Na
giełdzie fotograficznej w warszawskiej Stodole nie byłem już dobrych kilka lat i to pomimo, że w latach 90-tych spędzenie tam 2-3 godzin w niedzielne południe
uważałem niemal za obowiązek. Po pierwsze towarzyski, bo przewijało się tam mnóstwo
ludzi z branży. Po drugie, bo można było zrobić zakupy: od filmów począwszy, na
sprzęcie za grube tysiące skończywszy. Ale handel internetowy zrobił swoje i
obecnie giełda już nie błyszczy tak jak dawniej. Jednak to co zobaczyłem nijak
się ma do katastroficznych obrazów kreślonych na kilku forach internetowych na
które trafiłem.
Jasne,
to już nie ta sama giełda. Jest teraz zdecydowanie skromniejsza pod względem
liczby wystawców i ilości oferowanego sprzętu, ale w niektórych obszarach trzyma
dawny poziom. Nadal można przebierać w optyce „gwintowej”, widać sporo
obiektywów z zabytkowymi mocowaniami FD, OM, MD oraz starszych konstrukcji na
bagnet K, F, A. Trochę gorzej z aparatami. Spośród małoobrazkowych, jest sporo „analogowych”
Nikonów – zarówno AF, jak i starszych. Innych wyraźnie mniej, ale dostrzec
można lustrzanki wszystkich dawnych Wielkich: Olympusa, Minolty, Koniki, Canona,
Pentaxa… Widać też trochę lustrzanek średnioformatowych, a jak dobrze poszukać,
to i wielki format się znajdzie.
Zdecydowanie
słabiej prezentuje się oferta nowych aparatów i obiektywów, ale cóż – signum
temporis… Za to nadal można kupić filmy, baterie, albumy, chemię oraz nowe i
używane duperele: paski, dekielki, filtry. Tych jest naprawdę sporo. I wszystkiego
można dotknąć, przymierzyć, przestrzelać, co jest ogromną zaletą w porównaniu z
zakupami na allegro, czy innym e-bayu.
W
sumie wyszedłem z giełdy zadowolony. Z pewnością nie jest już ona miejscem, w
którym co tydzień koncentruje się fotograficzny handel całej
Polski. Jednak nadal się trzyma, dostosowała się do panujących warunków i z pewnością
warto tam wpaść na zakupy – po filmy, drobiazgi, a jeśli chodzi o poważniejszy
sprzęt, to przede wszystkim po staro…. przepraszam: klasyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz