zamierzalibyśmy kupić w komplecie z gripem, to zauważmy że „jedynka” go nie potrzebuje, więc oszczędzamy pieniążki. Po zsumowaniu z dodatkowym aku koniecznym w E-M5 III, E-M1 II wypada z tysiąc złotych taniej od „piątki”. Znaczące! Plastikowość tego aparatu nie przeszkadza mi, poza aspektem mocowania na statywie. Jeśli planujemy takie fotografowanie, myślmy raczej o E-M1 II.
     Bardzo istotną kwestią jest praktyczny remis w konkurencji efektów zdjęciowych, identycznie działa też autofokus (lekka przewaga E-M1 II w C-AF z użyciem migawki szczelinowej) oraz stabilizacja. Z jednej strony cieszyć się należy, że model z niższej półki dorównuje temu „wyższemu”, ale z drugiej może dziwić dlaczego aparat o kilka lat nowszy nie wygrywa w tych konkurencjach. Dobre to, że musząc wybrać któryś z tych Olympusów, mamy kilka kwestii z głowy.

     I jeszcze jeden drobiazg, o którym dowiedziałem się dopiero podczas pisania artykułu. Wcześniej byłem przekonany, że tylko pierwsza wersja „jedynki” występowała w srebrnej wersji obudowy. A tu niespodzianka, Olympusa E-M1 II też można kupić w lżej wyglądającej odmianie. Nieczęsto pojawia się ona w ofercie sklepów, ale jest do trafienia. Na wszelki wypadek dodam, że E-M5 III oczywiście też występuje w czerni i srebrze. Niektórzy uważają, że w wypadku tego modelu owo srebro wygląda jakoś plastikowo i „tanio”. Bo ja wiem? Tak czy inaczej, w towarzystwie jasnych wersji obiektywów, jasne Olympusy OM-D prezentują się bardzo stylowo. Sam jestem zwolennikiem czerni w sprzęcie foto, ale dla tych Olympusów robię wyjątek.

     Który więc z modeli finalnie polecam? Mi bardziej leży E-M1 II, ale absolutnie nie ma co się bać „plastikowego” E-M5 III. Jeśli macie co do niego wątpliwości, a możecie poczekać z zakupem, to poczekajcie. Na początku artykułu napisałem, że wyprzedaż E-M1 II spowodowana jest chęcią zrobienia miejsca na rynku dla E-M1 III. Ale jest też – jak podejrzewam – drugi cel takiego działania. Bo gdy już E-M1 II zniknie ze sklepów, a to nastąpi raczej szybko, będzie można obniżyć cenę „piątki”. I najnowszej, trzeciej „jedynki” też J Weźcie te kwestie pod uwagę wybierając model Olympusa… i termin jego zakupu.

22 komentarze:

  1. Plastikowe to zle! Nie rozumiem dlaczego ludzie tak bardzo boja sie zmian. To nie jest taki plastik jak w ruskich Agatach czy swiatlomierzach Leningrad, to jest cos zupelnie innego. Poza tym teraz juz nikt nie kupuje aparatu na cale zycie. Niedawno widzialem reporaz o pani fotografce, nie pamietam jak sie nazywala, byla to niemiecka reporterka robiaca zdjecia w obozach uchodzcow. Pani powiedziala ze prawdziwa praca zaczyna sie dopiero w nocy, kiedy ma czas przejrzec i opracowac pare tysiecy (!) zdjec, ktore zrobila w dzien. Fakt, na szyi miala 2 kamery, ale i tak, skromnie liczac, kazda z kamer robila ponad 1000 zdjec dziennie. No to jak dlugo potrwa, zanim pani fotografka bedzie potrzebowala nowy sprzet? Rok? Dwa? Gora dwa lata. (A ja mam w moich zbiorach dzialajace aparaty starsze niz 100 lat :-) )
    Mysle ze trzeba skonczyc z tradycyjnym pojmowaniem fotografii, niedlugo pojawia sie kamery z zakrzywiona martyca, juz chyba 99% ludzi nie wie co to migawka i przyslona, albo ostrosc, bo kamery sa doskonale zautomatyzowane. Co sie tyczy wagi aparatu - ile wazy smartfon z dobrym tele i szerokim katem? Pytam, bo tym sie bedzie fotografowalo, i to juz jutro.
    Na zmiany, szczegolnie w mysleniu, potrzeba czasu, i mysle ze ten czas wlasnie nadszedl. Pierwsze samochody nie roznily sie niczym od konskich powozow, poza tym ze kun zostal zastapiony motorem, nastepne generacje nie wiadomo czemu, nie mialy dachow, kierunkowskazy powstaly pare dziesiatek lat po wynalezieniu samochodu.
    Mysle ze za pare (krotkich) lat zmieni sie nasz stosunek do fotogrfowania i do sprzetu fotograficznego, bo to czego jestesmy wlasnie swiadkami to jest wielka rewolucja.
    Niech zyje plastik!!! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasne, nie należy bać się plastików, tak jak nie należy bać się „chemii”. Ani fizyki. Grunt, żeby były one stosowane z głową. Często są, czasem nie. Pewnie chęć urwania milimetra z wysokości E-M5 III spowodowała, że gniazdo statywowe usztywnione jest tylko na słowo honoru. Innych aspektów plastikowości tego aparatu nie czepiam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie na Lens Rentals mozna zobaczyc ze obiektyw Nikona za 10 tysiecy dolcow jest w duzej mierze made of plastic :-)

