sobota, 24 lipca 2021

TEST: Sony FE 24-70 mm f/2.8 GM – no, to sprawdzam!

     Ten artykuł powstał na moje własne zamówienie, gdy okazało się że analogiczna Sigma 24-70/2.8 DG DN z poprzedniego testu LINK wcale nie wyszła tak super wspaniale jak się po niej trochę spodziewałem. Wyszła na piątkę z minusem, a ja uznałem że koniecznie należy sprawdzić co potrafi znacznie droższe konkurencyjne Sony. Znacznie, czyli 8500 zł Sony vs. 5400 zł Sigmy – ceny z początku lipca, sprzęt z polskiej dystrybucji, z uwzględnieniem aktualnego wówczas (dziś zresztą też) cashbacku za szkło Sony. Co – i czy w ogóle coś – dostaniemy dopłacając trzy patole? Może to tylko górka dla frajerów, którzy nie tkną kundla, bo muszą mieć firmowe szkło? O Sigmie jako kundlu wspominałem w podlinkowanym teście jej zooma, więc wiecie co mam na myśli. A może rzeczywiście dorzucając te pieniądze do pensji konstruktorów zooma Sony wsparliśmy ich pomysłowość, zmotywowaliśmy do sumienniejszej pracy, a oni odwdzięczyli się nam wspaniałym szkłem. Może tak, może siak. No, to sprawdzam!

     Od razu zapowiadam, ten test i artykuł są odpowiedzią na test zooma Sigmy, stąd odniesień i porównań do niego jest tu sporo. Nawet zdjęcia plenerowe starałem się powtórzyć, czy raczej naśladować po tamtym teście. Mam jednak nadzieję, że nawet jeśli zoom Sigmy nic, a nic was nie interesuje, znajdziecie tu wystarczająco dużo informacji o szkle Sony jako takim.

 

Z zewnątrz

     Metal, plastik, metal – tak prezentuje się obudowa licząc od strony bagnetu. Plastikowe są pierścienie oraz fragment obudowy pomiędzy nimi. Pewnie osłona przeciwsłoneczna też, ale jej nie dostałem w komplecie. Ten fakt nie dziwi, osłony lubią ginąć, szczególnie gdy obiektywy cały czas są w testach, na prezentacjach i pokazach. Racja, COVID znacznie ograniczył te ich peregrynacje, lecz testowany egzemplarz wygląda na gościa który zdążył przeżyć swoje jeszcze przed pandemią. Może nie wygląda na doświadczonego podwórzowego kocura z nadgryzionymi uszami i nosem, lecz wyraźnie dostał już w kość. Choć jeśli ta sztuka służy celom prezentacyjno-testowym od samej premiery obiektywu, czyli przez pięć lat, to i tak trzyma się świetnie. Na zdjęciach publikowanych w artykule być może zobaczycie celowo nieretuszowane przeze mnie jej blizny. Tym bardziej robi wrażenie świetnie działająca mechanika. Płynne, gładkie opory pierścieni, zero luzów promieniowych, czy osiowych przedniego członu. Co w sumie nie powinno dziwić, skoro obiektyw ma w nazwie człon GM, czyli General… tfu! G Master, oczywiście. Teraz sobie uświadomiłem, że owo G to już chyba ostatni wykorzystywany przez Sony element spadku po Minolcie. I jej obiektywach serii G, wyróżniających się złotym paskiem. Tu złotego paska nie ma, G jest srebrzyste, jego tło pomarańczowo-czerwone, ale dobre i to. Ważniejsze, że pozostała idea szkieł o najwyższej jakości zdjęć zarówno w ostrościach, jak i nieostrościach, ponadnormatywnie trwałych, niezawodnych i tego… no… wydajnych. Nie mam pojęcia co to słowo ma oznaczać w kontekście obiektywów, ale teraz tak się mówi. Dobra, koniec z marketingiem, wracam do konkretów.

     Dopowiem dwa słowa o pierścieniach. Ten od ostrzenia obraca się leciutko, no, może nawet ciut za lekko, ale mi to nie przeszkadza. Wiadomo, focus-by-wire. Znacznie szerszy, umieszczony bliżej aparatu pierścień ogniskowych ma opór znacznie większy, wręcz na granicy określenia „za duży”. Ale może taki był właśnie koszt zaprojektowania go tak, jak to zaanonsowałem wcześniej: oporu równego w całym zakresie, płynnego, nie wzrastającego na samym początku ruchu. Co najważniejsze, ta mądrość o za dużym oporze przyszła mi do głowy dopiero gdy obmacywałem obiektyw tuż przed napisaniem artykułu. Wcześniej, podczas fotografowania nie czułem żadnego dyskomfortu. No, ale jeśli ktoś liczy na zoomowanie jednym palcem, to srodze się zawiedzie.

     Zakres ruchu pierścienia ogniskowych to nieco mniej niż 90°, czyli jak najbardziej w porządku. I również dopiero przy testowym oglądzie szkła zauważyłem że oba pierścienie są w identyczny sposób rowkowane. Toż będą się myliły pod palcami! Minus trzy punkty w ocenie końcowej. Bzdura, niczego takiego nie dostrzegłem. Inna lokalizacja, duży odstęp, inny opór, więc nie ma czym się martwić.

     Obudowa oczywiście jest uszczelniona. Po jej lewej stronie, znajdujemy trafiający pod kciuk lewej dłoni przełącznik AF/MF oraz przycisk funkcyjny. Do przycisku nie mam uwag, ale wyłącznik autofokusa jest trochę za mało wyrazisty. Albo inaczej, trudno na niego trafić palcem. W zoomie Sigmy rozwiązano to lepiej, jak na mój gust i moje dłonie, w każdy razie. 

     Skoro już jestem przy wyższości Sigmy, to kolejnym tego elementem jest suwak blokady wysuwu przodu obiektywu. Plus sensowniejsze działanie samej blokady, co opisałem w tamtym teście. Analogiczny mikrosuwaczek Sony umieszczony jest w niewygodnym miejscu, trudno obsłużyć go opuszką palca, a trzeba paznokciem… no, w ogóle tragedia! Te ewidentne niedoróby dostrzegłem od razu na początku testu, a podczas niego szybko zrozumiałem ideę konstruktorów zooma Sony. Oni dołożyli tę blokadę tylko i wyłącznie dla dodatkowego punktu za ergonomię, uzyskiwanego w testach obiektywów. Blokada zooma? Jest! To +1 punkt. I tyle, bo ona nie ma żadnej praktycznej funkcji. Temu Sony przód się po prostu nie wysuwa, i już. W moich wcześniejszych testach obiektywów znajdziecie w tym miejscu notki asekuracyjne: tak to wygląda w nowym obiektywie, ale po kilku latach luzy być może się zwiększą… bla, bla, bla. W tym wypadku notka jest zupełnie zbędna. Skoro w mocno używanym egzemplarzu przód się nie wysuwa, znaczy gorzej już nie będzie.

     O, prawie żadnych cyferek dotychczas nie było! No, to uzupełniam. Długość katalogowa obiektywu to 136 mm. Z osłoną nie zmierzyłem, bo jej nie dostałem. Na pocieszenie dorzucę, że przezoomowanie z 24 mm na 70 mm zwiększa długość obiektywu tylko o 31 mm. Hm, a nie powinno jej zwiększyć o 46 mm? Sorry, to chyba przez ten upał. Maksymalna średnica obudowy wynosi 88 mm, obiektyw wymaga filtrów 82 mm. Konkurencyjna Sigma jest o ponad centymetr krótsza, ale obie deklarowane wcześniej średnice ma identyczne. Pewną inną średnicę ma większą, taką o której nie mówią dane katalogowe, ale może ona okazać się kłopotliwa. W Sigmie się okazała, pisałem o tym. Chodzi o średnicę tyłu obudowy. W przypadku zooma Sigmy jest ona na tyle duża, że spód obiektywu może wystawać w dół poniżej dolnej pokrywy aparatu i kolidować z głowicą statywu. Tak się w każdym razie zdarzyło przy fotografowaniu Sigmą fp L. Tu, w zoomie Sony takich obaw nie ma.

     Masa testowanego obiektywu to ok. 920 g (zważyłem z osłoną od zupełnie innego 24-70/2.8). Sigma uchodzi za wyraźnie lżejszą, ale na mojej wadze niemal doszła do 900 g, więc nie ma co mówić o wyczuwalnej różnicy.

 

We wnętrzu

     Ciąg dalszy cyferek. „Tylko” 9 listków przysłony w Sony, podczas gdy Sigma ma ich 11. Ciekawe, czy wyjdzie to w praniu, czyli na zdjęciach. Sigma epatuje ogromną liczbą niskodyspersyjnych soczewek (6 FLD i 2 SLD), więc Sony ze swymi dwiema wygląda przy niej bardziej niż skromnie. Jak to, tylko dwie w topowym, profesjonalnym G Master?! No wstyd po prostu! Ale znowu: czy ta różnica objawi się na zdjęciach? 

     Oprócz tych swoich dwóch (jedna ED, jedna Super ED), Sony posiada dwie soczewki asferyczne: jedną „zwykłą”, drugą Extreme Aspherical. Technologia jej wykonania zapewnia wyjątkowo wysoką gładkość powierzchni co ma zapobiec powstawaniu cebulowatego boke. Wszystkich soczewek zooma Sony ma 18, czyli tylko o jedną mniej niż Sigma. No, chociaż tu nie musi się wstydzić!

     Warstwy przeciwodblaskowe nałożone na soczewki wykorzystują technologię Nano AR. Niby jest już nowsza Nano AR II, ale z tego co kojarzę ona wykorzystywana jest na mocno wypukłych, przednich soczewkach obiektywów ultraszerokokątnych.

     Wewnętrzne ogniskowanie to oczywistość, podobnie jak brak systemu stabilizacji obrazu. Ustawianie ostrości zapewnia jeden silnik liniowy DDSSM. Silnik genialnie cichy i superszybki. Superszybki tak naprawdę, czyli biorąc pod uwagę nie tylko szkła bezlustrowców, ale lustrzankowe też. OK, to może jednak wypada podać pełną jego nazwę? Racja, wypada: Direct Drive Super Sonic wave Motor.

     Minimalna odległość ustawiania ostrości to ciut poniżej 0,4 m, a maksymalna możliwa do uzyskania skala odwzorowania obrazu wynosi 1:4. Około, bo mi, gdy sprawdziłem wyszła ciut większa, a katalogowo ma być nieco mniejsza. To oczywiście przy ogniskowej 70 mm, bo wraz ze skracaniem ogniskowej możliwości makro pogarszają się, przy 24 mm osiągając skromniutkie 1:10.

 

Na zdjęciach

     Furda obudowy, soczewki, plastiki i cyferki! Co widać na zdjęciach? Dużo widać i ładnie widać. W zasadzie to bardzo ładnie. Choć to ostatnie to nie wszędzie.

Szczegółowość

     Co tam, zacznę od podsumowania. Zoom Sigmy pochwaliłem w każdym aspekcie szczegółowości, poza zachowaniem przy 70 mm. No, a Sony… to samo! Znowu 70 mm wypadło wyraźnie słabiej. Tak jakby obiektyw po przekroczeniu ogniskowej 60 mm gubił oznaczenie GM. Ale tak ogólnie, to szkło Sony pokonuje Sigmę w niemal każdym punkcie tej konkurencji.

     Gdzie Sigma jest lepsza? W środku kadru przy 35 mm, ale tylko przy mocniej otwartej przysłonie, bo już f/5.6 daje remis. Oraz na brzegu kadru dla 70 mm. Tak, dobrze pamiętacie, ona tam nie błyszczy, ale Sony – jak widać – mocno uklękło. Ale znowu, przymykamy do f/5.6 i współzawodnictwo wyrównuje się. Bywają kombinacje ogniskowej, przysłony, rejonu kadru, gdzie obiektywy idą łeb w łeb, ale częściej to nie idą, a dostaje. I nie w łeb, a w tyłek. Sigma dostaje. A przecież ona jest naprawdę dobrym obiektywem! Chwaliłem szczegółowość jej zdjęć miesiąc temu i nie przestanę chwalić dziś. Ale Sony po prostu okazuje się lepsze. Jest po prostu świetne. Znaczy, tam gdzie jest świetne. A jest niemal wszędzie. Słabiutko wypadają właściwie tylko te naroża przy 70 mm. Środek dla tej ogniskowej też nie błyszczy dla otwartej przysłony, ale szybko „wstaje” i dla f/4 prezentuje się bardzo dobrze. Przy pozostałych ogniskowych centrum klatki wygląda wspaniale dla każdego otworu przysłony. Brzegi klatki poza tymi 70 mm nie dają podstaw do czepiania się, choć dla f/2.8-4 nie są idealne. Wiadomo, przymknięcie przysłony definitywnie likwiduje problemy. Otwór f/5.6, f/8 – bez zastrzeżeń. Ale dla f/11 już widać pierwsze, słabe ślady działania dyfrakcji. Tak słabe, że jeśli mielibyśmy chęć skorzystania z f/11, róbmy to bez wahania. f/16 – nie, już nie. Tu wpływ dyfrakcji jest wyraźny. f/22? Zapomnieć.

     Zapraszam do obejrzenia publikowanych niżej wycinków zdjęć testowych. Ponieważ wykorzystałem do nich ten sam motyw co w teście zooma Sigmy, możecie porównać je między sobą. To także dzięki temu, że tu, w teście Sony też pracowała 60-megapikselowa matryca. Oczywiście w Sony A7R IV, którego pewnie już wypatrzyliście na zdjęciu w nagłówku artykułu.

     Zwrócę jeszcze uwagę na tę rozdzielczość. To 60 Mpx. Weźcie więc pod uwagę, że jeśli szczegółowość obrazu uzyskanego w tym teście oceniam jako dobrą, to na aparacie 24 Mpx byłaby ona świetna. A jeśli tu piszę, że jest świetna, o, to znaczy że szkło jest wspaniałe.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla wszystkich
ogniskowych. Wycinki poniżej.

Ogniskowa 24 mm, brzeg kadru w górnym rzędzie, środek w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 28 mm, brzeg kadru w górnym rzędzie, środek w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 35 mm, brzeg kadru w górnym rzędzie, środek w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 50 mm, brzeg kadru w górnym rzędzie, środek w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 70 mm, brzeg kadru w górnym rzędzie, środek w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

 

Aberracje

     Chromatyczna poprzeczna – tak, jest. Ale wyłącznie w samym dole zooma, a widać ją na zdjęciach tylko wówczas gdy z jakichś przyczyn w aparacie / wywoływarce RAWów wyłączymy jej korekcję. Wygląda na to, że poprzeczna AC ma podobną intensywność dla całego zakresu przysłon. Najsłabiej ją jednak widać przy f/2.8.

Kadr do prezentacji poprzecznej aberracji chromatycznej.
Ogniskowa 24 mm, wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Chromatyczna podłużna – tak, jest. Ona z kolei pojawia się tylko przy 70 mm, dla otwartej przysłony jest nawet dość silna. Praktycznie znika przy f/5.6. Z pewnością w wielu testach zostanie ona zaprezentowana, bo prezentuje się dość efektownie. Ja sobie odpuszczę, gdyż wada ta szybko znika wraz ze wzrostem odległości fotografowania. Silna dla 0,4 m, już dla 1 m znika bez śladu, nawet gdy fotografujemy otwartą przysłoną.

     Sferyczna – nie stwierdziłem. Ognisko nie pływa, to raz. Dwa, bardzo ładnie wyglądają nieostrości na pierwszym planie. W zoomie Sigmy nieostry tył prezentował się na mój gust ciut bardziej gładko niż przód. Albo inaczej, przód pachniał pewną nerwowością. To by świadczyło o celowym lekkim niedokorygowaniu aberracji sferycznej. Natomiast u Sony tył przód wyglądają bardzo podobnie. Więcej o nieostrościach napiszę dalej.

 

Winietowanie

     No, jego zoom Sony nie może się wyprzeć. Producent nie deklaruje, że ten problem przerzucił z działu optycznego na informatyczny, więc efekty wizualne rażą mniej niż w Sigmie. Niestety charakter winietowania pozostaje w części taki sam. Ono po prostu jest ostre. Obszar zaciemnienia przy rogach klatki jest mniejszy niż w Sigmie, lecz szybkie przejście od jasności do ciemności wadzi tak samo.

     Tak to wygląda przy wyłączonej korekcji winietowania. Aktywacja jej w aparacie zasadniczo pomaga JPEGom, ale nie zawsze czyni to w pełni skutecznie (rzecz zrozumiała), a czasem działa nieprawidłowo. No, w każdym razie dziwnie. Niżej widzicie serię zdjęć bez i z korekcją dla 24 mm. Korekcja przy f/2.8 robi co może, przy f/4 odnosi pełen sukces, ale przy f/5,6 znowu zostawia ciemniejsze rogi klatki. Inny przypadek widzicie w następnym zestawie wycinków, dla ogniskowej 50 mm. Przy f/2.8 korekcja jest idealna (odnoszę wrażenie, że wręcz za silna), ale przy f/4 widać ostro zaciemnione rożki zdjęcia, a przy f/5.6 ładnie złagodzone.

