wtorek, 2 grudnia 2014

3 × S, czyli pozytywne spowalniacze. Część I


Kilka lat temu pisałem artykuł o digiscopingu,
a nikonowskie lunety wykorzystałem między
innymi do zdjęć wróbli, które wydłubały sobie
gniazdo w ocieplinie mojego domu. Fotografowałem
z balkonu i wpadłem na pomysł, by w ekran aparatu
patrzeć z rozłożonego fotela. Tak wygodnie nigdy
mi się nie fotografowało! Na zdjęciu niestety nie
widać trzeciego elementu: stolika ze szklanką piwa.
Wiedziałem że redakcja czegoś takiego nie puści,
więc nie sfotografowałem go. A szkoda, bo teraz to
zdjęcie cudownie nadawałoby się do zilustrowania
pojęcia Slow Photography.
     Zdjęcia robi się coraz łatwiej, naciśnięcie spustu migawki kosztuje „prawie nic”, pstrykamy więc na potęgę, wręcz bez opamiętania. Na dokładkę aparaty, ich matryce, obiektywy są coraz wyższej jakości. Powinniśmy więc, statystycznie, robić coraz więcej dobrych zdjęć, ale jakoś tego nie widać. A może mamy z tego fotografowania więcej satysfakcji? Niekoniecznie. Czyżby więc lepsze znowu stawało się wrogiem dobrego? Może warto by pozbyć się tego wszystkiego co w ostatnich latach tak bardzo ułatwiło nam robienie zdjęć i wrócić do dawnego stylu fotografowania?
     Spokojnie, nikogo nie zamierzam namawiać do samodzielnego oblewania płyt emulsją. Nie planuję też wprost propagować filozofii Slow Photography, choć to o czym napiszę prowadzi w tym samym kierunku – jeśli nie ideologicznie, to w każdym razie sprzętowo.
     Przyszły mi do głowy trzy takie składniki fotograficznego ekwipunku, których użycie pozwoli nam fotografować wolniej. No, właściwie powinienem napisać „wymusi wolniejsze fotografowanie”. Tak czy inaczej, zdjęć będzie mniej, ale z pewnością każdy kadr będzie lepiej przemyślany, a zdecydowanie obniży się liczba zdjęć po prostu pstrykniętych.






          
     Pierwszy ze spowalniaczy na "S": Statyw

     Pierwszy pozytyw wynikający z używania statywu zna każdy, nawet początkujący fotograf: nieporuszone zdjęcia. Ale bardziej chodzi mi o fakt, że unieruchamiając aparat nie musimy już żonglować czasem naświetlania, przysłoną i czułością matrycy. Po prostu usuwamy jeden aspekt z naszych kalkulacji. Możemy wybrać taką przysłonę jaką sobie życzymy bez obaw o za długi czas albo wybrać czas dokładnie dostosowany do szybkości ruchu obiektów w kadrze. Nie musimy się martwić czy system stabilizacji da radę, choć warto pamiętać o jego wyłączeniu, jeśli tylko jest obecny w naszym aparacie lub obiektywie. Spokojnie możemy też ustawić niską czułość zapewniającą wysoką jakość obrazu.
     Ale jest też kwestia nietechniczna, dla mnie bardzo ważna i właśnie w jej kierunku prowadzę cały wywód. Rozstawiając statyw tracimy co najmniej pół minuty, a może i kilka minut, podczas których niemal automatycznie wykonujemy dobrze znaną, nie wymagającą uwagi sekwencję czynności. No właśnie, czy ten czas tracimy? Nie! My właśnie zyskujemy cenne chwile na dokładne przyjrzenie się całej fotografowanej scenie, wymyślonemu kadrowi, oświetleniu, elementom które mogą nam przeszkodzić. Tych kilkadziesiąt, czy kilkaset sekund możemy poświęcić na przemyślenie jak lepiej zrobić to zdjęcie. No i skoro już zmarnowaliśmy czas na to rozstawianie statywu, to co szkodzi zużyć go jeszcze trochę i przenieść go o dwa kroki w bok? A może zmienić obiektyw na ciut dłuższy? A może, o zgrozo!, wyciągnąć z plecaka jeszcze blendę? Ba, a może wręcz usiąść sobie godzinkę i poczekać aż światło lepiej się ułoży?

     Jasne, nie zawsze da się tak fotografować. Czasem trzeba chwytać aparat i strzelać z biodra, bo inaczej z dobrego zdjęcia nici. Ale jeśli tylko możemy, spróbujmy ten proces zdecydowanie spowolnić. No, a wcześniej nie zapomnijmy zabrać ze sobą statywu!


Wróbel przyniósł dzieciom kolację. Zdjęcie wykonane zestawem
ze zdjęcia w nagłówku.

Zajrzyj też tu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz