wtorek, 11 stycznia 2022

TEST: Canon RF 28-70 mm F2L USM – Wielki, Ciężki, Wspaniały

     Canon prezentując latem 2019 roku EOSa R, samym aparatem błysnął słabiej niż ogłoszoną jednocześnie optyką. Wśród czterech zaprezentowanych wówczas szkieł znalazła się bowiem tylko jedna nie-eLka, choć i tak ciekawa – malutka, prawie-makro trzydziestkapiątka f/1.8. Jakoś nie miałem okazji wziąć jej na warsztat, w odróżnieniu od dwóch obiektywów RF z czerwonym paskiem. Test RF 50 mm f/1.2 przeczytać możecie TU, a test zooma RF 24-105 mm f/4 TU. Najwyższa pora, by przedstawić trzeci, zdecydowanie najciekawszy obiektyw z pierwszego wypustu szkieł RF, czyli zoom 28-70 mm f/2.

     To zoom, który od samego początku podejrzewano o umiejętność produkowania genialnego obrazka, bo nie wierzono by Canon mógł pokazać potężne, ciężkie i koszmarnie drogie szkło, które niedomagałoby jakościowo. Od tego samego początku zastanawiano się, czy warto kupować ten obiektyw by zastąpić nim dotychczasowe rozwiązania. Czyli, czy jest sens zastąpić nim zooma 24-70/2.8, ewentualnie czy dobrym pomysłem jest używać go zamiast dwóch, czy trzech stałek. Część zastanawiaczy poprzestała na spekulacjach, część po prostu kupiła ten obiektyw. 
     I co? Różnie. Znaczy, wśród opinii posiadaczy słychać jeden wspólny ton: to genialne szkło! Jednak potem następuje rozłam. Część użytkowników jest wniebowzięta, uważa że zoom 28-70/2 zaspokoił wszelkie ich potrzeby i w ogóle nie ma powodu by zdejmować go z aparatu. Jednak wcale niemała grupa postanowiła rozstać się z tym grzmotem. Jak widzę i czytam, niemal wszyscy z tej grupy postanowili pracować jednak stałkami. I chwalą sobie ten powrót-odwrót, doceniając teraz pracę małymi i lekkimi szkłami.


     Tym wszystkim, którzy postanowili pozbyć się zooma 28-70/2, w podjęciu decyzji pomogła nietypowa sytuacja na rynku. Po prostu od samego początku popyt znacząco przewyższał podaż. Obiektyw pojawiał się niedużych ilościach, znikał natychmiast ze sklepów, a opinie o nim były coraz to lepsze. Popyt więc rósł, a obiektyw był trudnodostępny. Okazało się więc, że ci którzy pobawili się nim już i dojrzeli do sprzedaży, byli w bardzo korzystnej sytuacji. Wcale nie musieli sprzedawać go ze stratą, wychodzili na zero. A znam dwa przypadki, gdy udało im się sprzedać używane po kilka miesięcy egzemplarze z zyskiem. Tego dawno u nas nie grali!

     Pozostaję przy kwestii ceny, bo dotychczas jakoś nie napisałem ile konkretnie ten zoom kosztuje. Nie kojarzę ile kosztował w Polsce na wejściu, czy też jaka była wówczas jego cena sugerowana. Teraz trzeba za niego zapłacić 15 tysięcy złotych. Natomiast za Wielką Wodą cena sugerowana obiektywu w momencie jego premiery wynosiła 2999 dolarów, a dziś w sklepach ceny zaczynają się od 3100 dolarów. Czyli było drogo, i jest drogo. A nawet drożej.

     Inne efektowne konkrety liczbowe? Proszę bardzo: średnica 104 mm, gwint filtrów 95 mm, a masa katalogowa wynosi 1432 g. Postawiłem obiektyw na wadze i pokazała ona dokładnie tyle, co do grama. Normalnie ważyłbym z osłoną przeciwsłoneczną, i wraz z nią masa z pewnością dociągnęłaby do półtora kilograma. Jednak nie zważyłem, bo osłona egzemplarza testowego pochodzącego z polskiego Canona jakoś zaginęła na polu walki. Znaczy podczas któregoś z wcześniejszych wypożyczeń. Normalka, niestety. 


     Długość obiektywu wynosząca 140 mm nie robi już wrażenia, podobnie jak 9, czyli liczba listków przysłony. Jednak 19, czyli liczba soczewek, już tak. Przyjrzyjcie się skomplikowanemu, rozbudowanemu o opisy schematowi optyki tego zooma. O samych soczewkach napisano tam wystarczająco dużo, podsumuję tylko, że znajdziemy 5 asferycznych i 3 bardzo niskodyspersyjne UD. Skróty dotyczące warstw przeciwodblaskowych znaczą: SWC – Sub-Wavelength Coating, ASC – Air-Sphere Coating.

     Stabilizacja optyczna? Rzecz jasna, brak. Taka już uroda współczesnych bardzo jasnych zoomów. Nie to, że technicznie nie dałoby się im wcisnąć modułu stabilizującego, ale wpłynęłoby to negatywnie na jakość optyczną oraz gabaryty i ciężar konstrukcji. A że niemal wszystkie matryce są obecnie stabilizowane, więc nikt nawet nie próbuje tworzyć sobie dodatkowego problemu. Inna sprawa, że ani EOS R, wraz z którym pokazano testowane szkło, ani późniejszy RP nie miały stabilizowanych przetworników, więc z początku można było marudzić z powodu nieobecności systemów redukcji rozmazań obrazu.


     Jeśli komuś kilka podanych wyżej liczb nie powiedziało tego, wyjaśnię precyzyjnie: Canon RF 28-70/2 to wielkie i ciężkie bydlę! Po prostu kawał słoja, circa litrowego, przy tym ważącego wyraźnie więcej niż takowy słoik napełniony wodą. Znacząca ilość tego ciężaru tkwi wewnątrz obudowy, bo ona sama jest niemal w całości plastikowa. Metal napotykamy wyłącznie na wąziutkim pasku przy bagnecie oraz w pierścieniu ogniskowych, posiadającym rzecz jasna gumową nakładkę. Reszta obudowy to tworzywa sztuczne. Niektórych może dziwić ten brak solidności, ale taka była konieczność. Gdyby w obudowę włożono więcej metalu, obiektyw byłby jeszcze cięższy. Wręcz nieprzyzwoicie za ciężki. A ten plastik to nie żaden polistyren, a poliwęglan, który nie musi wstydzić się swoich parametrów wytrzymałościowych. Zresztą ten zoom Canona nie jest pierwszym przypadkiem profesjonalnego, a przy tym aż tak plastikowego szkła. Przypomnę choćby Nikkora 24-70/2.8 VR, który w obudowie nie ma ani grama metalu.

     Ten duży ciężar sprawiał mi w pracy kłopoty, choć nie wprost, a pośrednio. Ciężki zestaw aparat plus obiektyw wymagał oparcia go na lewej dłoni. Wglądało to tak, że aparat leżał na jej nasadzie, a palce w naturalny sposób trafiały na pierścień. Niby OK, tyle że to był pierścień ostrości, a nie ogniskowych! Ten położony jest bliżej aparatu, i by go obracać musiałem cofnąć dłoń, na której nie dało się już oprzeć sprzętu. Baaardzo to było niekomfortowe! Kombinowałem tak i siak, ale nie udało mi się znaleźć sensownego sposobu obsługi. Dopiero gdy zauważyłem, że zdjęcia kadrowane w pionie sprawiają znacznie mniej kłopotów, zrozumiałem co może pomóc. Grip! On „podnosi” obiektyw, odległość od nasady dłoni do pierścienia zooma rośnie, i palce trafiają na niego już bez pudła. Sprawdziłem, i sposób okazał się skuteczny. Polecam!

     A gdy już trafiamy na pierścień zooma palcami, z obracaniem nim nie ma kłopotów. Opór jego ruchu jest raczej nieduży, płynny, równy, a opór statyczny niewiele większy od dynamicznego. Kolejnym plusem jest niewielki zakres obrotu, nie sięgający nawet 60°. Co zresztą nie dziwi przy niezbyt dużym zakresie zmiany ogniskowej. Dopiero podczas pisania artykułu przyszło mi do głowy, że bardzo duża średnica pierścienia ma prawo utrudniać jego obsługę. Ale, że podczas testu nawet nie zwróciłem na ten potencjalny problem uwagi, znaczy że on nie występuje.

     Obsługa pierścienia ostrości też jest bezproblemowa, a do pierścienia funkcyjnego mógłbym się, jeśli w ogóle, przyczepić tylko za jego położenie ciut za daleko od aparatu. Pierścień ten obraca się z kliknięciami, które można wyłączyć w serwisie. Osobiście wolałbym służący temu przełącznik na korpusie obiektywu, ale idea tego zooma kazała maksymalnie ograniczyć liczbę przełączników. Konkretnie, to do jednego: wyłącznika autofokusa.


     Właśnie, autofokus. Podczas fotografowania wszystko z nim w porządku, ale przy filmowaniu możemy napotkać kłopoty. Chodzi o dźwięki wydobywające się z napędu AF (pierścieniowy USM) gdy ten pracuje w trybie ciągłym. Jest to rodzaj potrzaskiwania, które niestety dobrze słychać w nagraniu dźwięku, jeśli pochodzi ono z mikrofonów aparatu.

     Z ustawianiem ostrości przy filmowaniu jest jeszcze jeden problem: ten zoom potężnie i głęboko „oddycha”. Zmiana kąta widzenia przy przejechaniu przez całą skalę odległości (0,39 m - ∞) jest naprawdę duża i z pewnością może przeszkadzać. Rzecz zobrazuję dalej, przy okazji opisu dystorsji, na którą zmiana odległości ostrzenia też ma istotny wpływ.

     Wspomniałem o minimalnej odległości ostrzenia 0,39 m. Niby niedużo, ale nie liczmy na spore skale odwzorowania. Ten obiektyw nie nadaje się nawet do „kwiatków i motylków”, czyli takiego pseudo-makro. Maksymalne powiększenie obrazu 0,18×, czyli 1:5,6 mówi samo za siebie.

     Najwyższy czas przejść do jakości zdjęć z tego zooma.
     Zacznę tradycyjnie, od szczegółowości obrazu. W centrum klatki sprawy mają się tu świetnie już przy pełnej dziurze. Na brzegu kadru zaledwie bardzo dobrze, gdyż dla otwartej przysłony widoczne jest lekkie obniżenie szczegółowości oraz pewna miękkość obrazu. Pomaga przymknięcie do f/2.8, a całkiem szczęśliwi będziemy przy f/4. Tak to wygląda na krańcach zakresu ogniskowych, bo w środku do brzegów kadru właściwie nie mogę mieć uwag już przy f/2.8. Biorąc po uwagę, że mowa o zoomie ze światłem f/2, wyniki przyjąć należy gromkimi brawami.

     Canonowski zoom wyróżnia się też pewną negatywną cechą dotyczącą szczegółowości zdjęć. Chodzi o stopień przymknięcia przysłony, w którym zaczynają być widoczne efekty działania dyfrakcji światła na przysłonie. Teoretyczną wartość tego otworu przysłony możemy znaleźć w internetowych kalkulatorach, a potwierdzają ją testy obiektywów prezentujące wartości MTF. Tyle, że w praktyce przysłona przymknięta o działkę mocniej nie powoduje widocznego spadku jakości zdjęć. Tak było w przypadku chyba wszystkich testowanych przeze mnie szkieł, ale RF 28-70/2 okazał się wyjątkiem potwierdzającym teorię. Dla testowego aparatu, czyli EOSa R5, dyfrakcja powinna zacząć działać dla przymknięcia przekraczającego f/5.6, i właśnie tak robi. Liczyłem, że otwór f/8 będzie należał do zakresu maksymalnej szczegółowości zdjęć, ale tak nie jest. W każdym razie natywnie, czyli przy wyłączonej korekcji dyfrakcji. Gdy jej użyjemy sytuacja wyraźnie się poprawia, f/8 możemy używać bez obaw, a f/11 właściwie też. Jednak na f/16 i f/22 nie liczmy.

     Wycinki, które widzicie poniżej, pochodzą w RAWów wywołanych w firmowym programie DPP (Digital Photo Professional), z usuniętym winietowaniem i poprzeczną aberracją chromatyczną. Z początku planowałem nawet opublikować RAWy wywołane w aparacie, lecz one wykazywały zauważalnie niższą szczegółowość niż te z DPP. Wahałem się, czy nie przyprawić zdjęć szczyptą DLO (Digital Lens Optimizer), lecz ta funkcja poprawiała obraz w poszczególnych fragmentach klatki dość wybiórczo. Uznałem więc, że to już zbyt cyfrowa manipulacja, więc odpuściłem ją sobie. Jednak wy nie zapominajcie o tej funkcji, bo może ona uczynić dla zdjęć sporo dobrego. Także w poruszonej wcześniej kwestii dyfrakcji. Ale zawsze korzystajcie z niej w wywoływarce RAWów, a nie w aparacie dla uzyskania ładnych JPEGów, gdyż tu efekty mogą okazać się nieciekawe. Mam na myśli mikrokontrast znacząco podciągnięty na szczegółach o niskim kontraście „naturalnym”, co psuje plastykę obrazu.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla wszystkich
ogniskowych. Wycinki poniżej.