"Studyjne" winietowanie dla ogniskowej 24 mm.
Górny rząd bez korekcji, dolny z włączoną korekcją.

"Studyjne" winietowanie dla ogniskowej 50 mm.
Górny rząd bez korekcji, dolny z włączoną korekcją.


     Sprawdziłem czy może mam w aparacie i obiektywie nieaktualny, niedorobiony firmware, ale nie, posiadałem najaktualniejszy. Widać akurat tych błędów Sony jeszcze nie poprawiło. Inna sprawa, że problemy ze skorygowanym lub nieskorygowanym winietowaniem napotykamy praktycznie przy oglądaniu zdjęć testowych mających na celu jak najlepsze zobrazowanie tej wady. Realne zdjęcia mówią nam, że coś tam może nam wadzić tylko jeśli winietowania nie skorygujemy. Skorygowane, czy to – czasami nieprawidłowo – w aparacie, czy to w wołarce RAWów, praktycznie pozwala nam nie myśleć o kłopotach. Zdjęcia prezentowane pod koniec artykułu dobrze to pokażą.

 

Dystorsja

     Jest, jest! Nawet podobna jak w zoomie Sigmy. Czyli trochę wąsowata beczka w dole zooma oraz poduszka w środku i górze zakresu ogniskowych. Jest jednak pewna różnica: w Sony zniekształcenia linii przy brzegu obrazu są znacznie słabsze niż u konkurenta. I tak jak i w przypadku winietowania udało się uzyskać lepsze rezultaty samą optyką. Dołożenie korekcji cyfrowej (w aparacie lub w wołarce RAWów) likwiduje problem całkowicie.

     Lewą stronę budynku wykorzystałem do prezentacji dystorsji przy 70 mm, prawą przy 24 mm. Korekcja cyfrowa oczywiście była wyłączona. Efekty widzicie poniżej.  



Pod ostre światło

     No, tu Sony po raz pierwszy przegrywa a Sigmą. Na pewno nie sromotnie, w sumie nie bardzo mam czego się czepiać, bo i Sigma i Sony potrafią wypuścić po jednym bliku. Tyle, że u Sigmy to maluszek, wręcz punkcik. Natomiast Sony w niekorzystnych warunkach produkuje konkretny kawałek plamy światła, który może wadzić. Może rzeczywiście nowsze powłoki Nano AR II pozwoliłyby dorównać Sigmie?

Ogniskowa 24 mm.


     A jeśli chodzi o spadek kontrastu na zdjęciach ze słońcem w kadrze, to mamy remis na wysokim poziomie. Nie bardzo wysokim, ale jednak.

Ogniskowa 24 mm, przysłona f/5.6.


Nieostrości

     Już trochę o nich napomknąłem. One naprawdę wyglądają świetnie. Oczywiście podczas oceny zdjęć wykonanych podczas testu szukałem dziury w całym, no i coś tam mi się udało znaleźć. Może nie dziurę, a dziurkę, na dodatek tylko jedną. Wypatrzyłem nienajładniejsze nieostrości w liściach / gałęziach / zieleni w rogach kadru dla szerszych i normalnych kątów widzenia. Wyglądają one nieco nerwowo, choć i tak lepiej niż w przypadku Sigmy. Zresztą oboma popełniłem niemal identyczne zdjęcie, więc możecie zobaczyć różnicę.

Tak nieładne nieostrości pojawiają się na zdjęciach bardzo rzadko.
Ogniskowa 44 mm, przysłona f/2.8. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.


     Ale patrzcie, do czego to doszło. Testowane szkło to nie żadna portretówka i królowa bokehu, to jasny reporterski zoom. A ja muszę się męczyć żeby wynaleźć jakieś niedoskonałości w nieostrościach. No, taki postęp to ja lubię.

     Jak już wspominałem, znajdujące się poza strefą ostrości tło i przedni plan prezentują się równie ładnie. Poza wspomnianą nerwowością w zieleni nie musimy się niczym więcej martwić. Żadnego rozdwajania konturów lub zamiany jasnych punktów w pierścienie. Cebulowate boke to rzadkość, jego ślady wypatrzyłem na dwóch czy trzech zdjęciach. Widać, że technologia obróbki soczewek asferycznych Extreme Aspherical sprawdza się. Ba, nie dostrzegłem nawet „kocich oczu”, czyli spłaszczonych blisko rogów zdjęcia obrazów nieostrych punktów. Patrzcie, da się uniknąć mechanicznego winietowania nawet przy „obciążeniu” mocowaniem obiektywu o najmniejszej w klasie średnicy. Sigmo, wstydź się!

