czwartek, 14 stycznia 2021

TEST: Samyang AF 14 mm F2.8 FE

     Samyang od kilku lat kroczy drogą wbijania się z trzeciej do drugiej ligi producentów obiektywów. Wbijania się bardzo skutecznego. Z początku był kojarzony głównie z tanimi szkłami supertele, w rodzaju 500 mm f/8, potem pojawiły się rybie oka pod APS-C i Micro 4/3, a następnie już normalniejsze, choć nadal krótkoogniskowe, jasne stałki. No dobrze, zdarzyło się 100 mm i 135 mm, ale one okazały się jednorazowymi wybrykami, bo później Samyang nie wyskoczył ponad 85 mm. 

     Tyle, że wszystko to były obiektywy bardzo mechaniczne, bez jakiejkolwiek komunikacji z aparatem. Żadnych elektrycznych styków, żadnych popychaczy przysłony, tylko goły bagnet. Wreszcie z pięć lat temu Samyang wszedł w zaawansowaniu o poziom wyżej, i to w dwóch aspektach. Po pierwsze pojawiło się pełne połączenie z aparatem, zarówno elektroniczne, jak i mechaniczne. Czyli styki dla przekazywania danych w jedną i drugą stronę oraz do sterowania przysłoną, ewentualnie dźwigienka / popychacz, jeśli przysłona miała być przymykana mechanicznie. Po drugie, autofokus, czym Samyang różni się od trochę później startującej Laowy. Ona nadal tkwi w manualach, a przy tym stara się prezentować szkła wyjątkowe, bądź wręcz rekordowe pod względem kombinacji parametrów – ogniskowa, jasność, skala odwzorowania itd. Samyang działa nieco bardziej konserwatywnie, a przy tym nie waha się wypuszczać obiektywów jakich na rynku jest zatrzęsienie. Przykładem choćby ostatni 35 mm f/1.8 oraz spory wybór portretówek 85/1.4. 

     Właśnie, to kolejna cecha jego oferty: mnóstwo wersji pozornie podobnych szkieł. Tych czternastek lub osiemdziesiątekpiątek jest tyle, że czasem trudno się połapać która jest która. Ale bez paniki! Trochę poczytamy i pooglądamy zdjęcia obiektywów, i orientujemy się która wersja to manual focus, która premium manual focus, która auto focus i do jakich aparatów da się je podłączyć. Przy tym każde mocowanie często oznacza nieco inną nazwę obiektywu, co niesamowicie zwiększa liczbę modeli Samyanga w sprzedaży. Gdy zajrzałem na Ceneo, znalazłem tam około setki Nikkorów, tyle samo szkieł Canona, dwa razy tyle Sigm, a Samyangów… ponad 400! A samych jego czternastek w różnych odmianach, wersjach i mocowaniach, aż 40! Robi wrażenie, prawda?

     Tyle przydługiego wstępu, przechodzę do testu. Trochę mi głupio, bo uświadomiłem sobie, że do tej pory nie miałem na warsztacie żadnego Samyanga. Znaczy, na blogu, bo dawno temu dla Foto testowałem APSowe rybie oko 8 mm, nota bene bardzo udane. Teraz wymyśliłem sobie przestrzelanie jakiejś mocno szerokiej, ale jednak rektalinearnej, stałki. Zresztą jasne, że stałki, bo do zoomów Samyang jeszcze nie dojrzał. Padło na 14 mm f/2.8 z mocowaniem Sony FE.


     Prezencja…

na piątkę! Surowy, lekko kanciasty kształt dobrze pasuje temu Samyangowi, który brzmi bardzo solidnie. Raz, wymiarami: nieco poniżej 10 cm długości i mniej niż 9 cm maksymalnej średnicy. Dwa, pasuje do masy ciut niższej od pół kilograma oraz mocno metalowej obudowy. Plastikowy jest tylko pierścień ostrości oraz zintegrowania osłona przeciwsłoneczna.

     Wspomniany pierścień jest bardzo drobno rowkowany, ale w żaden sposób nie przeszkadzało mi to w ręcznym ostrzeniu. Zresztą opór przy nim występujący jest nieduży (choć i nie za mały), co wynika z pośrednictwa silnika elektrycznego w ogniskowaniu – oczywiście wykonywanym wewnętrznie.