Ogniskowa 28 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 35 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 50 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 70 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Poprzecznej aberracji chromatycznej nie brakuje. To wyraźnie świadczy, że konstruktorzy obiektywu właśnie tę wadę wytypowali do pokonania za pomocą korekcji cyfrowej. Ta jest stuprocentowo skuteczna, i po prostu należy jej używać cały czas. Jeśli koniecznie chcecie zobaczyć jak wygląda nieskorygowana poprzeczna AC, spójrzcie na zdjęcia poniżej.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczosci. 

     Za to osiowej aberracji chromatycznej nie spotkamy nawet śladu. Brawo, to ogromne osiągnięcie, szczególnie jak na tak jasny zoom. Drugi ważny pozytyw: całkowicie płaskie pole ostrości. Zero krzywizny, bez względu na ogniskową.

     Dalej już nie jest tak prosto. Dosłownie. Mam na myśli dystorsję. Ta może być dobrze widoczna, a na dodatek, tak jak to ostatnio modne, wyraźnie zmienia się w zależności od ustawionego dystansu ostrości. Jeśli ostrość ustawimy na nieskończoność, to w samym dole zooma napotykamy wyraźną beczkę oraz słabą poduszką w środku i długim krańcu zakresu. Zmniejszanie ustawianego dystansu ostrości skutkuje „beczkowieniem” dystorsji. Oznacza to, że beczka zaledwie wyraźna przy 28 mm, staje się przy ustawieniu 0,39 m silna, a słaba poduszka dla reszty zakresu zmienia się w wąsowatą, słabiutką beczkę. Poniżej widzicie zdjęcie ledwie widocznej beczki dla ogniskowej 47 mm i odległości fotografowania ok. 3 m. Jeszcze niżej zobaczycie coś znacznie efektowniejszego: beczkę przy 28 mm, i to na dwóch ujęciach. Pamiętacie, że wcześniej pisałem o potężnym oddychanie tego zooma, w całym zakresie ogniskowych? Oba zdjęcia wykonałem bez zmiany położenia aparatu, lewe z ostrością ustawioną na 39 cm, prawe na ∞. Pomimo przymknięcia przysłony do f/22 nie udało mi się uzyskać odpowiednio dużej głębi ostrości, ale co ma być widać, widać i tak. Czyli duża, wyraźnie wąsowata beczka dla małego dystansu ostrości, oraz beczka słabsza, ale też wąsowata, dla ∞. Na dokładkę, drugie zdjęcie prezentuje znacząco węższy kąt widzenia. Oj, nie pokochają tego zooma filmowcy, nie pokochają!

Ogniskowa 28 mm dla minimalnej odległości ostrzenia oraz dla nieskończoności.
Jeszcze raz przypomnę: oba zdjęcia wykonałem nie zmieniając pozycji aparatu.

Ogniskowa 47 mm, odległość fotografowania 3 m. Symboliczna dystorsja poduszkowata.

     Korekcja winietowania stała się ostatnio zadaniem przerzucanym przez konstruktorów obiektywów na barki informatyków. Tak jest i w przypadku tego zooma Canona. Naturalne winietowanie jest silne, a na dodatek ostre. Przy ogniskowej 28 mm rogi klatki są ciemniejsze od jej środka aż o 2 EV, a dla pozostałych ogniskowych o 5/3 EV. Cyfrowa korekcja nie jest w 100% skuteczna, choć oczywiście nie dlatego, że nie dało rady, a po prostu pełne rozjaśnienie obrzeży kadru mogłoby spowodować ujawnienie się tam szumów. Stąd „skorygowane” zdjęcia wykonane przy f/2 wykazują lekko ciemniejsze rogi, a nawet na tych wykonywanych przy f/2.8 korekcja nie jest idealna. Poniżej prezentuję serię „znormalizowanych” testowych zdjęć studyjnych dla trzech wybranych ogniskowych, z korekcją wyłączoną i włączoną.

Ogniskowa 28 mm. Górny rząd z wyłączoną, a dolny z włączoną korekcją winietowania.

Ogniskowa 50 mm. Górny rząd z wyłączoną, a dolny z włączoną korekcją winietowania.

     Prawda, że powyższe zdjęcia nie wzbudzają entuzjazmu? Do tych skorygowanych nie można się przyczepić, ale to co widać na nieskorygowanych, wykonanych przy pełnej dziurze, woła o pomstę do nieba. Tyle teoria. A teraz popatrzmy na kilka zdjęć plenerowych, które robiłem z wyłączonymi korekcjami wad optycznych. Oczywiście wybrałem takie, przy których korzystałem z f/2. Widzicie, nie ma czego się bać!

Ogniskowa 46 mm. 

Ogniskowa 62 mm.

Ogniskowa 39 mm.

Ogniskowa 70 mm.