      Usuń
    2. Tak, widziałem. A na blogu testowałem kiedyś Nikkora 24-70/2.8 VR, w którym na zewnątrz poza bagnetem nie znalazłem nawet kawałeczka metalu.

      Usuń
    3. To by moze znaczylo ze plastikowy gwint do statywu to nie taki szajs jak myslisz?

      Usuń
    4. Gwint jest metalowy. Podobnie jak płytka go otaczająca. Problemem jest co innego. A właściwie to problemy są dwa, sumujące się, no i nie wiadomo jak duży udział w tym braku sztywności ma każdy z nich. Pierwszym jest mocowanie tej płytki do zbyt cienkiej / mało sztywnej dolnej pokrywy aparatu. Drugim to, że sama płytka jest nieduża, więc obciąża mały fragment pokrywy.

      Usuń
    5. Aparat ma 2 lata gwarancji, mozna sprawdzic czy wytrzyma. Poza tym, czy duze i ciezkie obiektywy nie maja swojego mocowania na statyw? Chyba nikomu nie przyjdzie do glowy uzywac wtedy gniazda z aparatu?

      Usuń
    6. Racja, można sprawdzić. Ale jeśli nie wytrzyma i pęknie, to trzeba będzie naprawić na własny koszt, bo gwarancja nie uwzględnia tego typu uszkodzeń mechanicznych.
      Mocowanie statywowe ma zaledwie kilka największych szkieł m43. Kojarzę 40-150/2.8 i 300/4 u Olympusa oraz 100-400 i 200 u Panasa. Ale ja zauważyłem tendencję do gięcia się dołu aparatu przy takich, którym mocowania brak. Choć trochę ważą i są długie, więc łatwo uzyskać duże siły na stopce.

      Usuń
  3. Sam nie mam nic przeciwko tworzywom sztucznym w konstrukcji aparatów. Ba, byłem nawet użytkownikiem Pentaxa MZ-M, który w czasach filmowych uchodził za kwintesencję plasticzaka. Ale nie kosztował nigdy tyle co E-M5 III. To mocowanie statywowe to jednak wtopa. I mimo, że lubię małe i lekkie aparaty, wybór może być jeden: E-M1 II. Oczywiście czysto hipoteczny, bo tkwię w martwym systemie A Sony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jeszcze E-M1 III, ale on jeszcze droższy. A jeśli E-M1 II, to trzeba się śpieszyć z zakupem...

      Usuń
  4. Hipotetyczny. Muszę zmienić mój wysłużony a55 na coś pokroju a77II lub a99

    OdpowiedzUsuń
  5. Za założenia SLT, czy niekoniecznie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę przypadkiem znalazłem się w tym systemie. Mam kilka fajnych szkieł, jak Sigma 24mm f/2.8, Sony 85 f/2.8 i Minolta 50 f/1.7. Potrzebuję czegoś ze sprawnym AF i obiektywu w rodzaju 70-200 f/2.8 bo jedna córka jest amazonką a druga piłkarką. Choć jeśli zdecyduję się na APS-C, to chwilowo zostanę przy 55-200, który jest zdumiewająco dobry, biorąc pod uwagę cenę. Niestety mam spory odsetek zdjęć nieudanych, bo a55 ma słaby AF, a na śledzącym i szerokim polu AF w ogóle nie można polegać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, skoro jest zapas sprawdzonych szkieł, to warto trzymać się bagnetu. W bezlustrach to dopiero A6000 daje radę w CAF.