      Przyjrzyjcie się zdjęciom prezentowanym powyżej. Widzicie? Racja, nie widzicie. Ja też nie widzę. Ani śladu jakiegokolwiek dodatkowego elementu sterującego znanego z analogicznych obiektywów Sony. Przełącznik AF/MF? Brak. Programowany przycisk? Zapomnijcie. Szkoda! Już tak podstawowa czynność, jak włączanie i wyłączanie autofokusa wymaga tu obsługi z poziomu aparatu.

     Samyang nieco zrehabilitował się w najnowszych dwóch swoich obiektywach FE, czyli 35/1.8 i 75/1.8. Dodał tam przełącznik funkcji pierścienia ostrości, którym alternatywnie można zmieniać przysłonę. W przyszłości nowy firmware obiektywów ma umożliwić przypisanie temu przełącznikowi także innych zadań. Jakich, jeszcze nie wiadomo. 

      Tył obiektywu został obafflowany, i to nawet dwustopniowo: najpierw tuż za ostatnią soczewką, a potem jeszcze przy samym bagnecie. Dzięki temu mniej zbędnego światła będzie buszowało po wnętrzu aparatu.

     Przednia soczewka nie jest mocno wypukła, lecz producent nie zdecydował się na umieszczenie wokół niej gwintu filtrów. Co ma sens, gdyż to pewnie zwiększyłoby średnicę przodu szkła o centymetr, albo i więcej. 

     EDIT: czujny czytelnik dopatrzył się nieobecności w artykule informacji dotyczącej uszczelnienień tego Samyanga. Niniejszym uzupełniam więc: uszczelnień brak. Na wszelki wypadek dopowiem, że optycznej stabilizacji obrazu też.


      A w środku…

     bogato, ale bez cudów: 14 soczewek, wśród nich dwie z niskodyspersyjnego szkła i trzy asferyczne. Przysłona ma siedem listków i przymyka się maksymalnie do f/22. O wewnętrznym ogniskowaniu już wspominałem, a jego napędem jest… nie wiem, Samyang nie deklaruje typu silnika. Grunt, że ostrzenie odbywa się szybko, cicho, a obiektyw współpracuje ze wszystkimi wyrafinowanymi trybami, w tym ustawianiem ostrości na oku lub na twarzy. Piszę o tym na wszelki wypadek, bo to nie takie oczywiste w niezależnej optyce. W końcu wiele aspektów współpracy aparatu i obiektywu wymaga od twórców szkła pełnej znajomości protokołów przesyłu danych. Czasem można je uzyskać poprzez inżynierię odwrotną, lecz w tym wypadku chyba Samyang dogadał się z Sony i otrzymał te informacje oficjalnie. Świadczyć o tym może zarówno bezproblemowe działanie AF, jak i aktywne w aparacie funkcje korekcji wad obiektywu: dystorsji, winietowania, poprzecznej aberracji chromatycznej. 

     Nie zawsze jest tak pięknie, gdyż – jak zauważyłem przeglądając dane techniczne tego Samyanga z mocowaniem Nikon F – tam te korekcje nie działają. Jednak nie analizowałem tego tematu dalej i dokładniej, obiektyw po obiektywie i mocowanie po mocowaniu.

     Najmniejsza odległość ogniskowania wynosi – według moich pomiarów – 17 cm, czyli ciut mniej niż deklarowane oficjalnie 20 cm. Dla minimalnego dystansu ostrości jej płaszczyzna wypada zaledwie 5 cm od krawędzi osłony przeciwsłonecznej.


     Na zdjęciach…

     wszystko wygląda ładnie. Właściwie do niczego nie mogę się solidnie przyczepić, choć nie twierdzę że ten Samyang jest królem jakości obrazka. Ale po kolei.

     Szczegółowość obrazu w środku klatki prezentuje się bardzo dobrze już przy otwartej przysłonie. Jeśli potrzebujemy maksimum, przymykamy przysłonę do f/4, ale użycie f/5.6-11 też nie zaszkodzi. W odróżnieniu od f/16 kiedy to zaczyna działać dyfrakcja na przysłonie i obraz zaczyna mięknąć. Obiektyw testowałem na 24-magapikselowym Sony A7C, więc pamiętajmy że użycie tego Samyanga z modelem o wyższej rozdzielczości matrycy spowoduje, że limit dyfrakcyjny przesunie się o działkę przysłony w dół. A w przypadku A7R IV może i o dwie działki.

     Brzeg kadru już tak pięknie nie wygląda, choć o tragedii nie ma mowy. Szkoda tylko, że przymykaniem przysłony niewiele zyskujemy. Ot, coś tam się poprawia w szczegółowości, ale dopiero dla f/8-11 uzyskujemy najwięcej ile się da. Ale to także dobra wieść, bo w razie potrzeby możemy działać na f/4, nie tracąc wiele do maksimum możliwości szkła.

     Ale znowu, tak to wygląda dla matrycy 24 Mpx. Gdy przyjrzymy się wynikom testów na przetwornikach bogatszych w piksele, szczegółowość brzegów klatki nie będzie już tak „płaska”. Zajrzyjcie choćby do testu tego Samyanga na Optical Limits.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla poszczególnych przysłon. Wycinki poniżej.
 
Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Poprzeczna aberracja chromatyczna przeszkadza przede wszystkim gdy fotografujemy z otwartą przysłoną. Gdy obiektyw przymykamy, wada staje słabiej widoczna. Niemniej widać ją, stąd warto na stałe włączyć w aparacie jej korekcję. Tyle, że ona nie jest w stu procentach skuteczna. To w odróżnieniu od korekcji w firmowej wywoływarce RAWów, czyli Sony Edit. Ta usuwa ją w pełni i bezśladowo. 

Kadr do testu poprzecznej aberracji chromatycznej. Wycinki poniżej.

Po lewej wycinki ze zdjęć wykonanych przy f/2.8, po prawej przy f/8. Na górze zdjęcia
bez korekcji AC, na dole z korekcją. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Winietowanie? Oczywiście, jest. To w końcu ultraszerokokątny szkło. Dobrze, że ściemnienie narasta dość płynnie w kierunku obrzeży klatki, więc niekoniecznie razi. Spójrzcie na zdjęcia poniżej. Zobaczycie, że sporo zależy tu od jasności motywu w okolicach rogów kadru. Problemy z winietowaniem na niebie okazują się mniejsze niż na trawniku.

     Druga istotna kwestia, to wyraźny spadek intensywności winietowania po przymknięciu przysłony z f/2.8 do f/4. Poprawa jest istotna, natomiast dalsze przymykanie już nie daje wyraźnych efektów. Choć oczywiście troszkę pomaga.

     Sprawa trzecia, to niepełna skuteczność cyfrowej korekcji winietowania w aparacie. Coś tam ona daje, ale bez rewelacji. Niemniej warto ją włączyć. Nie podoba mi się też, że wspomniany wcześniej Sony Edit nie posiada funkcji automatycznej korekcji winietowania, a jedynie ręczną.

Górny rząd to zdjęcia wykonane bez, a dolne z włączoną korekcją winietowania.

      Dystorsja też jest obecna na zdjęciach. Typowo dla optyki szerokokątnej, to dystorsja beczkowata. Nie bardzo silna, ale dość wyraźna. W jej wypadku zarówno korekcja w aparacie, jak i w Sony Edit, są skuteczne. Polecam ich używanie. Chyba nie muszę opisywać które z poniższych zdjęć zostało wykonane z korekcją, a które bez niej.  


     Miłe zaskoczenie przeżyłem oglądając zdjęcia wykonywane pod ostre światło. Spadek kontrastu nie występuje, a bliki pojawiają się tylko pojedyncze. Tradycyjnie, jest ich widocznych tym więcej i są tym ostrzejsze, im otwór przysłony mniejszy. Publikuję serię zdjęć na których uzyskałem najmniej korzystne efekty. Ale jeśli coś w ogóle mi tu przeszkadza, to duży czerwony blik na prawo od reflektora, ostry przy f/11, a przy f/5.6 prezentujący się bardziej jako plama światła. A, w centrum zdjęcia bliki są tylko dwa. To małe cóś na tle bruku, to kropelka wody z przedniej soczewki. Trochę kropiło, co widać na pierwszym zdjęciu. 



   Jeszcze kwestia charakteru nieostrości, do którego nie mogę się przyczepić. Może i nie jest to całkiem gładkie „mydełko”, które lubię, ale jednocześnie brak im „nerwowości”, co z kolei bardzo by mi przeszkadzało. W sumie oceniam je pozytywnie. 


     Na koniec dorzucam jeszcze kilkanaście zdjęć wykonanych podczas testu. Z zasady są to JPEGi prosto z aparatu, naświetlone przy natywnej czułości ISO 100, z wyłączonymi wszystkimi korekcjami ekspozycji i obiektywu. Odstępstwa od tych zasad deklaruję w podpisach. A, całkiem sporo z publikowanych zdjęć to kadry zbliżone do kwadratu, które w oryginale były pionowe, ale odciąłem im dół. Ot, taka specyfika mojego fotografowania (zbyt) szerokim kątem. 

Przysłona f/2.8.

Przysłona f/2.8. Przycięte z dołu.

Przysłona f/5. Tryb DRO Lv5, korekcja ekspozycji -0,7 EV.

Przysłona f/5.6.

Przysłona f/2.8, korekcja -0,7 EV, obcięte na dole.

Przysłona f/2.8., korekcja +0,7 EV.

Przysłona f/4, korekcja +0,7 EV.

     Powyżej pozornie typowe ujęcie warszawskiego Grobu Nieznanego Żołnierza, na które jednak chciałem zwrócić waszą uwagę. Po pierwsze stąd, że superszerokokątne obiektywy wymagają milimetrowej precyzji w ustawieniu się do zdjęcia. A nawet jeśli tak zrobimy, to może się okazać że obiekt na zdjęciu i tak leci w którąś stronę, bądź zwęża się. Nieraz bowiem przekonałem się, że założenia architektoniczne, pozornie wyglądające na idealnie osiowe i symetryczne, w rzeczywistości takie nie są. Czasem starczą drobne ich odchylenia, by zdjęcia trzeba było prostować w edycji. Czego tym razem nie zrobiłem. 

     Sprawa druga, to perspektywa zdjęcia wykonanego z tak małej odległości. Dzięki temu widzimy tablice umieszczone wewnątrz arkad Grobu. Byłoby to niemożliwe gdybyśmy fotografowali obiektywem standardowym, bądź – co lubię – długim tele, z daleka. Duża odległość pozwalała spłaszczyć perspektywę, a w tym wypadku także umieścić w tle więcej Ogrodu Saskiego. Dawniej można było w tym celu odejść od Grobu Nieznanego Żołnierza o dobre 200 m. Teraz da się tylko o 100 m, gdyż na środku placu, w osi Grobu pojawił się maszt flagowy. Niemniej polecam wszystkim obie metody fotografowania tego obiektu.

Przysłona f/2.8. Obcięte z dołu.

Przysłona f/11.

Przysłona f/6.3.

Przysłona f/4.5, tryb DRO Lv5, korekcja -1,7 EV.
A i tak nie dało rady uratować najwyższych świateł.

Przysłona f/4, czułość ISO 1600.

Przysłona f/2.8, czułość ISO 1600.

     Pierwszym moim spostrzeżeniem po zakończeniu testu tego obiektywu, było to że mam ogromną chętkę na przestrzelanie kolejnych Samyangów. Ogromnie jestem ciekaw, czy też zaprezentują się jakościowo tak ciekawie jak ta czternastka. Jasne, ona nie jest ideałem, ale jeśli musiałbym wyznaczyć jej wady wymagające objechania, lista okazałby się króciutka. Na jej czele nie postawiłbym nawet szczegółowości brzegów kadru, a nieobecność dodatkowych przełączników / przycisków po lewej stronie obiektywu. One byłyby na czele, ostrość brzegów na drugiej pozycji… i to byłby koniec. Poza tym te brzegi mogą boleć głównie przy wysokorozdzielczych matrycach. Reszta nie budzi moich zastrzeżeń, a zachowanie pod światło bardzo chwalę. Poza tym cena tego Samyanga pozwala zapomnieć o jego niedostatkach. Niecałe dwa i pół tysiąca złotych to suma która wygląda bardzo zachęcająco, jak na tak szeroki, a przy tym stosunkowo jasny ultra szeroki kąt. Uważam ten obiektyw za sensowną, kompromisową propozycję spośród innych czternastek, których jest trochę na rynku, od superjasnej Sigmy f/1.8 począwszy, a na miniaturowej Laowie f/4 skończywszy. Jest z czego wybierać. Ale tego Samyanga szczerze polecam!

 


Podoba mi się:

+ solidność konstrukcji

+ przyzwoita (całościowo) jakość tworzonego obrazu

+ cena

Nie podoba mi się:

- brak dodatkowych przełączników

- szczegółowość na brzegach kadru


Zajrzyj też tu:

TEST: Laowa 9 mm f/2.8 Zero-D – kompozycja (prawie) idealna.

TEST: Sigma 12-24 mm f/4 DG HSM ART – jeśli nie rekord, to co?

TEST: Venus Laowa 12 mm f/2.8 Zero-D. Najszersze małoobrazkowe ef-dwa-osiem.

TEST: Tamron 15-30 mm f/2.8 – superszeroko i ze stabilizacją

TEST: Perełka! Venus Laowa 7,5 mm f/2 MFT

TEST: Sony FE 12-24 mm f/4. „Lekko to już było”? Nieprawda!


10 komentarzy:

  1. Co za zbieg okolicznosci! Wlasnie przed chwila kupilem Prakticar 18-28, to jest Samyang, i jako jedyny obiektyw do Praktiki B produkcji Samyang, uwazany byl za nawet dosc uzyteczny. Pozostale, a bylo ich kilka, sa absolutnie bezuzyteczne. Nawet dla amatora. Musze go teraz wyprobowac, ale z tego co widac w wizjerze nie jest tragicznie. Za ten obiektyw plus telekonwerter 2x,(made in Japan, chyba Sigma)wszystko nieuzywane, orginalnie zapakowane, zaplacilen 30 euro. Takie sa teraz ceny tych rzeczy, kiedys w PRLu byly niedostepne. :-)
    Fajnie poczytac ze sa firmy ktore sie rozwijaja, i po raz kolejny musze ubolewac, ze Europa pada na nos. Pentacona juz daaawno niet, a taki szajsowy Samyang robi nagle uzyteczne rzeczy. Biedna Europa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korea żondzi! Ciekaw jestem jakości zdjęć z tego 18-28. Nawet bardziej bez podłączonego TC, niż z nim :-)

      Usuń
    2. To nie takie proste. Najpierw trzeba by wybrac jakis dobry film, nadajacy sie do testu obiektywow. Dotychczas mnie takie rzeczy nie bawily, kupowalem stary sprzet, doprowadzalem go do porzadku i robilem kilka zdjec zeby sprawdzic czy naprawde ddobrze dziala. To mi wystarczalo. Do testu trzeba potem wyjs i porobic troche zdjec w roznych warunkach, potem film profesjonalnie wywolac i jakos profesjonalnie powiekszyc. Konwertera sie jeszcze nie dorobilem, musze sie za czyms rozsadnym rozejrzec. Poza tym jesli juz test cyfrowy, to tylko na pelnoformatowej matrycy, inaczej jaki sens ma 18mm? Tera wes pan se to potsumuj! :-)
      Na razie zobacz na przyklad tutaj:
      https://www.digicamclub.de/showthread.php?t=15121
      albo moze tu:
      https://www.dpreview.com/forums/post/54578933
      albo tu:
      https://www.avito.ru/moskva/fototehnika/prakticar_18-28mm_f4-4.5_mc_new_box_1989205466
      albo tu:
      https://mrybak.tripod.com/testy/prak1828.htm
      Dobrej zabawy!