     Dla uzupełnienia dorzucam jeszcze dwa zestawy porównawcze.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2. Korekcja winietowania wyłączona i włączona.

Ogniskowa 28 mm, korekcja winietowania wyłączona.

     I jeszcze jedna wada obrazu, która z początku wydała mi się znacząca, a potem uznałem ją za mniej istotną. Chodzi o zdjęcia wykonywane pod światło. Problem pojawił się, gdy na początku testu przypadkiem wykonałem zdjęcie ze słońcem w polu widzenia, na którym to zdjęciu wszystko się zawaliło. Kontrast poleciał na łeb na szyję, bliki rozmnożyły się jak króliki, po prostu nie było co zbierać! Wziąłem się więc do testowania tych zdjęć pod światło na poważnie, kombinowałem tak i siak, ogniskowe, przysłony, sposób padania promieni słońca… i nic tragicznego nie było widać. No, prawie nic. Nie to, że obiektyw sprawował się idealnie, zdarzały mu się gorsze momenty, lecz jak na tak skomplikowane szkło, wypadł i tak lepiej niż dobrze.

Wyjątkowy, słaby wynik. Ogniskowa 28 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/11.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/6.3.

Ogniskowa 56 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/4.

     Na koniec, nieostrości. Odetchnąłem gdy obejrzałem pierwsze zdjęcia, bo tu obawiałem się wpadki. Boke okazało się jednak miękkie, mydlane, szczegóły w nieostrościach są gładkie, krawędzie nie mnożą się. Czyli super! Zasadniczo, tak. Problemy mogą się pojawić gdy przejdziemy ze skali makro do mikro. Czyli zamiast oceniać całe zdjęcia, ewentualnie niezbyt mocno powiększone ich fragmenty, zabierzemy się za powiększenie 100-procentowe. Tu bez problemu dostrzeżemy cebulowatą – wręcz mocno cebulowatą! – strukturę jasnych, nieostrych punktów. Dwa, to słabe, i występujące tylko przy otwartej przysłonie, objawy mechanicznego winietowania w postaci lekkiego spłaszczenia tychże punktów na obrzeżach kadru. Piszę o tym tylko dla porządku, a nie dla krytykowania, bo w praktyce te efekty nie mają istotnego wpływu na odbiór zdjęć.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/3.5.

Ogniskowa 58 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 36 mm, przysłona f/2.

     Na koniec dorzucam zestaw zdjęć wykonanych podczas testu. Są to JPEGi wprost z EOSów R i R5, naświetlone przy czułości ISO 100, w standardowym trybie barw, przy wyłączonych wszystkich korekcjach wad optycznych obiektywu.

Ogniskowa 37 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 37 mm, przysłona f/5.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 50 mm, przysłona f/3.2.

Ogniskowa 43 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 28 mm, przysłona f/11.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/7.1.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/9.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 35 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 37 mm, przysłona f/5.6.

     Spodobał się wam ten zoom? Mi, bardzo! Jasność – jak najbardziej, jakość zdjęć – całkiem w porządku, a po włączeniu cyfrowych korekcji winietowania, dystorsji i AC już bez żadnych uwag. A na deser bardzo ładne nieostrości. Wcale więc mnie nie dziwi, że są tacy którzy sobie ten zoom przyspawali do aparatu. I trochę im zazdroszczę… bo to obiektyw nie dla mnie. Mniejsza o ciężar, ale w reportażu, bez 24 mm czuję się jak bez ręki. No, chyba żebym go kupił dla samego posiadania. To bardzo szlachetne szkło i czasem przyjemnie byłoby go sobie poużywać. Może więc… kiedyś… Na razie szczerze polecam go innym.



Podoba mi się:
+ szczegółowość zdjęć
+ plastyka obrazu
+ wybór wad skorygowanych optycznie

Nie podoba mi się:
- położenie pierścienia ogniskowych
- problemy przy filmowaniu: oddychanie, głośny ciągły AF



Zajrzyjcie też tu:
TEST: Sony FE 24-70 mm f/2.8 GM – no, to sprawdzam!
TEST: Sigma 24-70 mm f/2.8 A DG DN. Znowu piątka. Znowu z minusem.
TEST: Canon RF 24-105 mm F4 L IS USM – klasycznie uniwersalny
TEST: Wół roboczy á la Tamron, czyli SP 24-70 mm F/2.8 Di VC USD G2 

1 komentarz:

  1. Ciekawy (jak zawsze) test i uwagi. Ja zdecydowałem się na RF 24-70 2,8 i... jestem bardzo zadowolony. Kiedyś może ktoś zrobi test porównawczy tych obiektywów. Byłby na pewno interesujący.

    OdpowiedzUsuń