      Usuń
  7. Witam,

    A jak się ma do tej dwójki Panasonic Lumix G90? Czy warto go rozważać w kontekście upgrade'u z Olympusa E-M5 Mk II? :)

    Pozdrawiam,
    Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, myślę że tak, warto. Może brakować Hi-Res, ale poza tym G90 chyba pod każdym względem wypada lepiej. Oczywiście należy wziąć pod uwagę kwestię niepełnej kompatybilności obiektywów i korpusów Olympusa i Panasonica. Test G90 wisi na blogu: https://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2019/08/test-panasonic-lumix-g90-jest-sie-czym.html

      Usuń
    2. Witam,

      Dziękuję bardzo za odpowiedź! Przeczytałem Pana bardzo pozytywną recenzję Lumiksa G90 już wcześniej i w sumie dlatego właśnie o niego zapytałem :)

      Szczerze mówiąc do tej pory nigdy nie używałem funkcji Hi-Res w swoim Olympusie, więc nawet nie wiem jak dużo straciłem ;) Domyślam się, że G90 wypada lepiej w stosunku do E-M5 Mk II, bo to nowsza i bardziej zaawansowana konstrukcja, ale czy przewyższa on również E-M1 Mk II?

      Pozdrawiam,
      Paweł

      Usuń
    3. Noooo, tu bym się mocno zastanawiał. I chyba postawiłbym na Olympusa. Ale w tym wypadku lista szkieł ma jeszcze większy wpływ na wybór niż w przypadku E-M5II vs G90. Jeśli dużo panasonicowo-leikowych, przy używaniu których istotny jest AFC i bardzo skuteczna stabilizacja, G90 będzie lepszym wyborem.

      Usuń
  8. Dzień dobry,

    Wiem, że ten Olympus E-M1 Mk II to wspaniały sprzęt, ale uważam, że nie zasługuję w tej chwili na taki topowy aparat. Po prostu w moich rękach 90% jego możliwości pewnie by się zmarnowało ;)

    Aktualnie wykorzystuję wyłącznie amatorskie, raczej ciemne obiektywy Zuiko, ale zanim pomyślałem o nowszym body, to zastanawiałem się właśnie nad stopniową ich wymianą na lepsze, jaśniejsze szkła. Używane obiektywy Zuiko 12-40 f/2.8 czy 40-150 f/2.8 można dziś kupić za naprawdę rozsądne pieniądze.

    Ja do fotografowania w plenerze nie potrzebuję aż tak bardzo wybitnego AFC. O wiele bardziej zależy mi na poręczności zestawu, uszczelnieniach, dobrej stabilizacji i jakości obrazu.

    Ten zakres ogniskowych, o którym wspomniałem wyżej (12-150mm) pewnie wystarczyłby mi w 100%, ale kuszą mnie też szkła Panasonica 12-60 f/2.8-4 i 50-200 f/2.8-4. Zwłaszcza pierwszy z nich, który wydaje się być bardziej uniwersalny. Ale z tego co widzę, to sumarycznie taki zestaw kosztuje o wiele więcej niż wymienione obiektywy Zuiko z serii Pro.

    Eh, naprawdę nie jest łatwo się zdecydować, którą markę wybrać :)

    Pozdrawiam,
    Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli AFC i stabilizacja niezbyt istotne, to JA brałbym jednak Olympusa. To według mnie aparat trochę "poważniejszy" niż G90. Ale jeśli podobają się szkła Panasonica, to może G9? On jest tańszy od E-M1 II. Z kolei G90 kosztuje jeszcze o 1000 mniej, więc zostanie kasa na obiektywy. Racja, trudny wybór.

      Usuń
    2. Właśnie sprawdziłem, że Lumix G9 kosztuje sporo mniej nawet po ostatniej promocji Olympusa, który wycenił E-M1 Mk II na 4999zł :) Ale jak już pisałem wcześniej, to są flagowe modele, prawdziwa ekstraklasa, najwyższa półka wśród bezlusterkowców. Profesjonalista na pewno zrobi z nich właściwy użytek. Ja do swojego hobby wolę jednak coś mniejszego, lżejszego i poręczniejszego, jak mój E-M5 Mk II :)

      Pewnie skończy się tak, że zamiast myśleć o zmianie korpusu skupię się jednak na wyborze jakiegoś fajnego szkła. Bo lepszy efekt powinien być szybciej zauważalny :) A na zmianę body jeszcze kiedyś przyjdzie czas.

      Dziękuję bardzo za wszystkie rady i poświęcony mi czas! :)

      Pozdrawiam serdecznie,
      Paweł

      Usuń
    3. Szkła to podstawa, więc jeśli używanie E-M5 II "nie boli", to proszę przy nim pozostać. Choć fotografowanie E-M1 II, czy (szczególnie) G9 sprawia mnóstwo frajdy. To naprawdę inna klasa sprzętu. Cóż szkodzi, że wyrafinowanego? Kiedyś może to się przydać. Raz, ze względu na możliwości, dwa, choćby po zakupie 40-150/2.8, który wymaga dużego uchwytu. Zdaję sobie sprawę że te dwa modele to spore bydlęta (zwłaszcza Panas), co stanowi istotny argument na minus w m4/3.

      Usuń