      Usuń
    3. Co do TC - znalazlem w poniedzialek oferte nie do odrzucenia. Nowiutki sprzet, 4 Praktiki B, chyba z 6 obiektywow, dwa telekonwertery i duzo dodatkow do tego. Wszystko za grosze. Ja kupilem tylko nowiuka, prosto z orginalnego kartonu i w 100% sprawna Praktike BC1, obiektyw i telekonwerter. Aprat za 40 euro, restza razem za 30. Telekonwerter kupilem oczywiscie nie do osiemnastki, ale do Prakticara 300, zeby sie pobawic super tele. :-) Sprawdzilem na wizjerze - obraz jest bardzo ostry!
      Nie mialem zamiaru uzywac TC razem z 18-28 bo mam PB Sigme 30-70, wiec po co niby telekonwerter?
      Ale dosc moich bazgrolow, tu mowa o Samyangu AF 14. Sadzac z testu to jest naprawde obiektyw wart duzo wiecej niz kosztuje! Super!

      Usuń
    4. Jasne, żartowałem z tym TC. Ale gdy zobaczyłem napisane obok siebie TC i 18-28, nie mogłem się powstrzymać. 300 + TC - no, to może być ciekawe. Miałem B300 raz w ręku, a nawet zrobiłem zdjęcie. Do BC1 miałem wtedy tylko standard i byłem z nim na Westerplatte, na spotkaniu z papieżem. I gdy kilkanaście metrów od siebie zobaczyłem jakiegoś księdza z B300, bez wahania przecisnąłem się i wymusiłem pożyczenie :-) No, za bardzo wymuszać nie musiałem, bo wtedy Praktiki B były w Polsce taką rzadkością jak Cadillaki dzisiaj. Gdy się spotka dwóch gości z takim samym, specyficznym, sprzętem, idzie się dogadać.

      Usuń
    5. A to ciekawa historia! Ja nigdy nie slyszalem o B300, no chyba ze masz na mysli B200? Praktiki B300 nigdy nie bylo. Musialo ci chyba zaszkodzic kadzidlo na tym religijnym spotkaniu! Albo chodzi ci tu o Prakticar PB 300?:-) Poza tym - B200 i BC1 to w 99,9% to samo. Jak w przypadku setek innych odmian Praktik - roznice w wiekszosci sa minimalne albo zadne.

      Usuń
    6. Jasne że chodziło o Prakticara (mocowanie B i 300 mm, stąd "B300") - jakoś nie przyszło mi do głowy, że można to zrozumieć inaczej.
      A jeśli w Kościele coś komuś może zaszkodzić, to kadzidło już najmniej.

      Usuń
    7. Na tym Prakticarze jest napisane Prakticar 4/300 MC. Ten obiektyw jest jeszcze w dzisiejszych czasach dossc wysoko ceniony, choc to tylko Zeiss Jena. W poskich czasach byl dla mnie absolutnie nieosiagalny, podobnie jak Praktiki z serii B. Teraz te rzeczy sa tanie.

      Usuń
    8. Dla mnie też był jedynie pozycją katalogową, dlatego bez wahania wbiłem się w tłum, by go użyć. Szczególnie, że w tej konkretnej sytuacji długie tele było szkłem bardzo pożądanym. Inna sprawa, że kilka tygodni później bez większych problemów kupiłem w sklepie 28/2.8 i 135/2.8.

      Usuń
  2. I znowu dziwny zbieg okolicznosci. Po te 2 szkla jechalem do Berlina, bo ich w PRLu nie moglem dostac! Mam je do dzisiaj. Jechalem tam PKP razem z moja wtedy jeszcze narzeczona i z moim dobrym przyjacielem. On chcial kupic jakis lepszy aparat. Kupilismy w koncu w Berlinie - Köppenick w niewielkim sklepie, ja te obiektywy, a on niestety tylko Exe II, bo nic innego w stolicy DDRu nie bylo. Potem wymienil ja na Zenita TTL, ktorego mi niedawno podarowal.Jeszcze gdzies mam zdjecia z tej "wyprawy". Kolega musial w pociagu ogolic brode, bo nie mial jej na zdjeciu w dowodzie z wkladka! :) Celnik powiedzial ze wystarczy ogolic tylko polprofil, czyli polowe brody. Smieszne? Takie to byly czasy, mlodzi nie wiedza co to zycie! :-)To tyle na temat Samynga AF 14 mm F2.8 FE ;-)

    OdpowiedzUsuń