     Poniżej możecie obejrzeć zestaw zdjęć popełnionych przeze mnie podczas testu. Znaczna część z nich to naśladownictwo ujęć z testu zooma Sigmy. Wszystkie są JPEGami prosto z aparatu, wykonanymi przy wyłączonych korekcjach wad optycznych. 

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 31 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 52 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4.
  
Ogniskowa 70 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 32 mm, przysłona f/6.3.

Ogniskowa 54 mm, przysłona f/4.5.

Ogniskowa 57 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 57 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4.5.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8.

No, to sprawdziłem. Było warto!

     SEL2470GM – wreszcie wcisnąłem do tekstu jego oficjalną nazwę kodową – to naprawdę świetne szkło. Co prawda liczyłem, że jeśli się potknie, to akurat nie w konkurencji szczegółowości obrazu. Dopuszczałem słabsze wyniki w aspektach winietowania lub dystorsji, ewentualnie wyglądu nieostrości, ale na tę szczegółowość bardzo liczyłem. W Sony pomyślano jednak inaczej. Dystorsję mocno ograniczyli (jak na standardowy zoom, wręcz bardzo mocno), plastykę zdjęć opracowali wspaniale, opanowali aberracje, a winietowanie choć bardzo wyraźne, to i tak prezentuje się lepiej niż w Sigmie. Ale zdecydowali się zapłacić za to pewnymi drobnymi ustępstwami w rozdzielczości obrazu. Z jednej strony szkoda, z drugiej okazało się, że da się opracować jasny zoom tak dobry w tak dużej liczbie obszarów działania.

     Już teraz wiem, za co Sony żąda 9000 zł. To dużo! Racja. Bardzo dużo! Też racja. Warto tyle wydać? Według mnie, bez dwóch zdań, warto!

 


Podoba mi się:

+ szczegółowość obrazu (całościowo)

+ dobre opanowanie aberracji

+ wspaniale wyglądające nieostrości

 

Nie podoba mi się:

- brzegi przy 70 mm dla mocniejszego otwarcia 

 

Zajrzyjcie też tu:

TEST: Sigma 24-70 mm f/2.8 A DG DN. Znowu piątka. Znowu z minusem.

TEST: Tamron 15-30 mm f/2.8 – superszeroko i ze stabilizacją

TEST: Superzoom wagi ciężkiej, czyli Sony FE 24-240 mm f/3,5-6,3

TEST: Sony FE 12-24 mm f/4. „Lekko to już było”? Nieprawda!

TEST: Sony A7 III. W górę!

TEST: Wielki Spóźnialski – Sony FE 35 mm f/1.8

TEST… nie, tylko teścik: Sony A7C. Nie każdy znajdzie w nim coś dla siebie.

TEST: Wpadł mi w ręce Zeiss, czyli teścik Distagona FE 35/1,4

TEST: Wół roboczy á la Tamron, czyli SP 24-70 mm F/2.8 Di VC USD G2

TEST: Jasność, widzę jasność! – Sigma 24-35/2






4 komentarze:

  1. Dzień dobry. Właśnie nabyłem a7III i teraz stoję przed wyborem 24-70. Brałem pod uwagę nowego Samyanga, Sigmę i właśnie wersję GM Sony, bo GMII już mega drogi. Mam okazję kupić wersję GM w przystępnej dla mnie cenie, ale drożej oczywiście niż Sigma. Czy szczerze poleciłby Pan Sony GM niż Sigmę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, jeśli Sony GM po okazyjnej cenie, to oczywiście brać Sony, a nie Sigmę. I to byłby koniec odpowiedzi gdybym pisał ją kilka dni temu. Ale tuż przed świętami znajomy rozpływał się nad Samyangiem 24-70 FE, z którego widział genialne technicznie zdjęcia. Wysnuł nawet teorię spiskową, że Sony zostało zmuszone przez Samyanga do pokazania GM II. Może więc ten Samyang? Wiem, mieszam w głowie, ale proszę poszukać testów tego szkła.

      Usuń
    2. nie biorąc pod uwagę ceny którego wybrać.

      Usuń
    3. Sony, oczywiście. Przepraszam, ale napisana znacznie wcześniej odpowiedź jakoś się nie opublikowała.

      Usuń